Polska Szkoła Jazdy - dyskusja

Nie wiem jak was ale mnie trochę bulwersują takie wypowiedzi jak dzisiejsza:

Katarzyna Milczarek dziś na swoim facebooku zamieściła "Tak na marginesie , to wielka szkoda dla naszego jezdziectwa ze obecnie tlumaczymy wydana w Niemczech w 1939 roku ksiazke ! Gdyby losy Polski niaczej sie potoczyly , kontynuowalibysmy teraz tradycje Polskiej Szkoly Jazdy ."

Owszem jest w tym wg mnie sporo racji ale powiedzcie mi czemu ci nasi "wielcy" nie robią nic w kierunku edukacji "młodych jeźdźców". Czy nie jest tak, że to właśnie oni powinni wziąć się za wydawanie książek, artykułów itp? Przecież to nie ja wy czy ty (czytelniku) masz tak dużą wiedzę a oni!

Bardzo fajnie, że Andrzej Lemański w wywiadzie mówi: "Młodym ludziom marzącym o karierze zawodnika przekazuję aby nie poddawali się nigdy w dążeniu do wymarzonego celu, aby krok po kroku realizowali swoje marzenia." Tylko czemu w którymś z innych wywiadów mówił, że może prowadzić jazdy tylko doświadczonym osobą bo tym mniej nie chce. (nie mogę znaleźć artykułu) Czy godzi to w jego dumę? Czy już praca z taką Zosią czy Frankiem bez osiągnięć jest już zbyt trudna i wymagająca więc po co wkładać pracę? Nie wiem.

Tak więc moje pytanie brzmi z czego mam czerpać wiedzę? Drodzy nasi najlepsi nie robią nic w celu edukacji innych więc muszę czerpać wiedzę w z tych właśnie starych zachodnich książek. Pewnie ktoś powie, że przecież są robione konsultacje i można jeździć  no ale nie każdego na to stać np. mnie czy moich znajomych.

Czy jest sens ciągłego posiłkowania się na nasze losy wojny itp chyba należy tworzyć historię na nowo i samemu tworzyć coś z czego możemy być później dumni. No ale tak przecież w "naszej" mentalności leży tylko narzekanie a z pracą to już gorzej.

Jak sami się na to zaopatrujecie? Może to tylko moje jakieś fanaberie:P
Ja zaglądam do książek Pana Adama Królikiewicza i nieraz się dziwię jakie one są aktualne.
Treser jest uczniem Pana Roycewicza. I wciąż jego rady się przydają.
Jest trochę racji w tym, że winna historia. Była bieda, kawaleria znikła, dwory z końmi też.
Losy naszych przedwojennych gwiazd, w większości tragiczne.
A świat szedł przed siebie. Rozwijał się.
Jest u nas jakiś trener młodszego pokolenia, który ma własną szkołę ? I chciałby ją opisać?
Nelson Pessoa zawsze powtarza, że jazdy uczyli go oficerowie polskiej kawalerii, ja też zamiast "dobrych rad zaklinaczy koni" wolę instrukcję ujeżdżania koni kawaleryjskich, szkołę przedwojennego wachmistrza pamiętam i na plecach i w mowie 😀. ale chyba dlatego mimo częstej jazdy rzadko spadam z konia, bo jak już to z koniem walimy się na tzw. ryj
To nie jest tak do końca, że wszystko znikło bo ci ludzie byli oczywiście w mniejszej ilości ale historie są znane bo dziadek opowiadał wnuczkowi i to szło w świat. Ja też wiele o hodowli wiem od dziadka bo jego ojciec był kowalem i hodował konie ale czy mamy tylko posiłkować na tym co dawne? Ja na prawdę chociaż bardzo bym chciała to widzę mały wkład tych "młodych" w dalsze pokolenia.
Tak więc moje pytanie brzmi z czego mam czerpać wiedzę? Drodzy nasi najlepsi nie robią nic w celu edukacji innych więc muszę czerpać wiedzę w z tych właśnie starych zachodnich książek. Pewnie ktoś powie, że przecież są robione konsultacje i można jeździć   no ale nie każdego na to stać np. mnie czy moich znajomych.

Czy jest sens ciągłego posiłkowania się na nasze losy wojny itp chyba należy tworzyć historię na nowo i samemu tworzyć coś z czego możemy być później dumni. No ale tak przecież w "naszej" mentalności leży tylko narzekanie a z pracą to już gorzej.


Hmmm.... dotknęłaś bardzo ważnego tematu.
Jest trochę tak jak pisze Tania - są polskie publikacje z dawnych lat i one nadal są aktualne. Ale nie są tak kolorowe, nie są tak "opakowane" marketingowo, nie zbudowano na ich podstawie "szkół", "metod" - że zwykły wyjadacz jeździeckiego chleba o nich nic nie wie, nie zna itp.
To raczej jest problem braku "marketingu" i popularyzacji dawnych polskich autorytetów, niż brak mozliwosci dotarcia do ich metod.

Druga kwestia, nie mniej ważna - naprawdę po II w. św. świat poszedł znacznie, znacznie dalej w rozwoju jeździectwa niż my i teraz możemy więcej się nauczyć czerpiąc wiedzę od specjalistów za granicy. Nie ma się na co obrażać ani tego negować. Tak wygląda nasze jeździectwo "po komunizmie". To przecież było prawie 50 lat - tego nie da się gumką-myszką tak po prostu wytrzeć i już. Na to trzeba lat, jak nie dziesięcioleci aby nadgonić tą wyrwę cywilizacyjną jeśli chodzi o jeździectwo.

No ja nie mówię, że czerpanie od innych jest złe a broń Panie 😀. Sama czerpię ile mogę.
melechow, a może te organizacje rekonstrukcyjne czy wspólcześnie kawaleryjskie pokusiłyby się o wydanie Instrukcji czy książek Pana Adama Królikiewicza? Byłyby środki na to? Tak mi się marzy wydanie wypasione z mnóstwem fotografii.  😍
A o polskiej szkole jazdy wyszła niedawno książka, bardzo ciekawa. Właśnie taka od strony techniki jazdy napisana.
Tylko dałam synowi pod choinkę i pojechał z nią i za nic nie pamiętam ani autora ani tytułu.  😡
p.s
Chyba to:

Kurczę, byłam chora w święta i mam pomroczność.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
15 marca 2013 11:34
Proponuję lekturę książki "Oficerowie i konie" - na podstawie materiałów źródłowych z czasów przedwojennych, relacji osobistych kawalerzystów  autor stworzył bardzo pouczającą książkę która mimochodem (bo nie to było celem książki)  jednak rozwiewa mit "polskiej szkoły jazdy" i jak to niby wg. wielu współczesnych wtedy było o wiele lepiej z polskim jeździectwem.


O! To ta! To ją kupiłam. Rozwiewa?
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
15 marca 2013 11:53
Moim zdaniem rozwiewa mit "Polskiej Szkoły Jazdy"
Czytałam, nie do końca się zgodzę, że rozwiewa. Pokazuje dwie strony medalu. Dla mnie zdziwieniem był opis jakie konie się kupowało i jak bardzo nagradzało się hodowlę dobrego polskiego konia.
Fajnie, że nie tylko gloryfikuję tych wszystkich ułanów, pokazuje, że ich też nie raz zżerały ambicję. Przy czym to bardzo przyjemna książka, taka do przeczytania na jeden wieczór, bardzo wciągająca.
No i przez Was (a raczej dzięki Wam) kupiłam, tzn. na razie zamówiłam  😉. Gdyby ktoś jeszcze był zainteresowany, to w Empiku jest promocja i książka zamiast 39,90 kosztuje 27,93.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
15 marca 2013 12:47
[quote author=kare_szczescie link=topic=90992.msg1716102#msg1716102 date=1363350679]
Czytałam, nie do końca się zgodzę, że rozwiewa. Pokazuje dwie strony medalu. Dla mnie zdziwieniem był opis jakie konie się kupowało i jak bardzo nagradzało się hodowlę dobrego polskiego konia.
Fajnie, że nie tylko gloryfikuję tych wszystkich ułanów, pokazuje, że ich też nie raz zżerały ambicję. Przy czym to bardzo przyjemna książka, taka do przeczytania na jeden wieczór, bardzo wciągająca.
[/quote]

Według mnie rozwiewa i to bardzo jesli chodzi o poziom wyszkolenia jeździeckiego w tamtych czasach, tak przecież obecnie gloryfikowanego i stawianego za niedościgniony wzór.


Według mnie rozwiewa i to bardzo jesli chodzi o poziom wyszkolenia jeździeckiego w tamtych czasach, tak przecież obecnie gloryfikowanego i stawianego za niedościgniony wzór.



Rozwiewa - ale jak? Tzn. co jest mitem - według autora książki - a co jest według niego prawdą?
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
15 marca 2013 13:03
Właśnie o to chodzi że nie bylo celem autora rozwiewanie mitów. To wyszło mu zupełnie mimochodem.

Polecam lekturę.
Ponieważ to mój pierwszy post na tym forum, pozwolą Panie, że najpierw Je serdecznie powitam!
Pozwolę sobie wtrącić swoje trzy groszę gdyż posiadam wiedzę niejako z pierwszej ręki. Mój dziadek ukończył w 1935 roku szkołę podoficerską, w służbie czynnej w 10 Pułku Pionierów, w czasie wojny w 3. Pułku Strzelców Konnych. Był więc książkowym przedstawicielem nurtu, który tak chętnie nazywamy  polską szkołą jazdy. A guzik! Mój dziadek rozróżniał dwa style, dwie szkoły jazdy: angielską i francuską. Szkoła polska była w znacznej mierze tożsama z tą pierwszą. Nacisk kładziono na sposób poruszania się konia, ruch miał być jak najbardziej naturalny, swobodny, elastyczny.
Natomiast od strony praktycznej - jeździec miał stanowić z koniem monolit, nie spadać podczas szaleńczych galopów, radzić sobie w każdym terenie, sprawnie i szybko "operować" koniem, a przy tym swobodnie manewrować również sobą, bo przecież taki ułan miał jedną rękę przeważnie zajęta jakowąś bronią. Niełatwa sprawa, prawdaż? Temu wszystkiemu miał służyć odpowiedni dosiad: dosiad głeboki, ze środkiem ciężkości blisko konia, lekko wychylonym ku przodowi, noga długa, mocna, skątowana w kolanie, dająca mocne oparcie, łydka przylegająca do konia, no i pięta, przesadnie w/g dziesiejszych kryteriów opuszczona, a majaca zapewnić szybkie i łatwe uwolnienie się ze strzemienia. Czy to takie polskie? Nie wiem, uniwersalne raczej, prawda? Za to jeśli chodzi o pielęgnację koni, ich żywienie, zasady obchodzenia z końmi - no tu można być dumnym. Jestem w posiadaniu notatek dziadka dotyczących tych spraw i , powiadam Wam, gdyby dziś ich przestrzegano, to bylibyśmy krainą przeszczęsliwych rumaków, mimo, że stały na stanowiskach ( bosze!), wiązane ( to straszne!),  nie jadły musli, a potniki były filcowe.  😉 
P.S.Kiedyś przeczytałam w jakimś artykule, że błędy w wyszkoleniu naszych jeźdźców biorą się z nadmiernego przywiązania trenerów do przedwojennej szkoły jazdy, gdyż dosiad taki usztywnia jeźdźca od pasa w dól, koniom pozostawia zbyt mało swobody w zgięciach bocznych i nie sprzyja zaokrągleniu grzbietu.
A jak Wam się wydaje, czym właściwie była polska szkoła jazdy?
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
15 marca 2013 13:43
Był więc książkowym przedstawicielem nurtu, który tak chętnie nazywamy  polską szkołą jazdy. A guzik! Mój dziadek rozróżniał dwa style, dwie szkoły jazdy: angielską i francuską. Szkoła polska była w znacznej mierze tożsama z tą pierwszą. Nacisk kładziono na sposób poruszania się konia, ruch miał być jak najbardziej naturalny, swobodny, elastyczny.
Natomiast od strony praktycznej - jeździec miał stanowić z koniem monolit, nie spadać podczas szaleńczych galopów, radzić sobie w każdym terenie, sprawnie i szybko "operować" koniem, a przy tym swobodnie manewrować również sobą, bo przecież taki ułan miał jedną rękę przeważnie zajęta jakowąś bronią. Niełatwa sprawa, prawdaż? Temu wszystkiemu miał służyć odpowiedni dosiad: dosiad głeboki, ze środkiem ciężkości blisko konia, lekko wychylonym ku przodowi, noga długa, mocna, skątowana w kolanie, dająca mocne oparcie, łydka przylegająca do konia, no i pięta, przesadnie w/g dziesiejszych kryteriów opuszczona, a majaca zapewnić szybkie i łatwe uwolnienie się ze strzemienia. Czy to takie polskie? Nie wiem, uniwersalne raczej, prawda? Za to jeśli chodzi o pielęgnację koni, ich żywienie, zasady obchodzenia z końmi - no tu można być dumnym. Jestem w posiadaniu notatek dziadka dotyczących tych spraw i , powiadam Wam, gdyby dziś ich przestrzegano, to bylibyśmy krainą przeszczęsliwych rumaków, mimo, że stały na stanowiskach ( bosze!), wiązane ( to straszne!),  nie jadły musli, a potniki były filcowe.


M.in. o tym - w przekazach z ust osób jak twój dziadek -  opowiada ww. książka.
Bo trzeba odróżnić dwie, a nawet - w gruncie rzeczy - trzy różne sprawy.

Pierwsza, najprostsza - to jest "podstawowe wyszkolenie jeździeckie", które otrzymywał każdy żołnierz służby zasadniczej w tzw. "broniach jezdnych" (oprócz kawalerii także artyleria, niektóre służby techniczne i tyłowe, jednostki sztabowe, żandarmeria, zwiad, gońcy itp.). Nic w tym nie ma wyszukanego czy niezwykłego - i, założę się, że większość Re-Voltowiczów radzi sobie z koniem co najmniej tak dobrze, jak nie lepiej - niż owi rekruci po dwóch latach służby. No - może u nich wytrzymałość na obtarcia była większa, bo ich nie oszczędzano! Poza tym - było ich bardzo wielu. Łącznie, w okresie przedwojennym, przeszkolenie w Wojsku Polskim przeszło niemal 9 milionów rekrutów - z czego ok. 10%: właśnie w owych "broniach jezdnych". Więc - niemal milion "jakoś jeżdżących". Z samego tylko wojska - a przecież i cywile więcej wtedy jeździli i przy różnych okazjach. W tej chwili WSZYSTKICH jeżdżących nie będzie i stu tysięcy...

Druga rzecz, już nie taka prosta, ale wciąż - nic nadzwyczajnego - to jest pewien, regulaminem zapisany, poziom umiejętności wymaganych od podoficerów i oficerów zawodowych. System szkolenia wszystkich rodzajów broni w przedwojennym Wojsku Polskim (zresztą - akurat odziedziczony w części po rozwiązaniach jeszcze carskich...) był taki, że zasadniczo - każdy oficer i podoficer zawodowy musiał w którymś momencie swojej kariery przejść szkolenie specjalstyczne w Centrum Wyszkolenia Kawalerii (o ile służył w kawalerii - pozostałe bronie miały własne centra, największe, w Radzyminie, było oczywiście - Centrum Wyszkolenia Piechoty...). Tam też, oficerowie i podoficerowie zawodowi przechodzili swój podstawowy trening jeździecki, a w miarę możliwości i potrzeb - byli systematycznie doszkalani. Co to dawało? Dawało to przede wszystkim - jednolitość techniki, podejścia do konia, jedną i bardzo zuniformizowaną "kulturę jeździecką". Czegoś takiego - nie jesteśmy w stanie obecnie osiągnąć żadnym sposobem. Jaka była ta zuniformizowana "kultura jeździecka" okresu przedwojennego? Najczęściej nazywa się ją "udoskonaloną szkołą włoską" - jako przeciwieństwo tzw. "szkoły maneżowej" (do wybuchu I wojny światowej panującej np. w armii austriackiej...). Jej cechy przedpiscy już w zarysie opisali - bez notatek i tak więcej nie dodam.

No i na końcu - mamy też stosunkowo wąską grupę sportowców: z zasady - instruktorów Centrum Wyszkolenia Kawalerii, pasjonatów - prawdziwą szkołę trenerów. Ponieważ była to grupa dość wąska - to, jako szkoła - oczywiście: w wyniku wojny i w wyniku komunizmu - przestała istnieć. Nie można mieć najmniejszych wątpliwości, że była to bardzo dobra szkoła i gdyby istniała nieprzerwanie - utrzymałaby nas na szczycie sportów jeździeckich po dziś dzień. Ale tak się nie stało. Nie przeszkodziło to w wielkich, indywidualnych karierach niektórych spośród tych postaci - w większości, zresztą, już na emigracji. Natomiast szkoły, oczywiście nie ma i odrodzić jej już się nie uda - wyrwa jest zbyt wielka, a poza tym: kto miałby czas na powtarzanie prawie trzech czwartych stulecia ewolucji - która w rzeczywistości nie zaistniała..?
"Dawało to przede wszystkim - jednolitość techniki, podejścia do konia, jedną i bardzo zuniformizowaną "kulturę jeździecką". Czegoś takiego - nie jesteśmy w stanie obecnie osiągnąć żadnym sposobem. " Amen! 🙂
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
15 marca 2013 14:34
Najczęściej nazywa się ją "udoskonaloną szkołą włoską" - jako przeciwieństwo tzw. "szkoły maneżowej" (do wybuchu I wojny światowej panującej np. w armii austriackiej...)

I o tym też  mówi w/w książka. Ja to prez długie lata panował spór: czy lepsza jest szkoła tzw. włoska (jazda terenowa) czy też austriacka (maneżowa) - co bylo niejako spuścizna pozaborową gdyż na wschodzie (Rosja) przychylano sie do stylu "włoskiego" a na zachodzi (Niemcy, Austria) ceniono bardziej szkolenie maneżowe.
Miałam nadzieję, że wywołam dyskusję troszeczkę w innym kierunku ale cieszę się, że tyle osób pisze. 🙂 Mój błąd źle nazwałam temat.
Takich sporów, jak ten o którym pisze Ela było wiele - i nie za każdym razem ostatecznie wybierano takie rozwiązanie, z którego dziś koniec końców chcielibyśmy być dumni. Jak to w życiu - błędów uniknąć się nie da.

A jak już jesteśmy przy "szkole maneżowej": wiecie, że "czarną wodzę" wymyślono specjalnie dla ostatniego kajzera Niemiec, Wilhelma II? Wilhelm miał częściowy niedowład lewej ręki - czego się bardzo wstydził i starannie to ukrywał. Na defiladach powinien przytrzmywać wodze lewą ręką, a prawą salutować. Cóż - kiedy on z trudnością w ogóle trzymał te wodze, nie mówiąc już o ich ściąganiu (choć, naturalnie, zawsze wybierano dla niego bardzo spokojnego i doskonale ułożonego konia). I właśnie po to, aby siłę cesarskiej ręki, zbyt słabej, aby to robić normalnie - wzmocnić - pewien bardzo zasłużony dla "szkoły maneżowej" oficer - wymyślił "czarną wodzę"...
Polecam książkę " Olimpijska szarża " mjr  Adama Królikiewicza - dużo ciekawostek na temat ówczesnego jezdziectwa i kawał historii w jednej książce.

Kupiłam tą książkę dobrych kilka lat temu i przeczytałam ją jednym tchem.

Na uwagę zasługuje opisany w książce  mjr Henryk Dobrzański "Hubal" i jego osiągnięcie w Pucharze Księcia Walii na koniu Generale - ciekawa historia  🤣

Nie odbiegając od tematu, książka obrazuje nam uroki jezdziectwa "minionej i zacnej " epoki, która została raz na zawsze zniszczona przez wojne i dalszy system...szkoda...
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
15 marca 2013 15:10
aa to ciekawe z tą czarną wodzą.

O tym jak to panowie oficerowie (nie wszyscy rzecz jasna) "szkolili" konie do konkursów hippicznych też książka "Oficerowie i konie" opowiada, na szczególną uwage zasługuje przytoczony w książce list jednego z oficerów, zniesmaczonego tym procederem,  opublikowany w prasie ówczesnej
Katarzyna Milczarek dziś na swoim facebooku zamieściła "Tak na marginesie , to wielka szkoda dla naszego jezdziectwa ze obecnie tlumaczymy wydana w Niemczech w 1939 roku ksiazke ! Gdyby losy Polski niaczej sie potoczyly , kontynuowalibysmy teraz tradycje Polskiej Szkoly Jazdy ."

Owszem jest w tym wg mnie sporo racji ale powiedzcie mi czemu ci nasi "wielcy" nie robią nic w kierunku edukacji "młodych jeźdźców". Czy nie jest tak, że to właśnie oni powinni wziąć się za wydawanie książek, artykułów itp? Przecież to nie ja wy czy ty (czytelniku) masz tak dużą wiedzę a oni!

Ależ robią! Piszą do gazet typu "gallop". Jak to się kończy, to poczytaj sobie wątek o "czasopismach branżowych". Wytykają p.MIeczysławowi błędy i wypominają "że dał się wrobić" w tego typu artykuły. Więc chyba to nie tędy droga.
Napisać książkę, a i owszem. Kilku ekspertów mogło by się zebrać i napisać coś takiego, wzorem niemieckich ujeżdżeniowców. To już na pewno wyszło by bardziej na zdrowie, niż pisanie kilku zdań do czasopisma. Bo czasopismo nigdy nie wyczerpie do końca tematyki, ze względu na ograniczenia objętościowe gazety. W książce już jest na to więcej miejsca.


Bardzo fajnie, że Andrzej Lemański w wywiadzie mówi: "Młodym ludziom marzącym o karierze zawodnika przekazuję aby nie poddawali się nigdy w dążeniu do wymarzonego celu, aby krok po kroku realizowali swoje marzenia." Tylko czemu w którymś z innych wywiadów mówił, że może prowadzić jazdy tylko doświadczonym osobą bo tym mniej nie chce. (nie mogę znaleźć artykułu) Czy godzi to w jego dumę? Czy już praca z taką Zosią czy Frankiem bez osiągnięć jest już zbyt trudna i wymagająca więc po co wkładać pracę? Nie wiem.
Bo od szkolenia Franka czy Zosii, czy innej Marysi/Zdzisia powinni być instruktorzy szkolenia podstawowego! Czy Ty jak idziesz do liceum, to ktoś Cię uczy składać literki? Nie! Zakładają, że pewną wiedzę już masz. I wykorzystują ją do dalszego kształcenia. Tak samo w jeździectwie. Owszem, zawodowy jeździec podczas klinik może skorygować jakieś błędy, nawet te podstawowe. Ale czym innym jest skorygowanie, a czym innym np. uczenie kogoś galopować.
Niestety, szkolenie podstawowe w PZJ leży i kwiczy... W zasadzie to nie kwiczy, bo nie istnieje w ogóle.


Tak więc moje pytanie brzmi z czego mam czerpać wiedzę? Drodzy nasi najlepsi nie robią nic w celu edukacji innych więc muszę czerpać wiedzę w z tych właśnie starych zachodnich książek. Pewnie ktoś powie, że przecież są robione konsultacje i można jeździć   no ale nie każdego na to stać np. mnie czy moich znajomych.

Sorry, taka brutalna prawda. W jeździectwie osiągniesz tyle, na ile Cię stać! Jak Cię nie stać na kliniki, to musisz czerpać wiedzę ze starych książek. Tutaj nic nie zmienisz, wiedza kosztuje (a w jeździectwie w szczególności) i tego nie przeskoczysz.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
15 marca 2013 15:57
Jak Cię nie stać na kliniki, to musisz czerpać wiedzę ze starych książek.

Jak nie znasz angielskiego lub niemieckiego to zostają ci kliniki i zmurszałe starocia typu Palman czy Museler ew. książeczki typu Jazda konna w wekkend
Jak Cię nie stać na kliniki, to musisz czerpać wiedzę ze starych książek.

Jak nie znasz angielskiego lub niemieckiego to zostają ci kliniki i zmurszałe starocia typu Palman czy Museler ew. książeczki typu Jazda konna w wekkend


Albo poczekać na tłumaczenie o którym pisała p.Kasia  🤣 
Żal, że w Polsce traktuje się Palmana jak zmurszałego starocia....
>Niestety, szkolenie podstawowe w PZJ leży i kwiczy... W zasadzie to nie kwiczy, bo nie istnieje w ogóle.


Auć, bolesne, ale jakże prawdziwe...

W jeździectwie osiągniesz tyle, na ile Cię stać!


A to jeszcze bardziej. Strasznie smutno się to czyta, ale to faktycznie prawda. Nie masz kasy - nie masz co liczyć na jakikolwiek sport, wybicie się 😉.
[quote author=laparotomia link=topic=90992.msg1716276#msg1716276 date=1363362919]
W jeździectwie osiągniesz tyle, na ile Cię stać!


A to jeszcze bardziej. Strasznie smutno się to czyta, ale to faktycznie prawda. Nie masz kasy - nie masz co liczyć na jakikolwiek sport, wybicie się 😉.
[/quote]

Z jednej strony tak, z drugiej amatorski sport w Niemczech, Holandii czy UK stoi na naprawde wysokim poziomie- to sa ludzie, ktorzy zawodowo nie sa zwiazani z konmi, maja 1-2 koniki i sobie smigaja. A u nas takie osoby policzysz na palcach u rak. W PL kazdy junior chce byc miszczem, a potem laduje z niczym, bo tak jak mowisz, na sport wyczynowy trzeba miec duzo kasy albo sposora.

Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się