Po kilku dniach ćwiczeń i przekonywania, że maska nie odgryza pyska i nie połyka konia w całości już spokojnie się inhalujemy.
Maska jest prosto skonstruowana i szybko można ją rozmontować do mycia. Dobrze się układa na pysku (uszczelka z miękkiej gumy) i chyba jest wygodna, bo Naf nie protestuje, tylko spokojnie stoi. Po kilku użyciach zmiana jest niesamowita. Dotychczas inhalowaliśmy się przy pomocy babyinhalera, którym można było objąć tylko jedną chrapę, przez co mało leku dostawało się do płuc, a sporo szło w powietrze, dlatego efekt terapeutyczny był mały, a ja ciągle biegałam do apteki po kolejne leki. W masce Naf głęboko oddycha, a zasysane powietrze zabiera lek, więc całość dawki trafia do płuc. Po pierwszym dniu oddech przestał świszczeć, a dzisiaj pojechałam na łąkę na małego stępika 😅