Potwór w rodzinie

Ojojoj - istnieje, niestety. Tylko - nienazwane. Jątrzące. (bo twój post można zrozumieć na dwa sposoby: że nienazwane jest nieuchwytne i nie sposób się uporać, oraz - że nienazwane nie istnieje - i nie ma problemu, dopóki nie nazwiesz - NIC się nie wydarzyło a z tym skłonna bym była polemizować).
Pierwsze Twoje tłumaczenie jest prawdziwe.
Nienazwane to jest to g..o jątrzace. Siedzi w środku i daje nam nieźle popalić.
Nie sposób się uporać z tym, czego istnienie jedynie czujemy.

Ja pisałam.
To były ważne rozmowy z sobą samą.
Pozwalało to pisanie pozbierać świat i własne emocje do kupy.
Nazywalam po imieniu to, co siedziało w środku.
To były listy - do siebie, do ojca, do brata. Czasem luźne myśli zawarte w jednym czy kilku zdaniach.
Pisałam i czasami darłam te kartki, czasem zalewałam je łzami.
Część zachowałam - mają mi przypominać, że trzeba o siebie walczyć.

Przełomowy moment przyszedł gdy zroumiałam, że sama musze zadbać o siebie.
Wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Nie zwalać winy na nic i na nikogo.
To moje życie i nikt nie będzie zainteresowany jego dobrą jakością bardziej niż ja sama.
Pozbieranie się do kupy trwało kilka lat.

Bo historia z ojcem ma porozwodowy ciąg dalszy.
Bywałam u ojca w domu. Jego druga żona to byla (i jest) super babeczka.
To Ona tworzyła fajną, ciepłą atmosferę.
Ja mieszkałam z mamą i bratem i ojciec nie miał wpływu na moje życie. Do czasu, jak się później okazało.
Nie zdarzały mu się wobec mnie jakieś naganne zachowania.
Jego pasierbica (kilkuletnia) miała gorzej ale terroru w tym domu nie było.
Co prawda ze zdumieniem zauważałam, że mała jak chciała wziąc np przedłużacz to czekała aż ojciec wróci z pracy i pytała go czy może go wziąć  😜

Aż w pewnym momencie..........
Dostałam od niego takiego kopa w tyłek, że nie mogłam się pozbierać.
Totalne odrzucenie, odepchnięcie. Oskarżenie o kradzież kilkudziesieciu !! zł w jego domu.
Nie muszę chyba dodawać, że nie dotknęłam tych pieniędzy.
Miałam wtedy 21 lat. Miałam wiecej nie dzwonić, nie przyjeżdżać, zamilknąć.
Powiedział, że nie ma już córki.
3 lata później pojechałam na jego pogrzeb.
Koło się zamknęło.
Dostalismy w tyłek wszyscy bez wyjątku. Mama i brat a na samym końcu ja.
Ja też radziłam sobie na różne sposoby z potrzebą analizowania i "wylania" gdzieś emocji powodowanych przez Potwory.
W szkole podstawowej i liceum - pisałam pamiętnik, miałam wąskie grono koleżanek, które wiedziały, co się dzieje.
Na studiach był okres terapii u psychologa, ponieważ miałam takie problemy z wchodzeniem w związki przez Potwora, że zrozumiałam, że sama sobie nie poradzę. Żeby było śmiesznie, motywacją do działania był człowiek, który potem stał się drugim Potworem, więc terapia umożliwiła mi owszem wejście w związek i trwanie w nim, ale nie zabezpieczyła przed nieświadomym poszukaniem kolejnego Potwora. Potem, gdy już było dla mnie jasne, że i to Potwór, wielkim wsparciem były dla mnie mama i ciotka, którym mogłam opowiedzieć o wszystkim, co się dzieje. Mogłam, ale nie opowiadałam o części spraw - bo zjadał mnie wewnętrzny wstyd, jakieś chore poczucie, że w sumie skoro sama go sobie wybrałam, to powinnam sama sobie poradzić, bo to tak naprawdę moja wina i że wszyscy będą mówić "a dobrze ci tak". Ot, co posiadanie Potwora robi z człowiekiem...  🤔
Drugi Potwór. I wstyd. Bardzo ciekawe. I typowe.
trupka   Czterokopytne uzależnienie ;)
04 stycznia 2014 15:29
Bez bicia się przyznam, że nie czytałam calutkiego wątku, ale odniosę się z tej 'drugiej' strony . Bycia Potworem.

Nie będę ukrywać, jestem narkomanką. Popełniłam bardzo dużo błędów, zraniłam swoją rodzinę, miałam dużo problemów w związku ze swoim uzależnieniem. I jestem Potworem. Pisaliście, że najlepiej taką osobę wyrzucić z domu, nie dać jej schronienia. I przyznam, że to jest prawda. Jeżeli Potwora będzie się obtłumaczać i głaskać po głowie, to NIC ze sobą nie zrobi. Ja w końcu poszłam do ośrodka odwykowego, wyszłam bardzo wcześnie, ale ani trochę nie żałuje, że moja Mama miała odwagę wystawić mnie za drzwi, bo dzięki temu jestem trzeźwa od paru miesięcy i staram się naprawić wszelkie szkody jakie zrobiłam. Kiedy brałam, nie przejmowałam się niczym, a dopiero w ośrodku zaczęły się wyrzuty sumienia.
Taniu niestety często tak to wygląda, że mając jednego Potwora w domu jako dziecko, wpada się w dorosłym życiu w związek z drugim. Nie wiem, czy dotyczy to także mężczyzn mających potworne matki, ale kobiety z ojcami-Potworami mają ten problem dość regularnie. Trudno to pokonać, a czasem myśli się jak ja, że przecież mam to za sobą i wiem, czego unikać, i mimo to wpada się z deszczu pod rynnę.
W temacie zaś wstydu i ukrywania faktu posiadania Potwora - od zawsze miałam wrażenie, że tak naprawdę powody takiego zachowania rozumieją tylko osoby, które same mają Potwora i to podobnego typu. Przykładem jest moja najlepsza przyjaciółka, której przez dobrych kilka lat nie powiedziałam nic na temat Potwora, aż trafiła kiedyś przez przypadek na awanturę, jaką mi urządził o nic. I wtedy już mleko się wylało, nie mogłam udawać, że nic się nie dzieje. Przyjaciółka wtedy bardzo mi pomogła, była wsparciem psychicznym, ale - do dziś nie rozumie, dlaczego tak bardzo obawiałam się jej powiedzieć i dlaczego przez tyle czasu ukrywałam przed większością świata, jak jest naprawdę.
Murat-Gazon : masz rację. Nie mam komputera i jak odpisać obszerniej.
trupka, brawo za otwartość i za walkę.

Wątek naprawdę skłania do myślenia... Tak się zastanawiam - czy jedną z form obrony przed potworem nie jest stawanie się nim? Mam wrażenie, że moja mama w ramach "samoobrony" wyewoluowała. Bo jak wspominam, to potwór z wczesnego dzieciństwa stracił nieco mocy z czasem, ale drugi się pojawił, choć w innej formie. 

Naprawdę, strach mieć dzieci, bo człowiek nigdy nie wie, co w nim siedzi.
Pierwszy raz wchodzę, a tu pusto... Temat Potworów wyczerpany?
Strach się odezwać 😉
PonPon - dziekuję za bardzo fajny link  :kwiatek: czasem nie wiem co mówić właśnie tym co jeszcze do tej pory powracają do przeszłości. Teraz wystarczy dać ten link.  😀iabeł:
Rewelacyjny tekst. Oba teksty.
Ale z drugiej strony, chyba łatwiej siedzieć w tym co znane niż nieznane. Bo nie wiem jak u waszych znajomych, ale u mnie dwie koleżanki. Non stop chodzą do wróżki. Nasłuchają się tego jak może wyglądać ich przyszłość i potem o dziwo robią wszystko żeby tak było! Z drugiej strony zastanawiam się jakim cudem taka wróżka wie że ma do czynienia z osobą która miała nie ciekawą przeszłość?
Bo każdy jakąś ma, przynajmniej epizod więc ma dużą szansę że trafi :P Na tym polegają wróżby - są uniwersalne
Niekoniecznie. W czasach, kiedy wróżby mnie fascynowały poprosił mnie o układ znajomy. Wiedziałam o nim tylko to co "teraz". Delikatnie mówiąc - był sceptyczny. Mówiąc wprost - chciał sobie... pożartować. Poprosił o układ "wstecz". Ku przeszłości. To mówiłam, co pokazywały karty. Coraz bardziej cofając się w przeszłość - bo tak to leci. Chłopak nic nie mówił. Tylko bladł i bladł. W końcu wypadł szybko, cały zielony - a daleko jeszcze było do końca. Inny żartowniś wcale się nie ucieszył, gdy karty pokazały, że... zostanie tatusiem. A był już dziadkiem. O tym nikt oprócz niego wtedy nie wiedział. Już dawno dałam spokój, ale nie wszystkie wróżby są ściemą. Traktuję je jako coś, o czym do końca nie wiemy na jakiej zasadzie działa. Niestety, na zasadzie samosprawdzających się "przepowiedni" i banialuk - też 🙁
To mnie zaskoczyłaś Halo. Trzeba mieć nie lada intuicję i wiedzę żeby zajmować się kartami. Numerologią też się zajomowałaś?
PonPon
dokładnie o to chodzi 🙂 jednak mam świadomośc, że dla wielu niewykonalne bo ... także wygodne.
Dementek   ,,On zmienił mnie..."
13 stycznia 2014 20:47
A co można zrobić z osobą mającą (tak się wydaje) zespół stresu pourazowego (misja wojskowa)? Wśród rodziny jest normalny, a u siebie czasem odwala maniany? Jakby się powiedziało, żeby poszedł do specjalisty, to by się obraził...
Kika   introwertyczny burak i aspołeczna psychopatka
13 stycznia 2014 21:49
Dementek można podrzucić książki dotyczące tematu - może się obruszy, może przy ludziach wzgardzi ale w samotności w końcu sięgnie z ciekawości. Dobrze też by mógł się spotkać z kimś kto ma zdiagnozowany stres pourazowy i już jest na etapie świadomości problemu - takiej osobie bardziej zaufa nic wam, "którzy nic nie rozumiecie" i lekarzowi "który myśli, że wie wszystko"
Ja dziś musiałam obudzić Potwora, choć spał już a właściwie drzemał ze 3 lata. I się zaczęło. Powtarzam sobie głośno "nie możesz w wieku 38 lat przejmować się każdym słowem, fochem, oburzeniem matki" tyle lat powtarzam ale chyba jeszcze za krótko by zadziałało.
Bardzo zgadzam się z autopsji z tym co pisze Busch i Tunrida - od zawsze byłam "super girl" a jak wiadomo super girl nie płaczą.
Jako dzieciak dostałam przykaz, że mam nie sprawiać problemów bo od tego jest mój brat - i niestety to mi zostało - nie sprawiam problemu, wszystko zamiatane pod dywan, tłumione latami "nic mi nie jest", "dam sobie radę". Taka postawa prowadzi wyłącznie do frustracji i człowiek owszem na zewnątrz sprawia wrażenie nie do ruszenia, że jest jak skała ale jak pogrzebiesz palcem w tej skale delikatnie to zobaczysz, że to kreda a nie lity marmur, sypie się, zostaje pod paznokciem, brudzi ubranie. Dokładnie tak jest. Zwykła kreda ale tego nie widać z daleka - trzeba jednak ten palec wsadzić.

Nie umiem rozmawiać o problemach. Nie umiałam i nie umiem się zwierzać a to jak pisała Tunrida ogromny wentyl bezpieczeństwa - móc się wygadać!!! Wiem, że byłoby mi dużo łatwiej gdybym mogła przy lampce wina wypłakać się przyjaciółce ale życie w poczuciu, że nikogo nie obchodzą moje problemy, że mam sobie z nimi radzić powodują ogromną blokadę. Jestem introwertykiem ale dziś siedząc przy tej lampce wina z wami poczułam, że nawet jak was to nie obchodzi to kurczę muszę z kimś pogadać bo zwariuję.
Mało piszę bo zawsze moje zdanie wydaje mi się tak bardzo nie ważne i nieistotne ale ten wątek tak bardzo mnie dotknął i tego co się dzieje...
Dziewczyny - gadajcie o problemach. Jak pisała Halo - nie ma złych emocji. Ktoś sprawił Ci przykrość powiedz a nie kiś latami by wykrzyczeć tą tłumioną złość pod byle pretekstem. Wyżalajcie się, mówcie, płaczcie, nie zgadzajcie się na zjedzenie ciasteczka jeśli go nie chcecie (Strzyga🙂 - wolno wam. Wolno mi.

kujka   new better life mode: on
13 stycznia 2014 22:03
Dementek, moze inni weterani, ktorzy wiedza ze przy PTSD potrzebna jest terapia, namowiliby go?
http://www.stowarzyszenierannych.pl/

Mam klientow z PTSD, niektorzy przezyli wojny (jako ofiary), a niektorzy walczyli na misjach. I to zostawia POTEZNY slad w glowie. Niektorzy niszcza sobie potem zycie. Im szybciej sie nim zajmie specjalista, tym lepiej.
Kika wydaje mi się, że trochę Cię rozumiem. Ja też jestem introwertykiem i też baaardzo mi trudno mówić o swoich uczuciach i emocjach. O powierzchownych, tych najmniej ważnych albo takich, które są oczywiste, owszem potrafię, ale im coś bardziej osobiste, prywatne, im ważniejsze - tym trudniej, tym bardziej mam wrażenie, że z każdym słowem połykam jeża. Mało kto z mojego otoczenia wie, jaka jestem naprawdę - kilka najbardziej zaufanych osób, reszta ma mnie za "twardą babkę, która się niczym nie przejmuje". Owszem, w tym jest sporo prawdy, ale to tylko część mnie, a pod tym jest jeszcze "nie tak twarda babka". Długi czas też mi się wydawało, że moje problemy nikogo nie obchodzą. Ale tu kryje się błąd logiczny - jeśli ludzie myślą, że nie masz problemów, bo nigdy o nich nie mówisz, to nie mogą się nimi zainteresować. Czasem wystarczy spróbować, przemóc się, powiedzieć na początek cokolwiek - i okazuje się, że jednak kogoś obchodzą. A człowiek nie jest Terminatorem, żeby radził sobie ze wszystkim sam. Czasem po prostu się nie da. To normalne, zwyczajne i ludzkie.
Dementek   ,,On zmienił mnie..."
14 stycznia 2014 08:28
Nie wiem, czy da się namówić na leczenie. Ponoć jak ma odpał, to siedzi ciągle w internecie (jak jest dobrze, gra w jakąś grę- obstawiam, że wojenną), nie pozwala nic robić, jest agresywny. Przy nas NIGDY nic nie odstawił. Jakby to był w ogóle inny człowiek... Fakt, przez weekend nie można się było dodzwonić. No nie wiemy, co robić.
Dementek - poszukaj wśród weteranów wojennych kogoś kto wie jak dotrzeć do takich ludzi jak on. Są już w Polsce fundacje? stowarzyszenia gdzie rodziny mogą szukać pomocy.

Wczoraj byłam na filmie "Pod mocnym aniołem" - ktoś był? ja napiszę swoją recenzję tutaj - otóż, uważam że film pokazał totalne dno pijaka. Ale inaczej wygląda leczenie, nie ma aż tak obskurnych ośrodków, wątki bardzo uproszczone. Bardzo fajnie pokazane mechanizmy działania nałogu, jednak uważam że koniec filmu trochę smutny. Bo powinni pokazać że nawet pijak może wyjść z dna. A tak pozostał domysł co główny bohater zrobi ze swoim życiem. Kilka osób z filmu wyszło w trakcie filmu. Po filmie zwłaszcza młodzi - mówili - nie zrozumiałem tego filmu, dziwny ten facet... A mnie przez cały film serce biło jak szalone, aż mój partner mnie czasem musiał ściskać za dłoń żebym wiedziała że jestem tylko w kinie  😎
konikmorski bo w życiu raczej nie ma happy end-u...
Zobacz jak został przyjęty film "Wszyscy jesteśmy Chrystusami"
Normalny człowiek po prostu nie zrozumie o czym mowa 😉
Averis   Czarny charakter
18 stycznia 2014 19:19
konikmorski, ale u Pilcha też nie ma szczęśliwego zakończenia. To dlaczego miałoby być w filmie? Dla mnie zakończenie było dobre i prawdziwe.
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
18 stycznia 2014 19:25
Dementek a gdzie mieszka ta osoba? W Warszawie działa super facet ze stowarzyszenia, do którego link wrzuciła kujka - Przemek Wójtowicz. Chłopak ranny podczas operacji, organizuje teraz przeróżne wyjazdy, imprezy, zawody sportowe itp dla weteranów, często takich bez nóg, rąk, niewidomych. Poglądy ma dość radykalne ale jest naprawdę niesamowitym człowiekiem, pełnym pozytywnej energii i chętnym na wszelkie spotkania, także może warto byłoby z nim porozmawiać na ten temat (jest naprawdę bardzo otwarty).
Nie oglądałam jeszcze "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" z ciekawości zerknę, może mnie wciągnie. Wiem że film "Dzień świra" jest pierwszy stopniem do wejścia w nałóg, przy najmniej ja to tak odbieram. Pół biedy jak wiemy że coś nie gra, i warto coś z tym zrobić.

Teraz chce iść na "Wilk z Wall Strett".
[quote author=Murat-Gazon link=topic=93379.msg1969094#msg1969094 date=1388855713]
Przyjaciółka wtedy bardzo mi pomogła, była wsparciem psychicznym, ale - do dziś nie rozumie, dlaczego tak bardzo obawiałam się jej powiedzieć i dlaczego przez tyle czasu ukrywałam przed większością świata, jak jest naprawdę.
[/quote]
nie wiem dlaczego ludzie boją się mówić (swoim bliskim, rodzinie, przyjaciołom) o tego typu problemach, jakby to czego doświadczają (krzywdy psychiczne i fizyczne) świadczyły o tym że to ich wina. A nie daj pb jak przemocowiec (kobieta czy mężczyzna) dodatkowo objawia problemy natury psychicznej. Niestety w naszym społeczeństwie świadomość i percepcja chorób psychicznych jest na niskim poziomie, ponadto ukrywana i zamiatana pod dywan, jakby była czymś mega wstydliwym, o czym nie powinno się wogóle mówić. O ile szybciej dałoby się rozwiązać wiele problemów czy poprzez wysłanie tej osoby na terapię, czy poprzez szybsze uświadomienie sobie że mamy do czynienia z czymś czego nie zmienimy naszą miłością, trwaniem przy tej osobie i wszelkim postępowaniem które nam się wydaje dobre i poprawne, ale nie wnosi zadnej zmiany w naszej sytuacji, bo osoba która niszczy nam życie po prostu wymaga prawdziwej terapii (często farmakologicznej) a jeśli nie wyraża na to zgody, to jedyna formą naszego ocalenia to ewakuacja (cokolwiek to znaczy). W wielu przypadkach potworów istnieje problem chorób psychicznych, albo na granicy chorób psychicznych które wymagają interwencji zawodowców. Z tego co tu się pisze to z pomocy lekarzy korzystają przede wszystkim nie ci co powinni, bo korzystają ofiary, a powinni korzystać ludzie po drugiej stronie problemu. Stoję na stanowisku że jeżeli dzieje nam się krzywda to należy o tym mówić, należy rozmawiać z osobami zaufanymi bo oni widzą wiele z własnej perspektywy i absolutnie nie należy ukrywać że ktoś staje się dla nas katem a my z tym żyjemy, bo boimy się przyznać do tego co się nam robi dzień po dniu. Ofiara nie powinna winić się za to że ją skrzywdzono, jeśli potwór doprowadzi do tego że wdrukuje winę w ofiarę, to wyjscie z dołka jest jeszcze bardziej trudne i obarczone przyszłymi kosztami. 
Adriena to wszystko, co piszesz, to prawda, ale... to nie jest takie proste. Ofiara zwykle nie ma świadomości, że ktoś "wdrukowuje w nią winę", mało tego, zwykle nie ma pojęcia o tym, że jest ofiarą, a jak się wreszcie zorientuje, to właśnie zazwyczaj jest już doskonale wytresowana w tym, że to, co się dzieje, jest w taki czy inny sposób spowodowane przez nią. Do tego dochodzi fakt, że do pewnego momentu ofiara przecież kocha swojego Potwora, więc - po pierwsze skoro kocha, to początkowo wybacza, bo działają wszystkie schematy typu "nie chciał/a źle", "to się na pewno więcej nie powtórzy", "a bo to był akurat zły dzień, każdemu się może zdarzyć" itp.; a po drugie jakkolwiek by to paradoksalnie nie brzmiało, to ofiara chroni Potwora przed tym, co pomyśli otoczenie - "przecież to jest w gruncie rzeczy cudowny człowiek, jak mogłabym komuś powiedzieć, że właśnie mnie zwyzywał od kretynek, bo krzywo postawiłam talerz? zaraz sobie o nim pomyślą, że to jakiś psychopata, a to nieprawda - nie, nic nie powiem".
Także większość osób, które w końcu zaczynają mówić, zwykle mają już przeprowadzone dokładne pranie mózgu i uważają, że same są sobie winne. Ja sama przez długi czas uważałam za słuszne i logiczne credo mojego Potwora - "tak, wiem, że nie powinienem tak cię traktować, ale to twoja wina, bo gdybyś była bardziej/mniej <dowolne wstawić> to bym nie musiał tak się zachowywać, a wiesz, że ja się łatwo denerwuję". Absurd? Egoizm? No tak, ale działało...
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się