Kącik instruktora

Ale to było lata temu. Potem to tak usprawniono w przepisach PZJ , że robiąc internetowy kurs IRR mogłaś zrobić zaraz potem resztę . 🤣 🤣 🤣

Poza tym umówmy się , Instruktor Sportu to powinien być ktoś więcej niż osoba potrafiąca przejechać P w skokach i N w Ujeżdżeniu  😁
Czemu? Ktoś musi ogarniać wszystkie te debiutanckie parkury  LL i L, czworoboki L i P.
Już ci kiedyś pisałam, przy twoich wymogach za nic nie wystarczy szkolących na rzesze potrzebujących szkolenia.
A przejechać P na styl wcale nie jest tak łatwo. Wyjaśnić na egzaminie jak nauczyć łopatką do wewnątrz też nie. I kariera zawodnicza nie wszystkim w tym pomagała. IS było trudno zrobić. Potem z trenerem II to już był pikuś, w zasadzie tylko czas (dużo 🙁) i kasa (też niemało), dlatego wielu nie robiło trenera w ogóle. A - trener jeszcze musiał popełnić pracę a la magisterska.
O ile się orientuję, wszyscy moi koledzy i koleżanki ze studium cieszą się uznaniem jako szkolący. Fakt, że było to studium dość specyficzne, takie raczej dające glejt tym, co już trochę zjedli zęby na zajęciu.
Nadal można sobie sprawdzić ile w ogóle było tych kursów i egzaminów na IS. Nie za wiele. Co kila lat jeden.
W ciągu 12 lat kojarzę 1 PZJ-owski (sławetny, bardzo trudny i bardzo kosztowny), 2 przy AWF, i potem ze 3 już "z projektów unijnych". Nie licząc tych w Pruszkowie, ale to inna bajka.
Mi się podoba system BHS. Wszystko jest jednolite, po kolei.
http://www.bhs.org.uk/training-and-qualifications/exams-and-qualifications
Od Stage 3 (niby odpowiednika ZOJ, bez obowiązkowej części skokowo-crossowej, ale z obowiązkowym egzaminem ujeżdżeniowym i praktyczno-teoretycznym, dającym też przy okazji międzynarodowy certyfikat luzaka) można iść dalej pomijając lub wybierając pewne zagadnienia, w zależności od tego czy się chce być zawodnikiem, luzakiem, trenerem, czy instruktorem od podstaw.
Coś mi się zdaje, że PZJ chce iść w tym kierunku, ale jeszcze ze 100 lat to zajmie. 😁
Bardzo ciekawe. Moim zdaniem bardzo trafne.
komunikacja między trenerem a podopiecznym
mam pytanie- mam IRR i ISP, kurs robiłam rok temu. Póki co nie było mi to do niczego potrzebne, ale chyba trzeba wykupić licencję na ISP- czy to prawda, że mam na to 18 miesięcy od ukończenia kursu? jeżeli nie wykupię jej w ogóle, to kurs mi przepadnie?
Happiowa z tymi 18 miesiącami to prawda. Ostatnio też o tym słyszałam, a że miałam kurs w lipcu zeszłego roku to zaczęłam szperać i znalazłam taki zapis:
"3. Pierwsza licencja zostaje przyznana na 3 lata:
[...]3.3 na wniosek osoby zainteresowanej, złożony nie później niż 18 miesięcy od daty zdania egzaminu końcowego, wszystkim absolwentom kursów instruktorskich, trenerskich organizowanych wg programów zawartych w "Zasadach szkolenia PZJ", zdającym egzaminy końcowe po 1 października 2007 r."

Nie mam pojęcia co się dzieje jak jej nie wykupie, trochę to brzmi jakby właśnie przepadało. Dlatego postanowiłam już załatwić sprawę z tą licencją, bo szkoda mi tego kursu.
okej, dzięki, muszę się mieć na baczności w takim razie 🙂
Hej, przychodzę z pytaniem czy ktoś z Was spotkał się może z metodą uczenia jaką opiszę poniżej. Dodam, że chodzi o rekreację. Ja się z czymś takim nigdy  nie spotkałam (a znam sporo rekreacyjnych "szkółek", lepszych i gorszych, z tym że tylko w Polsce, jak też nigdy nie miałam do czynienia z typowym "sportem"😉.
Metoda polega przede wszystkim na tym, że praktycznie nic się nie tłumaczy tylko "każe robić". Przy pierwszych galopach nie ma wyjaśnienia co i jak i zrobić tylko hasło "Galopuj!" (na pytanie "ale jak?" ewentualnie odpowiedź "no daj łydkę i galopuj"😀). Aha, na 100% nie jest to niewiedza instruktora. Oczywiście nie dotyczy to tylko galopu, ale wszystkiego - polecenia co zrobić, bez tłumaczenia jak, ewentualnie jakaś ingerencja jak delikwent zrobi coś dziesiąty raz z rzędu totalnie źle, totalnie mu nie wyjdzie, wtedy jakaś drobna podpowiedź typu "oprzyj się bardziej na wewnętrzne strzemię". Do tego dochodzi coś co mnie chyba najbardziej dziwi - wszelkie ćwiczenia tzw "na równowagę i dosiad" (ze szczególnym uwzględnieniem jakiejkolwiek jazdy bez strzemion) są "bezcelowe i niepotrzebne". W zasadzie jedyne ćwiczenie "na dosiad" to skoki, stosowane w dużej ilości i od samego początku (od pierwszej jazdy bez lonży). Brak jakichkolwiek ćwiczeń dotyczy również pierwszych jazd na lonży, które są nastawione przede wszystkim na kłus i jak najszybsze ogarnięcie anglezowania (od pierwszej jazdy z wodzami w ręku).
Pozornie i z początku wydawało mi się że takie podejście to forma pójścia na łatwiznę, ale jak się dobrze zastanowić - może w tym szaleństwie jest metoda 🙂 Może to jakaś sprawdzona tylko po prostu np. nie polska metoda? Na czuja wydaje mi się, że tą metodą szybko można oddzielić talenty od beztalencia jak też możliwe że te talenty szybciej przelecą przed początkową naukę i wejdą na wyższe poziomy wtajemniczenia - stąd podejrzenie, że to metoda typowo sportowa (tyle że tu stosowana w rekreacji). Może ktoś takie podejście zna z innych dyscyplin (nie jeździeckich)?
Z całą moja otwartością na nowe techniki i metody nie połknęłabym tej metody do mojej rekreacji 😀 Nie każdy ma talent i równowagę a konie oberwałyby na tym najbardziej podejrzewam a potem moja psychika 😀 Aczkolwiek jest to jakiś ruch na pewno ku bardzo zaawansowanemu procesowi, który ostatnimi czasy nie jest zbytnio "trendy" czyli - logicznemu myśleniu :P Można powiedzieć, że w 1/5 stosuje ta metodę na co dzień - nie można cały czas mówić kto co i jak ma robić w nieskończoność jeśli chce się od klienta wymagać w przyszłości radzenia sobie jakkolwiek samemu...

A ta "szkoła" ma jakąś nazwę? Bo w sumie na wyższym poziomie to takich trenerów nie brakuje 😉
nie wiem 😀 Ja ją tylko obserwuję i słyszę trochę wyjaśnień (jak np. że 90% rzeczy które większość instruktorów robi z rekreacją jest bezcelowa).
Co do stosowania na wyższym poziomie, to ok - ale porównując - jak trener powie pływakowi "przepłyń 20 basenów crawlem" to jest ok (jak ta osoba już wie co to jest itd) , a na poziomie początkującym to tak jakby wrzucić nieumiejącego pływać do wody i powiedzieć "pływaj" (a potem "ale jak"? "no machaj rękami i nogami"😉 i jest jest ciute dziwne... Czy nie?
Też jestem otwarta na nowe rzeczy (pod warunkiem, że są logiczne i je rozumiem), dlatego nie wrzucam tego od razu do wora "bzdury" tylko pytam. Tym bardziej, że osoba która to stosuje jest po jakiejś tam karierze zawodniczej (nie Lki..) jak też jeśli chodzi o jeździectwo trochę bywała w świecie.
Wielu trenerów tak robi. Chyba dlatego że klienci przychodzą dupę potłuc i większości przypadków po jakimś czasie odpuszczają wiec szkoda czasu. Cześć która chce sie uczyć i ma iskrę dostaje motywacje żeby na trening indywidualny sie umówić. Cześć wychodzi z założenia ze w starej szkole dostawało sie x koni i trzeba było to ogarnąć. W myśl zasady " jazda konna jest sportem elitarnym- jednostki słabe same sie elimunują. Nie pochwalam ale często sie z tym spotykam.
Moje początki wyglądały jak z Twojego opisu, esef.  Zaczynałam od 1.5 jazdy na lonży, drugie 0.5 w zastępie a trzecia jazda w terenie stęp/kłus. Potem już jeździłam "samodzielnie".  Z galopem to samo - pierwszy galop w terenie "siedź po prostu a jak coś to łap za grzywę". Z resztą każdy kolejny wyglądał tak samo (skutek jest taki, że do dziś mam problem z poprawnym zagalopowaniem).
Powiem tak, na tamte czasy to ja byłam dziko zadowolona, że nie klepię godzin na lonży jak niektóre znane mi osoby. Owszem, znalazłam sobie "sama" takie miejsce w każdym wręcz siodle, że czułam się stabilnie i wygodnie.  "Bo trzeba się z koniem dotrzeć"... no to się dotarłam... I byłam nadal dziko zadowolona, że mi się "d**pa wcale nie odkleja od siodła" (że też później się dowiedziałam, że nie wolno się trzymać kolanami za wszelką cenę... 😀 )
Problem nastąpił kiedy zaczęłam czytać i moje odczucia w siodle okazały się zupełnie inne od tego, co było w książce. Po kilku zmianach instruktorów trafiłam na fajną, wymagającą osobę i okazało się, że moje podejrzenia były prawdziwe. Po prostu dzięki jeździe "samopas" wyrobiłam sobie tyle złych nawyków, że... do dziś z tym walczę.
I żeby nie było – nie jest to jedyna osoba, która mi zaczęła zwracać uwagę na niepoprawny dosiad.
Nie neguję czegoś takiego, może u kogoś się sprawdza. Ale gdybym miała zacząć jeszcze raz, wybrałabym osobę która wytłumaczy mi wszystko po kolei, krok po kroku na lonży. Tak, żebym pierw mogła skupić się wyłącznie na sobie, a dopiero w miarę nabrania „poprawniejszego” dosiadu – skupić się także na powodowaniu koniem. Mam te same doświadczenia z muzyką – łatwiej od razu uczyć się dobrze, niż potem „poprawiać” to, czego nauczyło się źle. Ciężko mi to tak wytłumaczyć w skrócie, mam nadzieję, że wiecie co miałam na myśli 😉
Chainsy a jakie to złe nawyki, które ciężko z czasem poprawic?
z tego co rozumiem (może źle) to idea w tym wszystkim jest taka, że nie ważne jak siedzisz, nieważne czym się trzymasz i wyglądasz na koniu jak kupa - jak ci wychodzi (wcelowanie w przeszkode głównie i znalezienie się za nią) i nie spadasz to jest OK. Gdzieśtam padły też słowa (nie pamiętam kontekstu), ze niemiecka szkoła (czyt. nasza) jest zła i nieskuteczna  🤔
Ok, już wymieniam. Oczywiście nie jest tak, że wszystko nadal się dzieje, pewne rzeczy zdążyłam już poprawić. Ale było tego sporo.
Łydka mi (nadal od czasu do czasu) ucieka do przodu, bo nikt nigdy mi nie mówił, że fajnie byłoby, gdyby pięta była w poziomej linii z uchem i biodrem. Już powoli dałam sobie radę z tym, że ręce na wodzy mają być "zamknięte", nauczyłam się też jeździć z "kciukami do góry" kiedy poprzednio nikt na to nie zwracał uwagi i gdyby nie fakt, że zaczęłam "kiedyś jeszcze w poprzedniej stajni" używać bata co wymusiło zmianę pozycji - pewnie nadal jeździłabym z rękami ustawionymi jak do gry na pianinie 😉 O trzymaniu się na siłę kolanami już wspomniałam - nie mam z tym problemu, jedynie w galopie. Że galopu porządnego nikt mnie nie nauczył "bo to się trzeba dotrzeć" a na jeździe jest go stosunkowo najmniej, to sprawia mi największe problemy. Tzn. umiem się usadzić stabilnie "po staremu" tzn. pozwolić łydce uciec do przodu, złapać się kolanami i odstawić palce od konia - wówczas trzymam się w siodle jak rzep. Jednak jeśli próbuję cofnąć nogę, albo ustawić palce bardziej równolegle do konia, czy też przenieść ciężar na strzemię "pięta w dół" (co wychodzi mi w kłusie i stępie naturalnie i bez problemu) - cała równowaga się sypie i rzuca mnie w siodle, na co mięśnie reagują spięciem - więc tym bardziej mnie rzuca 😉 O pochylaniu się do przodu nie wspomnę. To z takich rzeczy, które przyszły mi pierwsze na myśl. Ok, nie jest to dramat i jest to do ogarnięcia, niestety przewaga lat "jeżdżenia źle" nad "jeżdżeniem dobrze" jest bardzo duża i zajmie mi to sporo czasu, tym bardziej że kiedyś jeździłam 2-3 razy w tyg. a teraz mogę sobie pozwolić tylko na jedną jazdę. Tym bardziej z perspektywy czasu wolałabym, żeby nauczono mnie od razu dobrze, niż gdybym miała wyrobić sobie własne, niekoniecznie poprawne nawyki i bym teraz miała wszystko poprawiać na nowo...
O taak, nieważne czy wyglądasz jak kupa, grunt że Ci wychodzi...  😀 Zacytuję tu pewną osobę "a co Ci to przeszkadza, że się garbisz? Masz siedzieć luźno, a proste plecy to napięcie"  😀 Oczywiście, nie neguję samego sposobu "docierania się" i "szukania własnego komfortu", bo fakt faktem - jak już pisałam - na każdym koniu byłam się w stanie "usadzić " niejako skutecznie. Bezsprzecznie radziłam sobie w siodle ok. I długo, długo byłam zadowolona (póki nie wzięłam się za książki i żyłam w błogiej nieświadomości). Ale tak teraz sądzę, że jednak jakaś kinetyka/fizyka/biomechanika ludzka i końska istnieje i warto byłoby (a jak zdążyłam już zauważyć - często bardziej komfortowo) uczyć się jeździć zgodnie z jakąś elementarną teorią. To nie jest tak, że "połowa z tego co wymagają w szkółkach jest bez sensu". Owszem, da się jeździć bez tego i mieć ubaw. Bo kogo co obchodzi, jak ja siedzę na koniu, jeśli kupię sobie własnego i będę się snuła po lesie, krzywa jak paragraf i zakleszczona w siodle?  😀 Ale zauważam większy komfort  (choć było/jest go ciężko uzyskać) od kiedy zmieniłam pewne nawyki. Na przykład jeśli jakimś cudem udaje mi się "odczepić" kolana w galopie i nie pochylać do przodu, galop daje mi poczucie takiego "jechania płynnie z koniem". Poprzednio nie odkleiłam się od siodła ani na centymetr a schodziłam po galopie dosłownie spocona 😉 Teraz, od kiedy pracuję nad galopem jest on znacznie mniej męczący (jak już jakimś cudem udaje mi się odkleszczyć od siodła) i nawet się nie zgrzeję 😉 O albo przestały mi "same" uciekać strzemiona spod palców - to z takich najbardziej spektakularnych odczuć  😀
Sorry za przydługawą wypowiedź, ale gdyby to miało komuś pomóc i uchronić przed taką zagwozdką w jakiej ja się znalazłam, to będę zadowolona.
esef, to i tak nieźle 🤣 ta "metoda". Lepsza od mojej "ulubionej" pt. "trener - sprawozdawca". Ten to nawet poleceń nie daje. Tylko: kłusujesz w lewo, kłusujesz w prawo, jedziesz przez drążki, drugi raz jedziesz przez drążki, zatrzymałaś, galopujesz, skaczesz, skoczyłaś, i w przypływach entuzjazmu: wodze ci wiszą, łydka ci lata.
halo Takiego też przerabiałam, wytrzymałam psychicznie jedną jazdę i więcej nie przyszłam. Myślałam, że skoro na jeździe nic, to po jeździe chociaż coś powie. Zeszłam z Konia i poprosiłam o jakieś uwagi i wnioski na przyszłość, to dowiedziałam się, że "wszystko w sumie dobrze"  😀
Chainsy, z trenera sprawozdawcy najbardziej "lubię": koń ci wyłamał/stanął; o! zrzutka!

esef, tak poważnie, to ta "metoda", jej powody - to przyczyna moich (i nie tylko moich) sporów ze Smokiem10 w wątkach o szkoleniu.
Bo to jest Żadna metoda. To jest dowód kompletnego braku przygotowania metodycznego, czyli braku przygotowania do Uczenia Innych. Co jest wiedzą oddzielną od umiejętności jeździeckich. I pół biedy, jeśli taki instruktor miał dobrych trenerów i zwracał uwagę na to, JAK był szkolony, i będzie miał jakąś motywację żeby się przykładać - wtedy da radę. Ale są i tacy, którzy autentycznie nie wiedzą jak się uczy zagalopowania (kiedyś byli uczeni, ale dawno zapomnieli), a i tacy, którzy nie wiedzą... JAK się zagalopowuje. No nie wiedzą. Zagalopowuje się i już, prawda? O skokach wiedzą więcej, bo nie są takie oczywiste, i więcej okazji do autorefleksji, a gdy jakaś refleksja jest - to i można ją jakoś przekazać.
Ale są i tacy, którzy mają zero refleksji na temat skoków (a tu bywa tak, że im kto większym talentem, tym mniej ma refleksji): Jak się skacze? No jak to jak się skacze? Trzeba galopować i pokazać koniowi przeszkodę! Prawda? Prawda!

Ale też prawda, że do uczenia (czegokolwiek) trzeba mieć talent, zacięcie, interesować się tym, mieć szczególny rodzaj empatii, móc wyobrazić sobie odczucia ucznia. Nie jestem pewna, czy da się tego nauczyć.

Pierwszych skoków w życiu nie uczył mnie nikt - skakałam jak umiałam, byle pozostać na grzbiecie (albo nie 🙂😉 Potem tak się złożyło, że pierwszym nauczycielem skoków był zawodnik, wcale nie instruktor czy trener. Ale jakoś umiał się wczuć.
Powiedział tak: pojedziesz na środek, jakby nigdy nic, leciuteńko pochylisz się do przodu, aby aby, będziesz naciskać na strzemiona, ręce trzymać nisko, możesz przytrzymać się szyi albo chwycić grzywy (tu pokazał na moich rękach obie wersje jak zachowa mi się ręka) i... nic się nie będzie działo, tylko szyja konia zbliży się do ciebie i oddali, i będziesz dalej galopować w wybraną stronę. 🙂
Chainsy, z trenera sprawozdawcy najbardziej "lubię": koń ci wyłamał/stanął; o! zrzutka!
Ewentualnie z bardziej zaawansowanych już na najeździe, ewentualnie już w skoku "O, no nie pasuje/nie pasowało!' 😁

A tak jeszcze w kontekście tego, że trener mało mówi to trzeba moim zdaniem rozróżnić dwie wersje. Pierwsza ta gorsza, o której obawiam się esef pisze, że instruktor nie wie co powiedziec. I wówczas faktycznie metoda to żadna i uciekałabym z takiego miejsca jak najszybciej.

Zaś jeśli chodzi o drugą opcję gdy instruktor jest sensowny i kompetentny, wie co i jak ale mówi mało to wydaje mi sie, zę w pewnych sytuacjach może to być jakąś tam metodą. Przykładowo widzę po sobie i jazdach, które prowadzę jak to wygląda w sytuacji przeciwnej. Ja mówię dużo, szczególnie na począttkowych etapach potrafię dostać słowotoku 😡 i tłumaczyć od początku co i jak. CHyba daltego, że mi się lepiej czegoś uczy, coś robi jak wiem nie tylko co mam zrobic ale jak i dlaczego. Niestety czasem po minach ludzi widzę, że niektó®zy woleliby od razu usłyszeć prostą instrukcję 'pięta w dół' zamiast wykładu o rownowadze, środkach ciężkości i grawitacji 😁  Ale to trzeka wyczuć kto jest na ile zainteresowany i jakoś dobrze dostosować.
Inna sprawa, że na tych początkowych etapach to ja sobie mogę mówić a do tego biednego jeźdźca i tak mam ważenie dociera co 5 słowo, nie wiem czy to kwestia nieumiejętności robienia wielu rzeczy na raz, braku koncentracji czy stresu ale potrafią zapytać się jak coś zrobić mimo, że tłumaczyłam to od dobrych kilku minut.

Trochę chaotycznie piszę bo kiedyś już sie nad tym tematem zastanawiałam i za dużo bym chciała napisać niż jestem w stanie, mam nadzieję, że zrozumiałe to jest.

To jest w ogóle ciekawy temat kwestia tego ile czego mówić na poszczególnych etapach nauki. Jedno to nie ma co bombardować zbyt wieloma poleceniami, ale to oczywiste a druga sprawa, że tak też obserwuję lenistwo wśród niektórych początkujących (i nie tylko). Lenistwo w sensie brak chęci poszerzania wiedzy, przychodzą czekają az im się wyłoży wszystko najlepiej całą teorię jeździectwa i obsługi konia w czasie jazdy, a na to nie ma realnie czasu. Pamiętam jak ja zaczynałam to na pierwszej lonży dosatłam polecenie, że mam sobie kupić/pożyczyć jakąś sensowna ksiażkę i się uczyć, czytać żeby poznać teorię bo jazda nie jest od wykładania teorii a od wdrażania jej w praktykę. I z tym się zgadzam, oczywiście instruktor powinien wytłumaczyć błędy, powiedzieć jak je naprawić ale jak przychodzi osoba jeżdżąca rok albo i dłużej i zadaje pytanie "ale jak wlaściwie się zagalopowuje" to człowiekowi ręce opadają. Zarówno z powodu, że nikt wcześniej tego nie wytłumaczył jak i tego, że taka osoba nie czyta, nie doucza się.  Ja to się bałam przyjść do stajni nie znając elementó∑ ogłowia kiedy miałam się dopiero uczyć je zakładać, a obecnie przychodzą rzucają hasło "nie umiem" i czekają aż się zrobi samo... 🙇

Oczywiśie mam nadzieję, mam nadzieję, że nikogo nie uraziłam go uogólniam i zdarzają się 'perełki', które nie dosć, żę czytają, oglądają to jeszcze dopytują i chcą dyskutować o tym, ale niestety większość jaką obserwuję pasuje do mojego wcześniejszego opisu.
Magdzior, masz rację, że są i tacy ludzie, i takie etapy nauki, że mówić wręcz nie należy, ot, poprawić największy błąd i czekać aż się ułoży.
Nie jestem tylko pewna, gdy chodzi o typy ludzi, czy to jest kwestia predyspozycji mentalnych, czy... słabej świadomości własnego ciała. Bo jakoś ludzie o dobrej świadomości ciała są wdzięczni za każdą uwagę modyfikującą, poprawiającą układ, zwiększającą swobodę; nawet ci wybitnie mało werbalni. Mówi się coś, taka świadoma osoba wciela to w życie, przynajmniej na chwilę i od razu czuje: że jest wygodniej, łatwiej, sprawniej, że koń inaczej reaguje. A ludzi o słabej świadomości ciała - to i trudno wyjaśnić czym akurat ruszyć (jak niektórzy nie odróżniają czuciem dłoni od łokcia) i nie czują zmiany, czyli nie mają nagrody instant. I tu ciekawa rzecz - odesłanie do ćwiczeń na sucho, polecenie takowych, z przykazaniem, żeby Zwracać Uwagę, gdy adept wdroży zalecenia - poprawia przyswajalność w siodle.

Jeszcze chciałam wrócić. Bo może być jeszcze jeden powód, dlaczego instruktorzy stronią od konkretnych wskazówek. Bo nie chcą... zdradzać, udostępniać wiedzy. Niby bez sensu, tak? Ale weźmy "instrukcję skoków", którą poprzednio napisałam. Coraz więcej osób chętnie dojdzie do wniosku, że skoro jest instrukcja, to już wszystko wiadomo = żaden problem = po co instruktor, trener. A jak coś zrobiłam kilka razy i jakoś wyszło, to umiem, nie? = po co instruktor  🙄
I tak jest na każdym poziomie. Więc nie dziwię się że instruktorzy szybko uczą się, żeby wiedzę sączyć pomalutku.
Bo adepci jeździectwa nie mają świadomości, że bez instruktażu na żywo nie ma postępów! Że skoro "umiesz łopatkę", to jeszcze nie znaczy, że w danym wykonaniu nie popełniasz x mikro i makro błędów. Z których każdy może się utrwalić.
No, powodzenia wszystkim, którzy na podstawie zamieszczonej przeze mnie "instrukcji" będą sobie skakać 😀  🙄
Ja się przyznaję, że czasem też prowadzę jazdy "na odwal". Ale tylko tym, do których nie dociera jak mówię 50 razy by np. piętę w dół dali, nie rozmawiają ze mną, ba, nawet głową nie skiną jak o coś pytam. Ja to odbieram, że ktoś nie chce się uczyć, więc po co mam się starać i gardło zdzierać, skoro zostanę olana i nic nie dotrze do dzieciaka (głównie dzieci do lat nastu prezentują postawę jakby ich matka na siłę na te konie przywiozła  :icon_rolleyes🙂. No nie chce mi się, a nie mam płacone tyle, aby mi się chciało bez względu na w/w :P
Wygląda na to że jednak dałam się spacyfikować 😀 Bo jeśli ktoś kto ma 20 lat doświadczenia w tym większość zawodniczego za granicą, jakieś tam sukcesy, kursy ISP itp - mówi mi - która mam jakieś 14 lat doświadczenia z końmi ale wyłącznie rekreacyjnego, od 10 lat swojego konia z którym razem się uczyłam i od 3 dobrze prosperującą własną szkółkę (i 10 swoich koni), że wszystkie moje metody są złe, moja ocena sytuacji jest zła (np. w tym który z koni czy ludzi umie więcej a który mniej) i wogóle to się nie znam - to jednak skłania do refleksji że hmmm, może rzeczywiście się nie znam? Może są jakieś głębsze pokłady wiedzy tajemnej do której nawet nie dotarłam? Ale to znaczy, że nikt z Was również nie dotarł....
Albo jednak jest tak jak mówicie, i chyba ku temu się skłaniam po głębszym zastanowieniu.
esef kurde no nie mogę tego czytać  🤬 Znam Cię osobiście i jesteś jedną z najbardziej inteligentnych, zaradnych, przebojowych i mądrych życiowo osób, ale niektóre Twoje posty wychodzą jak spod palców ćwierćinteligentnej koniarki. Czasami aż otwieram oczy ze zdziwienia, że TY mogłaś coś takiego popełnić. Nie obraź się, ale ludzie tutaj oceniają Cię po wpisach, bo znają Cię tylko wirtualnie, więc niektóre opinie i komentarze (niedotyczące tego konkretnie wpisu, ale wcześniejszych) są po prostu dla Ciebie krzywdzące, jeśli mogę to tak ująć. Wygląda na to, że zasiadając do komentowania czy zadawania pytań wychodzi z Ciebie jakaś taka naiwność, której przecież w realu nie posiadasz. Sorry, że tak publicznie o tym piszę, mam nadzieję, że wiesz jak Cię szanuję i podziwiam  🙂 EOT
Espana dzięki za słowa wsparcia :P podziałały.
Wyjaśnienie jest takie: Po pierwsze nie piszę na rv z pierwszą lepszą pierdołą (zwłaszcza odkąd mam dziecko!) tylko jak naprawdę sama nie moge rozwiązać problemu (albo do Ciebie na fb pisze wtedy :P). W tym przypadku z początku było dla mnie oczywiste ze to są watpliwej jakości metody, ale w/w osoba bardzo ich broni powołując się na swoje doświadczenie jeździeckie (którego jej odmówić nie można). Doszło nawet do tego, ze wciska mi że osoby które ja uczyłam nic nie umieją, a te uczone jej metodami "biją je na głowe" w każdym możliwym aspekcie. Jak też że jej metody mają zbawienny wpływ na konie, w przeciwieństwie do moich. Ponieważ zaciekle broni swojego stanowiska pojawiła się u mnie myśl, że może ma rację tylko ja jestem jakaś ślepa i totalnie się nie znam (bo jeśli chodzi o konie i ludzi to moje obserwacje są wręcz odwrotne, ale jak wiadomo - czynników jest wiele...)
Widzę, że poruszaliście trochę temat świadomości ciała. I mam taką smutną refleksje (nie pierwsza i ostatnia heh) - jak strasznie ludzie są pospinani i pokurczeni... to jest aż niewiarygodne. I jak bardzo tego nieświadomi... Jeszcze rozumiem, że dorośli, którzy mają siedzący tryb życia i mało aktywności - ale widzę coraz więcej dzieci, które mają po 12-14 lat i już są pospinane, mają np poskracane mięśnie ud. Awaria. Najpierw sobie pomyślałam, ze przeciez mają 3 wfy tygodniowo, ale potem... no tak w szkole siedzą, po szkole siedzą i odrabiają lekcję, albo siedzą przez tv, przed komputerem... Ostatnio miałam kilka razy na jazdę dziewczynkę, która pomyślałam sobie, że oo ile ma talentu, jaka swobodna na koniu, jak szybko łapie - ale ona po prostu jest sprawna i względnie skoordynowana i tyle - to powinna być norma, a nie coś niezwykłego.
Moi jeźdźcy są czasem zawiedzeni, że cwiczymy na sucho, że mają sie rozciągać w domu, że jeżdżą na lonży zamiast ćwiczyć bardziej zaawansowane rzeczy. Ale jak ktoś ma wymagać czegoś więcej od konia siedząc cały spięty i krzywy, przez co daje sprzeczne sygnały? Za to jest to fantastyczne, jak ktoś sie zacznie cwiczyć poza koniem i na lonży i faktycznie zauważy, że to mu dużo daje, że jest wtedy łatwiej, wygodniej, że koń zaczyna działać, a nie wozić. Ale pewien opór zwykle na początku jest - no bo jak to ja źle siedzę, przecież to koń źle chodzi.. 😉
I tu jest to o czym halo pisała - jak ktoś jest względnie świadomy ciała, to chce dużo informacji zwrotnych, bo może je łatwo wcielić w życie, przez co komfort i skuteczność jazdy się szybko poprawia.  Ale problemem na jaki ja ostatnio masowo natrafiam - to baardzo słaba świadomość ciała. I pół biedy jak ktoś ma np jeden zablokowany staw i można nad tym popracować i jest wtedy szybko rezultat - gorzej jak wszystko jest zblokowane.. a jeszcze trudniej jak nie jest to tylko kwestia samej sprawności fizycznej, ale dochodzą czynniki psychologiczne (stres). Dlatego ja jestem wielką zwolenniczką szkoleń usprawniających dla jeźdźców i wszelkich aktywności poza koniem. Widzę po jeźdźcach którzy chodzą na fitnesy, jogi, sztuki walki, ile lepiej sobie z jazdą radzą. Zresztą tak w temacie: http://konzdrowyjak.com.pl/wysilek-fizyczny-jezdzca-procentuje-w-siodle/ 🙂
Pozwolę sobie wtrącić trzy grosze do dyskusji.
Po pierwsze dobrze by było, aby instruktoży jasno określili swój zakres. Tzn. :
Rekreacja
Rekreacja sportowa
Sport amatorski
Sport wyczynowy
Sport zawodowy.
Klient, jeszcze nie jeździec, wiedziałby czy dobrze trafił.

Po drugie warto się spytać czego klient oczekuje. I nie negować jego wyboru. To się niestety nagminnie spotyka. Klient chce rekreackę, a stajnia nie ma warunków więc instuktor neguje taką formę jeździectwa.

Po trzecie warto sprawdzić, czy umiesz przekazać swą wiedzę werbalnie. Ale to przy sportach.

Generalna zasada: rekreacja to nie sport. To ruch dla przyjemności. Ale na to trzeba mieć odpowiednie warunki.
RomanAG Po części zgadzam się z Tobą, tak odnośnie "negowania" wyboru. W "mojej drugiej" stajni niestety byłam nagminnie naciskana na skoki i zdawanie odznaki. Albo "bo ta dziewczynka już jeździ na tym trudniejszym koniu i ma odznakę a Ty jesteś dorosła i dalej na tych mułkach". No lol, jak mam wybór to biorę takie na których mi wygodnie. Normalnie byli natrętni jak stado komarów i nie dało rady wytłumaczyć, że mnie zawody NIE interesują. A skoki już tym bardziej...
Teraz znowu któryś raz z kolei próbuję zasugerować instruktorom, że chciałabym pojeździć sobie na lonży, bez wodzy, porobić jakieś ćwiczenia rozciągające itd. bo wiem, że to by mi pomogło (już byłam w takiej sytuacji i pomogło spektakularnie) - to też nie, bo mi rzekomo tego nie potrzeba... a ja czuję dokładnie inaczej (a na lonżę jest kolejka chętnych dosłownie i jak sądzę to jest głównym powodem odmowy).

Z innej znowu strony, jeśli na jazdy się umawia grupa osób o różnym poziomie zaawansowania, to nie wiem, czy da się określić jakoś zakres. Ok, jest w jakieś 45 minut ode mnie klub sportowy - ale tam się jeździ kilka razy w tygodniu, głównie skoki - to wiem, że tam nie pójdę 😉 Jeśli o stajnie rekreacyjne chodzi to cóż... W 99% przypadków jest to wożenie tyłka w kółko i komenda "pięta w dół, palce do konia" a zakręt polega na pociągnięciu wodzy do siebie. Więc tu też nie ma co określać... Po kilku jazdach zwykle się poddaję i zmieniam stajnię, bo czuję, że nie będzie postępu. Wszędzie rekreacja to rekreacja i wygląda tak samo. Choć nie wiem, może w większych miastach jest inaczej, jest lepszy wybór?
Teraz i tak jestem dziko zachwycona w "mojej" stajni, ponieważ konie da się kierować zupełnie bez użycia wodzy, co dla mnie na początku zakrawało na wiedzę tajemną, która była jedynie teorią książkową, albo czymś dostępnym dla profi-ujeżdżeniowców. Więc to już traktuję jako plus pod względem poziomu nauczania. Przynajmniej nie zsiadam z konia sfrustrowana jak poprzednio "bo w każdej książce pisze, że nie wolno ciągnąć za wodze a wszędzie uczą odwrotnie".
Ale ciężko poziom "określić",  czy nawet choćby ustawić grupę pod względem zaawansowania - ludzie przychodzą o tej godzinie, o której im pasuje. I często (szczególnie dzieciaki) do stajni, do której po prostu mają najbliżej/mogą dojechać rowerem itd.
Mnie akurat jazda pasuje tylko raz w tygodniu. Na jeździe są same dzieciaczki około 3 klasy podstawówki + ja... i albo będę jeździć z nimi, albo wcale. I bardzo, bardzo marzy mi się "ambitniejsza" rekreacja, jakieś drągi, cavaletti, no coś po prostu bardziej urozmaiconego niż wolta/półwolta/przekątna/serpentyna i oczywiście zastęp. Coś, żebym czuła, że się rozwijam. Żeby mi poprawiano każdy szczegół (zawsze zresztą mówię wprost - oczekuję, że będzie się ode mnie bezwzględnie wymagało na jeździe).  Bardzo mi zależy zostać dobrym jeźdźcem, dla własnej satysfakcji i dobra konia. Mówię wprost czego oczekuję. Ale cóż, dochodzę do wniosku, że ambitnie to sobie można jeździć jak Cię stać na indywidualne jazdy (i przede wszystkim - znajdziesz kogoś, kto takie prowadzi) albo na własnego konia + instruktora. Trudno... może kiedyś trafię na instruktora, który zrobi ze mnie porządnych ludzi 😉
esef, wydaje mi się, że nie rozumiesz czegoś, czego wielu ludzi nie rozumie. Że Każdy ma Swoje interesy. Swoje priorytety. To zupełnie normalne, i warto sobie z tego zdawać sprawę. Błędem jest myślenie, że Twój interes, a co za tym idzie twoja optyka, twoje postrzeganie, twoje założenia i pre-założenia, twoje cele - jest tożsamy z interesem kogo innego, nawet bliskiego. Ty nie widzisz tego, że "ten drugi" Wszystko widzi inaczej, on nie widzi tego, że ty widzisz inaczej. Tzn. ty widzisz, że on inaczej, i on widzi, że ty inaczej, ale oboje nie pojmujecie, że za tym "inaczej" kryją się konkretne rzeczy, i to jest normalne - że są sprzeczne interesy, i sprzeczne oglądy, i sprzeczne wybory, i sprzeczne decyzje.
To coś jak w słynnym: "Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze" 🙂 Nie pojmujesz kogoś? Rozważ jakie kierują nim motywy, na ile są różne od twoich, na ile wchodzą ci w drogę. Traktując to jako normalną rzecz - że są sprzeczności, bo każdy z nas jest inny, ma odmienne wizje, odmienne potrzeby chwilowe i długofalowe... Tego typu świadomość stanowi znaczącą podstawę asertywności. Mając taką świadomość możesz np. powiedzieć spokojnie: rozumiem, że masz swoje cele (nawet gdy nie rozumiesz 🙂😉, i opierasz się na własnych doświadczeniach, ale to jakich dokonujesz wyborów, cały taki styl - nie jest w moim interesie, dlatego mi się to nie podoba. I niech ten ktoś wyjaśni swoje motywy, i wykaże ci w jaki sposób Skorzystasz przyjmując jego wizje. Jego zapytaj, nie nas 🙂 A wcześniej siebie samej - jak wygląda całość sytuacji.

RomanAG, racja, oczywiście. Ważna uwaga. Tylko przed wyborem to jednak uczy się abc, owszem różnie pojmowanego, ale zawsze musi być jakieś abc. Zakładamy np. że nie zaczyna się obcowania z końmi od jazdy tyłem do przodu 🙂.
Chainsy, kup sobie dużą piłkę do ćwiczeń. Oprócz wykorzystywania jej jako mebel, poćwicz parę minut dziennie 😉
Podstawowe abc w rekreacji wygląda tak:
1.umiesz jeździć? - Nie.
2. Pół godziny lonży.
3. 1 - 2 godziny zastępu z takimi samymi "jeźdzcami"
4. Tydzień wyjazdów w teren.

A w terenie :
1. Dużo stępa w urozmaiconym, ciekawym terenie.
2. Kłus tylko w bezpiecznych, sprawdzonych i wcześniej poznanych odcinkach.
3. W trzecim, czwartym wyjeździe krótkie galopy.

To co napisałem praktykowane było min. w stadninie w Nowej Wiosce k.Kwidzyna. Byłem tam na 2- tygodniowych wczasach w siodle. Codziennie wyjeżdżało w teren od 30 do 40 koni w grupach do 10 koni. Ja z wielką radością jeździłem w zastępie najsłabszym. Miałem lat prawie 30, a reszta grupy to dzieci. Konie były wyselekcjonowane, wiedziały że komendy wydaje instruktor. Nawet brodziliśmy w jeziorku.
Podobnie praktykowano w stadninie w Udorzu.
Wszystko to było w latach '90-tych.
Teraz jak stajnia oferuje teren to wymaga umiejętności jazdy. A dla mnie to znaczy, że nie umie prowadzić rekreacji. I to lekceważenie rekreacji. Żenada.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się