Sprawy sercowe...

kujka   new better life mode: on
21 grudnia 2012 16:35
eee nie ogarniam.

ale ja w ogole tego na fejsie nie ustawiam, w ogole nie pojmuje tych okolozwiazkowych statutow (a juz "to skomplikowane" to moj najulubienszy)
trzynastka   In love with the ordinary
21 grudnia 2012 16:41
whitemoon- Rozpisując się lekko...Szczerze mówiąc dalej jest słabo.
Nie konkretnie przez B., a po prostu przez to, ze to co sobie wyobrażałam, ze będzie się zupełnie nie spełniło.
Gdzieś tam myślałam, ze pierwsza wigilia w tym mieszkaniu nie będzie samotna, ze będę się kłócić z nim o kolor bombek na choince, że będę razem z nim myła te ogromne okna.
Znaczy niby dalej mogę prosić o pomoc, niby był ze mną te bombki kupić ale jednak inaczej.
Smutne będą te święta, chociaż uwielbiam święta, chociaż jestem chodzącym świątecznym duchem, chociaż od tygodnia słucham kolęd i od 2 dni mam choinkę to jednak... jakoś mniej niż zwykle.

Lekka depresja mnie na pewno złapała.
Jeszcze "jedna osoba za dużo" sobie mnie w tym roku odpuściła.
Gdzieś tam jednej osobie za dużo przestało na mnie zależeć.
I jakoś tak wyjątkowo czarno jest.

kujka - nie mogę Ci tak o wyjaśnić, później będę mogła. Ale powiedzmy, ze są osoby, które bardzo w te statusy wierzą i ja na razie potrzebuje by wierzono w mój. 😉
Averis   Czarny charakter
21 grudnia 2012 16:46
Jak to jest, że jak się nie dzieje, to się nie dzieje. A jak się już zadzieje, to sama nie mam pomysłu jak ogarnąć życie, bo dwa frotny, to o 3 za dużo jak dla mnie.
kujka   new better life mode: on
21 grudnia 2012 16:48
nine, wiesz, to Twoja sprawa, po prostu ciekawska stara przekupa ze mnie, dlatego zapytalam. wiec nie czuj sie zobowiazana.

samotna wigilia? nie jedziesz do rodziny?
Averis, w tym przypadku mamy bardzo podobnie... Jak przez cały rok nic (zakochać się na wiosnę?! nigdy się nie zdarzyło! posucha...), tak teraz mi się właśnie "3 fronty" wykroiły 😉

Branka, i co? napisałaś?
nine - głowa do góry!  :kwiatek:  Czas to najlepszy lek.
Właśnie - nie jedziesz do rodziny ?
trzynastka   In love with the ordinary
21 grudnia 2012 16:54
kujka, whitemoon- u mnie wigilia to zawsze były 2h przy stole z rodziną [o 16 siadamy do stołu więc o max 18:30 będę "wolna"] i cały wieczór z B. albo B i znajomymi.
Teraz, owszem mogę pójść do znajomych, owszem mogę się spotkać z B. ale jednak w końcu wrócę do tego pustego mieszkania...
Po prostu jest inaczej, ja też ostatnio niespecjalnie umiem udawać, ze gdzieś się dobrze bawię. Nie wiem co się ze mną dzieje. Nie wiem czy wam się tu teraz rozpisywać czy nie, trochę takie "16-stkowe" te moje problemy są.
Jeśli będzie Ci lepiej choć trochę to jasne, że się rozpisywać !  :kwiatek:
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
21 grudnia 2012 16:59
Widzisz, nine... to się nazywa rozstanie. Tak ono przebiega. I w czasie żałoby po rozstaniu, człowiek średnio jest szczęśliwy i radosny.
trzynastka   In love with the ordinary
21 grudnia 2012 17:09
Tylko ja się rozstałam z planami i wyobrażeniami.
Po prostu życie miałam poukładane, miałam konkretne plany, konkretne wyobrażenia, konkretny plan i on legł w gruzach.
Umiałam też żyć w konkretny sposób i teraz wszystko zmieniam, wszystko układam od nowa i to wszystko jest jednak strasznie trudne.
Normalny człowiek najpierw uczy się żyć ze sobą, a potem z kimś. Ja mam praktykę tylko w byciu z kimś, ciężko mi coś planować w liczbie pojedynczej, ciężko mi myśleć i marzyć w liczbie pojedynczej. Po prostu od zawsze, bo przed B. wpadałam ze "związku" w "związek", byłam z kimś. Byłam czyjaś.
Z głupich rzeczy... nigdy nie tankowałam sama samochodu. Nigdy nie wracałam sama do domu z imprezy. Nigdy nie musiałam robić tak wielu PROSTYCH rzeczy, ze teraz każda z nich mnie trochę przeraża. I ja wiem, ze jest to głupie. Ja wiem, ze jest to infantylne. I wiem, ze muszę się tego nauczyć. Ale jednak zderzyłam się ze ścianą, bo ja naprawdę myślałam, ze nigdy nie będę musiała tego się uczyć. Z resztą nawet nie zdawałam sobie sprawy, ze tego nie umiem. Będąc z kimś "od zawsze" i planując "na zawsze" człowiek niespecjalnie się ubezpiecza, z resztą ja byłam przekonana, ze jestem zajebi***e samodzielna. Yhym... dupa nie samodzielna.
Averis   Czarny charakter
21 grudnia 2012 17:12
nine, pocieszę Cię. Jak się od zawsze jest samemu dla siebie samodzielnym bytem, to odpuszczenie części niezależności jest równie trudne.
trzynastka   In love with the ordinary
21 grudnia 2012 17:20
Mnie też trochę dobiło, ze gdzieś tam po drodze, jeszcze przez chwilę był ktoś, kto wspierał, kto chciał i komu zależało... do momentu w którym przestało, w sekundę i bez wyraźnego powodu. Oczywiście dokładnie w momencie w którym dałam się nabrać i pozwoliłam sobie by mi zaczęło zależeć [serio, dokładnie jednego dnia].
Oj 2012 mnie nie lubi. Dobrze, ze się kończy. Szkoda, ze nie skończył się dzisiaj. 😉

Edit: Ale generalnie muszę być fantastyczną koleżanką, wszyscy ostatnio chcą "cofać" znajomość ze mną do tego etapu.
Przykro mi, innym razem. B. zużył limit na najbliższe 7 lat.
Averis   Czarny charakter
21 grudnia 2012 17:22
nine, bez przesady. Gdyby się skończył, to nic nie zdążyłoby się naprostować. Keep calm and Kary (😉) on.
trzynastka   In love with the ordinary
21 grudnia 2012 17:38
Dzięki  :kwiatek: Masz racje katastrofizm jest niepotrzebny 😉

Dociągając ostatnią myśl do końca... Zawsze myślałam, ze jestem silna. Zawsze wszyscy brali mnie za "tą silną".
Moja siła tkwiła w tym, ze nigdy taka nie musiałam być, bo był ktoś kto był silny za mnie 😉
Teraz to ja się nawet z charakteru nie poznaje ! 😉

Averis   Czarny charakter
21 grudnia 2012 17:42
nine, wiesz jak to jest. Jak się udaje, że jest się silnym, to w ostatecznym rozrachunku nie ma nikogo, kto mógłby Cię podtrzymać.  Mówi to ex-siłaczka. Odkrywam uroki bycia słabym. To bardzo przyjemne.
Niestety sila przyzwyczajenia. I tak jak Averis pisze (i chyban po raz enty się zgadzam 😉 ) w drugą stronę tez jest ciężko jesli przyzwyczaisz się do totalnej samodzielności a ktoś nagle chce cie wyreczac - mnie to zawsze wpędza w niezręczność, nawet jak jakis kolega cos za mnie zwyczajnie zaniesie 😉 to samo z ogranizacją czasu, kiedy się ktos w moim zyciu pojawia to mam problem z ogranizacją czegokolwiek 😉

btw: jak stac sie ex silaczką? ;p
Averis   Czarny charakter
21 grudnia 2012 17:49
escada, dużo pracy i samozaparcia. Wiesz, bo jednak po iluś tam latach okazuje się, że bycie silnym oznacza właśnie pozwolenie sobie na słabość. Np. jak ja teraz- wiem, że brzmię jak Coelho, ale nie muszę już udawać Dostojewskiego 😁

Pees: Przedwczoraj usłyszałam 'Wejdźmy do środka, bo będzie ci zimno'- a ja...weszłam. Nie odpowiedziałam 'Ależ ja kocham hipotermię!'. Wiecie jaki to sukces? 😀
Nine, bedzie fajnie. Poczekaj na zmiane kola 😁 Bycie samemu ma swoje uroki :kwiatek: ja lubie miec swiadomosc, ze wiele rzeczy potrafie zrobic sama, ale nie utozsamiam samodzielnosci z samotnoscia. Potrafie zmienic kolo, sprawdzic olej, wiem, gdzie jest chlodnica etc. Ale jak lapie gume a mam mozliwosc, zeby ktos kolo zmienil za mnie, to czemu mam nie korzystac?  😉
E tam... ja byłam z tych samodzielnych zawsze. Później był jeden chłopak, później już tak trochę poważniej drugi. I tak przeleciało ponad 5 lat bycia z kimś. Nagle się wszystko rozsypało i na kolejne 2,5 roku zostałam sama. I tak, jak z nimi początkowo było trudno, bo przecież taka byłam samodzielna, że mi wadziło, tak, jak po tych 5 latach zostałam sama, to nagle mi brakowało. Później znowu było super, bo samodzielnie i wszystko robiłam po swojemu i pojawił się T. I zabawa zaczęła się od nowa... 😁
Nie wiem czy to rodzaj "tak źle i tak niedobrze" czy "mi jest zawsze dobrze, tylko trzeba się zorganizować".

Nie wiem czy to rodzaj "tak źle i tak niedobrze" czy "mi jest zawsze dobrze, tylko trzeba się zorganizować".



Raczej to drugie 😉 ja nigdy nie mialam problemu z przetawieniem się z trybu na tryb. Jak było potrzeba to byłam tą niezależną, jak sytuacja się zmieniła to nagle potrzebowałam pomocy, nawet w rzeczach, które dałabym radę zrobić sama bez zadnego problemu  🙂  chociaż kumpel ostatnio nazwał mnie Zosią-Samosią. Ale to tylko kumpel  😉
Kumpel się nie liczy 😁
Ja od 2 lat znowu nie muszę być tak całkiem Zosią-Samosią, a czasem by mi się chciało. Są takie momenty, że najchętniej bym się na nikogo nie oglądała ;-)
Widzisz, nine... to się nazywa rozstanie. Tak ono przebiega. I w czasie żałoby po rozstaniu, człowiek średnio jest szczęśliwy i radosny. No i jak to w żałobach - różne pierwsze "po" święta (i Święta) są ciężkie. Robiło się coś razem, ale już nie robi. Spędzało się razem, i się nie spędza. Obyczaje własne się rozmywają. Taka faza... Ułoży się.

A jak poćwiczysz to tankowanie czy inne samodzielności, to możesz się od tego lepiej poczuć 🙂 Mocniej na własnych łapkach. Nowe powoduje pewien dyskomfort, ale przecież to jest OK 🙂 Taki dreszczyk 😉
nine poprostu nie myśl tyle i nie zastanawiaj się nad tym jak było kiedyś... bo ja też byłam jednostką w ogóle nie samodzielną i nie potrafiącą się odnaleźć w niczym jako JA - bez obecności drugiej połówki. Myślałam, że jak zostanę w końcu sama to świat się zawali całkiem. Mój eks był powietrzem którym oddychałam i jednostką bez której wydawało mi się, że nie będe potrafiła żyć.

W końcu gdy podjęłam decyzje o rozstaniu, bałam się, że nie poradze sobie zupełnie z niczym. Jednak dopiero tak naprawdę dziecko dało mi "kopa" do tego aby coś zmienić i uwolnić się z poczucia, że sama nie umiem żyć. Musiałam zacisnąć zęby, musiałam swoje wypłakać, znieść łzy swojego eks...

A teraz z perspektywy czasu? wiem, że zrobiłam najlepszą rzecz jaką mogłam zrobić.
Nauczyłam się przede wszystkim być SOBĄ, żyć jako odrębna jednostka. Przestałam chować się przed ludźmi, mimo depresji/nerwicy/bezsenności, potrafię uśmiechać się czasem choćby przez łzy.

Wszyscy dookoła uważali, że sobie nie poradze sama z dzieckiem. Że wróce do tego co było. Bo przecież przez ostatnie 4 lata ciągle robiłam wszystko z kimś...
Z pozoru jestem twarda jak skała, a w środku czuje, że jestem pokruszona na tysiące kawałków które nie wiem czy ktokolwiek i kiedykolwiek poskłada w jedną całość. Ale muszę żyć dalej, bo mam dla kogo ( przez jakieś pół roku, dziecko było jedynym dla mnie celem aby wstać w ogóle z łóżka...  😲 )


Zobaczysz, że i dla Ciebie w końcu nadejdzie taki czas, kiedy nauczysz się wszystkiego sama i nawet docenisz uroki tego  😉

Najgorzej będzie w święta... bo sama chciałabym je przełożyć na inny termin ( jak koniec świata  😁 ).

I jak to mówią... czas nie leczy ran... tylko przyzwyczaja do bólu  😉
Chyba zainspirowało mnie to, co wczoraj napisałyście 😀 Dzisiaj z racji chorego chłopa w domu, sama na spontanie pojechałam po choinkę, upchałam w samochodzie i wtaszczyłam na trzecie piętro po schodach 😀 Do tego zrobiłam zakupy, włącznie ze zgrzewką wody, odebrałam wór karmy dla psa i też to wszystko sama wniosłam. Rany, jakaś nadludzka moc mi się włączyła, ale jakoś mi się lepiej zrobiło, że bez niego też dam radę 😉
To tak pół żartem pół serio, bo wiadomo że bardziej  o tą emocjonalną i sentymentalną część życia po rozstaniu chodzi, a nie praktyczną...
nine, nie pocieszy cię to, ale mi dalej przydarzają się sytuacje, w których przypomina mi się mój były chłopak i potrafię złapać z tej okazji porządnego doła. A minęło... ponad 6 lat. Chyba nie ma na to dobrego sposobu, chociaż nowy związek chyba najlepiej leczy rany. Przynajmniej u mnei uleczył.
I jak to mówią... czas nie leczy ran... tylko przyzwyczaja do bólu  😉


Strasznie pesymistycznie to zabrzmiało i ja się z tym nie zgadzam. Leczy, nie leczy, w moim przypadku po prostu zawsze dzieje się tyle nowych rzeczy, że nie ma już miejsca dla tych starych ran. Zostają jako wspomnienie, które może być smutne, brzydkie jak niektóre blizny, ale już nie bolą. Może powodują dyskomfort.
Rozumiem jednak, że emotka na końcu sugeruje jakąś poprawkę na te zdanie 😉
trzynastka   In love with the ordinary
22 grudnia 2012 14:59
nine poprostu nie myśl tyle i nie zastanawiaj się nad tym jak było kiedyś...


właśnie się dzielnie uczę być gdzieś na 100%.
Wybieram proste czynności i mocno się na nich skupiam nie pozwalając sobie myśleć o pierdołach.
Przed snem tak długo oglądam tv aż po prostu odpłynę, bez etapu cichego mieszkania i bieganiny myśli.
Jakoś lecą te dni 😉

A jak poćwiczysz to tankowanie czy inne samodzielności, to możesz się od tego lepiej poczuć 🙂 Mocniej na własnych łapkach. Nowe powoduje pewien dyskomfort, ale przecież to jest OK 🙂 Taki dreszczyk 😉


Już tankowałam 3 razy ! 🙂
Ale za pierwszym razem tak się zniechęciłam, tak się wkurzyłam, że to bajka. Akurat trafiłam na zepsuty dystrybutor który co chwile mi "odbijał" i pokazywał, ze już mam pełny bak... a nalane ledwo 10 litrów :/

nine, wiesz jak to jest. Jak się udaje, że jest się silnym, to w ostatecznym rozrachunku nie ma nikogo, kto mógłby Cię podtrzymać.  Mówi to ex-siłaczka. Odkrywam uroki bycia słabym. To bardzo przyjemne.


To jest mój podstawowy problem, z którym właśnie też dzielnie walczę.
Twierdzę, że jest dobrze, że jest wszystko w porządku, że sobie radzę... a potem wściekam się [na szczęście w duchu], że nikt mi nie pomaga i nikt się mną nie przejmuje.
Na szczęście już przy bliższych znajomych udało mi się "pęc" raz czy dwa i widzą, że jednak potrzebuję odrobiny wsparcia.
Tylko ciągle uważam, ze bycie "słabym" jest poniżej mnie. :/

Wiecie gdzieś tam teraz mam z powrotem te 17 lat. Widzę to bardzo wyraźnie jak wstawiam jakiś cytat na photobloga i chórkiem podpisują się pod tym 16stki i 15stki :P
W ogóle dziwne się to życie zrobiło. Zupełnie inne. Chciałabym tylko wrócić do bycia sobą, bo strasznie się zamknęłam na ludzi, na wyjścia, na radość... z moim nastawieniem prędzej kogoś pobiję niż poznam :P

Moon   #kulistyzajebisty
22 grudnia 2012 15:10
Dzionka, a propos nadludzkich sił... Któregoś razu jechałam do stajni z dwoma worami jabłek (takich 15kg od paszy) worem pasy normalnej, w dodatku miała przyjść paka kurierem. Przyjechałam, W. jeszcze nie dojechał, się umówiliśmy, że przyjedzie to mi pomoże, ustawić wszystko, ja mam pojeździć. Ale jakoś się we mnie pudzian obudził, wszystko zaniosłam sama, pakę ustawiłam w siodlarni (a żeby dojść do stajni trzeba było wdrapać się po pochylni takiej) i nawet zapakowałam ją :P Mina W. jak przyjechał, bezcenna  😉

W ogóle u mnie malinowo jest ostatnio, ajajajaj  😍
[quote author=kasiulkaa25 link=topic=148.msg1623267#msg1623267 date=1356180587]
I jak to mówią... czas nie leczy ran... tylko przyzwyczaja do bólu  😉


Strasznie pesymistycznie to zabrzmiało i ja się z tym nie zgadzam. Leczy, nie leczy, w moim przypadku po prostu zawsze dzieje się tyle nowych rzeczy, że nie ma już miejsca dla tych starych ran. Zostają jako wspomnienie, które może być smutne, brzydkie jak niektóre blizny, ale już nie bolą. Może powodują dyskomfort.
Rozumiem jednak, że emotka na końcu sugeruje jakąś poprawkę na te zdanie 😉
[/quote]
Wszystko zalezy od sytuacji  😉 bo w moim przypadku to już jest tak, że przyzwyczaiłam się do tego że ciągle mnie ktoś rani. Albo czynami albo słowami. Choćby była piękna sielanka  i zaczynam chodzić happy i z głową w chmurach - to przychodzi moment, że spadam na ziemie z hukiem  🙁
Obecnie stałam się zupelnie obojętna na wszystko... i mam tak jak nine, że szybciej komuś przywalę niż pozwole aby mi pomógł. Czasami nawet jeśli ktoś ma dobre zamiary to atakuje go i szukam w tej osobie "złej strony i złych intencji".

Chwilami mam mega doła, za chwilę juz jestem pozornie szczęśliwa. Humory mam jak rozkapryszona nastolatka  🤔
Staram się nie oglądać wstecz i tak już mija rok... boje się tego, że jak już ktoś znajdzie się kto chciałby być ze mną to i tak nie pozwole mu się zbliżyć w obawie przed tym, że zgotuje mi piekło jakie miałam ( albo i gorzej będzie jeszcze ). Masakra.
ja byłam zawsze bardzo samodzielna i nie potrafiłam sobie wyobrazić, żebym nie była sobie w stanie z czymś poradzić i nauczenie się, żeby prosić o pomoc  było ciężkie. Dziś na szczęście nie mam z tym już problemów i wreszcie potrafię się przyznać, że czegoś nie umiem/nie potrafię 😉

A jak już jesteśmy przy temacie pomagania, to co byście pomyślały o koledze, który stwierdził, że przyjedzie mi zamontować ... żarówkę  👀 - miał mi ją kupić, ale mój tata go uprzedził. Żeby nie było, to nie jest taka zwykła wkręcana żaróweczka, ma jakieś inne "specjalne" wejście  😁. Czyżbym przesadziła w drugą stronę?  😂
Dzionka, a nie uważasz, że to jest nie fair w stosunku do narzeczonego?
Pytam z czystej ciekawości, jak Ty do tego się odnosisz, w żadnym razie nie bierz tego za atak.

Bo tak sobie myślę, że jak bym się dowiedziała, że mój chłopak ma doła z powodu byłej! To nie ręczyłabym za siebie. Najprawdopodobniej byłby to już koniec mojego mega udanego związku.

Podobnie, jak mnie by mnie takie myśli nachodziły, to mocno bym się zastanowiła nad obecną sytuacją.

Zapewne Twoja wypowiedź zabrzmiała tylko tak "groźnie" z mojego punktu widzenia, ale ja sobie nie wyobrażam czegoś takiego np. w  moim związku dlatego pytam.

edit: styl.



Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się