Nauka podstaw dawniej i dziś.

Ushia napisała w innym wątku:
Przychodzi do mnie na jazdę dziewczynka, mowi, ze pól roku robiła "kurs" w pewnej krakowskiej stajni, generalnie polecanej jako ambitniejsza i z porządną rekreacją. Dziecko jako-tako kłusuje, w sensie, ze wie że trzeba anglezowac. Poza tym - NIC. Total, zero. Nikt jej nie powiedzial gdzie jest popreg i jak sie go dociaga, nie pokazal jak sobie strzemiona dopasowac, o wyczyszczeniu  osiodlaniu konia nawet nie wspomne. Nie wie na ktora noge sie anlezuje, ba nawet nie wie, ze na którąś trzeba, nie wie jakie sa pomoce w zakrecie, przejsciach, no nic!

A mnie się przypomniały własne początki. Jako dzieciaki uczyliśmy się namiętnie jak się nazywa każda część końskiego rzędu, końskiego ciała, jak czyścić,jak siodłać ,jak wsiadać . No tak zwyczajnie-wstyd było nie wiedzieć . Rywalizowaliśy, kto wie więcej i więcej umie.
Było tak mało książek, o necie nikt nie marzył - a i tak wyciągaliśmy wiadomości skąd się tylko dawało.
Teraz jest inaczej. Dzieciaki mają nieograniczone możliwości /w stosunku do moich dawnych/ a jakoś tak uchodzi niewiedza.
I jest np. na blogach bez żenady prezentowana.
Dorosłych też to dotyczy. Nie bardzo sobie wyobrażam,że uczący się dziś dorosły umiałby poskładać porozpinane ogłowie.
A przypadki podobne do opisanego w cytatcie nierzadkie.Instruktor też się nie wstydzi uczyć byle jak.
Takie czasy?
Dworcika   Fantasmagoria
23 lipca 2010 07:39
Ja zaczynałam w '98r. W zasadzie bez instruktora, tak trochę "na dziko", ucząc się od jeżdżących troszkę dłużej koleżanek (One zaczynały pod okiem instruktora przynajmniej...). I też pierwsze co to było jak czyścić, jak siodłać, "sprawdziany" z części ciała i elementów sprzętu (rozkładanie wszystkiego na części przez koleżanki i moje samodzielne składanie). Bardzo miło to wspominam i jest to dla mnie naturalne. Ponieważ wspominam to jako dobrą zabawę, to dla "swoich" dziewczynek w stajni, w której jakiś czas prowadziłam jazdy, również robiłam takie akcje (połączone ze wspólnym czyszczeniem sprzętu 😉 ). Nie narzekały, więc nie wiem o co chodzi w omijaniu tego wszystkiego :/

Przypomina mi się taki haczyk z kursu. Prowadzący zajęcia prosi o wskazanie kolana u konia. Poza mną potrafiły je wskazać tylko dwie koleżanki :|
Pamietam swój pierwszy obóz i w sumie pierwszy kontakt z koniem - najpierw nauka czyszczenia, siodłanie, potem nauka jak nazywa się każdy element końskiego rzędu. Dopiero później same podstawy jazdy.
Sprawdzali nas na każdej jeżdzie czy dobrze mamy wyczyszczonego konia, czy znamy nazwy poszczególnych części rzędu - były nawet jakieś śmieszne kary za to 😉
Fajnie było.
Z tym kolanem to i na anatomii na weterynarii jest haczyk.
Ja nie wspominam dobrze składania ogłowia,
które mi rzucili na ziemię w kawałkach i szybko,szybko bo już jazda zaraz -kazali składać i zakładać.
Jednak umiem na zawsze i już.
Obecnie widuję wielkie oczyska jak powiem -przystuła czy nawet puślisko.
Kiedyś jazda konna, podobnie jak wiele innych "rozrywek" była dla nas "czymś"... nie wiem jak to nazwać - ale to jakby religia była... A teraz? Teraz to komercja czysta - przychodzi się do szkółki, wsiada, zsiada i do domu - po co wiedza na temat sprzętu, konia, etc...? Co do ogłowia - nawet moja luzaczka - najlepsza na świecie - ma z tym problem niemały... ale jak mus, to pozkłada , najwyżej później poprawię ;-)

Taniu podobny przykład mogę podać ze swojej drugiej pasji: żeglarstwa. Dzieciakiem będąc byłam w jednym z klubów żeglarskich (zwanym wówczas dumnie Pałacem Młodzieży)... Po sezonie całą zimę zapylaliśmy przy drewnianych, pełnomorskich łódkach, szlifując, malujac, naprawiając, etc... Jachty wiosna wyglądać miały jak nowe a my każdą wolną chwilę spędzaliśmy na przystani... Dziś remonty jednostek zleca się firmom, bo dzieciaki zimą pracować nie będą, bo się poprudzą, czy zmarzną... Ileż razy słyszałam od dzieci komentarz: "nie opłaca mi się pracować kilka miesięcy, aby popływać latem 3-4 tygodnie"...  😲 dla nas to było coś - szlifowanie szlifowaniem, ale przyjaźnie z tamtych lat przetrwały do dziś - a teraz dzieci przyjaźniasię - na fotoblogach chyba :-/
Dworcika   Fantasmagoria
23 lipca 2010 08:18
Tania, może ja miło wspominam dlatego, że takie atrakcje miałam serwowane zawsze po jeździe, albo w dni wolne od jazdy 😉 Więc miałam czas.
_Gaga, żeglowałam 5 lat, jako dziecko 🙂 W przerwach szlifowania, malowania itd. zasuwaliśmy po jeziorze na bojerach 😍
To o czym napisała Ushia to chyba smutna prawda, i nie jest to odosobniony przypadek. Niestety wiele stajni nie uczy podstaw typu czyszczenie, kiełznanie, siodłanie. Była zszokowana będąc na jeździe w pewnej stajni gdzie dziecko na komendę "dotknij teraz ręką strzemienia" nie miało pojęcia co to jest. Gdy ja zaczynałam jeździć, musiałam znać części siodła i ogłowia jak stróżu mój, nie wspomnę o masciach i podstawowych częściach budowy konia.  😉
Ja się obawiam,że są przypadki,kiedy nie uczy się ABC bo sam instruktor tego ABC nie zna.
Klasyczny przykład - popręg dociągnięty, koń się schyla i krzyk:
-Nie pozwól się schylać!
No to ten na koniu -ŁUP! szarpie wodzami.
Spytany czemu schylanie szkodzi- nie wie.
I inny już może DEF - galop ze złej nogi - jadący słyszy krzyki :
-Noga! Noga! - i wychyla się pod konia zajrzeć która .
O anglezowaniu na dobrą to i ja zapominam. 😡
Dopisuje się do listy.... moje początki... a było to daaawno temu.... wyglądały podobnie. Skrupulatnie uczyłysmy się z koleżankami każdej części siodła, budowy konia, odmian itd.... Hitem była wtedy jedyna dostępna książka "ABC jeździectwa" 🙂
Mam wrażenie że teraz chce się osiągnąć wszystko szybko i bez większego wysiłku ze swojej strony.
Niektórym się nie chce a niektórzy zwyczajnie nie mają dobrych wzorców (chociażby post Ushi o sposobie uczenia w jednej ze stajni)
niestety, zgodzę się  z tym. Jazda konna uległa powszechnej komercjalizacji.. Koń jest po to, by na niego wsiaść, poklepać tyłkiem w siodło godzinę i wrócić do domu.
Ubieranie konia? Rozbieranie? Czyszczenie? Nigdy w życiu! Koń śmierdzi przecież.
Ja zaczynałam w okolicach 1996r., wtedy konika trzeba było samemu wyczyścić, osiodłać, nawet, jesli za jadę się płaciło, a dziś niestety dzieciaki w szkółkach tego się nie uczą, nie wiedzą, jakim zwierzątkiem jest koń, bo widzą go pod siodłem, ewentualnie przy drodze na pastwisku..
Są jeszcze kameralne stajenki, gdzie praktykuje się naukę od podstaw, ale to już prawdziwa rzadkość.. białe kruki możnaby rzec.
Szkoda..
(Tęsknota za starymi czasami jak wśród dziadków..rozprawy o dobrych czasach za rządów Gierka 🙂 )
W moim dzieciństwie była w stajni swojego rodzaju "fala" jak w wojsku.
I to bywało przykre. Ale hierarchia ustalała się w jeden sposób- ile kto umie.
Była ogromna presja na osiąganie postępów . I wyzywanie od małpy na żyletce czy troka od kaleson.
Bardzo dużo osób wykruszało się na początku. Ale wszystko było za darmo,zatem nikt się tym nie przejmował.
Mam wrażenie,że teraz jest taki przechył w drugą stronę.
Płaci /klient/ zatem należy na niego chuchać i dmuchać/na jego portfel/.
Może za jakiś czas pojawi się złoty środek?
Niestety większość stajni propaguje taki styl, uważając ze klient nasz Pan a więc... No właśnie a więc, koń ma stać wyczyszczony i osiodłany bo on wsiada o 10.00 i płaci za 45min jazdy czy tam 60. Kompletny brak przygotowania jeźdźca do jeździectwa. Czy to hobby, pasja, czy jedna z form ruchu podstawy zawsze powinny być wymagane.
W moim dzieciństwie była w stajni swojego rodzaju "fala" jak w wojsku.
I to bywało przykre. Ale hierarchia ustalała się w jeden sposób- ile kto umie

O... to też doskonale pamiętam.. Dlatego tym bardziej człowiek miał ambicję, żeby wszystko robić lepiej, bardziej się starać.
Pamiętam, jak w nowej stajni zostałam po pierwszej jeździe wybrana na czołowego.. Matko.. jakie to było ekscytujące..
Teraz rodzice mają gruby portfel, więc dziecko tupie nogami, wybrzydza.. Zwierzę jest tu dość często tylko środkiem do zaspokojenia zachcianki, bo jazda konna jest taka "elytarna", więc "nasze dziecko musi jeździć "!
Ja pamiętam jak już dłuższy czas jeździłam (konik podstawiany pod tyłek) radziłam sobie bardzo dobrze w jeździe ale kiedyś pojechałam do innej stajnie na jazdę i tam zaczął się problem .Właściciel kazał sobie przyszykować konia do jazdy ,stałam tam prawie z łzami w oczach bo nie wiedziałam jak wyczyścić konia a co dopiero osiodłać  😡  Postanowiłam zmienić stajnie i zacząć jeździć właśnie w tej stajnie ,wiele się tam nauczyłam za co jestem wdzięczna do dziś ,szkoda że ta stajnia już nie istnieje ale wspomnienia zostają .
Chociaż już wiele lat mam swoje konie to i tak zawsze jestem otwarta na nową wiedzę w końcu człowiek nie jest wszechwiedzący a są różne przypadki i zawsze jakieś nowe nowinki .
Tu chce podziękować voltowiczą za pomoc i wsparcie kiedy tego potrzebowałam  :kwiatek:   :kwiatek:   :kwiatek:  
Livia   ...z innego świata
23 lipca 2010 09:03
Ja zaczynałam jakieś 12 lat temu w przydomowej stajni u znajomych. Wszystko miałam obcykane z książek zanim w ogóle miałam pierwszą jazdę 🙂 a jaka dumna z siebie byłam jak na pytania instruktorki znałam odpowiedzi 🏇 gorzej było z praktyką, ale podstawy wiedzowe były 😉
A teraz... przez pewien niedługi czas uczyłam jazdy konnej, i to co można zobaczyć w ośrodkach, przekracza pojęcie czasami... "Nie zbliżę się do niego bo ŚMIERDZI" od dziewczyny 14 letniej, umalowanej jak na jarmark, z megatipsami. Albo "Yyy, ja to mam niby SAMA zrobić?" od innej, kiedy poprosiłam o siodłanie konia. Masakra  🤔
Ja wymagałam przyjścia pół godziny przed jazdą, żeby delikwent zdążył konia wyczyścić i osiodłać. W razie czego pomagałam, ale w granicach. Na szczęście już pracuję gdzie indziej 😉
Wiele rzeczy z dawnych szkół się zmieniło. I dobrze.
Kiedy tak łażę przy Tani jak przy owieczce, nie wiąże jej, kucam, wsiadam byle jak
- myślę w dzieciństwie bym za to wyleciała na pysk. Te naturalne wpływy umilają kontakt z koniem.
Dobrze,że nie wsadza się monet pod kolana a za słomę w ogonie nie każe się tydzień gnoju wywalać z zakazem jazdy.
Jednak parę zasad wylano w kąpielą. A szkoda. Potem płacze,że siodło obtarło,że koń zapoprężony, że się bata boi.  😉
kpik   kpik bo kpi?
23 lipca 2010 09:12
czesto jezdzcy nie maja sie jak nauczyc tych podstaw i nawet nie zdaja sobie sprawy ze brakuje im jakiejs wiedzy/umiejetnosci
szkolki podstawiaja gotowe konie bo nie chce im sie czekac az klient konie wyczysci i osiodla - przy takim to nawet wiecej pracy, bo trzeba nauczyc i na poczatku pilnowac jeszcze, szczotki poplącze, nie ten sprzęt wezmie - straszne marnowanie czasu przeciez

są na szczęście jeszcze miejsca, które szkolą jezdzca a nie tylko zapewniaja konia na godzinną jazdę.
Moon   #kulistyzajebisty
23 lipca 2010 09:14
A teraz? Teraz to komercja czysta - przychodzi się do szkółki, wsiada, zsiada i do domu - po co wiedza na temat sprzętu, konia, etc...?

Taa, tzw. "weekendowi miłośnicy jeździectwa i KONI oczywiście" (koni w teorii - bo przecież koń śmierdzi, to nie chcą czyścić, siodłać etc) - Nie ważna jakość, ważne że w pracy/szkole/na rodzinnej fecie można się pochwalić, że "no bo ja konno jeżdżę". I dodać jakieś wyssane z palca historie nt. ujeżdżAnia narowistego ogiera.

Miałam to szczęście, że od początku nauczono mnie, że koń to nie jest przyrząd sportowy, który rzuca się w kąt po zakończeniu treningu, że przed jazdą należy przyjść wcześniej, a nie się jeszcze spóźnić i z wielkim fochem oczekiwać, że wszyscy na mnie poczekają i osiodłają mi, najlepiej.

Kiedyś za słomę w ogonie, zakleje na pół zadu stępowało się godzinę za karę, albo w ogóle się nie wychodziło ze stajni - I rodzice dzieci uczących się to rozumieli, bo wiedzieli że jazda konna ma uczyć też odpowiedzialności za żywą istotę, nie tylko poklepanie tyłka wokoło placu przez godzinkę.
Dziś? Dziś byłby raban jak 102. Bo przecież płacę to wymagam! Najlepiej, niech instruktor sam konia osiodła, wyczyści, bo dziecko się jeszcze pobrudzi, przecież rodzic płaci za JAZDĘ, a nie za siodłanie.  🤔wirek:

Edit:
No i właśnie - Z jednej strony mamy szkółki takie jak opisała Kpik, gdzie klient tylko wsiada i zsiada, a z drugiej - wymagające przyjścia wcześniej, wyczyszczenia, osiodłania sobie konia, uczące podstaw. Czyli jak zwykle problem leży w ludziach - Bo albo po prostu są za leniwi, nie chce im się uczyć siodłania, czyszczenia, albo najzwyczajniej w świecie nie wiedzą nic nt jazdy konnej i koni, bo nikt ich tego nie nauczył...
Kiedyś w stajniach panował dryl wojskowy, bo w wielu klubach, stadninach, stadach znaleźli schronienie kawalerzyści z II RP, a oni umieli tylko tak uczyć. Nie raz i batem sie po plecach zebrało za garbienie, pyskowanie na jeździe do głowy nie przychodziło, rząd się świecił jak ...słoneczko, konie tyż. I właśnie nagrody za postepy, np występowanie konia zawodnika ech...żal tych czasów 😉
Constantia   Adhibe rationem difficultatibus
23 lipca 2010 09:39
Przypomniały mi sie czasy jak jako dzieciak pędziłam do stajni. Jak tak teraz patrzę, to u mnie nauka była jak w wojsku. Wszystko na komendę, instruktor tłumaczył, ale wymagał zapamiętywania żeby co chwilę nie trzeba było wałkować tego samego. Jeździliśmy w zastępie i musieliśmy rozróżniać czy padające komendy wykonywaliśmy za prowadzącym czy każdy z osobna. Co jakiś czas mieliśmy testy z teorii i jak ktoś oblał to zamiast jeździć zakuwał. Dopiero jak zaliczył to wsiadał na konia. Każdemu zależało, żeby się szybko uczyć i wiedzieć jak najwięcej. Żeby pojechać w teren to trzeba było naprawdę potrafić jeździć i zasłużyć. Jak komuś coś nie pasowało to trener mówił, żeby przerzucił się na szachy i odprawiał go do domu aby przemyślał. Niektórzy wracali. Trzeba było jeździć na każdym koniu, a nie tylko na tych co nam pasowały. Potem umieliśmy sobie z każdym poradzić, byliśmy dumni z siebie nawzajem. Czasem trener sprawdzał białą tękawiczką czy konie są czyste. A przed boksem trzeba było mieć odbitych pięć zgrzebeł z kurzem po czyszczeniu. Wtedy się wkurzaliśmy, ale teraz nie mam problemu z obcierającym się koniem, bo był niedoczyszczony.
Brakuje mi takich szkółek, ale teraz to pewnie mało kto by wytrzymał coś takiego, bo gdzie indziej jest łatwiej. Dlatego większość rekreacyjnych jeźdźców to zwykłe wozidupy.
Moim zdaniem słusznym powodem jest komercjalizacja.
Ja zaczynałam za komuny i wcale nie chodzi o to, że ktoś nas części siodła i ogłowia uczył, tylko same chciałyśmy to umieć.
Bo kiedyś jeździło się albo na całość, albo wcale.
No i dokładnie tak jak mówi Constantia i melechow: rygor jak w wojsku. Też pamiętam białą rękawiczkę.

Kiedyś za słomę w ogonie, zakleje na pół zadu stępowało się godzinę za karę, albo w ogóle się nie wychodziło ze stajni

Dobrze,że nie wsadza się monet pod kolana a za słomę w ogonie nie każe się tydzień gnoju wywalać z zakazem jazdy.


Tiaaa... Pamiętam takie rzeczy. Koń musiał być wyczyszczony i osiodłany porządnie.
Ale ogólnie nie przypominam sobie, żeby ktoś mi tłumaczył, że siodła nie należy ściskać kolanami, dlaczego pięta ma być pod biodrem...
Wcale nie uczyli dobrze! Po prostu były jakiś tam rygor, jeździło się do bólu i do skutku. Spadłąś? Wsiadaj, jedziesz dalej. Nikt nie tłumaczył jaki błąd zrobiłam i jak go naprawić.

Z rzeczy, które już wyszły z mody, a ja je nadal stosuję to stare dobre komendy 🙂 "Za czołowym zmiana kierunku przez ujeżdżalnię, marsz", "Półwolta w lewo, marsz" itd.
Oczywiście nie codziennie i nie przez całą jazdę, ale często u mnie jazda wygląda tak:
,

Tutaj dzieci robią to pierwszy raz w życiu, więc wyszło na razie nierówno, no i w ogóle jest to dla nich dosyć trudne, bo to moi najmłodsi jeźdźcy, którzy ledwo sięgają nogami za siodło.
Te dzieci nie czyszczą i nie siodłają koni samodzielnie, bo po prostu są za małe. Ale mają obowiązek w tym uczestniczyć, nie przychodzą "na gotowe".
Byłam w takim ośrodku ,gdzie jeździec /bardzo,bardzo początkujący/
zawsze miał czarną wodzę wypiętą do popręgu a jazda była tylko w jednym kierunku bo w drugim się konie płoszyły.
Instruktor jechał jako czołowy ogon w pysk bo inaczej,koń do nauki mógłby się spłoszyć czy coś.
Czyli ucznia nie widział wcale na przykład z boku. Uczeń myślał,że tak ma to wszystko wyglądać, zatem i ja min nie robiłam.
Instruktor jest ze starej,prastarej szkoły. I tak uczy.

Teraz ,uwaga, rzucę nazwiskiem- bardzo podobała mi się nauka stylu west prowadzona przez Ewelinę Zoń dawno,dawno temu w Furioso. Wytłumaczyła mi różnice, pokazała co i jak , korygowała na bieżąco. Inna sprawa,że jako osoba już jeżdżąca umiałam zadać pytania. Ale i ci początkujący w siodle mieli wszystko wytłumaczone wzorowo.
Julie-ja też jestem daleka od gloryfikowania "starej szkoły" . Wtedy skakałam, jeździłam i czułam się mistrzem świata, ale dopiero na Tani,przy Treserze nauczyłam się naprawdę czegoś  tak z sensem. Szkoda,że już tak późno.
Jak zaczynałam zawsze chciałam sama sobie konia wyczyścić, przyjść wcześniej, poznać go jeszcze w boksie i nie mogłam zrozumieć stajni, gdzie dostawało się gotowe konie (wtedy bardzo nieliczne stajnie). Z czasem i zdobytym doświadczeniem w olbrzymiej stajni rekracyjnej zrozumiałam stajnie, gdzie dostaje się konie gotowe. Oprócz pracowników nikt po stajni się nie kręci, nie biega, jest cisza, konie odpoczywają. Nikt nie wali ich po zębach wędzidłem, zwierz zawsze jest doczyszczony a czaprak równo ułożony. Uważam, że dla koni lepiej, że klienci ich nie obsługują. Jednocześnie obsługa konia z ziemi a nie siedzenie na nim jest (przynajmniej dla mnie) najprzyjemniejszą częścią jeździectwa dlatego powinno się znaleźć złoty środek pomiędzy komfortem konia a nauką czyszczenia, siodłania itd.
Constantia   Adhibe rationem difficultatibus
23 lipca 2010 10:25
Ale ogólnie nie przypominam sobie, żeby ktoś mi tłumaczył, że siodła nie należy ściskać kolanami, dlaczego pięta ma być pod biodrem...
Wcale nie uczyli dobrze! Po prostu były jakiś tam rygor, jeździło się do bólu i do skutku. Spadłąś? Wsiadaj, jedziesz dalej. Nikt nie tłumaczył jaki błąd zrobiłam i jak go naprawić.


No to u mnie trener tłumaczył. Pod jego okiem pojechałam pierwsze zawody. Spokojnie wiedziałam co robić, na co zwrócić uwagę i choć oczywiście nie obiło się bez błędów, to jednak trener był zadowolony. Jak stwierdził widać, że jesteśmy istoty myślące. Nie każdemu się chciło do nas dzieciaków przykładać i jak zmienił się trener, to ja zmieniłam stajnię.
Ja pamiętam, że w stajni w której zaczynałam naukę jeździectwa dostawaliśmy po jeździe zadania domowe np. rysunek konia z opisanymi częściami ciała albo siodła z nazwanymi wszystkimi elementami. Ba, były nawet takie pseudoegzaminy z wiedzy o koniu. Myślę że była to świetna sprawa, zwłaszcza że byliśmy małymi chłystkami. Wprawdzie nie spotkałam się z tym, że klientowi podstawia się gotowego konia pod tyłek, ale wiele razy widziałam jak niedoświadczonym jeźdźcom pomagały, a wręcz nawet wszytko za nich robiły 'dziewczynki ze stajni', żeby było szybciej. Wszystko po łebkach, byle jak, byle wyjść na jazdę. Moim zdaniem instruktor powinien siedzieć z kursantem tak długo aż ten się wszystkiego nie nauczy, a nie popijać w biurze kawę i czekać aż ekipa się zbierze na jazdę. Dla mnie problem tkwi w tym, że mało jest teraz instruktorów z powołania. Siedzą w szkółkach, bo mają papier, ale w zasadzie ta praca w ogóle ich nie satysfakcjonuje. Możliwe, że się mylę, ale niestety tylko z takimi miałam do czynienia (nie licząc tych początkowych - swoje za uszami mieli, ale przynajmniej nauczyli). Nie ma co ukrywać, w większości przypadków są obojętni, nie sprawdzają tego jak koń został wyczyszczony czy osiodłany, nie zwracają uwagi na różne szczegóły. Potem się widzi konie ze źle zapiętym nachrapnikiem albo jeźdźca ze źle zapiętymi czapsami. Co do testu białą rękawiczką... Kiedyś było coś takiego jak etykieta, w końcu jazda konna to elegancki sport. Teraz jakoś się to to wszystko rozbestwiło. I myślę że to też wina instruktorów. Bo kto inny jak nie oni, mają zwrócić uwagę, że w zawodach, nawet takich stajennych, nie wypada jechać w brudnej bluzie z dresu i brudnym sprzęcie? Przydałoby się chyba teraz trochę wojskowego rygoru (również osobom uczącym). Ale to już może wywód trochę nie na temat... Bo naukę jeździectwa powinno się zaczynać przede wszystkim od wpojenia szacunku do konia. Nie wyobrażam sobie innych początków.
Alicja_8   Z pasja...z miłością...
23 lipca 2010 10:56
Moje poczatki tez nie były rewelacją. Stajnia przydomowa. Gospodarz nie za bardzo przykladajacy uwage do szcegolow. jak dzis pamietam jak wołał"szybko, szybko, dawaj juz tego konia, niema czasu, jeszcze siodlo nie zalozone?""jeszcze nie potrafisz tego ogłowia zalozyc"?
Poprostu wszystko sie robiło w tempie ekspresowym. A kiedy czlowiek dopiero sie uczy to jak moze na szybko wszytsko pojac i w momencie zlaozyc siodło i ogłowie.
Do tego trezba było to zrobic dokladnie, co zreszta nie bylo sprawdzane. jesli nawet zle osiodłalysmy konie to nie było korekty.
Do tego konie nie zawsze chetnie otwierały pysk do wędzidła i mialy gdzies nas i nasze wysilki.
jazdy tez nie byly rewelacyjne i o anglezowaniu na odpowiednia noge czy poprawny zagalopowaniu z uzyciem odpowiednich pomocy mozna bylo zapomniec. Jedziesz to jedzies. hasło"pchaj tego konia mocniej" i wszystko.
Dopiero jak czlowiek znajdzie sie w drugiej stajni to wie ile poprzednia była do tyłu.
Niestety w wielu stajniah jest tak ze nie przyklada sie uwagi do osób początkujących. A przeciez my potrzebujemy zeby ktos sprawdzil czy siodlo dobrze lezy, czy ochraniacze poprawnie zalozone, czy oglowie odpowiednio dopasowane i podciagniety popreg.

Milo wspominam jazde u pewnej Ani gdzie konie to dla niej chyba cały swiat 🙂najpierw staranne czyszczenie, jak kon byl mega brudny to zawsze pomagala bo wkoncu 2h nikt nie bedzie szorowal koniajak ma ustalony jakis czas, zawsze pomogla zalozyc siodlo i odpowiednio dopasowac, sprawdzila czy wszystko jest oki. No i duzo nam opowiadala o doswiadczeniu z konmi, o ich naturze itp. Kazzdy mial dobranego konia do stopnia swoich umiejetnosci. Jazdy tylko po 2 osoby. nie w zastepie tylko kazdy kon w innym narozniku. Kazdy wykonywal cos innego. Duzo korekt i naprawde wiele mnie nauczyla 🙂
Niestety czesto jeszcze mozna spotkac instruktorów ktorzy btak jak mowicie pracuja bo pracuja i za grosz powolania nie maja, a jeszcze potrafia ci dopiac jakis komentarz ze sama niewiesz czy ty masz dalej jezdzic czy moze lepiej zrezygnowac. a przeciez kazdy kiedys zacznal.
Nie tęsknię za czasmi, gdy we wtorki zawsze było tzw.rodeo bo konie stały w poniedziałek.
Tylko połowa miała boksy, druga była w stanowiskach uwiązana za łeb.
Wypuszczanie na wybiegi nie było normą. Konie-cwaniaki zwalały w miejscu najbardziej oddalonym od instruktora.
Wystarczyło,że jeden się poruszył, reszta prała zadami solidarnie i rzucała się do ucieczki.
W tym wątku nie bardzo miałam ochotę na wspominki a raczej szukam odpowiedzi na pytanie :
-Czemu,dziś, gdy są takie wielkie możliwości nauki - w modzie jest tak żenująco niski poziom?
I chyba odpowiedź żeglarska do mnie trafia- tak poprostu (po prostu?) jest i tyle.
A raz czy dwa byłam w wypasionej stajni,gdzie stajenny przyprowadził mi do schodków czystego i osiodłanego konia i przyznaję-było mi miło. Naczyściłam się w życiu dość. Koń na dodatek był spokojny ale nie misiek . Zapłaciłam ,pojeździłam i sobie poszłam. Rozumiem ludzi, którzy to lubią.  😉
I wrzucę kość niezgody- w rekreacji w czystej postaci - takie wsiadanie,klepanie d... i wyjście ze stajni-jest fajne.
Maddie   Hucykowa demolka na wakacjach
23 lipca 2010 11:19
Przedwczoraj przyszła do nas na jazdę dziewczynka, która jeździ już dwa lata. Jeździ w jakiejś dużej stajni w Gliwicach, aktualnie uczy się skakać.
Szczena mi opadła, jak dziewczynka zaczęła pyskować, że jej pani (nijaka Agata) instruktorka nigdy nie zwracała uwagi na to, na jaką nogę się anglezuje, że skręca się przecież tylko wodzami, żeby zagalopować to trzeba konika 'ścisnąć nogami i mocno cały czas trzymać'...
Nie wierzę, że ludzie z papierami takich podstawowych rzeczy dzieci nie uczą... Jest mi wstyd za to, że ja, osoba JESZCZE bez kursu, potrafi przekazać więcej niż osoby z papierami. Po prostu, tylko tak to można podsumować:  😵

Jak ja zaczynałam przygodę z jeździectwem to tez szału nie było, dwóch instruktorów w życiu spotkałam, którzy wycisnęli podczas KILKU jazd ze mnie maksymalnie tyle ile się dało. Większość 'instruktorek' siadało z lusterkiem i szminką na ławeczce i ci tak zwani pomocnicy stajenni oprowadzali mnie, osobe, która sama potrafiła kłusować, ale pani się nie chciało pilnować dzieciaka.
Może i takie klepanie d... w rekaeacji jest fajne, ale od czasu do czasu, nie jeśli odbywa się to stale i nie pokazuje się początkującemu jeźdźcowi stajni "od kuchni"
Bo w sytuacji, gdy za to, że dostaje się osiodłaniego i wyczyszczonego konia, płaci się jedynie 5 zł, sporo osób wybiera tę opcję. Chcą pojeździć, koń jako taki ich nie interesuje.
Z drugiej strony, są stajnie charakteryzujące się po prostu sporym "przerobem". Klient wsiada, zsiada, wsiada następny itp. Nie ma czasu na naukę czyszczenia, siodłania itp. I tak z dobrych stajni robią się takie, o których pisze Ushia. Bo w pewnym momencie, gdy stajnia dorobiła się jako takiej renomy, zaczęła się liczyć ilość, nie jakość.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się