Dopiero w poniedziałek dotarł do mnie w końcu październikowy "Koński Targ" i mogłem przeczytać inkryminowane dzieło. "Przeczytać", to oczywiście za dużo powiedziane - powiedzmy, że prześledziłem je wzrokiem. Nic szczególnego tam nie znalazłem, w każdym razie nie aż tak, żeby z tego powodu wołać o pomstę do nieba. I "prepotentny" i "importowany roczniakiem" i cała reszta wyszydzanych tu wyrażeń w kontekście całości jest na swoim miejscu. Że jest to nudne, niczego nie wnosi, a przede wszystkim - nie oddaje atmosfery właściwej polskiej hodowli koni arabskich, której dzieje na wiele filmów sensacyjnych by wystarczyły..? Trudno, nie każdy ćwiczył pilnie całe wieczory i ranki ze swej czytanki (już nie wnikajmy z jakiej...) - bo żeby ładnie pisać, żadna iskra Boża, potrzeba serca, talent ani motywacja (materialna czy inna) nie wystarczą. Ćwiczyć trzeba. Na co nie każdy ma czas zwłaszcza, gdy bierze się do pisarstwa wychodząc z innej zupełnie branży, jak w tym wypadku. Chcecie starszego pana z powrotem do szkolnej ławy sadzać..? Zresztą, podobno we współczesnej szkole już by się tego nie nauczył - też tu się gdzieś takie lamenty powtarzały. Byłoby jakimś wyjściem dodać mu współautora, który by z tej nudnej sieczki próbował coś wykrzesać - ale pewnie musiałaby to być bardzo dobrze płatna posada, żeby się ktokolwiek na nią połaszczył...
Błędy, które wylicza powyżej
Strzyga właściwe są zwłaszcza pewnemu profesorowi z Lublina, o którym i ja trochę wcześniej wspominałem. Dodałbym do tego żenujący brak warsztatu nie tylko literackiego, ale przede wszystkim - naukowego. Szczególnie jeśli ktoś się porywa na pisanie o historii. Trzeba wiedzieć, że w takim wypadku sprawdza się każdy, najdrobniejszy szczegół - i trzeba umieć to zrobić. Inaczej narracja natychmiast schodzi na manowce (co, nie powiem, mnie też się wiele razy zdarzało i jak teraz z dzisiejszą wiedzą patrzę na różne archiwalne teksty, to nie wiem, czy śmiać się, czy rumienić).
Nikt nie zauważył, ale całe mnóstwo drobnych potknięć zdarzyło się też w tym numerze solidnemu i płodnemu autorowi, którego skądinąd czyta się z przyjemnością - Jackowi Fedorskiemu. Są to błędy z pogranicza stylu i warsztatu naukowego: Byerley Turk trafił na Wyspy dopiero w roku 1689, w hodowli został użyty jeszcze później, zaś jego potomek w czwartym pokoleniu Herod, urodził się w roku 1738 (por. Wikipedia) i pan James Fenwick, koniuszy Karola II, o którym niestety Wikipedia milczy, zbliżałby się wówczas zapewne do setki, gdyby jeszcze żył. Nie mówiąc o tym, że po drodze była w Anglii rewolucja i trudno sobie wyobrazić, żeby prominentny funkcjonariusz upadłego reżimu nadal mógł się trudnić elitarną hodowlą - i to jeszcze w stajniach diuka Cumberlandu, gdzie Herod się urodził.
Królowa Elżbieta II być może
lubiła przejażdżki w towarzystwie Renalda Reagana - ale jeśli nadal kontynuuje ten zwyczaj, to mamy tu do czynienia ze zjawiskiem paranormalnym, ponieważ ten sympatyczny skądinąd prezydent Stanów po długiej i ciężkiej chorobie zmarł już kilka lat temu. Zdanie (o Johnie Waynie):
Posiadał skrajnie prawicowe poglądy, palił dużo tytoniu, a dzień zaczynał od szklaneczki szkockiej wódki powaliło mnie na kolana! Chyba, że posiadanie
skrajnie prawicowych poglądów to taka sama wada, jak uleganie nałogom..? Cóż, powinienem zatem zacząć palić (tylko, że mi to nie smakuje!) i zaczynać dzień od szklaneczki wódki (bardzo chętnie! Tylko jeszcze szofer by się przydał...).
Tak więc:
a) każdemu może się zdarzyć wpadka;
b) z niejakiem zażenowaniem stwierdzam, że w październikowym numerze "KT" po raz kolejny zresztą, najbardziej zainteresował mnie własny tekst... 😡
Edit: Wikipedii też wierzyć nie można na słowo. Tutaj:
http://en.wikipedia.org/wiki/Byerley_Turk Herod miał się był urodzić w 1738, a tutaj: [url=
http://en.wikipedia.org/wiki/Herod_(horse)]
http://en.wikipedia.org/wiki/Herod_(horse)[/url] już w 1758. Żeby to sprawdzić, trzeba by do księgi stadnej zajrzeć. Co nie jest niewykonalne, ale akurat nie mam na półce...
To jak z tym Herodem było, ktoś wie?