Boję się koni ale jeżdżę

ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
19 maja 2010 10:45
Ciekawi mnie ilu z was, mimo że boi się koni to jednak jakoś zmusza się do tego by z nimi przebywac i jeździć.  Czy w ogóle istnieje coś takiego.I jeśli ma się ten lęk to jak sobie z nim radzi.

I jak duży procent z nas taki lęk ma.

I czy w ogóle jest to możliwe tzn. banie się koni i czerpanie jednocześnie przyjemności z jeździectwa
Brak opcji:
-Nie boję się i nie jeżdżę.
😉
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
19 maja 2010 10:53
niby brak ale po co w sumie taka opcja. 80% ludzi w ogóle się pewnie nie boi koni ale tez i nie jeździ bo albo nie może, albo nie czuje takiej potrzeby.

Mi bardziej chodzi właśnie o to czy są w ogóle osoby jeżdżące mimo że bojące się - i ile jest takich ludzi
kujka   new better life mode: on
19 maja 2010 11:03
moze byc jeszcze opcja taka ze koni ogolnie nie boi sie, za to boi sie swojego :P albo wsiada tylko na takie ktorych sie nie boi.
albo wsiada tylko na za male na siebie kucyki bo ma tyle sily zeby sie ich nie bac ;]
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
19 maja 2010 11:08
wiadomo że jednego można się bać innego nie.

Mi chodzi o szersze zjawisko: banie się koni w ogóle
Moja znajoma jeździła, wzięłam ją kiedyś ze sobą do stajni. Zdziwiło mnie, kiedy czyściła konia. Wyglądała trochę jak inspektor gadżet, który robi swoją "dalej dalej ręko gadżeta". O dziwo jak wsiadła, wszystko było ok. Nie była mistrzem, ale jechała na przód i nie włączała jej się panika. Czyli jazda sprawiała jej przyjemność. Natomiast po zejściu poprosiłam ją, żeby przytrzymała konia, bo chciałam iść po derkę muchową do stajni. Kiedy wróciłam, koń wesoło biegał po ujeżdżalni,w nowym sprzęcie. Koleżanka odpowiedziała mi, że się strasznie kręcił i ona się go bała więc puściła...  😵
Moja mama natomiast wyleczyła swój paniczny lęk do koni, od kiedy mam swojego konia. Chociaż ona to miała traumatyczne przeżycia od początku bo przy wsiadaniu, przerzucono ją na drugą stronę. A teraz? Znawca i zaklinacz koni  😂
A mi brakuje opcji takiej, że ktoś jeździ, natomiast jest strachliwy jeśli chodzi o sytuacje NA koniu (tzn. oj bo bryknie, nie galopujmy tak szybko, strach przed wszystkimi nowymi sytuacjami, wyzwaniami). Samych koni boję się bardzo mało, ale na koniu jestem cykorem. Mimo to wiem, jak zareagować, nigdy nie wycofuję się, gdy już trudna sytuacja nastąpi, jednak sama nie stawiam przed sobą niebezpiecznych w moim mniemaniu wyzwań. Ze swoim koniem mam na jazdach połączenie stresu z satysfakcją, cały czas w przewadze tej drugiej, co jest odpowiedzą dlaczego ten sport kontynuuję 😉
adrianna32   oni wojne pokazuja a o pokoj walcza
19 maja 2010 11:49
Ja się nigdy nie balam koni, wrecz przeciwnie. Jednak po porodzie cos się stalo, zaczelam jakos bardzo spokojnie podchodzic i ze strachem.  🤔wirek: Nie mam pojecia skad to sie wzielo, ale z kazdym dniem zaczelo sie nasilac. Nie mialam wtedy takiej stycznosci z konmi, poniewaz nie mialam wlasnego. Dlatego postanowilam, ze chce miec wlasnego konia. To zawsze byla moja pasja, milosc nie chce zeby ogarnal mnie strach na cos co tak kocham. Jednak nawet kiedy juz mialam konia, podchodilam ze strachem.  🤔wirek: Z czasem sie to unormowalo.  😀
patataj   tyle smaku - we fraku
19 maja 2010 11:51
Mam tak samo jak kenna. Boję się, dlatego jeżdżę bardzo oszczędnie. Np. jak mi koń w galopie zaczyna kręcić głową to do kłusa przechodzę, to samo jak zaczyna mi tyłek uciekać od razu 'panikuje' i zwalniam. Boję się też poślizgnięć i upadków. Złapałam się ostatnio na tym, że jak jesteśmy wierzchem w nieznanym terenie, gdzie muszę go trzymać, to jak tylko się potknie to mi się od razu stal w łapach załącza i podświadomie zamykam łapkę dając mu po pyszczku... Niestety. Dodatkowo boję się obcych koni. Swojego nie, ale obcych to już bardziej... Wydaje mi się, że to przez to, że od prawie 2 lat zajmuje się tylko jednym koniem i z innymi nie mam kontaktu...
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
19 maja 2010 11:55
ostrożna jazda, taka pod kontrolą chyba nie zawsze wynika z lęku przed koniem. Ja tak mam. Że nigdy przenigdy w terenia jadąc, a już tym bardziej na koniu mi nieznanym, nie jadę ile fabryka dała. Absolutnie musze czuć że koń odpowiada na sygnały i jest posłuszny. Co też nie znaczy że cały czas jadę na jakiejś zaciągniętej ręce i krótkiej wodzy. To raczej dotyczy jazdy w galopie.

no to może ja opiszę swoją historię  😉

jeżdżę mniej więcej od 7 roku życia, z racji tego, że nie było u mnie w okolicy żadnego instruktora ani jako takiej szkółki woziłam tyłek na wiejskich kobyłach. Generalnie moje umiejętności jeździeckie i pojęcie o koniach były ubogie.
Wsiadałam w zasadzie na wszystko, nieważne czy to był ogier który wychodził z boksu raz do roku  na krycie, czy kobyła, która miała na sobie siodło trzeci raz w życiu.Ważne że jeździłam. Nie bałam się, pewnie też nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jest to niebezpieczne i nieodpowiedzialne.
Do czasu- upadek, złamany obojczyk, żebra i uszkodzony staw kolanowy. No i totalny blok psychiczny przed wsiadaniem.
Dużo czasu zajęło mi przełamanie strachu w ogóle żeby wsiąść.
Dzisiaj, 5 lat po wypadku nadal boję się jeździć. Chociaż wsiadam codziennie, nie potrafię wyeliminować strachu przed upadkiem. Sporo mnie kosztuje przełamanie się, rozluźnienie i niepanikowanie kiedy coś się dzieje.
Wiem, że chyba nie pozbędę się go całkowicie, ale staram się umniejszać go na tyle, żeby być opanowaną w sytuacjach, które tego wymagają i żeby czerpać przyjemność z jazdy.
Na szczęście na drodze swojej jeździeckiej edukacji trafiłam na osobę, która pomaga mi wyjść na jeźdźca 🙂  :kwiatek: :kwiatek: :kwiatek: i na cierpliwego końskiego nauczyciela.
Pozdrawiamy 😀

Myślę, że wiele z Nas ma tak, że boi się po prostu konkretnych przypadków.
Ja wsiadając na konia, którego znam - nie boję się, wsiadając na konia którego nie znam, w dodatku zostaję uprzedzona, że muszę uważać - jest oczywiście jakiś strach.
A dlaczego jednak decyduję się wsiąść?
Bo nie sztuką jest poradzić sobie z "prostym" koniem. Podejmując wyzwanie na koniu trudniejszym, może nawet niebezpieczniejszym, nabywa się doświadczenia, bo już z następnym podobnym przypadkiem pójdzie łatwiej.
Myślę, że to właśnie zmusza większość do wsiadania pomimo strachu 🙂
Ja osobiście, jak byłam mała, to mogłam robić cuda z końmi i na koniach, nie bałam się prawie niczego. A teraz? Im jestem starsza, im więcej wiem i umiem, tym bardziej przeraża mnie moja głupota z przed paru lat. Wiem, ze teraz bym się bała zrobić coś takiego. Po prostu chyba zrobiłam się bardziej odpowiedzialna i to nie tyle strach, co wiedza, co się może stać, jeśli... Ale nadal uwielbiam trudne konie 😉
Ja sie panicznie boje jezdzic w tereny  🙄 mam konia ktory jest aniolem na placu, moge z nim zrobic wszystko. Za brama stajni- pedzi ile fabryka dala, nie odpowiada na sygnaly- i jest zwyczajnie niebezpieczny... 😕 a boje sie od wypadku- pol roku temu- kiedy spadlam z konia i mialam stluczenie pnia mozgu i zanik pamieci-z czego nie wszystko nadal mi wrocilo 😫
Ogólnie koni się nie boję, ale w pracy miałam taką jedną klacz, która miała diabelski charakterek, fakt faktem przez prawie dwa lata wspólnych treningów spadłam może ze 4 razy z niej, ale za to przez nią bałam się potem na innych skakać. Ta była charakterna i w trakcie skoku, najazdu czy zaraz po przeszkodzie potrafiłam zrobić serię konkretnych baranów. Klacz z dużą potęgą skoków, z bdb rodowodem, piękna i ambitna. Kiedyś z boksu uciekałam od niej po ścianach, bo celowała we mnie z dwururki.. Skoków przestałam się bać jak kupiłam swoją klacz i na niej zaczęłam skakać i wiem, że skoki może to być również sama przyjemność, a nie walka o przetrwanie. Potem jak odeszłam z pracy szef zaproponował mi tą klacz za 1/3 jej wartości, ale nie wzięłam jej bo bałam się, że po ciąży już w ogóle nie dam sobie rady. A teraz mam półrocznego synka i po porodzie (niezbyt łatwym i przyjemnym) jakoś odważniejsza jestem w siodle i bardzie zdeterminowana i wiem, że z tamtą cholerą w końcu bym wygrała.. Została sprzedana niedawno i wiem,że dziewczyna jest z niej i jej predyspozycji zadowolona, ale ponoć z jej charakterem ciężko wygrać🙂
Jedynie co mi po niej zostało to jakiś brak zaufania do niektórych końskich zadów w boksie....
Ja się nie boję, aczkolwiek może po porodzie mi się to zmieni - mam jednak nadzieję że nie. Czasem jednak strach przed jakąś konkretną sytuacją jest. Wiem co mój koń umie, co potrafi 😉, wiem co moge a czego nie mogę z nim robić. Np nigdy nie pojechałabym z nim na jaieś szalone galopy w towarzystwie innego konia. Sama, owszem.
Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
19 maja 2010 13:36
Lęk przestrzenny? Jak najbardziej! Kłopoty z galopem? Oczywiście! Lęk przed skopaniem? No ba!
Kiedyś tak było. Ale jakiś czas temu wyleczyłam się zupełnie. Nie wiem dlaczego, samo z siebie wyszło i odeszło. Teraz w sumie lęków mam bardzo mało.
Jedynie obawiam się jazdy na ogierach, lonżowania nakręconych koni i skoków, chociaż bardzo bym chciała spróbować kiedyś (o ile do tego dojdzie 😉 ) skoczyć coś małego dla rozrywki.
Ja się boję, ale jeżdżę  😅 W niczym mi to nie przeszkadza. Jestem wręcz z tego dumna, bo uważam, że mam wyrobioną ostrożność, pewne, bezpieczne zachowania, dobre nawyki, które chronią konie, ludzi, czy mnie przed niebezpieczeństwem.
W sumie to, nie tyle co boję się koni, ale o konie.
Oczywiście boje się, ale w bardzo niewielkim stopniu, nie jest to jakiś ogólny wielki strach, tylko po prostu czuję się niepewnie w niektórych sytuacjach, ale wiem jak się zachować i nie ma problemu.
Po prostu nie wsiadam na konie, które uznaję ze niebezpieczne i unikam sytuacji niebezpiecznych.
Jest tylko jedna rzecz, na punkcie której mam obsesję - odsadzanie się koni.
Panicznie się boję, gdy widzę, że ktoś przywiązuje konia na supeł, albo ogólnie przywiązuje konia w niewłaściwy sposób do niewłaściwej rzeczy.
Od razu pojawia mi się przed oczami scena w której kiedyś uczestniczyłam. Pewnego razu, pewna klacz tak się odsadziła, że potem umierała w męczarniach przez kilka godzin szarpiąc się, kalecząc coraz bardziej i w końcu wykrwawiając na śmierć. Masakra.
Każdy, kto by coś takiego zobaczył na własne oczy, byłby do końca życia bardzo ostrożny z wiązaniem.
Siss   Za Króla! Za Ojczyznę! Za ile?
19 maja 2010 13:44
Koni się nie boję i jeżdżę, boje się natomiast przeszkód większych niż 120cm...
Od września 2009 nabyty strach przed świecami,co niestety zaowocowało jeżdżeniem na czarnej na zawodach,zwłaszcza w drodze na rozprężalnie i/lub rundach honorowych. Wczoraj też nieźle się przestraszyłam,jak mój Duży stanął dęba.Nigdy tego nie robił,zawsze to była raczej domena Ogiera.Mam nadzieję,że nie zmusi nas do zastowania środków radykalnych i że to był jednorazowy incydent.Nigdy więcej nie chce znaleźć się w podobnej sytuacji jak rok temu. Całe szczęście,że mam dziurę w pamięci,bo nie wiem czy bym nie wykastrowała ogiera,gdyby było inaczej,jednakże podświadomy strach został zwłaszcza,jeśli jest jakiś bunt i "podskakiwanie".Mimo tego, i tak rzeźbimy  🏇
Ja chyba rozumiem trochę inaczej pytanie ElaPe, ten specyficzny rodzaj lęku.

Jako dziecko miałam właśnie coś takiego- zaczęłam jeździć jak miałam 5 lat, mało rozumku, wyobraźni i żadnych przykrych doświadczeń z końmi.
Jednak każda droga do stajni była dla mnie męką- byle szybciej, byle do kibelka zdążyć. Na terenie stajni byłam przedziwna- pamiętam, że mamie zdarzało się delikatnie potrząsnąć mną za ramię żebym usłyszała co mówi, otępienie takie, zamknięcie w sobie.
Mama jako doświadczony pedagog stale pytała mnie czego się boję, co jest nie tak, wiem, że bardzo martwiła się o mnie.
Nawet próbowała zmienić moje zainteresowania, po co dziecko ma się niezrozumiale męczyć.
Ale ja płakałam, że chce do koni, ciągle o nich mówiłam- pytałam kiedy wreszcie pojedziemy.
Stres, biegunki, jakiś taki rodzaj otępienia utrzymywały się tygodniami- zawsze przed jazdą- po jeździ wielkie szczęście i radość.

Przeszło samo, nawet nie wiem kiedy.

Później długie lata totalnego braku lęku, lekkomyślności nieraz.

Teraz jako już 24letnia kobieta boje się koni stających dęba i koni mocno napierających na człowieka- nieraz mówię sobie, że trzeba pomyśleć o swojej przyszłości i zacząć dbać o siebie a nie zajmować się świrami. Ale to już rozsądek a nie to co wcześniej.
(mówię i myślę jedno a ciągle wsiadam na różne wariaty jak tylko ktoś poprosi o pomoc 😉 )
Euforia_80   "W siodle nie ma miejsca dla dupków!"
19 maja 2010 14:32
koni sie nie boję, boje się tylko niebezpiecznych sytuacji w jakich czasami znajduje sie przebywając przy koniach.
Kiedyś tez byłam odważna albo raczej nierozsądna ale z wiekiem zaczęłam na to wszystko patrzeć inaczej i zdecydowanie teraz jestem dużo bardziej ostrożna i rozsądna  przy koniach, niestety wszystkiego nie da sie przewidzieć .
ushia   It's a kind o'magic
19 maja 2010 14:39
zaznaczyłam opcje że sie nie boję i jeżdzę
aczkolwiek nie do konca to jest prawda - bo jak kazdy normalny czlowiek mam swiadomosc ze sa to duze i niekiedy niebezpieczne zwierzeta
ale nigdy nie panikuje, nie wymyslam "na zapas", nie puszczam konia bo sie brzydko popatrzyl itp itd
natomiast nienawidze ludzi ktorzy tak robia, a mimo to usiluja jezdzic - bo stwazaja zagrozenie dla siebie i innych dookola
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
19 maja 2010 14:46
nie, no pewnie że chyba każdy (prawie) ma jakiś instynkt samozachowawczy i stara się unikać sytuacji niebezpiecznych bądź stara się minimalizować ryzyko.

Oczywiście jak bym wiedziała że dany kon wykazuje zachowania niebezpieczne to bym sie bała go czy też miała respekt do niego.

pamiętam na wsi mieli takiego wałacha. Ładny był, ciemny kasztan ale wredny niesamowicie. Potrafił ewidentnie pogonić nas jak żeśmy zbyt blisko się na okólniku zbliżyły do niego, my dzieci. Leciał w naszym kierunku ewidentnie szczurząc się.

Nie mylmy strachu z rozsądkiem. Każda mysląca osoba pewnych potencjalnie niebezpiecznych sytuacji się obawia. Ja się boję takich osób, które niczego się nie boja 😉
Obawiam się tylko obcowania z ogierami- że się wyrwą do grzejacej klaczy i nie dam rady go przytrzymać, bądź będą przejawiały inne, charakterystyczne dla swojej płci, niezbyt bezpieczne zachowania (bo przecież nigdy nie wiadomo, kiedy im hormony zagrają)...
Na pewno to wynika z braku doświadczenia zajmowania się ogrami 😉
od kiedy dostałam konia tj od lutego zeszłego roku nie bałam się całkowicie . jeździłam cały czas w samotne tereny (bo nie miałam innego miejsca po którym mogłabym jeździć), bez problemu na samym kantarku sznurkowym, wszyscy mi się dziwili, a ja byłam dumna, że mój konik tak się mnie słucha, skaczemy razem w terenie itp .  (praktycznie bez jakiegokolwiek przygotowania, tylko kilka gier z ziemi) . teraz widzę, że w każdym momencie mogła mnie zabić .
z czasem, w kwietniu ojciec ogrodził mi większy padok, więc tam jeździłam z reguły już na wędzidle, skakałam i dobrze się dogadywałyśmy, zaczęłyśmy robić coś więcej z ujeżdżenia . na początku jeździłam jeszcze trochę w  tereny, ale w końcu przestałam, znudziło mi się .
w sierpniu zaczęły się żniwa, więc mi przyszła ochota na tereny . Gala była znowu bardzo wystraszona,(ona ogólnie jest dość strachliwa) ale pierwszy teren był bez jakiś większych problemów . Pewnego dnia wybrałam się w taki większy teren, jechałam po ściernisku i sarna wyskoczyła mi z kukurydzy . spadłam, ale konia dalej trzymałam mimo strasznego bólu w ręce, jednak po czasie mi się wyrwała i poleciała do domu . na szczęście miałam przy sobie telefon, więc zadzwoniłam do taty, powiedziałam, że spadłam i że ma konia rozsiodłać i zamknąć na padoku, po czym się rozłączyłam i chciałam wstać z ziemi . nie umiałam . ojciec zadzwonił, szukał  mnie, musiałam palcat w górze trzymać, żeby mnie między polami znalazł . zapakował mnie do samochodu i na pogotowie - zwichnięty bark .  było to kilkanaście dni przed obozem w hiszpanii, na który pojechałam w stabilizatorze .
wróciłam, kilka dni po końcu kontuzji przewróciłam się i mi kość w łokciu pękła . znowu gips i przerwa od konia - za ten czas nie wsiadłam . potem cały czas miałam jakąś wymówkę żeby nie wsiadać, a to pogoda, a to podłoże, za zimno itp . w styczniu wsiadłam na nią na chwilę, jednak kilka dni później odnowienie kontuzji barku przy wygłupach z kolegą - gips .
w końcu jakoś tak w marcu stwierdziłam, że wypadało by wsiąść na konia w końcu, jednak sama się tego obawiałam . poprosiłam koleżankę, żeby pierwsza na nią wsiadła, chodziła bardzo fajnie jak na taką długą przerwę, sama wsiadłam na tej jeździe, ale tylko na oprowadzankę w stępie .  serce mi straaasznie waliło . później przez kilka dni wsiadałam sama na stępa tylko, bo się bałam, przy najmniejszym potknięciu zamierałam i oblewałam się zimnym potem . jednak dalej konsekwentnie jeździłam - i to mi naprawdę pomogło . jest maj a ja już bez większych obaw jeżdżę, skaczę, galopuję i jestem z siebie dumna . jednak czuję, że w najbliższym czasie nie odważę się pojechać  w teren . Galanteria od tego czasu była z moją kumpelą w terenie dwa razy, widzę, że się trochę boi, ale idzie im naprawdę dobrze i po cichu sobie marzę, że znowu kiedyś pogalopuje na oklep na samym kantarku sznurkowym w terenie . 🙂

od tego wypadku zaczęłam dopiero  tak naprawdę uważać przy koniach, na ich zachowanie . ale przy każdej jeździe jakieś tam małe straszki są .

się rozpisałam .  😡
samych koni nigdy się bałam... tych kopiących, gryzących też nie, chociaż przy zwierzętach najważniejsze jest oczywiście bezpieczeństwo i ostrożność. niedawno od początku przechodziłam to ze swoim koniem, gonienie na padoku, straszenie w boksie, nauczyłam się zdecydowania i konsekwencji.
za to z każdym dniem halowej udręki coraz więcej przybywa mi strachu przed terenami, niespodziewanymi sytuacjami, ponoszeniem... myślałam, że to po prostu napływ rozsądku, ale ostatnio przełamałam się i pojechałam na swoim szalonym sama do lasu - zaskoczona odkryłam znów, że to całkiem przyjemne i że chyba brakuje nam do siebie zaufania.  trzeba to nadrobić.
Ja natomiast panicznie bałam się galopować w terenie na moim koniu (gdy nie był jeszcze mój też), poniewąz on zawsze wali z krzyża gdy ma być galop, robi ot tak z radości. Na początku był dla mnie zbyt silny, nie potrafiłam sobie z nim poradzić, na każdy "skok" leciałam wysoko do góry i do przodu. Cztery, czy pięć razy przez takie rodeo wąchałam ziemię. W miarę jeżdżenia w te uciążliwe tereny nabrałam pewności siebie. Dzięki dupogodzinom na ujeżdżalni znacznie poprawiłam swój dosiad. teraz samozachowawczo (czyli wbrew odruchom ludzkim 😉 ) przy każdym bryku odchylam się do tyłu, wysuwam mocno oparte nogi w strzemionach do przodu i prawie nie odczuwam, że coś tam pode mną wariuje 🙂 no i oczywiście nie boję się aż tak i b. chętnie wyruszam na przejażdżki z innymi. Jednak pewien strach jeszcze jest, że któregoś razu przy napływie emocji, koń wyskoczy mi tak, że nie uda mi się utrzymać na grzbiecie.


za malolaty- totalny brak instynktu. gowno sie umialo, pani podworka w trzech chodach co nie spada jakims cudem. wsiadalam na wszystko i jakims cudem nic mi sie nie stalo. teraz sama nie wiem jak. jakby mi teraz pan, u ktorego kiedys jezdzilam, wyprowadzil takiego konia jak wtedy i kazal jechac samej w teren to bym mu sie w glowe popukala.
teraz- nie boje sie, ale wiem, ze sa konie, z ktorymi sobie gorzej radze i mam do nich respekt. z ziemi to samo- wiem czego po ktorym sie spodziewac. w siodle unikam niebezpiecznych sytuacji- jak mam kobyle co potrafi przydebowac, uwazam bardziej na sliskim itp.
mysle, ze w miare nabywania doswiadczenia nabywa sie rozsadku.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się