Kim jestem i co robię...

Cóż napisałam raz już tutaj ale mi się skasowalo, więc od początku.
Rocznik 85, urodziłam się i wychowałam we Wrocławiu.
Po maturze poszłam na studia gdzie poznalam sie mianowicie z forumowa Katija, ale długo tam nie zagrzalam miejsca i przeniosłam się do Policealnych Studium Hodowli Koni, ponieważ konie były od zawsze w moim życiu, zaczęłam jeździć dość późno bo w wieku 13 lat, ponieważ mama bała się o mnie i panikowala ale wreszcie się udało ją namówić. Oczywiście potem powstały marzenia o własnym rumaku, zawodach itp, marzenie się spełniło przed 18 urodzinami dostałam upragnionego konia od rodziców, bardziej prowodyrem tego byl mój ukochany tato, ale mama też 🙂 koń okazał się nie łatwym konikiem, ale nie zamienilabym bym jej na żadnego innego, razem nam już minął 12 rok.
Moje życie ogólnie było w miarę spokojne, praca, konie, potem ślub jak mi się wtedy wydawało z facetem mojego życia, ale niestety życie jest przewrotne, cztery miesiące po moim ślubie, przed świętami bożego Narodzenia zmarł mój tato, człowiek napedzajacy moje życie, najważniejszy człowiek, wtedy się wszystko zaczęło problemy z pozostawiona budową do której brat i rodzina zaczęli roscic sobie prawa itp i ja w tym wszystkim, martwiaca się mama czy sobie da radę z tą tragedią, bo ja do tej pory się ze śmiercią taty nie pogodzilam i chyba nigdy do końca się nie pogodze....potem problemy z pracą, mężem wszystkim, bo jak się wszystko wali to po całości przecież, potem rozwód.
Obecnie mieszkam i pracuję w Holandii, jestem z kimś związana, ciężko tyram żeby zarobić na konia, długi które mi zostały, auto które spłacam. Jest mi ciężko bardzo, ale daję jakoś radę, brakuje mi przyjaciół, mamy, konia, ktory został w pl, ale ktory ma bardzo dobrą opiekę dzięki nie zastąpione j hanoverce która jest dla mnie wsparciem.
Mam nadzieję wrócić do jazdy prędzej czy później, szukam powoli stajni do której chcę pojechać pojeździć chociaż raz na jakiś czas, oczywiście w stylu west na który przerzucił am się jakieś 4-5 lat temu i nie żałuję, świetna sprawa 🙂 to by bylo w skrócie na tyle 😉
No nie mogę dłużej wyczekiwać, Ponia proszę, od początku wątku czekam na Ciebie !  😀
A.   master of sarcasm :]
04 czerwca 2013 22:45
Erm...urodzilam sie w latach 70., w 1988 roku trafilam na wyscigi na Sluzewcu, spedzilam tam wiele lat az do 2006 kiedy to wyemigrowalam do Anglii... rozwiodlam sie... poszlam na studia hipologiczne w Cambridge... dorobilam sie wlasnej hodowli tradycyjnych koni cyganskich...  za chwile wracam do Polski, na Podlasie  🥂

A- miała zwrócić Ci uwagę, że nie napisałaś, że wyszłaś za mąż. Ale w sumie wynika to samo z siebie. A co będziesz robić na Podlasiu?
A.   master of sarcasm :]
04 czerwca 2013 22:52
Albowiem byly maz jest niewart uwagi  😀iabeł:
Na Podlasiu bede nadal hodowac konie, kozy, kury, psy, koty i moze cos wiecej  😉 no i turystow zapraszac  😎
Super wątek. Bardzo inspirujący i pouczający.

Napiszę coś od siebie, bo ostatnie miesiące to dla mnie był okres życiowych wyborów- realizacja zawodowa czy konie?
Wybrałam konie, czym zasłużyłam sobie na "malutki brak ukontentowania" ze strony rodziców.

Lat mam 25, a konno jeżdżę od 18... (czyli można powiedzieć, że większość życia).
Zaczynałam w Zbrosławicach, jeszcze za czasów pana Stasia (dobrego wujka) i pana Romka- ułana (mój tamtejszy idol).  Może ktoś pamięta?

Początkowo rodzice mi bardzo pomagali, wozili na jazdy, dzierżawili mi konie, płacili za starty, konie, sprzęt- potem zdarzył się wypadek, spadłam na oczach taty z konia i straciłam na kilka minut przytomność.
Podobno to były najgorsze chwile w życiu mojego taty- myślał, że nie żyję.
Skończyło się na pogruchotanej miednicy, wstrząśnieniu mózgu i urazie kręgosłupa.
Dostałam zakaz jazdy konnej, taaa...
Zaczęłam sama organizować sobie możliwość jazdy.
Jeździłam prywatne konie, pomagałam przy rekreacji, znowu zaczęłam startować.

Niestety potem poszłam na studia (psychologia kliniczna) do okropnego, brudnego i nieprzyjemnego miasta Łodzi....
Całodzienne zajęcia nie pozwalały mi na podjęcie pracy, a w comiesięcznym "zasiłku" od rodziców nie było miejsca na takie fanaberie jak jazda konna.
Ale jeździłam weekendami, na wakacje wyjeżdżałam za granicę czy szukałam "końskiej" pracy w kraju (pracowałam jako instruktor, jeździec skokowych koni w Anglii- super okres w moim życiu, luzak, stajenna ).

W czasie studiów trochę "wyleczyłam" się z koni i przerzuciłam się na fascynację psychologią.
Rozpoczęłam półroczny staż w szpitalu psychiatrycznym, interesowałam się pracą psychoterapeuty.
No i totalnie pochłonął mnie temat mojej pracy magisterskiej o wykrywaniu kłamstwa-  prowadzenie badań, szkoleń, warsztatów z tej dziedziny.
Chciałam zostać "polskim Lightmanem" 😉
Planowałam po obronie pracy mgr znaleźć pracę jako początkujący psycholog kliniczny i rozpocząć podyplomowe studia z psychoterapii poznawczo- behawioralnej.

Niestety, albo "stety" obroniłam się na początku lipca i dałam sobie czas do września na wakacje.
I znowu wpadłam w konie.
Zaczęłam trenować, pojechałam na zawody... przepadłam.

Niestety zarobki psychologa klinicznego świeżo po studiach oscylują w granicach średniej pensji kasjerki w Biedronce.
Także mogłam zapomnieć o realizacji na polu psychologii i jednoczesnej jeździe konnej (oczywiście mogłam sobie jeździć raz w tygodniu w rekreacji, ale chyba każdy kto zaznał "sportowej" jazdy wie, że to niestety nie "to"😉.

Wybrałam mało ambitną prace w "korporacji" w dziale zbliżonym do HR i psychologii biznesu (zawsze na początkowych latach studiów, kiedy nie było jeszcze podziału na specjalizacje, nienawidziłam wszelkich przedmiotów związanych z HR, psychologią doradztwa zawodowego itd. O ironio losu...)

Stać mnie (może bez szaleństwa i czasami na styk) na utrzymanie konia w pensjonacie i na jakieś tam powolne zalążki powrotu do "sportu".
Niestety żeby nie było zbyt pięknie, zaraz po przeprowadzce konia do Łodzi pojawił się problem z nogą (kto pamięta nas z wątku o diagnozie, a potem o trzeszczkach).
Trochę (a raczej większość) moich oszczędności pochłonęła diagnoza, leczenie, suplementy, kowal itd.
Mam nadzieję, że będzie z koniem dobrze, żebym nie musiała pluć sobie w brodę i  żałować swojej decyzji.

A tak o sobie 🙂
Uwielbiam książki i niestety seriale (czasami "wsiąkam" w kilka odcinków Grey's Anatomy czy Jak poznałem waszą matkę i nie ma ze mną kontaktu przez kilka godzin).
Kocham zwierzęta, jestem wegetarianką (z zacięciem na weganizm- niestety zdarzają mi się czasem serowo- czekoladowe grzechy) i uwielbiam przyrodę.
Mam cudownego faceta z którym poznałam się w 1 klasie liceum i jestem z nim bez przerwy (a od 5 lat mieszkamy razem).
Mam nadzieję, że kiedyś zostanie moim mężem 🙂
Jestem dumną posiadaczką "niezrównoważonego emocjonalnie psa" dla którego fundacje pro zwierzęce i weterynarze przewidywali uśpienie jako jedyną radę na jej zaburzenia behawioralne.
Pies żyje ze mną od 4 lat i po długiej, czasem trudnej i niewdzięcznej pracy został całkiem normalnym, szczęśliwym psiakiem.

Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam.
W sumie to sama sobie się dziwię, że tak opisałam swoje życie (nie przepadam za mówieniem o sobie), ale to ciekawe doświadczenie tak się spróbować "podsumować" i samemu spojrzeć na siebie trochę z boku 🙂

edycja- błąd ort


Ponia   Szefowa forever.
05 czerwca 2013 18:52
No nie mogę dłużej wyczekiwać, Ponia proszę, od początku wątku czekam na Ciebie !  😀

Miło  :kwiatek: , ale niestety narazie do 19 czerwca jestem tak zawalona robotą,że nie mam czasu na rozpisywanie się ;-)
ps. zresztą chyba nie ma nic ciekawego do opowiadania.
Pati- poznałam pana Stasia i pana Romka na kursie instruktorskim w Zbrosławicach 🙂 Mam koleżankę po tym samym kierunku co Ty i pracuje na podobnym stanowisku do Twojego. Niestety ( albo może stety) taki los psychologów klinicznych.
Marysia550 kiedy ich poznałaś?
Kurczę aż mi się łezka w oku kręci jak pomyślę o tych czasach 🙂
Ja nie widziałam Pana Stasia ani pana Romka już dobrych 12 lat...
Z tego co się dowiedziałam, to Pan Staś prowadził jeszcze jakiś czas stajnie w Zbrosławicach- "Na Józefce" czy jakoś tak.
A Pan Romek? Ciekawa jestem strasznie co porabia 🙂
Strucelka   Nigdy nie przestawaj kochać...
10 lipca 2013 23:59
wątek ucichł, a tak ciekawie się czyta Wasze posty 🙂 pisać, pisać!
Super wątek! Fajnie się czyta historie życia!

znalazłam swój wpis

Jestem Sznurka, Linka - tak mowi do mnie moje kochanie
27 lat, zabiegana, roztargniona z koniem w głowie.
Jestem chora na zakupoholizm ale nie lecze sie;]
Wariatka uwielbiająca rózowy kolor, przewrotnie nie posiadająca zbyt wiele ubran w tym kolorze, zakochana w kucykach, ktore dla niej są zawsze rozkoszne;]
Pieczaca namiętnie domowy chleb;] i trzymajaca uparcie swinie na salonach

Szczera i prawdziwa, bez udawania i koloryzowania, budząca skrajne emocje. Osoba ktorą sie lubi albo nie.

Łączac dwie funkcje - małego stajennego we własnej stajni i housewife w momencie życiowym, gdy spełniają sie marzenia....

Lubię czarną muzykę, ksiązki Henrego Millera, filmy Almodovara, poranną kawe, różowe wino i marzę o małej koparce na gąsienicach;]
Uważam za Millerem ze podstawą udanego dnia jest dobry posiłek, dobra konwersacja i dobry seks 😎

Jestem cały czas zakochana, kochana, szczęśliwa i dobrze  mi z tym;]


U mnie bez wiekszych zmian - widać nudne życie mam.
Prócz tego że mam 32 lata niewiele sie zmieniło, jestem socjologiem, nigdy nie pracowałam w zawodzie.
No prócz tego ze mam długo oczekiwanego syna który jest spełnieniem moich marzeń i odnalazłam sie w roli mamy
Wyprowadziłam się na wieś, mam cudną stajnie na 20 koni która mam nadzieję niebawem ruszy. Dawno na koniu nie siedziałam, kontuzja sprawiła że będę tak naprawdę zaczynać od początku, tylko muszę znaleźć czas a to towar deficytowy...
W moim życiu coś się ciągle dzieje, lubię tworzyć, szyć, budować - aktualnie buduję z K. kurnik - w końcu na wsi trzeba mieć swoje kury.
To co w zyciu przeżyłam sprawiło że do wielu spraw nabrałam dystansu, twardej skorupy i chyba jestem wbrew pozorom twardą babą.
I nadal budzę kontrowersje, ale jak kogoś lubię to naprawdę. Cenię szczerość i prawdę.
I bardzo pielęgnuję swoje wewnętrzne dziecko, jestem uzależniona od Muminków;]

dragonnia   "Coś się kończy, coś się zaczyna..."
12 lipca 2013 20:15
No miałam cicho siedzieć ale przyszła Sznuruś i mnie natchnela...
[s]Dosiade do kompa i wyedytuje ten post pisząc swoją, bądź co bądź, smutną opowieść. Bo moje życie to pasmo cholernego fatum. Plusy to mój mężczyzna Adam i rodzice oraz zwierzaki. A reszta.... Przeczytacie sami.[/s]

No już jestem.
A. Witaj kochana, kopę lat nam zleciało od pogawędek o Anglikach  🏇
Isabell zaczynam 🙂

Od gówniarza oglądałam NRDowski serial Jokey Monika (pamięta ktoś?) Wtedy włączyło się marzenie Własne 4 kopyta, koniecznie wyścigowe. Miałam może wtedy 6-7 lat. Potem szkoła. Orłem nigdy nie byłam, bo jak mawiał nauczyciel historii "Monia, Twojego lenia z tyłka wygonić ciężko ale jak masz wenę to oceny górne łapiesz". Tak było przez podstawówkę i Liceum. Skończyłam ekonomik i poszłam do pracy .... w sklepie. 4 lata tam spędziłam, nie myśląc o studiach. Za pierwszą wypłatę pojechałam na konie i tak mi zostało. Na Darnicę musiałam jeszcze trochę zaczekać no i zarobić. W końcu udało się. Wbrew wszystkim absolutnie wszystkim i wszystkiemu, kupiłam konia po torach. Dumna jak paw byłam. Kobyłka Anglik, po Revlon Boyu, 100% xx. Niestety sielanka trwała krótko. Praca, która nie przynosiła dochodów, wieczne zmiany miejsc pracy w pogoni za kasą nie pomogły utrzymać kunia. Sprzedałam. Potem kredyty i choroba. W 2009 roku zachorowałam poważnie, chociaż wtedy myślałam, że to bzdura. Skończyłam wtedy też studia ekonomiczne.  Dziś wiem, że nie wyleczę się do końca. Kredyty zostały, pracuję w  banku (nigdy tego nie chciałam) i pomału marze o wyjściu na prostą. Ale nie poddaję się - chyba. Mam częste chwile załamania lecz gdzieś tam w środku jestem w miarę twarda. Na szczęście mam ukochanego mężczyznę Adama, z którym jestem od 13 lat, ukochanych rodziców, jedną psiapsiółkę i kilku fajnych dobrych znajomych. To mi wystarcza. Od sprzedaży Darci nie jeżdżę, raz siedziałam na Baście Moniki forumowej ale... no właśnie, to już nie to samo.

Ostatnio straciłam ukochane 4 łapy. Mojego pieska Dragona. Był z nami 15 lat, wychowany na butelce... boli bardzo ( na moim blogu są foty futrzaka). Dziś mija 4 tydzień jak go nie ma.

To tak w telegraficznym skrócie.

Lubię szczerość, nie lubię kłamstwa. Kocham mojego Adama, słucham każdej muzyki ale metal to jest coś.  Jak się przypomni to domaluję resztę.

Wbrew pozorom więcej smutku w moim życiu niż radości ale nie poddaję się.

A tak kiedyś pisałam... trochę się zmieniło

c"Nadejszla" pora na mnie 😜
Mam na imię Monika, skończone 27 lat, jeżdżąca konno od 19 roku życia i od ponad roku własny koń - Darnica xx. Jestem pracoholiczka i kocham konie. Wieczny "Miszcz zza stodoły" inaczej mówiąc dupoklep pełną paszczą. Z natury nerwowa, raczej nie kłótliwa i nie wiedzieć czemu naszpikowana chorobami typu guzy tarczycy, zastawka w sercu, a ostatnio jakaś durna alergia skórna. Nie biorę wiele rzeczy do głowy. Łatwo mnie urazić, czasem płaczliwa, czasem jednak bardzo zaborcza i złośliwa. Na pewno zakompleksiona na względzie urody i wagi. Wiecznie zrzucam jakieś kilogramy.
Po pracy lubię poczytać dobrą książkę, posłuchać muzyki lub obejrzeć jakiś film. Obecnie jestem na 2 roku Ekonomii. Marzę o własnej firmie ale w tym regionie to ciężka sprawa. Wierzę jednak, że mój upór pozwoli zrealizować mi kolejne marzenie (pierwszym był własny koń).

To tak w wielkim skrócie. Chaotycznie wyszło ale może doczytacie
A.   master of sarcasm :]
12 lipca 2013 22:09
dragonnia kope lat...  :kwiatek:

A ja sie pozbywam Kamphory. Jak wszelkie moje nie najszczesliwsze zwiazki, ten tez trwal niemal 7 lat.
Ja moją przygodę z końmi zaczęłam gdy miałam 12 lat ( 21 lat temu ),  jeżdżę rekreacyjnie i to mi wystarcza. Moje życie nie jest usłane różami...non stop coś nie tak... Wczoraj dowiedziałam się,  że moja mama niedługo umrze - rak płuca nieoperacyjny...

Pamiętam czasy, gdy moja mama wspierała mnie za dzieciaka w jeździectwie... 🙁

Konie są moim motorem napędowym - nie jestem w stanie żyć bez nich. Przez ostatnie lata jakoś wolę z nimi pracę z ziemi, bardziej mnie to satysfakcjonuje niż jazda. Czasami wsiadam, ale jednak wolę obserwację tego cuda ( konia ) w ruchu. Kocham patrzeć  godzinami na jego pracę mięśni i słuchać tego charakterystycznego " chrapnięcia ".

Jak już wiecie, mam 33 lata. Mam też dwójkę wspaniałych synków ( 8 i 12 l ), kochającego ( i kochanego ) męża. Mieszkam w wiosce przed Trzebieżą ( zachodniopomorskie ), mam domek i trochę swojego terenu. Mam też  kurki ( 15 szt. ), kotka i psinkę, która jest tak mała że kocica nawet jej nie szanuje  🤣
Wykształcenie mam ekonomiczne ale po cholerę mi to  😉

Kocham życie i wszystko co daje mi siły do niego.


dragonnia, my ciągle czekamy  👀
dragonnia   "Coś się kończy, coś się zaczyna..."
15 lipca 2013 20:58
Melduję, że w końcu otworzyłam się troszeczkę 2 posty wyżej 🙂
szczerze,Dragonnia... jakoś sympatycznie się Ciebie czyta. piszesz, że więcej smutku w Twoim życiu niż radości. ale mimo tego bije od Ciebie taki przyjemny optymizm  :kwiatek:
współczuję utraty futrzaka.
dragonnia   "Coś się kończy, coś się zaczyna..."
15 lipca 2013 21:14
tomia, dziękuję. Ja taki otwarty człek jestem, co w sercu to na dłoni jak mawiają....

Patrzę na Dragona fotkę i jakoś znów mi mokre oczy się zrobiły 🙁
dragonnia, przytulam mocno wiesz!
dragonnia   "Coś się kończy, coś się zaczyna..."
15 lipca 2013 21:20
wiem sznuruś, wiem... i bardzo doceniam ten gest, szczególnie od Ciebie...
Viridila   ZKoniaSpadłam & NaturalBitsBay
15 lipca 2013 23:33
Brak mi słów.. genialny wątek! Życiowy, intrygujący i bogaty na swój niepowtarzalny sposób wraz z każdym nowym wpisem :kwiatek:

Dołączę się, choć nie bywam zbyt aktywna na forum 🙂

Rocznik 93, od urodzenia mieszkam we Wrocławiu i darzę to miasto swoistą sympatią - jednak zbyt dużo czasu w centrum powoduje, że uciekam do "swoich śmieci" na przedmieściach. Mimo nieco ponad 20 lat, niestety, ale kłamstwem by było stwierdzenie, że mało widziałam czy przeżyłam.

Przedszkole, podstawówka, gimnazjum, liceum.. obecnie studia na wrocławskim UP. Od zawsze interesowałam się zwierzętami, ale.. Nie chciałabym zamknąć mojego dotychczasowego życia w prostym schemacie, w kilku prostych zdaniach ukryć wszystko co widziałam - mam nadzieję, że nikogo nie zanudzę tym co jest poniżej.

Dzieciństwo miałam spokojne - pełne beztroskich odkryć, szczerego śmiechu i drobnych, słonych lub słodkich łez. Od małego najlepiej czułam się w swoim pokoju, a moim ulubionym kolegą był mój młodszy o 3 lata braciszek, którego broniłam w przedszkolu i pomagałam w lekcjach w podstawówce. Mój mały, bezpieczny i zupełnie beztroski świat przeżył pierwszy atak, kiedy miałam 7 lat i zmarł mój dziadek - od niego mam bakcyla hodowcy, który czeka uśpiony gdzieś w mojej głowie i usilnie go uciszam, odkładam pieczołowicie na przyszłość.
W 5 klasie pierwszy raz wyjechaliśmy z rodziną za granicę do Szwecji. Wydała mi się wtedy krajem idealnym i pięknym. A powrót 2 lata później + część Norwegii tylko umocnił moją platoniczną miłość do Skandynawii. Nie wiedziałam wtedy, że Szwecja tak naprawdę była początkiem czegoś, co przez jakiś czas ukrywałam i do tej pory większą część ukrywam w głowie. Podróże. To one wykształciły we mnie ogromny dystans, tolerancję, ale i nauczyły mnie szybko podejmować decyzje oraz przełamać pewne bariery.
Zanim skończyłam 18 lat mocno zderzyłam się z wieloma rzeczywistościami, a każda z nich coś pozostawiła..
Republika Dominikańska, gdzie pierwszy raz zetknęłam się z biedą, a życzliwość i uśmiech tamtejszych ludzi wydała się czymś irracjonalnym momentami. Gdzie w wiosce bez ciągłego prądu i bieżącej wody dzieci zawsze miały ślicznie uczesane włosy i białe kołnierzyki do szkoły.
Egipt i Jordania, które pozwoliły mi poznać dość dobrze mentalność muzułmanów. Nie tak łatwo przekonać gorliwego muzułmanina, że musi mnie tolerować jako tłumacza i osobę do rozmowy (dziewczynkę w wieku 13-16 lat), bo mój tata nie zna angielskiego. Szacunek dla zwierząt tam ma zupełnie inny wymiar..
Izrael, gdzie są chyba najtrudniejsze odprawy na granicy i nie tylko, bo rozmowa z Palestyńczykiem przed wyjechaniem z Palestyny skończyła się dla mnie przesłuchaniem z karabinem niemal przy głowie - do tego poczucie zamknięcia jak w Getto.
Meksyk, który bardziej dał mi do myślenia pod kątem "dominacji" europejczyków w przeszłości, ale nie tylko.
Kenia, w której poza przyrodą można zetknąć się z plemiennym "systemem" politycznym, a tradycja nabiera nowego znaczenia po rozmowie z Masajami.. i fakt, że syn wodza ma adres mailowy mimo, że najbliższy komputer był w hotelu w okolicach Mombasy..
Sri Lanka, przez którą po raz kolejny pojęcie szacunku dla życia i zwierząt nabrało szerszego wymiaru - niemal każdy pies wychudzony, ze świerzbem, ale żyje. Żyje sobie wszystko, ale na dobrą sprawę nikt się nie przejmuje "jakością" życia. Poznałam tam też mentalność hinduską i buddyjską, chociaż nie tak dobrze jak znam muzułmańską. I po raz kolejny człowiek będą w pięknym, magicznym miejscu czuje dreszcz na plecach widząc pozostałości po tragedii sprzed lat.
Obecnie nie umiem "wąsko" spojrzeć na wiele kwestii, często przywołuję obrazy lub opowiadam krótsze lub dłuższe ciekawostki/wspomnienia. Ale w tym "szerokim" patrzeniu na świat jest też spory plus - mając te 15 lat widziałam na tyle dużo, zetknęłam się z ogromną ilością i różnorodnością, że dużo szybciej wykształciłam jakiś taki spokój, swoje poglądy (łącznie z dużą tolerancją dla innych).
Dodatkowym bodźcem był fakt, że mając 16 lat poznałam swojego obecnego chłopaka.. przez głupią grę MMO, z którym będzie niedługo 4 lata - z czego 2 lata wymagały od nas ogromnej cierpliwości do rodziców, którym wcale nie jest łatwo wyjaśnić pewnych kwestii (widywaliśmy się na własną rękę średnio raz na 1-2 miesiące - spacery, długie rozmowy, pełne szczęśliwego napięcia czekanie na dworcu i trudne pożegnania, a kiedy się nie widzieliśmy to godzinami rozmawialiśmy niejednokrotnie do świtu - takie typy z nas, małoimprezowe samotniki i woleliśmy pogadać na temat jakiegoś poglądu, o zainteresowaniach - ja o koniach mówiłam godzinami, on o informatyce i planach na firmę, każde z nas szanowało drugie i słuchało).. Burzliwy i emocjonalny okres licealny, szukanie pomocy na własną rękę u psychologów, a i tak żaden z nich nie umiał powiedzieć nic więcej ponad "Odpuście sobie z chłopakiem" (mama dość mocno na mnie naciskała, przez rok mieszkałyśmy pod jednym dachem i to ona była agresywna w stosunku do mnie, a ja chowałam się u siebie.. gdzie od małego było mi najlepiej). 3 dni po skończeniu 18 lat wygarnęłyśmy sobie wszystko, skończyło się na wezwaniu policji, półroczny ogromny żal, a jednocześnie byłyśmy skazane na siebie.. A mama po 18 latach opieki nad dziećmi poszła do pracy w dodatku w zawodzie - jest pielęgniarką, dużo bardziej wyluzowała od kiedy jej życie to nie tylko dom, obiad i dzieciaki.. I obecnie mamy silniejszą więź niż kiedykolwiek, chociaż obie mamy mocny i nieustępliwy charakter - obie sobie dziękujemy za prawdę wygarniętą tamtego dnia, bo ona dzięki temu znalazła motywację do dalszego i własnego życia, a ja w pewnym sensie sprawdziłam siebie i swoje oraz jego uczucia.. Żałuję wielu słów jakie padły w burzliwym okresie.. Ale nie żałuję wytrwałości w związku, bo obecnie w pełnej akceptacji rodziców powoli snujemy plany o wspólnym mieszkaniu, jeździmy na wspólne wyjazdy bez chorobliwej nadopiekuńczości, a On mimo, że wg mamy nie był idealny nagle zyskał w jej oczach naprawdę dużo. A ja nabrałam skorupy nie tylko do dalekich poglądów, ale i tych bliższych problemów - nauczyłam sobie radzić z bardzo skrajnymi emocjami, w dyskusji panować nad sobą, w radości być szczera, a dla ludzi bezpośrednia i jasno (wręcz rozwlekle) staram się określać o co mi chodzi.
Obecnie studiuję na UP we Wrocławiu - bioinformatyka. Miała być weterynaria o której marzyłam od przedszkola, ale mimo wiedzy jaką posiadam w tym zakresie po wielu nieprzespanych nocach podjęłam jedną z lepszych decyzji w życiu i.. zrezygnowałam z marzenia, które za kilka lat by mnie zniszczyło psychicznie - pomagam zwierzakom jako DT i to mi wystarczy. Mimo dostania się na weterynarię, wybrałam kierunek, który mnie po roku cały czas intryguje.. Jakiś miesiąc po dokonaniu tego wyboru spełniło się za to inne marzenie - własny koń.
Pozostaje nadal na spokojnie przeżyć podobno najlepsze lata życia, spełnić własne i też te wspólne marzenia.. Tym samym mając 20 lat czuje się niekiedy jak osoba po 40'stce pod względem "ile widziałam", ale zdaje sobie sprawę z własnego szczęścia w sumie. Problem w tym, że mimo tego wszystkiego brakuje gdzieś tam tej pewności siebie po studiach - co z pracą, co z utrzymaniem siebie i konia, a potem mieszkania? Mimo to spokojnie sobie układam w głowie różne opcje. Któraś z nich musi chociaż w części wypalić w końcu 😉

Jak moje życie wyglądało jeździecko? To już sobie daruję, bo nie jest aż tak ciekawe.. kolejnym paradoksem jest to, że szukałam konika polskiego lub fiorda, a wylądowałam z folblutką po wyścigach. Ale nie wyobrażam sobie żeby był to inny koń.

Mam nadzieję, że nie zanudziłam.. chociaż chyba za dużo i za bardzo się wywnętrzniłam .. 😡
Viridila, dzięki za wyjaśnienia, bo zachodziłam w głowę skąd u ciebie... mądrość, skoro wiek na to nie wskazuje 😀
Mazia   wolność przede wszystkim
16 lipca 2013 11:02
Ja moją przygodę z końmi zaczęłam gdy miałam 12 lat ( 21 lat temu ),  jeżdżę rekreacyjnie i to mi wystarcza. Moje życie nie jest usłane różami...non stop coś nie tak... Wczoraj dowiedziałam się,  że moja mama niedługo umrze - rak płuca nieoperacyjny...

Pamiętam czasy, gdy moja mama wspierała mnie za dzieciaka w jeździectwie... 🙁

Konie są moim motorem napędowym - nie jestem w stanie żyć bez nich. Przez ostatnie lata jakoś wolę z nimi pracę z ziemi, bardziej mnie to satysfakcjonuje niż jazda. Czasami wsiadam, ale jednak wolę obserwację tego cuda ( konia ) w ruchu. Kocham patrzeć  godzinami na jego pracę mięśni i słuchać tego charakterystycznego " chrapnięcia ".

Jak już wiecie, mam 33 lata. Mam też dwójkę wspaniałych synków ( 8 i 12 l ), kochającego ( i kochanego ) męża. Mieszkam w wiosce przed Trzebieżą ( zachodniopomorskie ), mam domek i trochę swojego terenu. Mam też  kurki ( 15 szt. ), kotka i psinkę, która jest tak mała że kocica nawet jej nie szanuje  🤣
Wykształcenie mam ekonomiczne ale po cholerę mi to  😉

Kocham życie i wszystko co daje mi siły do niego.





Po pierwsze to nie martw sie mamą za wczasu, powiem Ci tak, u mojego teścia stwierdzono raka płuc nieoperacyjnego ponad 4 cm, przeszedł chemię i radiologię, obecnie jeździ na kontrole i o dziwo (czy może cud) żyje i ma się dobrze a minęły już dwa lata, początkowo dawali mu max. 1,5 roku życia...
A po drugie, po częsci identyfikuję się z Tobą z racji tego samego wieku oraz miłości do koni bardziej "z dołu" niż "z góry"  🤣
Viridila   ZKoniaSpadłam & NaturalBitsBay
16 lipca 2013 11:17
halo, dziękuję 🙂 Powiedzmy, że podróże + burzliwy okres w rodzinie bardzo mi dał do myślenia - a jestem osobą, która raczej nie odpuszcza i o 2 w nocy rozwiązuje sudoku kiedy musi coś szczegółowo przemyśleć/przeanalizować. Chociaż potrafię też zupełnie wrzucić na luz i się dobrze bawić - z takich mniej poważnych kwestii to uwielbiam grać w gry czy od roku jeżdżę na LARP'y 😉 Do tego dochodzi moja swoista "filozofia" - nie wszystko musi mieć sens, ale wszystko ma jakąś zależność - to sobie ułożyłam i tego się trzymam bardzo często, bo momentami naprawdę ułatwia tok myślenia i pozwala się skupić na analizowaniu przyczyny, a nie roztrząsaniu skutku, dzięki czemu dużo lepiej unikam powtarzania błędów. W gimnazjum sporo na tego typu kwestie rozmyślałam, a w liceum wybrałam zajęcia z etyki z, moim zdaniem, genialnym nauczycielem dr Łukaszem Nyslerem. Chyba najmilej z liceum wspominam właśnie etykę (choć od gimnazjum byłam w klasach biol-chem i może się wydawać to dziwne) - dyskusje na naprawdę fajnym poziomie, każdy problem staraliśmy się rozpatrzeć z kilku stron, a dr Nysler bardzo fajnie sprowadzał to do np ostatnio omawianego filozofa lub na zasadzie kontrastu itp. Dokładając etykę do podróży i problemów to mam naprawdę fajną "bazę" i w sumie na tym polega moje szczęście 🙂 Tylko momentami mam problem z rówieśnikami (ale nie tylko), bo o dziwo wiele osób nadal jest jeszcze w "plastycznym" czasie formowania poglądów lub na końcowym etapie broniąc ich rękami i nogami - nie raz gryzłam się w język żeby nie wspomnieć o czymś, co mogło by im nieco namieszać i pozwolić na nieco szerszy pogląd, bo się zwyczajnie sparzyłam parę razy. Do tego dochodzi niemal zupełny brak umiejętności prowadzenia dyskusji - jest moda na zakrzyczenie, chyba wypożyczona z polityki, a jak nie zakrzyczy to się obrazi.. Nawet w szkole wiele razy rozmawiałam z polonistką, dlaczego np. pytając ogólnie o biedę na świecie oczekuje jedynie "polskich objawów" (żebranie pod sklepami itp), a moje obserwacje z podróży zostały uznane "Ale to jest zupełnie inna kwestia i nie na temat". W każdym bądź razie miałam i nadal mam sporo szczęścia w tym, jak się mi życie układa, za co jestem zwyczajnie wdzięczna 🙂


Jak będę miała chwilkę wolną to zajrzę do wątku o podróżach i coś naskrobię 🙂 Mam niestety tendencję do pisania niemal esejów na kilka stron..
pisz Viridila 🙂  dobrz się Ciebie czyta🙂
Viridila kawał swiata zwiedziłaś!
madmaddie   Życie to jednak strata jest
16 lipca 2013 19:32
Viridila , świetnie się czyta 🙂 fajny życiorys!

chciałam coś napisać, ale moje życie było tak nudne, że dwa zdania by wyszły  😂
Viridila, i w dodatku już wiesz, że "mowa jest srebrem a milczenie złotem" 🙂 (mnie to zajęło łaaadnych parę lat, tzn. przyswojenie w praktyce). Słowo pisane bardziej wyrozumiałe.
Mam na imię Judyta, rocznik '92, mieszkam w Tarnowie, studiuję w Krakowie.
Studiuję pedagogikę specjalną - resocjalizację na UJ. Ponadto dorabiam jako instruktor jazdy konnej w LKJ Klikowa, jako piercer i DJ w Piwnicy Studenckiej.

Konno jeżdżę od 10. roku życia, najpierw u znajomej wujka, później bardzo długo w nieistniejącej już SJ Galop, gdzie opiekowałam się koniem w zamian za jazdy. Miałam też krótki epizod w 5. Pułku Strzelców Konnych, po którym to epizodzie na 18. urodziny dostałam własnego konia - wałacha NN, mieszkankę młp ze śl, siwego Bazyla. Kiedy skończył 4 lata zaczęliśmy podskakiwać LL-ki i L-ki na szczeblu regionalnym, po drodze - po ukończeniu szkoły średniej zrobiłam kurs instruktorski. Niestety moja kariera sportowca zakończyła się szybko i z dużym hukiem, kiedy to w maju 2012 na otwierających nasz sezon zawodach niefortunnie przewróciliśmy się z Bazylem na przeszkodzie. Jemu nic się nie stało, mnie zabrała karetka - uszkodzony szyjny odcinek kręgosłupa, plus przemeblowany prawy bark i trzaśnięty obojczyk. Następnego dnia mieliśmy jechać licencję... Teraz wsiadam raz na jakiś czas, trochę boję się skakać.
Ponadto trenowałam też muayi thai, czyli boks tajski, do którego, wg. słów rehabilitanta, już nie będę mogła wrócić.
90% mojej rodziny od strony taty związana jest z koszykówką, ale ja nie załapałam bakcyla do pomarańczowych piłek 🙂 Jestem wdzięczna rodzicom za to, że na siłę nie chcieli mnie pchać w ten sport.

Uwielbiam książki. Ulubiony autor - sądząc po ilości jego pozycji na moich półkach (a raczej o własnej oddzielnej półce) to Stephen King. Trochę mi głupio przed samą sobą, że ostatnimi czasy zaniedbuję czytanie, ale niestety jestem człowiekiem w ciągłym ruchu, wszędzie się spieszę, ciągle coś załatwiam. Przez to mój chłopak lubi powtarzać, że "cuda załatwiam od razu, a na rzeczy niemożliwe trzeba chwilę poczekać" 🙂
Muzyka też jest dla mnie ważna. Samą siebie określiłabym w klimacie rock'n'roll i hardcore punk, chociaż nieobce i przyjemne dla mnie są wszelkie wpadające mi w ucho brzmienia, w tym dubstep, reggae czy d'n'b. Słucham muzyki, nie gatunku. Na większości imprez jestem "osobą od muzyki", uwielbiam rozkręcać towarzystwo dobierając im odpowiednie brzmienia.

Jak już wspomniałam, jestem piercerem. Piercing, tatuaż i inne modyfikacje ciała uważam za sztukę, wolność wyrażania siebie. Mam możliwość złapania również za "kolkę", jednak najpierw muszę się przemóc, przypomnieć sobie jak narysować prostą kreskę (kiedyś fajnie malowałam, talent odziedziczyłam po dziadku artyście - malarzu, jednak zaniedbałam się okrutnie).

Dlaczego resocjalizacja? Czasem wydaje mi się że to wiem, innym razem nie mam zielonego pojęcia dlaczego. Lubię dawać szansę tym, których większość ludzi odsunęło od siebie. I nie mam na myśli tylko przestępców, ponieważ na swoich studiach zajmuję się też problemem młodocianych, zaburzonych, niepełnosprawnych. Po otrzymaniu dyplomu chcę zrobić uprawnienia hipoterapeuty, ponieważ uważam, że do takiej profesji potrzebna jest już konkretna wiedza plus doświadczenie. Fascynuje mnie praca z autystykami. Zobaczymy, za parę lat mogę być klawiszem, wychowawcą w więzieniu, hipoterapeutą, instruktorem jazdy konnej, albo piercerem w studiu tatuażu.

Na zewnątrz jestem osobą konkretną, jednak wewnątrz często czuję chaos, ale na szczęście potrafię nad sobą panować. Mam wąskie grono osób, którym ufam. Do ludzi jestem otwarta, jednak ciężko mi utrzymać z nimi stałe kontakty. Więzi rodzinne? Najbliżej jestem z tatą, który jest dla mnie jak ojciec i dobry kumpel.


Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że się tak rozpiszę, nie łudzę się, że ktoś to przeczyta.
Ale, w każdym razie...
Miło mi, Judyta jestem  :kwiatek:
BASZNIA   mleczna i deserowa
17 lipca 2013 01:02
Świetnie się Was czyta...Nie umiem dobrać emota...czuję się trochę... wzruszona.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się