Koniec z jeździectwem?

Dokładnie, jak chcesz się odciąć to to zrobisz i znajdziesz inne zainteresowania.

Ja jeździłam 15lat, z czego połowa to naprawdę intensywna jazda sportowa. Zrobiłam przerwę na rok, wróciłam do rekreacji - cieszę się wiatrem we włosach, serio 🙂
W międzyczasie zaczęłam biegać, wciągnęło mnie to, ale konie zawsze będą gdzieś tam, w różnej formie. Na razie na pewno nie planuje powrotu do intensywnych treningów, ale żeby się pobujać dla zabawy, czemu nie 🙂
martva   Już nigdy nic nie będzie takie samo
03 sierpnia 2016 09:57
Ja też dorzucę swoje "3 gorsze" z tej drugiej strony 😉

Właśnie wracam do jeździectwa po 6? 7? latach przerwy 🙂 Jest moc! Nie pamiętam, żeby coś w ostatnich latach sprawiało mi taką przyjemność, wywoływało uśmiech na ustach itd. I chociaż jeżdżę w najzwyklejszej na świecie rekreacji, w zastępie i w ogóle to... ciszę się jak małe dziecko!

A ja myślę, że żeby wyleczyć się z koni trzeba tego naprawdę chcieć. Ot, i cała fizolofia 😉

Nie do końca się zgodzę, bo ja nie chciałam i nie planowałam. Po prostu tak wyszło. Liczyłam, że uda mi się połączyć jedno z drugim i być może nawet by się udało, gdybym robiła obie rzeczy na pół gwizdka, a nie z pełnym zaangażowaniem. W ubiegłym roku jakoś tak ciągnęłam i jedno i drugie. Ale po jakimś czasie przestało mi wystarczać jogowanie 3x w tygodniu i miałam i mam potrzebę i chęć robić to codziennie Co w połączeniu z pracą na etacie i innymi obowiązkami, wyeliminowało z mojego życia całkowicie jeździectwo. No i braku nie odczuwam. Bardziej niechęć. 🤣
Wydaje mi się, że ludzie nie mogą wyjść z jeździectwa, bo nie znaleźli niczego co by ich tak pochłonęło. Mnie interesuje bardzo dużo rzeczy, gdybym mogła robiłabym jeszcze więcej, ale doby by mnie starczyło. Może też problemem jest brak konkretnego celu przy wykonywaniu innych aktywności? Mówię ze swojej perspektywy, że błyskawicznie angażuję się w coś nowego, gdy widzę w oddali coś do czego dążę. Robienie czegoś dla przyjemności jest fajne, ale szybko się nudzi np. rower jest fajny, ale pedałowanie dla samego pedałowania jest fajne na chwilę. Inaczej jest gdy pedałujesz do konkretnego celu. Jednak praca z koniem to też jakiś cel, coś co chce się z tym koniem osiągnąć (czy samo porozumienie i dobra współpraca, czy przejechanie konkretnego parkuru czy programu ujeżdżeniowego). Też zauważylam np. w wątku o odchudzaniu, że część dziewczyn dążąc do celu jakim jest fit sylwetka/zrzucenie kg/sprawność fizyczna, odstawiło lub wyleczyło się z jeździectwa (ciężko mi się wypowiadać w ich imieniu, więc to tylko przypuszczenia) na rzecz innych pasji.
Ja też dorzucę swoje "3 gorsze" z tej drugiej strony 😉

Właśnie wracam do jeździectwa po 6? 7? latach przerwy 🙂 Jest moc! Nie pamiętam, żeby coś w ostatnich latach sprawiało mi taką przyjemność, wywoływało uśmiech na ustach itd. I chociaż jeżdżę w najzwyklejszej na świecie rekreacji, w zastępie i w ogóle to... ciszę się jak małe dziecko!




Dokładnie tak 🙂
Jak czasem żałuje ze tyle aż czekałam to potem sobie myślę że widać tak musiało być. Ze musiało tyle czasu upłynąć az naucze sie faktycznie cieszyć i doceniać. Miałam szanse nabrać tego dystansu, ocenić moje życie z konmi i bez koni, i wiem ze z konmi mi lepiej.

Przez ten czas w ogole nie do pomyslenia było znalezc te 3h w tygodniu zeby jechac do stajni, teraz zaczełam od 1 jazdy tygodniowo, od lipca dołączyłam do klubu sportowego i jezdze 2x w tygodniu i juz kombinuje gdzie upchnąć 3 jazde 🙂

A tak w ogole czekam na obiecany awans i podwyzke, zbieram kase i planuje w ciagu roku-dwoch kupic własnego konia. Umre chyba ze szczescia wtedy.
Moje największe marzenie od 20 lat 🙂
martva   Już nigdy nic nie będzie takie samo
03 sierpnia 2016 12:10
Marzena identycznie odbieramy to wszystko! Super, że nie jestem sama :P  💃

U mnie jest jeszcze kwestia tego, że niejako dorosłam do jeździectwa. Mam większą świadomość swojego ciała, nieco mniej obaw i lęków, słucham uważniej dawanych mi rad. Noo generalnie jest jakoś tak lepiej niż jak jeździłam "za dzieciaka" 😉
ushia   It's a kind o'magic
03 sierpnia 2016 12:12
marzena - fajnie ze wrocilas 🙂
ushia, halo,  :kwiatek:
Dobrze jest Was ciągle widzieć 🙂
kotbury, konsultowałaś u najlepszych? Mój mąż, jako dwudziestoparolatek, olimpijczyk, dostał dożywotni zakaz jazdy z powodu siatkówki. Co potem (zagranicą) okazało się nieprawdą.


Niestety tak. Na razie krwiak tak wielki, że nie widać co tam jest. Dostałam leki jak dla człowieka po wylewie/udarze i żrę to świństwo i czekam... w przyszłym tygodniu mam kolejną diagnostykę. Zobaczymy czy już się kwalifikuję do jakiegoś zabiegu.
kotbury, o łał 🙁 Niech się goi!

ashtray, co mnie trzyma? Chyba - całe życie. Blisko 40 lat cały czas z końmi. Czułabym się jak po amputacji części mnie. Czterech nóg 😉
To może pomyśl, że przed tobą kolejne 40, które możesz spędzić inaczej. 🙂
ja również wracam do jeździectwa po... 4 latach przerwy. Mimo, że cały czas jestem właścicielka mojego Rudego to nie jeździłam- głównie z powodu jego problemów zdrowotnych i mojego wyjazdu, potem braku czasu.
teraz zdecydowałam się współdzierżawić konia koleżanki na 2 dni/ tydz oraz przeprowadzam Rudego bliżej siebie. Chcę się rozjeździć, raz w tygodniu z trenerką, a Rudego dopieszczać, ewentualnie spacerkować się do lasu.
Na razie po pierwszej jeździe (4 dni temu) leczę zakwasy 😀 wróciła mi nawet motywacja do pracy 😀
ashtray nie do końca się zgodzę z całością twojej wypowiedzi. To chyba wszystko zależy od danego człowieka. Mnie interesuje naprawdę wiele rzeczy, bo przecież jest tyle ciekawych zajęć poza końmi. Ale, to są tylko zainteresowania i nie są w stanie konkurować z pasją jaką jest, było i pewnie będzie dla mnie jeździectwo. Chociaż jeszcze pół roku temu wydawało mi się inaczej, że jakoś, czymś nowym sobie tą pasję zastąpię. Chyba się nie uda 🙁
Przez ostatni rok poczułam jakieś zmęczenie materiału. Nie chciało mi się jeździć do stajni, nie chciało mi się wsiadać. Przestałam się dogadywać z własnym koniem i częściej czułam frustrację po jeździe niż zadowolenie. Marzył mi się rozwój z własnym koniem, ale nie miałam ani czasu ani pieniędzy na treningi. I zaczęło być coraz gorzej.Byłam zmęczona tyraniem jak wół tylko po to by wypłata starczyła na pensjonat, kowala, szczepienie i ewentualne wizyty weta. I na nic więcej.
Więc zaczęłam myśleć niby o sprzedaży lub o oddaniu konia w dzierżawę. W końcu sytuacja mnie zmusiła i koń poszedł w dzierżawę ponad 100 km ode mnie, bo finansowo już nie byłam w stanie dalej się tak szarpać.
Myślałam, że odpocznę, nabiorę sił, odkuję się finansowo, a koń się zresocjalizuje bo dostanie regularną robotę. Myślałam, sobie - będzie mnie wreszcie stać na to czego odmawiałam sobie przez lata.
I co? I nie ma dnia żebym nie pomyślała o jeździectwie i żebym nie tęskniła za własnym koniem. Nie jeździłam jakieś 2-3, może 4 miesiące i tak bardzo chciała bym wsiąść na konia. Ciągle o tym myślę. I wcale nie jestem szczęśliwa. Przeciwnie, straciłam całą motywację.
Bez koni nie jestem po prostu tym samym człowiekiem. Wszystko mnie drażni, denerwuje. Nie mam gdzie uciec, kiedy mi źle, bo zabrakło najlepszej odskoczni i najwspanialszego miejsca, gdzie można było leczyć swoje smutki - stajni i grzywy własnego konia.
I brakuje mi nie tylko jazdy, ale i widoku koni, ich parskania, zapachu, miękkiej sierści i tej całej jeździeckiej otoczki. Jak jestem gdzieś na spacerze w lesie czy na łące, to pierwszą moją myślą jest: "ale by się tu fajnie galopowało". Nie umiem się z tego wyleczyć.

Ostatnio jak zobaczyłam na zdjęciu, jak mój koń skacze 105 cm pod kimś innym, to zabolało. Głupia, nie pomyślałabym nigdy, że mogę poczuć ukłucie i żal z takiego powodu... Z jednej strony duma, że mój nie lubiący skakać koń, jednak potrafi i nawet cały parkur przejedzie, a z drugiej żal, że rozwija się, ale nie ze mną na grzbiecie. I to chyba właśnie dołuje mnie najbardziej. Koń się rozwija, a w dalszym ciągu stoję w miejscu, bo cały czas nie mam możliwości na treningi, choćby na innym koniu  🙁

Czasem naprawdę sobie myślę, że może lepiej by było gdyby mnie ta pasja nie wybrała, bo ja sama zrezygnować z niej już nie potrafię. I niestety, wcale nie chcę.
ashtray, znaczy jak? Szydełkować? 🙂
Może w tym cały problem? Nie chcesz- nie jesteś otwarta na nowe rzeczy, czyli na to, by odnaleźć pasję do czegoś innego? Ja trochę po sobie widzę, że im bardziej jestem otwarta, tym więcej możliwości się pojawia.
Przykro mi, że tak czujesz. Pamiętam twoje wypowiedzi w tym wątku jeszcze chyba z ubiegłego roku. Mam nadzieję, że twoja sytuacja życiowa i finansowa ułoży się tak, żebyś mogła w końcu czerpać przyjemność z jeździectwa.

halo jeżeli cię to kręci, to czemu nie?
Z twoich wypowiedzi wywnioskowałaś, że chcesz z jeździectwa zrezygnować. Nic cię poza tym nie interesuje?
Moja przerwa osiągnęła już pełne dwa lata... Ale ciągle żyję stanowiskiem, że to tylko przerwa, a nie koniec.

Brakuje mi koni. Śni mi się nocami i przebywanie w stajni, i jazda. To jednak siedzi we krwi.
ashtray czy ja wiem czy nie jestem otwarta? Ja już próbowałam, może nie tyle zrezygnować z jeździectwa, ale chociaż trochę to osłabić, skoro nie stać mnie by jeździć tak jak mi się marzy 😉 I się nie udaje, ciągle mi te konie gdzieś w tyle głowy siedzą, mimo że jest dużo rzeczy, które lubię robić, ciekawią mnie i sprawiają radość. No ale właśnie, nie aż taką jak konie. Tak jakby nic innego nie mogło konkurować z jeździectwem.
No ale ja od dziecka miałam kontakt z końmi, może to dlatego tak trudno mi zrezygnować bez żalu choćby na jakiś czas.
ashtray, są dwie rzeczy na świecie, które zdecydowanie mnie nie kręcą. Szydełkowanie i pielenie.
Nie wiem, jakie masz o mnie wyobrażenie, ale, hm, życie upłynęło mi dotychczas dość aktywnie (i kreatywnie). Nie próbowałam polityki ani zbijania kasy, więc nie wiem, czy te dwie rzeczy są w stanie przebić konie. Reszta nie jest.
Miałam jedną szansę, dla której poświęciłabym konie (bo doby by nie starczyło) - projektowanie, takie na full. Ale świat się zmienił, i dziś w ogóle nie podoba mi się wymyślanie następnych dóbr konsumpcyjnych. Ani "najlepszych" reklam. Ani obiektów do gier komputerowych.
Konie potrafią frustrować, i to cyklicznie. Wtedy korci uruchomienie jakiejś "rzeczywistości alternatywnej". Ale ogólnie takie życie jakie mam jest może i najwspanialsze na świecie: rodzina, konie, malarstwo.
"Rzeczywistość alternatywna" w moim przypadku jest jeszcze o tyle trudna, że z natury łatwo się uzależniam. Jeśli chcę powalczyć z uzależnieniem (od koni np.) to obiekt uzależnienia musi mi totalnie zniknąć z oczu i z głowy. A to nie jest u nas możliwe. Jesteśmy koniarską rodziną. Pomyślę o tym na poważnie dopiero, gdy mąż zajmie się czym innym, pod warunkiem, że córka nie podejmie pałeczki sztafety (a zanosi się na to, że jednak podejmie, nawet licencjat pisała o koniach 🙂 - koniach w Korei).
Ascaia o to tak jak i mi  🙂 też mi się konie po nocach śnią a nie jeżdżę już ze 3,4 lata...  🙄
Może w tym cały problem? Nie chcesz- nie jesteś otwarta na nowe rzeczy, czyli na to, by odnaleźć pasję do czegoś innego?


Ja jestem otwarta, ale każda pasja realizowana na 100% wymaga poświęceń, a nie każda dla mnie jest tego warta. Nie mówiąc już o zastępowaniu czegokolwiek. Lubię biegać... tak o sama dla siebie. Ale nie chce mi się biec maratonu. Lubię akwarystykę, ale to koni nie zastąpi, może być realizowane równocześnie. Fotografia tak samo, bo najbardziej lubię robić zdjęcia koniom. Basen jako uzupełnienie biegania i koni, dla zdrowia. Polubiłam chodzenie po górach, ale nie chce mi się zdobywać szczytów, ani chodzić na 10 h wyprawy.

A najgorzej jest kiedy przychodzi upał czy mróz. No nikomu się nie chce jechać do stajni, ale się jedzie, bo przecież trzeba konia ruszyć. Można leniwie go wylonżować, albo cokolwiek, ale trzeba pojechać, bo koń nie może stać. A na bieganie nie ma siły która by mnie zmusiła przy paskudnej pogodzie wyjść z domu. Może dlatego, że nie ma celu, ale co ja poradzę, że maratony mnie nie kręcą, że biegam dla przyjemności.

Ja aktualnie też nie jeżdżę. Od dłuższego czasu. Jakoś szczególnie nie cierpię, bo to tymczasowe. Są plany na przyszłość i dzięki temu się nie męczę. Mam młodego konia, jak przyjdzie czas to będę jeździć, a teraz się skupiam na planowaniu... zakupu siodła, komu w trening, skoki czy ujeżdżenie, która stajnia. Potrzebowałam przerwy, bo byłam sfrustrowana i znerwicowana, i ta przerwa mi bardzo dobrze zrobiła. Zupełnie inna świadomość, zupełnie nowy początek. Dlatego zakup źrebaka w moim przypadku był strzałem w 10.
Widać mam zupełnie inny charakter niż wy, bo np. gdybym lubiła biegać, to biegałabym w konkretnym celu (zawody). Gdybym fotografowała, to na pewno miałabym bloga/fan page'a, którego aktualizowałabym ciągle. Itp. itd. Jeśli coś robię, to naprawdę robię. Jednak bycie niewolnikiem konia (konia!! No właśnie- zwierzęcia!) i podporządkowywanie życia jemu, kręciło mnie z tych wszystkich rzeczy, które robiłam najmniej. Uważam, że każdy sam kreuje świat w jakim żyje. Może niektórym kreuje koń? O tym nie pomyślałam. Przez wiele lat, w tym 6 lat posiadania własnego było to dla mnie najważniejsza rzecz na świecie, a w stajni byłam codziennie. I też sobie wyobrażałam łąki, po których galopuję. 🤣 Niedawno nawet jadąc pociągiem i mijając takową przypomniały mi się te myśli i uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Kompletnie się z tego wyleczyłam i uważam, że moje życie wygląda bez jeździectwa lepiej.
No to ja taka jestem, ale właśnie jeśli chodzi o jeździectwo. Chciałabym na 100%. Treningi, zawody, stały progres... niestety mój portfel szybko to zweryfikował stąd chyba pojawiła się frustracja. W trakcie tej przerwy nie raz się zastanawiałam, żeby z tym skończyć... a potem przypomniałam sobie, że kurcze tuż przed końcem części 1 mojego jeździectwa zrobiłam srebro, zdałam licencję, teraz mogłabym pojechać P i N, to coś co dawało mi dużo radości, a jest koniec? Pomijając to, że kupiłam fajnego konia, który jest dla mnie szansą, żeby się realizować (sportowo nie ze względu na finanse, ale chociaż treningowo). Ambicje schowałam do kieszeni, spokorniałam przez ten czas i chcę spróbować jeszcze raz... Choć wiem, że to też ostatni raz. Jeśli z tym koniem mi nie wyjdzie to będzie koniec.

PS. Ambicje sportowe odpuściłam, ale ostatnio tak sobie przeglądałam zdjęcia i mnie ukuło w środku.
O właśnie, ashtray, napisałaś o czymś co mi umknęło 🙂 Wiele dla własnego konia poświęciłam i tak naprawdę całe swoje życie układałam i podporządkowywałam pod konia. I z końmi wiążą się moje największe marzenia, cele i ambicje. Żadne inne zainteresowanie nie wciągnęło mnie tak mocno jak konie. Lubię podróżować i chciała bym zwiedzić wiele miejsc, poznać różne kultury i tak dalej. Ale nie potrafiła bym zrezygnować z koni na rzecz częstszego podróżowania, bo na każdym wyjeździe tęskniłam do jazdy konnej. Ostatnimi czasy zainteresowałam się programowaniem, bo umyśliło mi się przebranżowienie się. Nauka wciąga na wiele godzin i jest niesamowicie ciekawa, ale nie jest mi w stanie zastąpić koni. I tak jest ze wszystkim. Lubię jeździć na rowerze, marzy mi się jakiś dobry rower do jazdy terenowej, ale mając wybór kupić coś dla konia - kupić dobry rower, i tak na pierwszym miejscu myślę - koń. To już chyba nieuleczalne 😉 Jakoś tak dla konia jestem w stanie poświęcić wiele nie czując żalu. Jedyny żal i frustracja jaki mi towarzyszył przy jeździectwie, to właśnie brak środków na wspólny rozwój z koniem. Przestały mnie cieszyć półśrodki i chciałam coś z koniem osiągnąć.
I czymkolwiek innym się zajmuję, nawet jeśli sprawia mi to przyjemność, daje radość i satysfakcję, to cały czas gdzieś tam w środku głowy jest żal i tęsknota za końmi.

Pomimo tego, że przez te 5 lat całym moim życiem kierował w zasadzie mój koń, byłam szczęśliwsza niż obecnie, mając więcej z wypłaty, posiadając więcej wolnego czasu, który otwiera morze możliwości.

I mam tak samo jak Sivens. Jeździectwo to jest jedyna dziedzina, którą chciała bym uprawiać tak na 100%. Zawsze mi się marzyły treningi, progres, doskonalenie umiejętności, zawody. Niestety w moim przypadku życie szybko zweryfikowało, że te ambicje należy schować do kieszeni. Co nie oznacza, że one zniknęły, bo ambicje mają to do siebie, że nie znikają, tylko schowane kłują latami. To o czym marzę na ten moment to choćby ambitna rekreacja, ale nawet i na to potrzebne są niemałe nakłady finansowe.
Jak jeszcze miałam konia u siebie, to zawsze zazdrościłam tym pensjonariuszom, którzy przyjeżdżali do swoich koni i jeździli tylko w tereny, bo jazda po placu i doskonalenie umiejętności ich nudziła. Ja tak nigdy nie potrafiłam. Tereny są fajne od czasu do czasu, ale jednak zawsze ciągnęło mnie szlifowania na placu i wspólnego progresu z koniem. Zazdrościłam "terenowiczom", bo to jednak tańsze 😉

Szkoda, że w życiu tak zazwyczaj jest, że trzeba wybierać między ważnym, a ważniejszym.
A jeżeli powiedzmy zaczniesz trenować, będzie do ciebie regularnie przyjeżdżać trener, będziesz pracować ciężko, a progres będzie niewielki? Pisałaś, że masz trudnego konia. Może do pewnego etapu będzie szło, a potem przestanie? Czy jeździectwo znowu nie stanie się powodem frustracji i żalu, że nie jest tak jak sobie wymarzyłaś? Pytam tylko teoretycznie i nie życzę, żeby tak było. Jednak ja miałam jeżdżąc takie uczucie. Że wyżej z tym koniem nie podskoczę. Że moje ambicje są nierealne. Wtedy też chyba pojawiły się pierwsze symptomy niechęci do jeździectwa i kierowania mojej uwagi w innym kierunku. Ostatecznie wybrałam coś innego.
ashtray no niestety jeździectwo nie jest łatwym sportem... jak nie idzie to może trzeba zmienić trenera, zmienić konia*, zmienić metody, zrobić sobie przerwę... ale fakt osobie ambitnej najłatwiej się zrazić kiedy coś nie wychodzi, bo lepiej jest robić coś innego w czym jest się lepszym.


*Jeśli chodzi o zmianę konia to nie chodzi mi o takie patologie które jeżdżą zajebiście, a to koń kiepski, więc co chwilę zmieniają. Ale z własnego doświadczenia wiem, że można do danego konia nie pasować i żadna miłość ani sentyment tego nie zmieni. Zazwyczaj z tego rodzą się frustracje. Ja tak właśnie miałam z poprzednim koniem i pomimo, że gdyby nie finanse w życiu bym tego konia nie sprzedała, to teraz po czasie widzę, że tak jest lepiej...
Sivens Twojego obecnego konia tez widzialam na sprzedaz ostatnio?
rosek0 Tak, wisiało ogłoszenie przez 1 dzień, ale nie jest na sprzedaż i mam nadzieję, że nigdy nie będzie 🙂 Już miało się wszystko posypać, ale jednak nie. U mnie jest jeszcze problem taki, że mój facet koni nie akceptuje i bardzo ciężko jest to pogodzić. Miałam chwilę słabości i chciałam odpuścić, ale na szczęście się ogarnął.
ashtray fakt koniowaty nie jest łatwym koniem do jazdy. Wiem też, że to nigdy nie będzie bezproblemowy koń. I wiem, że do sportu to on raczej predyspozycji nie ma. Ale, jak jeździłam regularnie na nim, to bywał całkiem przyjemnym i nawet chętnie współpracującym koniem. Może być tak, że parkuru klasy N nie pójdzie nigdy. Ba, może się okazać, że nawet P-tki nie przejechalibyśmy razem. Ale na L-ce też można mieć dużo frajdy 😉
Mnie na ten moment zadowoliła by ambitna rekreacja i pojechanie od czasu do czasu na jakieś amatorskie zawody. Dla przyjemności i zabawy. Na intensywne trenowanie i progresowanie wyżej i wyżej oraz regularne starty w zawodach, to już w moim przypadku trochę za późno. Bo jednak jest praca, dom, codzienne obowiązki i nawet gdybym miała pieniądze na zabawę w mały sport, to raczej czasu na to już nie znajdę. Nie mam jednak też już takiego dużego ciśnienia na mały sport.

Ambicje o częstych startach i małym sporcie schowałam do kieszeni, jak pisałam, w pewnym stopniu zaakceptowałam fakt, że mnie to nie grozi. Więc pozostały ambicje, ale w nieco zmienionej formie i realniejszym kształcie 😉

W sumie, jak tak sobie teraz myślę, to może ja po prostu inaczej rozumiem pojęcie "uprawiać jeździectwo na 100%"? Bo owszem, nie zadowalały mnie półśrodki, byłam sfrustrowana, że nie stać mnie na trenera i nie mogę wyeliminować błędów swojego dosiadu, które na pewno przekładały się na pracę z koniem i jego jezdność. Ale niekoniecznie marzy mi się teraz trenowanie skoków do poziomu P i wyżej. Niekoniecznie marzy mi się wykonywanie wszystkich elementów ujeżdżeniowych. Moim największym celem przy moim koniu było po prostu takie dogadanie się z koniem, by jazda sprawiała przyjemność mi, a koniowi nie przynosiła dyskomfortu. A jeżeli po drodze by się okazało, że mój koń nie jest w stanie przeskoczyć 120 cm albo nie ma serca do ujeżdżenia, bo brakuje mu cierpliwości do mozolnych treningów ujeżdżeniowych, to nic wielkiego by się nie stało.
Lubię jeździć, lubię tą satysfakcję kiedy zrobiliśmy z koniem coś nowego i całkiem fajnie nam wyszło, ale jednocześnie nie mam takiego wielkiego parcia, że musimy być coraz lepsi i robić coraz nowe rzeczy. Więc jeżeli doszła bym z koniem do pewnego etapu i wiedziała bym, że dalej nie ma szans, że to już szczyt jego możliwości, cieszyła bym się i doskonaliła to co już umiemy. I dla mnie w dalszym ciągu było by to uprawianie jeździectwa na 100%. Oprócz jazdy, bardzo lubię spędzanie czasu z moim koniem i czasem taka forma zastępowała mi nawet jazdę. Dlatego raczej nie potrafiła bym sprzedać Pamira i kupić innego konia, na którym mogła bym osiągnąć to, czego nie jestem w stanie osiągnąć z moim.

Oczywiście rozważam możliwość sprzedaży konia w przyszłości, chociaż nie jest to miła i łatwa myśl, ale powodem jest fakt, że być może to nie jest koń dla mnie i może się okazać, że nigdy nie będzie. Nie jest to zły koń, bo regularnie jeżdżony potrafi być przyjemnym koniem, ale nigdy nie będzie misiowatym, spokojnym tuptusiem, na którego się wsiada i odpoczywa czując wiatr we włosach 😉 Wiem, że to zawsze będzie koń, który musi mieć w miarę regularną robotę i jasne granice co wolno, a czego nie. Koń, przy którym zawsze trzeba myśleć, kombinować i być krok przed nim, bo to inteligentne bydle 😉 I wszystko zależy od tego czy ja na takiego konia będę miała siłę, bo czasem faktycznie tęskno mi do takiego, na którego się po prostu wsiada i jedzie, nawet po przerwie, bez obaw, że coś wykombinuje i bez ciągłego skupienia, by szybko zareagować 😉 Z drugiej jednak strony, nie bardzo wyobrażam sobie życie, bez tego mojego, konkretnego konia 🙂

Na szczęście na decyzję mam jeszcze trochę czasu, więc staram się nie zawracać sobie tym głowy.
Tak naprawde żaden sport nie jest łatwy. Joga, która de facto sportem nie jest, ale do niej moge sie odnieść, jest moim skromnym zdaniem duzo, duzo trudniejsza i bardziej wymagająca. Nie ma
lekko, serio. Kiedy przyszłam na pierwsze zajęcia sądziłam, ze jestem dosc sprawna dzieki jezdziectwu wlasnie. Guzik. Czułam sie jak ostatnia lebiega.
Możliwe ze z tym zniechecaniem masz racje. U mnie było tak, ze sprzedaż konia nie wchodziła w grę (nie sprzedam go nigdy). Na drugiego nie mam pieniedzy, choć przyznam, ze myslalam przez pewien czas o takim rozwiązaniu, ewentualnie wydzierżawieniu jakiegoś profesora. Trenerkę miałam najlepsza z wszystkich, ktore dane mi było poznac przez te wszystkie lata. Wycisnęła ze mnie i z mojego arabka co sie dało i co było możliwe. Ambicje miałam adekwatne do mojego znikomego talentu jeździeckiego i do konia (jak juz wspominałam araba). Ot male ujezdzenie. Postępy były, ale było tez wiele problemów, z którymi nie umiałam sobie poradzic. I jak wsiadalam i kolejny miesiac z rzędu walkowalam ten sam problem, te same trudności, to za przeproszeniem, rzygac mi sie juz chciało. Wsiadalam, bo musiałam. Wcale mi to nie sprawiało radości. A to nie tak powinno wygladac. Jezdziectwo z założenia nie miało byc dla mnie obowiązkiem (posiadanie konia owszem, ale nie jeżdżenie na nim). Wiec wolałam swoj czas wolny poświęcać czemu innemu. Chociażby czytaniu książek. To było dla mnie przyjemniejsze niz jazda. Jakos potem pojawiła sie joga. Spodobało mi sie. A potem juz sie wkręciłam na maksa. Nowe znajomosci, rozmawianie zupełnie na inne tematy. Niedługo potem codzienna potrzeba praktyki, codzienne stawianie sobie wyzwań, pokonywanie własnych słabości, cele na najbliższe dni, miesiące i lata. I tak to sie stało w moim przypadku.

edit: Pisałam z Pamirową w tym samym czasie, więc odpisuję.
Mam pewien problem w dokładnym zrozumieniu tego, co w jeździectwie by cię satysfakcjonowało i uszczęśliwiało, bo chociaż piszesz o tym dokładnie, to jednak pewne sfromułowania są dla mnie dość sprzeczne. Na przykład wcześniej pisałaś, że chciałabyś się rozwijać i udoskonalać swoją jazdę, a teraz piszesz, że nie masz parcia na to, żebyście byli coraz lepsi. Więc jak to jest? Piszesz też, że cieszyło cię spędzanie czasu z twoim koniem, być może dlatego, że za nim tęsknisz, bo jest daleko. Bo jednak pamiętam, że kiedy był blisko też byłaś sfrustrowana.
halo, ja byłam pewna, że żaden sport nie będzie mi przynosił tyle radości co jazda konna, aż spełniłam swoje marzenie z dzieciństwa i zaczęłam grać w tenisa 🙂 Uwielbiam to zmęczenie, po każdym treningu cieknie ze mnie jak ze szczura, ale endorfiny jakie się uwalniają - CUDO! 🙂 Sprawia mi to mega frajdę, naprawdę 🙂
A ja brak koni i kontaktu z naturą zamieniłam na myślistwo. Przepadłam absolutnie 😍. Niestety przychodzą takie dni, że gdzieś tam pojawia się ogromna tęsknota za końmi i smutek.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się