Kim jestem i co robię...

Jestem niezwykle zwyczajna  (czasem zwyczajnie niezwykła). Lubię pisać i opowiadać. Dawniej lubiłam zmieniać świat. Wierzyłam, że to możliwe. Teraz wolę obserwować z boku. Nie odnajduję się w obecnej rzeczywistości. Wielu rzeczy nie rozumiem. Mam za to całą masę zupełnie nieprzydatnych widomości w głowie w wyniku przeczytania mnóstwa książek. Bliscy uważają mnie za bardzo mądrą osobę i proszą o rady, których nigdy nie stosują.
Moim życiem można by obdzielić wiele znudzonych osób. Kiedyś lubiłam jak wiele działo się wokół mnie. Pochłaniałam świat. Podróżowałam. Nosiłam garnitury i wysokie obcasy. Teraz wiem, że spokój odnajduję w przyrodzie i prostych sprawach. I, że zamiast tłumu interesownych klakierów ważnych jest kilku prawdziwych przyjaciół.
Lubię ludzi, którzy pomagają innym. Czasem rosną mi skrzydła a rzadko pazury.
Konie są w moim życiu od ponad 30 lat. Lubię je, ale męczyły mnie sportowe wyzwania. Od jedenastu lat mam swoją klacz. Staram się jeździć poprawnie. Podobno czasem się udaje.
Pracuję, jako lekarz weterynarii a wolałabym być panią bibliotekarką. Mieszkam w dużym, pięknym mieście a tęsknię za atmosferą rodzinnego miasteczka. Jednak, kiedy tam pojadę duszę się i uciekam.
Najszczęśliwsza jestem w Zwierzyńcu, na Roztoczu. Kiedy idę rano na targ. Albo przez park na lody. Albo, kiedy wspinam się na Bukową Górę.
Lubię komiksy i kreskówki. I wszystko, co rosyjskie. Nie umiem ani tańczyć ani śpiewać ani grać na niczym. Wprawia mnie to w zakłopotanie. Chyba tyle.

cd.
-Straciłam w wieku 19 lat ukochanego Ojca. Był to dla mnie koniec świata. Ale i początek. Wiem, że można się podnieść z kolan, jeśli się naprawdę musi. Nauczyłam się samodzielności, bo tak było trzeba. I paradoksalnie, poznałam własne możliwości. W nagrodę mam syna. Wszystko, co się z nim wiąże jest dla mnie najważniejsze i najlepsze. Jest już trzecim pokoleniem lekarzy weterynarii w naszej rodzinie. Jest nagrodą, za całe zło, jakie mnie spotkało. A o tym, co złe, pisać nie warto. Tyle. KROPKA.

O nie nie nie kochana!
Musisz więcej napisać o sobie! Ja Ci nie podaruję. Wiele innych Twoich fanów też na pewno nie.  😀
Lubisz pisać i opowiadać ponoć. 😉
Kim jestem? Jestem lekarzem psychiatrą i spełniam się chyba zawodowo - wystarczająco. Praca nie jest moim życiem i moją pasją, ale lubię ją i dzięki niej w końcu mam stabilizację finansową. I dziękuję losowi, że tak mi się życie ułożyło. ( bo któż w wieku 19 lat wie tak naprawdę co chce w życiu robić?)

Jestem żoną - najidealniejszego chyba dla mnie faceta- uważam tak nadal po 13 latach bycia razem. Jestem matką kochanego, acz totalnie przeciętnego "naukowo" dziecka z pewnymi problemami. ( Ale...damy radę. Ludzie miewają gorsze problemy z dziećmi.)
Jestem właścicielką konia, który wyciągnął mnie kiedyś z niechybnie czekającej mnie nerwicy. Kupiłam konia w czasach kiedy nie było mnie na niego stać ani finansowo, ani mentalnie. Ale była to jedna ze słuszniejszych decyzji w moim życiu. ( a ciężkie to były czasy. Doły finansowe, które pociągały za sobą masę problemów i prowadziły do frustracji)

Co robię?
Chyba żyję nieco inaczej niż inne kobiety. Ale chyba też nie jestem typową kobietą. ( o ile istnieje coś takiego jak typowa kobieta)
Głównie tylko pracuję i uczę się z synem. Zdecydowaliśmy z mężem, że dla naszej rodziny będzie lepiej, jeśli to mąż ( dla którego nie ma pracy w naszym kraju) przejmie wszelkie obowiązki gospodyni domowej. I u nas sprawdza się ten system doskonale.
Poza pracą, pracą, nauką i nauką- bawię się i odpoczywam. Dbam o swoje rozrywki, by mieć siły i chęci do pracy. Koń, motocykle, ostatnio siłownia.
Lubię wyzwania, lubię zmiany, nowości.
Dojrzałam do tego by zaakceptować fakt, że nigdy nie będę dobrym jeźdźcem. Nie będę, bo nie mam wystarczająco zacięcia do tego. Ani czasu, by poświęcić temu zajęciu tyle czasu ile by ono wymagało. Koń jest dla mnie głównie odstresowaczem i w tej roli spełnia się idealnie.

Jestem szczęśliwa. Od iluś tam lat, naprawdę jestem szczęśliwym i spełnionym człowiekiem. I staram się pomagać ludziom, by jakoś "odpracować" we wszechświecie to moje szczęście. Boję się, by się coś nie spieprzyło, tfu, tfu, tfu Cały czas się boję.
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
02 czerwca 2013 15:25
Genialny wątek! 😀
Doświadczeń wielu nie mam, wiekowo też odstaję zdecydowanie, ale napiszę o sobie bo.. bo lubię pisać, chciałabym pewnie do tego wpisu kiedyś wrócić i jestem ciekawa czy będzie tu ktoś, kto studiuje na kierunku, który mnie interesuje lub robi to co ja bym robić chciała.

Lat mam 16, kontakt z końmi od jakiś ośmiu,może dziewięciu. Zaczęłam jeździć przez zupełny przypadek, nigdy nie traktowałam jeździectwa jako czegoś z czym chciałabym wiązać moją przyszłość. Gdy miałam 13 lat moi rodzice byli bardzo blisko kupna mojej końskiej miłości (oczywiście nie dobrowolnie, raczej pod moim ogromnym naciskiem). Nie udało się. Wtedy byłam załamana, teraz ogromnie się cieszę. 13 lat, zerowe umiejętności, zerowe pojęcie o tym, z czym wiąże się posiadanie konia - teraz to wiem, wtedy byłam święcie przekonana, że przejechana kilka razy towarzyska Lka robi ze mnie 'zawodnika'  😎. Od dwóch lat nie jeżdżę. Z wielu powodów. Zdrowie,  pieniądze, trochę inne priorytety.
Za miesiąc kończę jedno z najlepszych gim. w Warszawie i... no cóż, teraz wiem, że nie wykorzystałam nawet w połowie tego co ta szkoła pozwalała mi osiągnąć. Czasu nie cofnę, ale gdybym mogła to przeżyłabym te trzy lata inaczej. Żałuję.
Interesuję się wieloma rzeczami. Polityką, historią i muzyką najbardziej. Mogłabym być dziennikarzem - politycznym lub muzycznym, a jednym z moich marzeń jest wylądowanie na Wiejskiej i zmienianie świata  😉 Chciałabym studiować na jakimś społecznym kierunku, a jak nie to... wstąpić do wojska. Tak, mam milion pomysłów na siebie i zupełnie nie wiem jak wziąć się za ich realizację.
Uważam się za świadomą (jak na swój wiek) osobę, poglądami i stylem bycia odbiegam od większości rówieśników. Najchętniej cofnęłabym się do lat 60 do Anglii i to tam chciałabym przeżyć swoją młodość, jako że pasjonuję się latami 60,70 i 80 - głównie muzycznie, ale nie tylko.
Jestem pewna siebie i niezależnie od wszystkiego bronie swojego zdania. Większość uważa to za wady - w takim razie mam więcej wad niż zalet.  😉


Dodam jeszcze, że super się Was czyta i gratuluję pomysłu na wątek!
bera7, a myślisz, że gdy twój zawodnik jedzie swoje pierwsze C, CC, MP w życiu to zawał nie grozi? 🤣 Grozi nawet mnie - niby tylko obserwatorowi 🤣.
Plackami ziemniaczanymi przypomniałaś mi, że jednego nie napisałam - jestem Mistrzynią w wiązaniu końca z końcem, nie ma chyba rzeczy, której nie potrafiłabym "własnymi ręcami" zrobić - gdy trzeba. Od serwisowania komputerów i telefonów po murowanie i tynkowanie 🤣
No i - zawsze miałam sportowe zacięcie, od czasów "zawodniczego" pływania. Patrzę na świat sportowo, choć przez wiele lat od tego uciekałam, w ciągłej bitwie między potrzebą perfekcjonizmu a potrzebą emocjonalnego luzu (w tym chyba jesteś mi bliska).
O ile pamiętam z forum, to dość gładko 😉 przemknęłaś (w opisie) po burzliwych wydarzeniach w swoim życiu. Dzielna z Ciebie baba, prze-dzielna.
Przeczytałam cały wątek, bardzo mi się spodobał i długo zastanawiałam się czy też tutaj napisać coś o sobie. Na tle większości z was moje życie wypada słabo 😉 Nie mam tylu doświadczeń i przeżyć, że jeszcze można by pomyśleć, że jest mało ambitna i może leniwa 😉 Ale spróbuję.
Jestem z rocznika 86'. Urodziłam się w Poznaniu. Konie są w moim życiu od dziecka, u nas to rodzinne. Jeździł mój dziadek, moja ciocia i przez krótki okres moja mama. Jeżdżę dzięki mojemu dziadkowi, to on zabierał mnie ze sobą do stajni jako 5-letnią  dziewczynkę i po treningu wsadzał na koński grzbiet i prowadził do stajni. Dzięki niemu w wieku lat 7-8 zaczęłam uczyć się jeździć. Jeździłam w wielu ośrodkach w okolicach Poznania marząc o startach w zawodach. Dziadek wysyłał mnie na różnego rodzaju obozy, gdzie uczyłam się skakać. Marzyła mi się kariera sportowa. W liceum jeździłam u mojego wuja w stajni pod Neklą. W wakacje bywałam u niego codziennie jeżdżąc po dwa konie, bo trzeba było ruszyć takie co stały dłużej a wujek szkółkę prowadził, pomagałam również w różnych pracach stajennych. Na pociąg do Poznania zdążałam zazwyczaj w ostatniej chwili.W domu byłam o 22, zmęczona jak nie wiem, ale i szczęśliwa. W weekendy najczęściej wujek ustawiał mi parkur i skakało się w 30-stopniowym upale, ale z uśmiechem na ustach.
Moja jeździecka kariera skończyła się na dwóch startach w zawodach towarzyskich (we Wrześni i Żydowie). Wtedy już wiedziałam, że ta drogą nie dane będzie mi kroczyć, bo to kosztowna droga, a u nas w rodzinie nigdy się nie przewalało. Być może, gdybym miała w sobie więcej determinacji i odwagi, udało by mi się, ale widać czegoś mi zabrakło 😉
W drugiej klasie liceum miałam jeździecką przerwę. Podobnie jak Tristia zainteresowałam się gotykiem, ubierałam się na czarno, słuchałam metalu, gotyku i black, pisałam wiersze 🙂 Czas upływał mi głównie na imprezowaniu. Nigdy nie byłam pilną uczennicą więc uczyłam się tyle ile było trzeba.
W trzeciej klasie liceum udało mi się do koni wrócić i zajmowałam się klaczką mojej cioci. Zawsze marzył mi się własny koń a zajmując się Chrapką wreszcie mogłam poczuć jak to jest. Jeździłam na niej i opiekowałam się nią jakieś 6 lat.  Aż pewnego razu zdarzył się cud i moje największe marzenie się spełniło. Dzięki mojej cioci koń, którego dzierżawiłam kilka miesięcy wcześniej, stał się mój. Mam już go dwa lata, kosztuje mnie wiele poświeceń i wyrzeczeń, ale dzięki niemu jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie 🙂 Sportowe aspiracje dalej gdzieś we mnie drzemią,ale głęboko ukryte. Pogodziłam się z faktem, że z Pamirem pozostaniemy tylko marnymi rekreantami, bez szansy pewnie na ambitną rekreację, ale nawet specjalnie nie jest mi żal. Każda chwila z nim spędzona rekompensuje wszystko to z czego musiało się zrezygnować.
Zaczęłam od koni, bo one zawsze były dla mnie bardzo ważne, ale nie związałam z nimi ostatecznie swojej życiowej drogi.
Skończyłam kulturoznawstwo. Nie dla tego, że chciałam, wybrałam je z "braku laku" żeby mieć papier mgr. Wcześniej chciałam iść na Akademię Sztuk Pięknych lub na Historię Sztuki. Jak się nie dostałam wybrałam kulturoznawstwo, bo było  miarę ciekawe. Myślałam, że jakoś to będzie. Dziś wiem, że się pomyliłam. W trakcie studiów pracowałam przez krótki okres czasu w drogerii, później w sklepie z galanterią skórzaną, a na koniec, ponad dwa lata, w firmie zajmującej się monitoringiem mediów. kiedy przestałam być studentką zwolnili mnie. Obecnie bez powodzenia szukam pracy, jakiejkolwiek, nie liczę na pracę bliską swojemu wykształceniu. Chciała bym mieć po prostu pracę, po której skończeniu nie będę miała ochoty kogoś zabić, bo ja raczej mało towarzyska jestem i do tego nieśmiała, więc ie lubię zbyt dużego kontaktu z klientem 😉 Ale jak będzie trzeba pójdę na kasę do marketu, byle by móc utrzymać spełnione marzenie, które daje mi niesamowicie wiele energii i radości. Nie muszę spełniać się w pracy, wystarczy, że moge się spełniać poza nią.
Ostatecznie narzekać nie mogę, od 2 lat jestem szczęśliwą mężatką. 4 lata temu przeprowadziliśmy się z mężem z Poznania na wieś do Dymaczewa, kupiliśmy mały domek który sukcesywnie remontujemy.
Jestem osobą szczęśliwą, mimo wszystko. Mam nadzieję, że los nie odbierze mi tego co do tej pory dał.
Tak się naprodukowałam a przecież takie skromne życie wiodę 😉
Nie jestem również dość doświadczona życiowo. Mam 21 lat i stoję nadal na rozdrożu, gdyż nadal szukam swojej ścieżki w życiu, której będę pewna, by nią kroczyć i nie męczyć się w zawodzie, który mnie nie kręci. Jestem studentką drugiego roku architektury krajobrazu, mam dość tych studiów i postanowiłam, że dociągnę inżynierkę do końca, a potem zrobię jakąś szkołę graficzną, może magistra w tym kierunku. Zawsze byłam spontaniczną osobą, z podejściem "jakoś to będzie". Teraz czuję, że przez moje błędne decyzje, marnuję czas. Kiedyś marzyła mi się weterynaria, ciągnęło mnie do zawodów medycznych, lecz zostałam skutecznie zniechęcona do podjęcia starań w tym kierunku przez moich bliskich (że weterynaria nie jest niby dla dziewczyn, że jestem za delikatna i wrażliwa etc.). Brakło mi śmiałości, by się przeciwstawić i uprzeć się przy swoim. Teraz bym nie miała z tym problemów- kiedyś byłam nieco zahukaną i mało odważną osobą.
Czasu nie można cofnąć- można ponaprawiać, to co się popsuło. I tak staram się żyć- szukać swojego miejsca i miłości tej jedynej. Doceniam fakt, że w pewnym sensie rodzice ułatwili mi start w dorosłe życie- mam własne M. Dalszy los jednak w moich rękach.

Jeśli chodzi o moją przygodę z końmi- zaczęłam naukę jazdy w wieku 13 lat, na obozie konnym. Moja rodzina totalnie niekońska, choć starali się zrozumieć moją pasję.Nigdy nie miałam warunków, aby rozwijać się pod kątem wyczynowym (choć chęci były), więc została jazda rekreacyjna w rozmaitym wydaniu i z różną częstotliwością. Obecnie nie mam ani czasu, ani pieniędzy, ani zapędów do jazdy sportowej.
Jeżdżę raz na jakiś czas, ot tak dla przyjemności. W zeszłym roku, przerzuciłam się na west, który w pewnych kwestiach bardziej mi odpowiada niż klasyka. Preferuję relaksujące przejażdżki w terenie - obecnie, nic mi więcej do jeździeckiego szczęścia nie potrzeba.
Może kiedyś dorobię się własnego kopytnego, aby się realizować, czas pokaże 🙂
no dobra.. skoro już nadpisałam, że coś od siebie naskrobię. więc się postaram..
   Jak już wspominałam, nie należę do aktywniejszych forumowiczy.. Ale, jak już kilka osób wspomniało, chętnie za jakiś czas zweryfikuję swoje życie..
Jestem średniakiem wiekowym z górnej granicy na forum. Mam 29 lat, jeszcze..
   Jak większość całe życie wracałam do rysowania i fotografowania - temat przewodni konie.. O koniach w głowie się marzenia snuły od dziecka..
Pamiętam, jak chodziłam z mamą na spacery do parku. Tam obok było takie wysypisko, a na nim wyrzucony i wysłużony już konik na biegunach. Było mi go strasznie żal. Jakoś ten obrazek utkwił mi w głowie. I tak zaczęły się jeszcze większe marzenia o koniach(najpierw na biegunach). Każda zdmuchiwana świeczka na torcie (jeśli już był, a nawet jak go nie było) = marzenie aby mieć konia. Tak za czasów orania ogródków przez konie pobliskich gospodarzy, zawsze chciałam siedzieć na grzbiecie "odwiedzającego" nas konia. Zawsze po orce koń szedł na sąsiedzką łąkę na małą przerwę przed powrotem do domu i wtedy przesiadywałam na grzbiecie.. To było boskie uczucie, oj było..
   I tak sobie tkwiłam w tym wzdychaniu do koni (nie było stadniny w okolicy czy nawet stajni, ani nikt znajomy nie miał).
Życie płynęło mi normalnie. Podstawówka minęła jak szalona. Z niej wyniosłam największą przyjaźń aż do teraz. Choć raz było gorzej raz lepiej, nie mogę narzekać. Jak już kiedyś pisałam, ojciec pił, więc o koniach mogłam też marzyć i z tego powodu. Ale bardzo przez jego nawyk zżyłam się z moją rodzinką, naprawdę nauczyłam się doceniać co to znaczy rodzina, wsparcie, dobro, wybaczenie..
   Co mi się marzyło za zajęcie w dorosłości? - chciałam być projektantem wnętrz albo weterynarzem.
No i minęła podstawówka... Że wielkiego wyboru nie miałam (miałam złamaną akurat nogę i byłam uziemiona - to jeszcze nie były czasy internetu, lepszej komunikacji miejskiej, itd.) zapisała mnie mama do liceum ogólnokształcącego. W liceum byłam bardziej outsiderką, niby lubiana i szanowana ale jakoś wygadana specjalnie nie byłam. Miałam grupkę znajomych, którzy znali mnie od wewnątrz, a więc i wygadaną i bystrą ale i upartą.. I właśnie w liceum zaczęłam próbować coś zdziałać w kierunku moich marzeń. To w liceum, tuż przed maturą, zaczęłam się uczyć jeździć w pewnym ośrodku. Tam też na jesień zostałam do pracy. Co prawda wyzysk był nieziemski ale to już była lekcja dla mnie.
   Po lo zaczęłam studia na kierunku zootechnika we Wrocławiu. Hodowla koni i jeździectwo miałam wybrać po roku specjalizację.. No właśnie, miałam, bo pół roku zrezygnowałam. I teraz nie żałuję tej decyzji za nic.
   Później było różnie. Raz była praca, raz nie.. Po roku pracy w owym ośrodku (gdzie zaczęłam w ogóle jeździć) odeszłam. Taki mój kryzys. Po około pół roku do mnie zadzwonili stamtąd, że opiekun od koni się połamał i tak wróciłam na stare śmieci jeszcze na pół roku. Te pół roku było niewiarygodne. Całe dnie z końmi (wszędzie..na padoku nawet jadłam, żeby tylko posiedzieć wśród nich i je poobserwować).. Takiego pół roku z końmi już nigdy nie było, abym czuła taką więź i czuła się członkiem kopytnego stada. Później znów była pustka, tęsknota.
  Aż trafiłam do ośrodka agro, w którym z żadną częścią obchodzenia się z końmi jakoś się pogodzić nie mogłam. Wszystko było tam sprzeczne z moimi poglądami, odczuciami i tak dalej. Przepracowałam tam ponad rok/półtorej. W międzyczasie zrobiłam policealną dwuletnią szkołę w Poznaniu na kierunku turystyka zagraniczna (a nóż mi się przyda inna umiejętność, niż tylko praca przy koniach - takie było założenie).
   W międzyczasie była "praca z końmi po znajomych". Czyli tu ktoś miał konia do objeżdżenia, tu do przyuczenia, tu nie miał czasu to może ja bym się zajęła.. i tak trochę się między czasami zatrudnienia jakoś z końmi przebywało.  
   Po tym ośrodku agro było z pół roku przerwy (też chcieli abym wróciła, ale nie mogłam już dłużej patrzeć na takie podejście do koni) i trafiłam za granicę jako luzak. Kierunek Niemcy - Bawaria. Luzakowałam przy 11 koniach skokowych i dziękuję. Żal mi koni znów. Znów pojawiał się obraz koni wolnych na padoku z pierwszego ośrodka i tak dalej.. No i lekcja z Niemiec?.. Wykiwali na pieniądze, i umowę, i ubezpieczenie. Więc wróciłam do domu po kilku miesiącach.
   A w domu..? hm.. Byłam rozdarta. Mama sama z alkoholikiem, 90letnim jego ojcem, pracą, domem.. Z drugiej strony tęsknota do koni.. Ale jak mogła bym zostawić taką ukochaną kobietę z tym wszystkim.. No i zostawałam mimo różnych okazji. Później dziadek zmarł, więc mama miała mniej obowiązków. Ale już z pracą było gorzej, oj dużo gorzej.
   Aż poznałam T. pierwszy poważny związek i ślub. Jest już dziecko ( w listopadzie dwa latka), jest dom, jest rodzinka.. Żyjemy w małej wsi(pod Grodziskiem Wielkopolskim). W sumie to na uboczu wsi, a raczej w szczerym polu  😁 nawet prąd mamy rzadszy. Mamy gospodarstwo (na razie utrzymujemy się z byków i świń, mamy pola i łąki) i chcemy otworzyć za jakiś czas mniejsze agro..
   I tu znów pojawia się moje nieodstępujące marzenie z dzieciństwa - mieć konia.. Na tą chwilę, nawet jeszcze bym nie chciała, poprostu nie znalazła bym odpowiednio dużo czasu dla niego. ale za jakiś czas.... Kto wie, może się uda. Chcę stworzyć miejsce, gdzie czas na chwilę przestanie się liczyć, nie będzie tego pośpiechu wszędobylskiego.
   No i jestem, ja, Agnieszka, tu i teraz. Prowadzę wszelką rachunkowość i papierki. Prowadzę dom. Zajmuję się dzieckiem. "Prowadzę podwórko i ogród". Ja, dziewczyna, która zapierała się, że męża nie będzie miała i dzieci też nie..
Dobrze, że z tego wyrosłam.
Cieszę się, że jestem tu i teraz..

Co by było na tyle z moich wynurzeń i bazgroł na ten moment.

edit. Troszkę poprawiłam przejrzystość tekstu, wedle rady Julie (masz rację kobietko masz).
Bardzo się cieszę, że wątek się wam podoba 🙂 sama też chwilowo nie mam czasu, żeby poczytać wszystkie wpisy, i napisać o sobie - ale na pewno to zrobię!  😉
Fajnie się to wszystko czyta. 😀

Dziękuję za miłe słowa, ale nie ma czego zazdrościć. Nie mam w zwyczaju narzekać, więc nie pisałam o mniej fajnych momentach i aspektach mojego wariackiego życia. Lubię je, ale zaczynam pragnąć spokoju.
Julie, wyczytałam na Twoim photoblogu, że mieszkasz w Bolszewie  👀 jeśli tak to jesteśmy sąsiadkami! Ilu rzeczy można się dowiedzieć na forum 🙂

Bardzo fajny wątek, ale gdy pomyślę sobie, że miałabym opisać swoje marne 17 lat życia, to nawet nie wiem jak się za to zabrać. Fajnie czytać Wasze historie 🙂
Ja też na razie nie mam co napisać za bardzo, ale czytam i jestem pod wrażeniem. 🙂 Zwłaszcza Losi, tym bardziej, że jest tylko rok ode mnie starsza.
Julie, szkoda, że nie wiedziałam wcześniej o Twoim pobycie w Rumunii i organizacji rajdów. Byliśmy tam akurat w tym czasie. Super by było wybrać się na taki rajd.
Rumunię osobiście uwielbiam, byliśmy już 2 razy na wakacjach (samochodem i z namiotem) i w tym roku jedziemy po raz kolejny, a kiedyś może wrócimy z dzieckiem 🙂 Przeglądając Twój fotoblog trafiam na typowe "rumuńskie" klimaty, a opis przestrzegania zakazów przez Rumunów jest trafiony w dziesiątkę 😉 Kto nie zobaczy sam, ten się nie przekona!
Pomysł na wątek super - wielu ciekawych rzeczy można się dowiedzieć.
opolanka   psychologiem przez przeszkody
03 czerwca 2013 06:42
Fajny wątek 😉

Ja - rocznik '85, do szkoły poszłam jako sześciolatek, bo robiłam sceny w przedszkolu. Zawsze byłam osoba trzymająca się spódnicy mamy, ale do dziś mam z moimi Rodzicami wspaniały kontakt.
Moje pomysły zawodowe zaczęły się klarować dopiero w LO, chciałam być weterynarzem, ale nie zdecydowałam się na wyjazd z rodzinnego miasta, więc wybrałam druga opcję - psychologię. Nie żałuję, ale gdzieś tam ta weterynaria siedzi w głowie, więc właśnie kończę technikum weterynaryjne.
Bardzo lubię się uczyć, jeśli tylko się da poszerzam wiedzę kursami, szkoleniami, studiami podyplomowymi, w tym również wiedzę "końską".
Od prawie 4 lat jestem też instruktorem rekreacji, przez dwa lata uczyłam, z racji ciąży przerwałam i na razie nie będę do tego wracać (wyłącznie dlatego, że nie widzi mi się polityka klubu, w którym uczyłam i nie chcę z nimi współpracować).
Bardzo lubię podróżować, z mężem co roku staramy się odwiedzić inny kraj w ramach urlopu. Najbardziej lubię podróże samochodem, więcej można zobaczyć i zwiedzić, zaplanować sobie podróż. Samolotów się boję, leciałam raz i jak na razie na tym koniec 😉
Z jeździectwem jestem związana 16 lat, zaczynałam jazdą po lesie co było miłe, ale niewiele mnie nauczyło. Po kupnie pierwszego konia, zaczęłam jazdę "na poważnie". Jako nastolatka sporo trenowałam, startowałam regularnie w zawodach ogólnopolskich. Konia trzymałam daleko, więc sporo czasu, pieniędzy i samozaparcia kosztowało mnie dojeżdżanie na treningi, czasem i na 7 rano. Myślę, że swoją szansę jeździecką zmarnowałam, duże zawody zawsze były dla mnie wyzwaniem, bałam się porażek. Co prawda mój obecny koń pozwolił mi na szybkie zrobienie II klasy sportowej i już prawie znów wchodziłam w klimat, jak zaczęłam pracę i po raz kolejny starty w zawodach stawały pod znakiem zapytania.
Aktualnie mam swojego konia, zapewniam mu emeryturę, mam nadzieję, że będę czasem wsiadać na niego, może coś poskaczę. Musze pogodzić się z tym, że moja "kariera" jeździecka się już skończyła. Ale zaczyna się coś nowego, więc i tym się cieszę.
omnia   żeby zobaczyć świat, trzeba przejść przez próg
03 czerwca 2013 06:57
Skończyłam olsztyńską zootechnikę 🙂. Akurat w czasach gdy padały PGR bo ja mam zabójcze wyczucie czasu 😉. I sobie zostałam z wielce przydatnym zawodem w mieście Łodzi 😉. Oprócz rego jestem hipoterapeutą, ale prawdę powiedziawszy wolę "leczyć" zwierza niż ludzi :P. "leczyć" bo interesuję się ziołolecznictwem, reiki, hmm... Czarowaniem 😉))). I pisaniem. Głownie mrocznych filozoficznych powiastek. Tak. Jestem hakaś zahamowana w rozwoju. 😉)). Słucham rocka, metalu i chorałów gregoriańskich oraz bardów róźnorakich. Obecnie pracuję jako biurwa w służbie zdrowia w Łodzi utrzymując swoje marzenie: dom na wiosze, obok którego są kozy (9), kury (15) i psy (4), a mam nadzieję że niedługo dołączy do nich koń 🙂😉)). Zabawiam się w świętokrzyską czarownicę i moim światem próbuję zarazić kolejne osoby. Zaczęlam jeździć oj w 87 roku, w Lućmierzu 😉)). I to były cudowne lata. Przez 14 lat byłam właścicielką wspaniałej kobyłki, która - bez przesady powiem - da
omnia   żeby zobaczyć świat, trzeba przejść przez próg
03 czerwca 2013 07:04
I to jeszcze raz ja bo mi się limit skończył :/. Rok temu Amba odeszła. Przeźyłam to strasznie jakby skończył się okres moich marzeń. Ale ogarnęlam się i zaczynam zbierac do postawienia stajni i kupienia jakiś ogonów. Za swoją pracą nie przepadam ale dzięki niej mogę mieć co mam a nauczyłam się źe kasa nieststy sporo ułatwia 😉. Marzę wciąź by oprowadzać ludzi po magicznym okręgu odlewniczym, prowadzić rajdy po tutejszych lasach i rozsmakowywać w kozich specyjałach. Oraz pokazywać piękno świata. Ale teraz cóż wystawiam faktury dla NfZ.. Jednak lubię marzyć. A marzenia czasem się spełniają 🙂. Życie osobiste, kiepska jestem w tworzeniu stałych związków. Więc teraz sobie mieszkamy z siostrą i zwierzyńcem. Ot, dwie świętokrzyskie czarownice 😉)))).
Skończę w tym roku 26 lat.

Pamiętam jak Tata odwoził mnie na pierwsze lonże za 8zł, miałam wtedy 9 lat...
Całe życie spędziłam w Poznaniu i nieopoadal położonym miasteczku.
Uwielbiam rysować, malować - ale na materiały nie mam nigdy pieniędzy  😎
Studiowałam filologię angielską, niestety pęd na "ratowanie" koni i marzeń sprawił, że przy 2 etatach nie miałam już czasu na naukę.
Mam więc papier z europeistyki 😉
W sumie dzięki połączeniu tych dwóch szkół dostałam pracę, którą obecnie bardzo lubię - jestem handlowcem i zajmuję się sprzedażą usług logistycznych.

Lubię spontaniczność, nietypowe rzeczy i cenię ludzi, którzy potrafią spełniać swoje marzenia.
Poza tym uważam, że w życiu najważniejsza jest miłość,
że pasja jest głównym motorem (tu tak bardziej egoistycznie)
i że pieniądze są po to, aby je wydawać 🏇

Co do siebie, pracuję nad tym, aby nikomu nie utrudniać życia, być dla każdego "pomocą", choć myślę, że przez moje specyficzne poczucie humoru robię innym (niezamierzone) przykrości.
Jestem pamiętliwa, uwielbiam łono natury (mogłabym mieszkać w środku lasu) i czasami zbieram z drogi martwe koty.
Chciałam być wegetarianką, bo jestem przeciwna przemysłowi mięsnemu w wydaniu jakie znam, ale niestety czasami daję się złapać Mamie na "rosół", no i zdrowotnie, po 3 miesiącach odpadłam.


Konie - życia sobie bez nich nie wyobrażam, własnie mam dylemat, czy nie odkupić swojej klaczy...  🥂
omnia   żeby zobaczyć świat, trzeba przejść przez próg
03 czerwca 2013 08:13
Thymos - ad. Wegetarianizm mam to samo :/. Hihi. A teraz mam dylemat. Mam 7 kogutów na rosól. Wiem, będzie pyszny. Ale rany kto mi je zabije??
Coś o sobie? Hm to będzie dośc trudne, spojrzec na siebie "w lustro".
Bardzo długo byłam snobem i egoistą. Nigdy jako nastolatka, uczennica, nie musiałam na siebie zarabiac. Byłam rozpieszczoną nastolatką, kochaną córeczką tatusia. Miałam wszystko co chciałam , no z wyjątkiem jakis bardzo drogich rzeczy.
Bardzo młodo wyszłam za mąz i tu chwila "otrzezwienia" brak mieszkania, brak pieniędzy i małe dziecko a do tego trzeba było uzupelnic wykształcenie i uzyskac dyplom.
Cholera zaczęło byc ciezko, mieszkania wynajmowalismy i wtedy wpadłam na pomysł ,że znajdę mieszkanie za pracę albo mąz bedzie pracował albo ja.
Mąz elektryk dostal pracę w ówczesnym PGR, fatalna praca, jescze gorsze srodowisko no ale było własne M.
PGR po chwili upadł a my mielismymy prawo pierwokupu i kawałka ziemi i mieszkania.
Wykupilismy, rozbudowalismy domek , ja zaczęłam pracowac i.....i zaczło się. Kariera, kariera,praca i pieniądze no i rodzina. Nic wiecej sie dla mnie nie liczyło.
Miałam domek, miałam ogródek, miałam udaną bardzo dobrze uczącą się corkę, wspaniałego męza, dzialkę rekreacyjną i chciałam jeszcze i jeszcze a tu.... bach złamany trzon kregosłupa, mąz ma wypadek samochodowy najpierw walka o życie męza pozniej o rekę,operacja mamy, no i najwiekszy dramat- mój ukochany tato ma raka. Wszystko to trafiło się w jednym roku.
Stojąc w  kolejce w szpitalu onkologicznym , widząc ogrom cierpien i tą kolejkę "po życie" zmieniłam się o 180 stopni. Po tylu latach zrozumiałam ,ze nie forsa i nie ta cholerna kariera jest najważniejsza, najważniejsze jest nasze życie i czlowiek oraz to co nas otacza. Mnie się udalo ja żyję i żyję wreszcie bez bólu, mąz nadal walczy (to już 8 lat) o ręke, tata niestety przegrał.
ElaP słusznie nazwała mnie "matką Teresa" zmieniłam się do przesady w drugą stronę, teraz próbuję to wypośrodkowac ale...nie znoszę bolu i cierpienia i nie wazne czy dotyczy to ludzi czy zwierząt.Kiedys czynnie pomagałam pewnej fundacji lecz niezle się sparzyłam.
Od kiedy mam konie? I wogóle co mi strzeliło do głowy aby je miec?
He, he po tych wszystkich wydarzeniach , po smierci taty sprzedałam swoj domek pod Warszawą i wyprowadziłąm się na ówczesną działkę (wczesniej była to tylko działka rekracyjna) dokupiłam ziemi ile sie dało, wybudowałam stajnie, stodołe i chciałam 2 góra trzy koniki. Skąd ten pomysł, skoro wczesniej nic o koniach nie wiedziałam i nie mialam pojecia? Szczerze - nie wiem.
Kupiłam wtedy Sonię i Kaskę a Hultaja dokupilam w styczniu 2008 r po rozmowie z Dorotą z przystan Ocalenie, że jest mały zrebak z przykurczem ,że mamy tylko dwa dni aby go wykupic. Nie wahałam się pojechałam po dzieciaka i jest z nami już 5 lat i sladu po przykurczu nie ma. Niestety Sonia ....eh poprostu nie żyje.
No...a szczytem głupoty było kupienie  Lunara. póldzikiego , nieujezdzonego araba Lunara. Było róznie ale...dzis Lunar jest ujezdzony, jezdzi w dalekie tereny, miał z Hultajem jechac ostatnio na rajd , niestety córka miała wypadek i plany "odroczone".
Jestem teraz taka jaka jestem , chyba wiele się już nie zmienię. Bardzo się cieszę ,że moja córa chętnie jezdzi konno, dba o zwierzaki ,ze bedzie kto miał po mnie to wszystko przejąc. Pracuję nadal zwodowo ale....już z rezerwą, juz bez przesady , bez zdobywania złotych gór. Ot aby zarobic na dom i na konie.
Julie, Losia- takie wyjazdy są super 🙂 Zazdroszczę tej Rumunii (zdjęcia piękne!), Danii i Australii - ja w wakacje między 1 a 2 klasą LO pracowałam w Anglii przy koniach, jako luzak i jeździec, zarobiłam na swojego pierwszego konia... ale zawsze mi jaj brakowało, żeby pojechać do jakiegos fajnego bardziej egzotycznego kraju, gdzie nie znam języka. Chociaż, gdyby z pracą było kiepsko, to zrobię kurs TEFL i po dr pojadę do jakiejś Mongolii uczyć angielskiego... ale to się chyba tak relanie nie wydarzy 😉
był już taki wątek - "przedstawiający się"
więc ten wg. mnie jest dublem  😉
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
03 czerwca 2013 09:14
No ale zazwyczaj  przedstawić możesz się tylko raz 😉, a tutaj zawsze można coś dodać ( zmodyfikować - zwiazek, rodzina, zainteresowania, praca) :kwiatek:
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
03 czerwca 2013 09:35
Ło matko, przy Waszych wpisach wstyd się wypowiedzieć 👍 😉

Mi konie towarzyszyły odkąd w wieku 5? 6? lat dostałam swoje 3 pierwsze kucyki Pony. I wpadłam 😁 Nie tyle w same konie, co właśnie w kuce, które kocham miłością wielką i promienną 😉 Moim marzeniem od mniej więcej czasów gimnazjum jest i było zbudowanie stajni typowo dla dzieci, z samymi kucami, takiego dziecięco-końskiego raju. Czy mi się kiedyś uda- czas pokaże.
Pierwszym koniem, z którym miałam do czynienia był Misiek- wielki, kary, zimnokrwisty ogier u starszego pana sprzedającego warzywa. Pół dzieciństwa łaziłam do niego praktycznie codziennie, głaskałam, karmiłam, czesałam, gadałam 😉 Aż któregoś dnia pan oznajmił mi, że uprawianie roli już mu się nie opłaca i w ciągu kilku dni Misiek zniknie. Dopiero parę lat później zrozumiałam, że wylądował u rzeźnika...
W 2 klasie gimnazjum mój "wujek"(sąsiedzi, którzy byli dla nas jak rodzina- zajmowałam się ich dwoma synami jak byli mali i ogólnie spędziłam u nich calutkie dzieciństwo- w samym domu miałam nie za fajną sytuację) dowiedział się, że uwielbiam konie. I zaprowadził mnie do stajni swojej znajomej- SKJ Sewan. I tam przez okres wakacji pracowałam, zaznajamiałam się z końmi i jeździłam na Goliacie- małym, kasztanowatym kucu. Diabełek z niego był jak nie wiem, ale cudowny 😍 Po wakacjach przeniosłam się stety niestety do La Strady w Okrzeszynie. Jeździłam na szetlandce Pacynce, potem na folblutce Nafcie. Wspominam bardzo fajnie ten początkowy okres, to skłoniło mnie do pójścia do THK w Piasecznie(że był to błąd zrozumiałam kilka lat później 😁 ). Później sytuacja się trochę zmieniła, doszli nowi ludzie i nagle okazało się, że nie mam na czym jeździć- bo nie mam ciśnienia na "szport", tylko chcę jeździć rekreacyjnie. Więc zostało mi moje stadko kucyków do opieki.
W bodajżę 1 liceum za namową przyjaciółki przeniosłam się do stajni Palamo i zaczęłam tam pracować razem z nią. Jeździecko chyba mój najlepszy okres, bo wreszcie ktoś wsadzał mnie na konia i uczył czegokolwiek. Tam też poznałam póki co swoje końskie "ja"- kuca Deresza. Pracowaliśmy ze sobą raptem kilka miesięcy, ale z żadnym koniem wcześniej ani później się tak nie dogadywałam. Miałam nawet możliwość kupienia go po kilku latach- ale byłam jeszcze małolatą w szkole, bez pracy, bez perspektyw- i niestety rozsądek zadziałał. Do dziś żałuję. Potem doszły wakacyjne przygody w Koczku, gdzie wyjeżdżałam z drugą przyjaciółką- jazdy po lesie na Etiopczyku, pierwsze w życiu wypady na oklep, zrozumienie na czym polega kłus ćwiczebny(żadne tłumaczenia do mnie nie docierały- rozluźnij biodra, skup się, zrób to, zrób tamto- można było tak do mnie godzinami, a i tak nie rozumiałam. Aż Magda stwierdziła krótko- Kermit, kuźwa, ruszaj szybciej tym tyłkiem! I pach! Stał się cud nad Wisłą. Nagle pojechałam ćwiczebnym! 😁 ). Wspaniałe czasy, wspaniałe wspomnienia.
Pod koniec technikum zaczęłam bawić się w rycerkę. Wymarzył mi się wyjazd na Grunwald, ale żeby to zrobić musiałam jechać z kimś. I tak najęłam się jako giermek u rycerza, a na Grunwald pojechałam jako luzak do Siwego 🙂 Siwy cudowny koń- trochę zafuczany, wiecznie z uszami po sobie, kopiący i gryzący. A jednak jeden z najlepszych, na których jeździłam 🙂 Z nim pierwszy raz zaczęłam myśleć, że fajnie byłoby popracować z koniem, a nie tylko powozić tyłek. Nasza przygoda była króciutka, bo już po 2 latach zaszłam w ciążę i zrezygnowałam na jakiś czas- a potem rycerz zrezygnował z rycerki.
A teraz... cisza. Do żadnej stajni pracować na razie nie pójdę, bo już nie mam na to czasu. Na jazdy się nie umówię, bo wiecznie są ważniejsze wydatki 😉 Ale czekam, czas pokaże co się stanie. Co jakiś czas dostaję od losu niesamowitą szansę, więc teraz pozostaje mi obserwować, być czujną i czekać- a nuż wymyśli dla mnie coś nowego? 😀

A prywatnie? Kocham rysowanie i pisanie, tylko talentu brak 😁 Tak samo jest ze śpiewaniem i tańcem 😉 Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki.
Dzieciństwo miałam nawet fajne, o ile byłam poza domem 😁 Mój ojciec zmarł jak miałam 3 lata, więc nawet go nie pamiętam. Z opowiadań wiem tylko, że rodzicem był wspaniałym, ale mężem już nie bardzo. Potem moja mama wyszła za mąż za mojego ojczyma... dopiero po latach wyszło szydło z worka. Zawdzięczam mu lekką wadę słuchu, schizę na zamykanie wszelkich drzwi jak jestem sama i przekonanie, że jeśli kiedykolwiek coś stanie się z Konradem- to ponownie zejdę się z kimś dopiero, jak Raja będzie dorosła 😉 Ale również i niesamowicie wybujałą wyobraźnię- bo czasem człowiek w takich sytuacjach ucieka w świat marzeń. I dzięki temu też odnalazłam swoją pasję- pisanie. Jak ostatnio znalazłam swoje opowiadanie z 3 klasy podstawówki to moją pierwszą myślą było "Co moja mama dosypywała mi do jedzenia, gdzie można to kupić i za ile?!" 😁
Szybko zamieszkałam sama. Pierwszego chłopaka poznałam mając 18 lat- wcześniej nikt się mną za specjalnie nie interesował, bo urodą nie grzeszę 😁 A ja, jak to głupia trzpiotka, poleciałam na niego jak sroka na sreberko 😉 Na szczęście byliśmy ze sobą krótko, raptem pół roku. Zamieszkałam z nim po 2 miesiącach i dziś dziękuję wszystkiemu czemu mogę, że się na to zdecydowałam- bo byłam gotowa wyjść za niego za mąż w ciemno, a gdy z nim zamieszkałam to pokazał swoją prawdziwą twarz. Miałam awantury o za późno podany obiad i spotkania ze znajomymi, oraz piękne wyrzuty w stylu "a po co masz spędzać czas u swojej rodziny, pojedziemy na wakacje do mojej cioci". Jednak był dla mnie wsparciem przy śmierci ukochanego dziadka, który zastępował mi ojca. Zerwać z owym koleżką pomogła mi przyjaciółka, a realnie uwolniłam się z nim dopiero po spotkaniu Konrada- wcześniej mnie nachodził, dzwonił do mnie i moich przyjaciół, opowiadał dziwne rzeczy i groził.
Szybko zamieszkałam sama, bo mając 18 lat. Dzięki rencie po tacie mogłam utrzymywać się sama- moja mam po raz 3 wyszła za mąż i wyprowadziła się do Warszawy. Pracowała po 8-10 godzin dziennie, spłacała kredyty swoje i siostry, a ja zawsze na jej pytanie jak sobie radzę odpowiadałam, że dobrze. Z resztą nigdy nie powiem, jak coś jest źle, bo po co? Dam sobie radę 😀
Z lekkim poślizgiem skończyłam technikum(rok nie zdałam- rozstawałam się z pierwszym facetem), trochę pracowałam jako agent nieruchomości, trochę jako pomoc biurowa. Młoda, głupia- pracownikiem byłam beznadziejnym 😉
Pod koniec technikum na wyjeździe poznałam Konrada. Pierwszy raz spotkaliśmy się na Czersku, 2 maja 2010 roku. Przegadaliśmy cały wieczór 😉 Ale potem kontakt się urwał- miał jeszcze dziewczynę(niby końcówka związku, ale jednak), więc postawiłam na niego krzyżyk i "olałam". Choć w głowie mi został 😉 A po 2 miesiącach był już wolny, przyjechałam do niego na imprezę, żeby dowiedzieć się czegoś o jego przyjacielu, na którego miałam oko. I... już zostałam 😁 Do domu wróciłam tylko po swoje rzeczy. I tak jesteśmy ze sobą prawie 3 lata. Króciutko, ale czas pokaże, jak będzie dalej. W zeszłym roku pojawiła się Rajka- to najpiękniejsza chwila w moim życiu. Nawet teraz sobie czasami myślę, że gdyby nawet z Konradem nam nie wyszło i kiedykolwiek się rozstaniemy- nie będę żałować 🙂 Bo nie ma czego 🙂
I tak sobie żyję póki co. Powoli, ale do przodu. Pomału dorastam, zmieniam coś w sobie i swoim życiu, robię małe kroczki w przód. Jestem niesamowicie ciekawa, co jeszcze życie dla mnie przyszykowało 😀 I jak to wykorzystać 👀
był już taki wątek - "przedstawiający się"
więc ten wg. mnie jest dublem  😉


Tu mój opis z 2008 r = zmieniło sie tylko to, że jestem "mniej gruba"

Jestem stara i gruba, = schudłam
Mam pstro w głowie, = bez zmian
słabość do czarnych koni, i samochodów 4x4 = bez zmian
moją pasją jest pędzenie bydła (nie tylko rogatego) i pisanie artykułów do gazet... więc mam swoją, bo nikt nie chciał tego drukowac  = bez zmian
kocham jazdę western ale w pozytywnym wydaniu = bez zmian

mam dziecko sztuk jeden = bez zmian

lubię pić wódkę i realizować głupie pomysły, = bez zmian

mieszkam bazowo w Poznaniu, ale mieszkałam 2 lata w Wawce, i półtora roku w Krakowie = bez zmian
nie cierpie siedzieć w jednym miejscu, = bez zmian
ciągle mnie coś gna ... nigdzie nie zagrzewam miejsca dłużej... = bez zmian

ciągle podróżuję, spotykam nowych ludzi, = bez zmian

generalnie jestem leniwa i niezorganizowana,
tępię głupotę, = bez zmian

mam kilku 100% przyjaciół = bez zmian

lubię sushi i golonkę = bez zmian

mam hodowlę kotów brytyjskich = koty mam, ale już nie wystawiam się

😉


Dodofon, Też pomyślałam o tamtym wątku, ale to chyba nie do końca dubel. Bo "przedstawić się" to tak krótko. Mało kto tam pisał o sobie więcej niż kilka słów. A tu założeniem jest szerszy opis tego czy, jak i dlaczego potoczyło się życie związane z końmi.
No, ale jeśli to zostanie uznane za dubel, to przecież zawsze można scalić. 😀

Klaudia., No, świat jest mały. 🙂 A masz tu gdzieś konia, lub jeździsz w pobliżu?
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
03 czerwca 2013 09:52
Julie teraz podwójnie żałuję, że wyjechałaś z Wawy- bo może udałoby mi się Cię namówić na jakiś mini trening i pogaduchy 😉 Niesamowity bagaż doświadczeń!
madmaddie   Życie to jednak strata jest
03 czerwca 2013 09:53
dla mnie to te dwa wątki są różne 😉
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
03 czerwca 2013 10:13
Dodo u ciebie nic sie nie zmieniło a u innych .. hmm dużo  😎
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się