Koniec z jeździectwem?

Moiniqa - a nie wystarczy Ci wsiąść na niego i pojeździć dla przyjemności ( ot tak, bez żadnego celu)?
Moniqa, nie spiesz się ze sprzedażą, może znajdzie się jakiś sensowny kupiec w Twojej okolicy? Serce boli, Twój dzieciak etc ale póki co z tego co piszesz nie masz przyjemności z obcowania z nim. Więc po co się męczyć? Dla zasady?
Moniqa, wszystko wskazuje na to, że złapałaś się w pułapkę "ten ukochany". To, plus kontuzje (a raczej czas po kontuzjach, gdy jeździec jest... zdezorientowany) doprowadziło do dosyć toksycznej relacji.
Nie wiem, ile lat ma koń, na ile ty wytrzymasz aż pomoże ci... dojrzałość konia.
Ale problem nie jest w koniu (dobra, nie każdy koń jest łatwy i współpracujący). Problem jest w relacji. Doradziłabym ci taką próbę: reset wspomnień. Co byś robiła, gdybyś dostała takiego konia do pracy "jak jest"? Nie, że "twój że twój". Pracowy. Jakbyś go oceniła? Warty zdzierania portek? Jeśli tak, to co trzeba sprostować w pierwszej kolejności? Np. musisz błyskiem ocenić, czy "brak drivu" jest cechą wrodzoną i nieuleczalną czy biernym oporem. Itd. Musisz też uczciwie ocenić siebie - czy dasz sobie radę z takim koniem "jak jest". Jeśli tak, to bardzo pilnować, żeby nic z przeszłości nie rzutowało na żaden moment pracy. Reset. "Przywrócenie ustawień fabrycznych".
Dziękuję Wam bardzo za odpowiedzi  :kwiatek:
Jakkolwiek oczywistym jest, że handel końmi to kwestia zupełnie normalna (a utrzymywanie skarbonki przynoszącej tylko depresję jest totalnie nielogiczne) to w przypadku tego konia mam dziwne poczucie,że jego sprzedaż jest... nie w porządku? Zdecydowanie pułapka "ukochany" 🙁

marysia550 - niestety, jazda dla jazdy nie jest dla mnie przyjemnością 🙁 Tu chyba przeszkadza mój głupi perfekcjonizm - czuję, że jest źle, że koń rozwleczony, że zad w stajni, że przód ciężki, "feeling" nie ten... no i nie ujadę, jak nie poprawię, po prostu mnie pomoce świerzbią  😁 a tu niestety się zaczynają schody, bo dla mojego konia to nie wykonanie elementów jest problemem (pomijam ich jakość), ale jakość chodów podstawowych, zaangażowanie, impuls. Nie wymagam cudów na kiju, ale podstawowe chody w równowadze i  z przeciętnym chociaż impulsem to już chyba 7-latek może mi dać.... i z łaski swojej bez kłótni o każdy krok zadem.
Moniqa ! Smutno Cię widzieć w tym wątku. Widziałam Was ostatnio. Wyglądacie fajniej, niż się Tobie zdaje.

Bardzo czuć, że nie jesteś zadowolona z jazdy 🙁 Jeździsz fajnie, koń nie za łatwy, to prawda, ale wydaje mi się, że ty też wbiłaś siebie (pewnie przez ten perfekcjonizm, o którym piszesz) w ślepy zaułek. Bez przestawienia pewnych pstryczków w głowie nie zaczniesz się cieszyć tą jazdą. Albo podejmiesz trudną i niekoniecznie opłacalną (w wynikach) walkę ze sobą, albo powinnaś zmienić konia. Potrafisz dać Wam trochę na luz? Popracować przez chwilę bez założeń treningowych na konkretny termin i planów na sezon? Pozbawić się spiny? Wybacz, ale moim zdaniem bardzo duża część tego problemu siedzi w Twojej głowie 🙁 Zrozumiałe, po trudnych początkach, ale koń zaczął już problem przepracowywać, a ty jeszcze nie odpuściłaś ani jemu, ani sobie!

Zastanów się, jak straciłaś przyjemność z jazdy, to co Ci pozostaje?

Utkwiło mi w pamięci jak się ucieszyłaś po przejechaniu tych fantastycznych ciągów. Zeszła z Was z tona spięcia! Szukajcie fajnych wspólnych chwil, fajna z Was para, choć teraz nieco w kryzysie  :kwiatek: Ja życzę sukcesów cokolwiek zrobisz, jestem fanką 🙂
ushia   It's a kind o'magic
05 lipca 2015 12:23
Moniqa - nie obraz sie, ale nie brzmisz jak osoba piszaca o swoim ukochanym koniku. Piszesz jak jezdziec rozczarowany posiadanym koniem
nie mam nic do tego, bo rozumiem ze taka sytuacja jaka opisujesz moze frustrowac
ale jakos nie widze tam tego "ukochania" 😉

raczej sei zastanawiam, czy tak jak pisalas o swoich wyobrazeniach na temat tego jaka to wiez bedziesz miec ze swoim koniem, nie wyobrazilas sobie tez tego, ze powinnas miec konia na zawsze, bo jak to sprzedawac, skoro taka wiez i w ogole gdzie ta magia

zauwaz ze napisalas - "chcialam stworzyc wymarzonego zwierzaka"
hmmm - no jak sama widzisz to tak nie dziala
nie stwarzamy konia
on jest - jeden taki, drugi inny, latwy, trudny, chetnie wspolpracujacy, dominujacy, ulegly, z iskra, wycofany - kazdy inny
proba przerobienia konia wg swojego wyobrazenia zwyczajnie jest bez sensu

to tak jakby urodzonego poete probowac przekonac ze programowanie jest super

konie sa zywymi istotami z wlasna tozsamoscia
mozna je uczyc, szkolic, ba, nawet trzeba
ale nie zmienisz istoty konia
jezeli chcesz wspolpracowac z tym konkretnym egzemplarzem musisz sie go nauczyc i zaakceptowac
oczywiscie nie mam na mysli ze cieszymy sie jak kon roznosi wszystko i wszytskich na kopach bo on tak ma, ale sa pewne rzeczy ktorych "nie przejedziesz"
sa tez rozne drogi "przejechania"
Ty wydaje mi sie obrałaś metode "kto tu rządzi"
a nie wszystkie konie da sie tak "zrobic" - mojego np nie 😉
a mimo to mam konia który się stara - choć jest wycofany, oporny, uparty i właśnie ze słabą dążnością do ruchu
ale się stara i wybacza mi ogrom rzeczy - a uwierz, potrafi rozmazać jezdzca po scianie
czemu? bo go lubie i on o tym wie
bo wiem jaki jest i nie wymagam zeby byl inny
owszem, wymagam zeby byl prosty, podstawial dupsko, odpowiadal na pomoce itp
i owszem, nie raz po tymze dupsku dostal batem, i nie raz oddal z zadu w odpowiedzi 😉

ale nie wymagam od niego zeby byl innym koniem - z innym charakterem, innymi mozliwosciami fizycznymi

a Ty brzmisz wlasnie tak, jakbys chciala zeby Twoj kon byl inny i (znowu zabrzmie jak nawiedzona) nie cieszysz sie z tego co Ci daje
wiec on w odpowiedzi nie daje tyle ile by mógł - bo nie ma pozytywnego wzmocnienia z Twojej strony

poczytaj sobie posty forumowej Muchozol - piekny przyklad jak nastawienie do konia wplywa na sensownosc posiadania tegoż (jak Ci sie nie chce czytac, to dziewczyna ma bardzo fajna, jezdna i mila klaczuche, a przez dlugi czas psy na niej wieszala, bo chciala miec aqh - dopoki jej pare osob nie opieprzylo ze sie czepia bogu ducha winnego konia i nie zmienila podejscia, koni faktycznie zaczal gorzej pracowac)
wiem, ze Twoj ma sporo za uszami, ale zasada jest ta sama - sa pretensje do konia, nie ma wspolpracy
i nie, w zadnym wypadku pretensje nie sa uzasadnione - nawet jezeli chodzi na dwoch nogach - jego konskie prawo i natura, mozesz wymagac i egzekwowac posluszenstwo, ale nie wolno Ci miec pretensji, poczucia rozczarowania
kon nie podpisywal umowy gdzie sie zobowiazal sprostac Twoim oczekiwaniom 😉

wracajac do sedna:
sprobuj sie zastanowic, czy Ty faktycznie nie chcesz go sprzedac dla niego samego, bo to on, czy tylko dlatego, ze podswiadomie uwazasz ze nie powinnas, bo byly plany, miala byc wiez, wiec w sumie "to nie uchodzi" i nie bedziesz jak ludzie co to nie potrafia sie dogadac to zmieniaja konia
to nie jest nic zlego
to tak jakbys miala sie dogadywac z kazda osoba ktora spotkasz - no nie uda sie, jedni nam pasuja, inni nie 😉

jak sie boisz jak trafi, co jest bardzo chwalebnym poczuciem odpowiedzialnosci - moze wydzierzaw
moze ktos podejdzie do konia z innej strony, z innymi zalozeniami i w inny sposob i sie dogadaja
a Ty znajdziesz konia ktory nie bedzie budzil w Tobie poczucia zalu i frustracji

moj kon mial byc ukochanym i jedynym koniem kogos innego
czemu nie jest to dluga historia, moze by wygladala inaczej gdyby nie podszepty "zyczliwych" i splot roznych wydarzen, ale efekt jest taki - ja mam zajebistego, pieknego konia, poprzednia wlascicielka ma innego, z ktorego ma radoche - wszyscy zadowoleni 🙂

edit: tak dlugo pisalam, ze Atea mnie ubiegla 🙂

bardzo mądry post - wez go sobie do serca i odpuść 🙂

a w ramach odpuszczania, przeglądnij sobie ten profil: https://www.facebook.com/anna.marc.79?fref=ts
dla mnie osobiście momentami jest trochę "za bardzo", ale generalnie warto się zastanowić 🙂
Moniqa
Ja miałam bardzo podobnie, z tym ze mój nigdy nie chodził na dwóch nogach pode mną. Jak już zaczęłam jazdy na koniu, który lubi pracować, to zrozumiałam ile nerwów straciłam niepotrzebnie mimo ze wiele sie od mojego rudego dużo nauczyłam.
Ja nigdy nie dojrzałam do jego sprzedaży (dzierżawiłam go komuś do jazdy do lasu w końcu), ale on tez jest chory na płuca, takie konie szybko kończą swój żywot w nieodpowiednich rękach więc jak się dzierzawa skończyła, pojechał na emeryturę i sie pastwiskuje i czuje sie świetnie juz wiele lat niepracując. I do głowy by mi nie przyszło go ściągać z powrotem i nawet nie chce wsiąść za bardzo na niego na stępa jak odwiedzam.

Są konie które nie są stworzone do treningu, są pary po prostu niedopasowane. Ja sprzedałam kilka innych koni w miedzy czasie, jednego oddałam (w tego włożyłam cale serce po raz drugi po rudym). Dwójka koni maja jeszcze lepiej niż u mnie mieli i bardzo kochających właścicieli, tego co oddałam nie śledzę losy, ale słyszałam ze robi za kosiarkę pod domem. Wiec nigdy nie wiesz właśnie czy ten twój ukochany koniś gdzies po prostu nie będzie miał lepiej niż u ciebie.

Jeśli chcesz jeździć i trenować i nie masz budżetu na kilka koni, powinnaś go sprzedać, ciężko bardzo jest wskrzesić taka relacje, strasznie to jest męczące na dłuższą metę, opieka nad koniem z którego w ogóle nie masz radości. Ja przez to straciłam w ogóle zapał do jeździectwa, i nie jeżdżę juz zaraz około 2 lat, a szkoda bo tęskno mi za tymi czasami mimo wszystko.  


.
Konie poszły w dzierżawę , wszystkie 3 ! przez kolejne 6 miesięcy mam spokój  💃
Moze w tym czasie dojrzeje do sprzedaży  🤣
Czuje ogromną ulge.
.
Lagi, powiem tak. Dziś tak jest, że napęd wewnętrznej pasji się wyczerpuje, nawet gdy pokładów tej pasji jest mnóstwo. Ponieważ tak już jest, że lepiej jest zajmując się czymś mieć z tego jeszcze jakieś korzyści a nie same wysiłki. Nawet nie trzeba się specjalnie rozglądać; intuicja mówi wystarczająco dobitnie, że coś jest nie tak.
Jasne, można mieć różne postawy, np. do czasu wierzyłam, że "nieważny cel, ważna droga" itp. Ale nie. Rezultat wysiłków też jest ważny. I nie ma specjalnej wartości w upartym "iściu" pod górkę. Wszyscy mamy tylko jedno życie. Młodzi ludzie są bardziej wyrywni na walenie głową w mur, jeszcze myślą, że są nieśmiertelni itd. Wraz z wiekiem zazwyczaj przybywa życiowego rozsądku. W sumie sprowadzającego się do: jaka idea się męczyć, skoro męczyć się nie muszę? Człowiek nie ma niespożytych zasobów energii ani doba 25 h. Warto trzymać się tego, co jednak przynosi istotne benefity, niekoniecznie materialne. Jeśli np. jazda konna/koń napełnia endorfinami, sprawia, że więcej się chce, jest napędem - to jest dobrym i sporo wartym "boosterem". Jeśli jest czarną dziurą, pochłaniaczem energii - to może wieść do depresji. No, trzeba się przyjrzeć uczciwie: lekarstwo czy trucizna, i w jakich proporcjach.
Dla świętego spokoju nie warto rzucać pasji, ale... często jest tak, że to nie pasja żre energię, tylko związany z nią konflikt. Warto coś zrobić z konfliktem. Przyjrzeć się bacznie na czym konkretnie polega i jak to dałoby się rozwiązać. Trzeba ciupkę odwagi, bo wnioski z takich rozważań mogą być zaskakujące (o, że np. koń jest ok, za to partner niekoniecznie  😀iabeł:, albo: e, jednak zawsze chciałam trochę szpanować na koniu - wersje co nie pasi mogą być różne). Dobra, krótkim tekstem: jako papieru toaletowego nie należy używać ściernego  😀iabeł: i nie ma nic złego w tym, że jesteśmy niezadowoleni, skoro jesteśmy niezadowoleni 🤔
Dziewczyny!! nawet nie wiecie jak poprawiłyście mi humor!  🙂 teraz wiem, że nie jestem sama... konie pod domem, siodło najchętniej bym sprzedała.


Ja swoje sprzedałam  🤣 Miałam dwa nie mam ani jednego. Czapraki też, derki zostawiłam to co musiałam czyli po jednym albo wcale. Zostały jeszcze konie, jeździć nie zamierzam no ale sentyment jakiś mam. Czas pokaże ile będę jeszcze w tym trwać, bo pomysłów na siebie mam z każdym miesiącem więcej  😉
No i przyszedł na mnie czas 🙁 Mloda idzie na sprzedaż, Placek na 90 procent za 2 tygodnie jedzie do Danii do mojej siostrzenicy.
Tak naprawdę dotarło to do mnie teraz jak się wzięłam za sprzedaż sprzętu.
Ech, ja także nie myślałam ,że kiedykolwiek napiszę coś w tym wątku.
Konie od zawsze były w moim życiu, pochłaniały 99% czasu. Studia, praca, wszystko im podporządkowane. Życia poza stajnią brak.
Jakiś czas temu straciłam pracę, którą kochałam i której się poswiecałam. Od świtu do nocy, dzień w dzień, kosztem odwiedzin znajomych, rodziny, ryzykując często życie, tracąc zdrowie w kilku wypadkach. Ale mimo to z wielkim zapałem pracowałam. Nie rozumiem czemu mnie zwolniono i nie potrafię sie z tym pogodzić. Bardzo tęsknię za tamtym miejscem. Jest mi przykro, bo zostawiono pracowników "olewusów", pracowników nie bojacych się jawnie pić, kraść. Zostawiono człowieka, o którym każdy wie, że znęca sie nad zwierzętami i ludźmi.
Mam nową pracę, niestety dużo poniżej kwalifikacji. Bo kredyt. Bo chciałam byc jak najbliżej tamtego miejsca i grobu kochanej Matki i chorego ojca.
Ale po tych wszystkich wydarzeniach straciłam cały entuzjazm. Nagle coś we mnie jakby pękło. Po co znowu konie ? Po co ja się tak męczę ? Przecież mam juz swoje lata, przecież jestem osobą wykształconą, przecież mam takie kwalifikacje. Czy nie lepiej by było pracować gdzieś indziej, a konie mieć dla przyjemności ? Albo w ogóle... Bo szczerze mówiąc, widząc w tej chwili konie czuję jakis taki żal. Że w sumie przez nie tyle straciłam. Bo tyle się poświecałam, tyle życia, każdą wolną sekundę praktycznie. I co z tego mam ? Nie byłam nigdy w stanie dorobić sie własnego auta - bo kupiłam konia, któremu groziło coś złego. Zwierzaka fakt, uratowałam, ma się teraz dobrze. A ja ? Czy warto tak się cały czas szarpać ?
Z perspektywy czasu patrzę, że ciągle musiałam o coś walczyć, a potraktowano mnie jak .... brakuje słowa.
Chyba nie chcę juz koni. Mam wrażenie, jakby ktoś zabrał mi kawał życia, pasję i marzenia.
Różnie w życiu bywa. Może nadszedł czas na poszukanie nowej drogi. W moim życiu dostałam nieraz po kolanach a potem wyszło mi to na dobre. Nigdy nie wiesz co czeka za zakrętem. Usiądź , pomyśl , zastanów sie co chcesz robić dalej. Będzie dobrze.
ushia   It's a kind o'magic
06 sierpnia 2015 12:51
neila - tylko w sumie to nie konie sa winne, tylko ludzie którzy cię zwolnili
piszesz ze sie poswiecilas - no ok
tylko poswiecenie z definicji nie oczekuje nagrody
popatrz na to tak - wtedy podejmowalas takie a nie inne decyzje
robilas co uwazalas za sluszne
i poswiecalas sie z wlasnej woli - wiec pewnego rodzaju pretensja do kogo?
i nie dla jakichs tam ludzi, tylko dla zwierzat z ktorymi pracowalas

ze ktos tego nie docenil - no coz - zycie
burakow w nim dostatek
Majowa Próbuję sobie wyobrazić, co innego mogłabym w życiu robić, w jakim zawodzie pracować. I nie mam zielonego pojęcia...
Ushia tylko chodzi o to ,że jestem  już zmęczona tym poświęcaniem się dla koni. Nie cieszy mnie już ich widok, bardziej czuję jakiś taki dziwny smutek.
Nie potrafię sobie z tym wszystkim poradzić. Jestem w takim miejscu, że nie wiem jak powinno wyglądać moje życie. Do tej pory nigd=y nie miałam złudzeń - muszą być konie, musi byc praca z nimi związana. Ale teraz...
Czasami trzeba zrobić krok w tył żeby pójść do przodu. Ale  nie wolno rozczulać sie nad sobą. Weź sie w garść . Przeglądaj ogłoszenia, rozmawiaj ze znajomymi. Coś Ci przyjdzie do głowy.
Lagi, a to nie jest tak, że jak sama mówisz, wyprowadziłas się na wieś, przestałaś jeździć, przestałaś się rozwijać, brak dobrego trenera, zmieniania koni na inne trudniejsze i przyszła taka stagnacja, bo zamiast się rzowijać, wciąż jest wkółko jedno i to samo?
Neila, bardzo przykro, że straciłaś pracę, wiem co to znaczy smienić pracę. Ale jak to mówiła ushia, nie konie są winne. Odpocznij trochę od wszystkiego i wróć ze świeża głową, to może inaczej na to spojrzysz.
A niezależnie od wszystkiego jest też tak, że koń wymaga codzienności. To nie pasja z doskoku, tylko codzienny obowiązek. Więc skoro musimy, to z zbiegem lat przestaje to cieszyć. Dodatkowo do tego dorastamy, dojrzewamy, zmieniają nam się priorytety i inaczej na to wszystko poatrzymy. Wiem po sobie, wiem, że gdybym miała męża i dzieci, to by konie poszły w odstawkę. Są, bo mam tyle czasu, że mogę na to sobie pozwolić. Bo nie muszę iść posprzątać w domu, wyprać,  ugotować, mogę do konia. Jakbym miała więcej innych obowiązków, było by inaczej,
Neila, ja tam mam nadzieję, że szybko będziesz błogosławić ten dzień, kiedy okazano ci niewdzięczność. Ostatecznie okazano, bo okazywano wszak często, prawda?
Masz szansę totalnie zmienić życie, możesz wszystko, także jechać na kraj świata (samoloty latają, większość z nas i tak kontaktuje się by net/fon, nawet z sąsiednią ulicą). WSZYSTKO możesz. To podstawowa korzyść z kopnięcia w d* = WOLNOŚĆ. A umiejętności jeździeckie i trenerskie nie znikają. Konie jeszcze staną ci na drodze. Dla odmiany w sprzyjających okolicznościach.

Zazdroszczę ci wolności i młodości. Masz czas, żeby stworzyć swoje życie dokładnie takim, jak byś chciała.
Zazdroszczę też, że kopnęło cię konkretnie. Nie miałam tego szczęścia. Zawsze otwierała się jakaś furteczka, żeby tkwić przy koniach. Tobie pewnie też się będą otwierać. Dobrze sobie przemyśl - co ty z tego masz? Co będzie, gdy minie x lat, a pewnego razu furteczka się nie otworzy???

Zacznij zdecydowanie działać dla Własnej korzyści. Nie licz na docenianie. Przy koniach nie da się robić tak dobrej roboty, żeby to każdemu było w smak. Wręcz przeciwnie, powiedziałabym. Chyba, że trafisz na super ludzi. I tych towarzysko, i tych zarządzających/władnych.
A ja po trzech latach "przerwy" ("przymusowe" jazdy trzy razy w miesiącu, żeby "uspokoić" sumienie) odkurzyłam konia, znalazłam trenera i mam taki zapał, że szczerze to nie wiem czy kiedyś taki był, w sensie chęci rozwoju. I szczerze powiem, że ta przerwa (koń był odwiedzany codziennie, ale chodził rzadko i głównie w tereny dla relaksu) miała zbawienne działanie - mimo, że długa to jednak była nam potrzebna (a raczej mi)  🏇 🏇 🏇
Lagi, a to nie jest tak, że jak sama mówisz, wyprowadziłas się na wieś, przestałaś jeździć, przestałaś się rozwijać, brak dobrego trenera, zmieniania koni na inne trudniejsze i przyszła taka stagnacja, bo zamiast się rzowijać, wciąż jest wkółko jedno i to samo?

Wyprowadzajac sie na wies wiedzialam ze bede skazana sama na siebie bo tutaj do najblizszej dobrej stajni mam ok 100 km, nie nastawialam sie na niewiadomo jaki rozwoj jezdziecki, bo juz dawno pozostawilam konie jako hobby i w zasadzie same wypady do lasu w zupelnosci mi wystarcza. Moze fakt przez kilka lat byl zastoj jezdziecki i robota dzien i noc zeby wszystko przygotowac pod swojego konia, stajnia, pastwiska itp. Przez te kilka lat i teraz tak mysle ze blizej mi do koni mechanicznych niz normalnych, bo tym sie zajmowalam, studia praca, tez inny sport zwiazany z samochodami, rzeczy ktore zaczely mi wychodzic bardziej niz jazda konna, bo auto to nie zwierzę. Tylko gdy patrze na osoby smigajace po lesie, czy tez jak przyjezdza kowal ktory ma swoja stajnie i konie, opowiada o np przejazdKach, zawodach to nabiera mnie chec na jazde i mysle ze nie ma nic piekniejszego niz jazda konna.
Kasia Konikowa   "Konie mówią...po prostu słuchaj..." Monty Roberts
07 sierpnia 2015 15:42
Mam dwa swoje konie, od ponad dwóch lat konie są u moich rodziców i sami się nimi opiekujemy, na dniach przeprowadzamy się do siebie, dom i ziemia kupione pod kątem koni. Od kwietnia zeszłego roku nie wsiadłam ani razu- ciąża i wychowanie Synka. I szczerze, nie wiem czy jeszcze wsiądę. Jestem szczęśliwa, że konie zadbane, dopilnowane, że po prostu są, kocham, dbam, karmię, głaszczę, czyszczę i więcej nie potrzebuję, a sprzedać nie sprzedam. To są przyjaciele, członkowie naszej rodziny i mają u nas dożywocie. Sprzęt leży, nie sprzedam, ambicje jeździeckie "upadły"  😉 ale konie w naszym życiu są i będą, bo bez nich nie da się żyć.
Nie wejdę już nigdy więcej na żaden koński sklep.Wpędzam się w depresje niepotrzebnie  🙁
Wracam z meldunkiem 😉 Dałam nam czas do końca roku - jak nadal będę go mieć dość to handel. I równocześnie... poszłam na wojnę. Najpierw dałam nam trochę odpoczynku od siebie i od pracy - padoki, zbijanie bąków i jak najmniej kontaktu ze sobą  😁 Ruch dla ruchu byle się nie zastać. Potem 2 tygodnie pracy na lonży ze wzrastającą intensywnością - i tu zaczęła się wojna. Wprowadziłam zasadę "zero tolerancji" 😉 Był tydzień na prawdę ostrego buntu - zapłacił za to pas do lonżowania oraz kąciki pyska... i puścił. Przestałam być miła, każde wyjście na plac od pierwszego kroku zaczyna się robotą, nie toleruję nawet chwilowego focha. Koń zaczął porządnie pracować na lonży. Zaczęłam delikatnie wsiadać, przeprosiłam się z czarną przed którą tak długo się broniłam (zdziwienie z niespodziewanej czarnej w momencie pikowania w górę - bezcenne). Na razie bez wielkich wymagań - ruch do przodu (!), wolty, ustępowania, bezwzględne posłuszeństwo. Wczoraj wsiadłam, dokręciłam trochę śrubkę i... popłynęłam  😍 Pojawiło się sporo drivu, zaczęłam od jego bardziej lubianej części czyli pracy w galopach i uczucie było bajeczne. Odzyskuję chyba wiarę w nas i w to, że może dam radę 😉 Prawdziwy test będzie w momencie powrotu do sensownego treningu, ale daję nam czas. Równocześnie okazało się że myjka wcale nie jest aż taka straszna, a psikacz na muchy nie musi przyprawiać o zawał serca. Da się? Da się. Tylko się nie chce po prostu... Sporo lonży, skoki, spacery, mizianie a w robocie powoli dokręcam śrubkę.
Dziękuję bardzo wszystkim za rady, w szczególności niezastąpionej halo  :kwiatek:
Był to najdłuższy spadek motywacji w moim życiu, okropny miesiąc 😉 Mam nadzieję już więcej się tu nie pojawiać 😉
Chyba wrócę...  🙄
A ja tak sobie czytam i sobie myślę... Jak mi fajnie, że od kilku lat nie mam takich problemów.  😅
Z perspektywy czasu wiem, że kupno konia, którego utrzymywałam przez 10 lat było najgorszą decyzją ever, a sprzedanie go najlepszą ever.
W międzyczasie miałam jeszcze trzy inne konie, krócej.

Jak mi teraz dobrze! 😀

Ile mam innych koni do kochania i ile ludzi do uczenia... Bezcenne.
Trudno, musiałam stracić fortunę, żeby się o tym przekonać.
A ja napisałam takieeeeego długiego posta i go skasowałam.  😂

W życiu bym nie podejrzewała re-volty o właściwości terapeutyczne, ale jakoś mi pomaga czytanie waszych rozterek. Jakby ktoś chciał posłuchać mojego marudzenia to pw  :kwiatek:

Julie, a rozwinęłabyś swoją historię?  Wiem, że pewnie to już robiłaś, ale tak po krótce? Bo jestem w sumie w podobnej sytuacji, podjęłam podobną decyzję i w zasadzie wszystko ułożyło się o wiele lepiej niż sobie wyobrażałam, a ja nie wiem czy chce mi śmiać się czy płakać.  🙄
To jest historia na książkę.
O marzeniach dziewczynki i ich zderzeniu z rzeczywistością. Historia miłosna.
O miłości do koni, o tym czym wydaje się być na początku i czym okazuje się być później.
Posiadanie własnego konia wcale nie jest najlepszym co możemy dla niego zrobić i o tym. Inna, bardziej namacalna i przede wszystkim ODWZAJEMNIONA miłość wszystko przewartościowuje, na szczęście.
Konie kochają żreć trawę. Resztę sobie dorabiamy. 😁
To tak w skrócie. 😉
Julie a ja myślę, że wszystko jest kwestią priorytetów. Wolisz jeździć cudze konie i uczyć innych - super 🙂 ja wiem, że nic mi nie daje takiej radości jak mój własny koń. Tak wiem, koń tylko żre i sra, ale jest MÓJ. Nikt się nie wtrąca, tylko ja decyduję, jak będę chciała to będę go miziać dwie godziny dziennie, bo nie będzie mi sie chciało wsiadać. Wolność wyboru to bezcenne uczucie 😉

Tyle naużerałam się z właścicielami koni, które jeździłam, ostatnie 4 lata to byla jedna wielka przepychanka i nerwica.
Trzeba umieć powiedzieć DOŚĆ i mieć święty spokój.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się