System opieki zdrowotnej

Bywają emeryci, którzy po lekarzach chodzą dla rozrywki, ale nie przesadzałabym.

Ja obserwuję inne zjawisko i kiedyś już o nim pisałam. Obserwuję narastającą bezradność młodych ludzi. Kiedyś jakaś tam podstawowo wiedza o postępowaniu w chorobie była. Nie biegli ludzie do lekarza w pierwszej dobie gorączki z bólem gardła i pokasływaniem, tylko pakowali się do łóżka , jedli cytrynę, cebule, czosnek, polopirynę, wygrzewali się, nacierali. Kiedy domowe leczenie nie przynosiło poprawy, szli do lekarza. I wiadomo było, że zwykle trzeba dać antybiotyk, bo doszło jednak do nadkażenia bakteriami.

Teraz, w NPL-u jest STANDARDEM, że przychodzą osoby w pierwszej dobie gorączki, z katarkiem i kaszelkiem. Wychodzą bez recepty, bo wirusówkę/przeziębienie/grypę leczymy domowymi sposobami i lekami dostępnym bez recepty.

Z jednej strony- świadomość w narodzie rośnie. Telewizja trąbi o sepsach, bezobjawowych zapaleniach płuc, ptasich i świńskich grypach i ludzie się boją o siebie. No dobra...ok. Niech im będzie. Uważam, że media robią krecią robotę i niepotrzebnie sieją panikę wśród ludzi, bo taka sepsa była jest i będzie i nie wiem skąd nagle zaczynają nią straszyć.
Ale część jest totalnie nieporadna przy zwykłym przeziębieniu. I o tym chcę mówić. Nie wiedzą, nie potrafią. Biegną ze zwykłym przeziębieniem w niedzielę o 18😲0, z katarem w sobotę. matki jeśli zobaczą, że dziecko gorączkuje, to zamiast coś podać na gorączke, to chwytają to dziecko tak jak stoją, naprawdę, bez dokumentów, bez peselu ( który jest NIEZBĘDNY do wystawienia recepty) i biegną w te pędy do NPL-u. I to mnie wkurza i frustruje. Ta rosnąca nieporadność narodu.
Wiwiana   szaman fanatyk
02 lutego 2011 11:25
Ano...
To ja coś o rodzinno-lekarskim systemie napiszę.
Mój dziadek wylądował na hematologii z białaczką. Po czym nagabnięty o okresowe badania krwi zeznał, że nie miał ich robionych od 5 LAT!!! A jak chciał receptę na leki nasercowe, to dzwonił do przychodni i prosił o wypisanie. Skutkiem czego rodzinny ze swym pacjentem nie widzieli się osobiście od wspomnianych 5 lat.
Dziwne...

Co zaś do nieporadności - Tunrida, a poczytaj forum. Znajdziesz kupę wpisów z pytaniami o jakiśtam specyfik koński, po czym połowa porad dot. używania tego czegoś będzie o pozytywnym wydźwięku, a druga - jakimś horrorem totalnym.
Za czym ludzie boją się cokolwiek robić sami, czy to w koniach, czy to w dzieciach, bo "jak dam tą odżywkę, to mu ogon całkiem wyłysieje, a jak dziecku dam cebulowy syrop na kaszel to będzie srało dalej niż widziało, bo tak na forum napisali, że się może zdarzyć".
To lecą do lekarza w panice...

😉
Ja zawsze pokazuję dziecko lekarzowi, ale owszem, nie biegam z pierwszą gorączką. Spokojnie daję coś na zbicie i czekam do rana- i jadę do lekarza. Głównie zależy mi na osłuchu, bo synek ma problemy ogólnie mówiąc z górnymi drogami oddechowymi.

Często widzę emerytów w kolejkach. Dobry przykład z wczoraj- normalnie się zapisałam do lekarza na godzinę 12.15. Przede mną siedzi starsza pani z kartką w ręce i mówi, że ona wejdzie tylko o coś dopytać, bo była rano i nie zrozumiała do końca jak ma brać lek. No ok, dwie minuty mnie nie zbawią. I co się okazało? Lekarka wywaliła babkę z impetem do rejestracji mówiąc, że na wizyty trzeba się umawiać, bo kobieta zarządała normalnego badania, bo jednak coś ją strzyka, tam coś puka. W przychodni sznur osób. I najlepsza kobieta z dzieckiem- zwróciła mi i jednemu chłopakowi uwagę, że kaszlemy, że chyba mamy jakąś chorobę i nie powinniśmy przychodzić do lekarza bo zarażamy innych ludzi. Odpowiedziałam czy mam się obawiać że jej głupota przejdzie na mnie czy o co chodzi. I żeby trzymała zatem to obsmarkane dziecko (serio, dziecko z wielkim zielonym gilem wiszącym z obu dziurek) z dala ode mnie, bo kataru jeszcze nie mam i nie chcę dostać. No kabaret....

Swoją drogą to ja nie widzę siebie korzystającej z takiego NPLu. Naprawdę nie wiem z czym miałabym się tam udać? Z gorączką wytrwam do rana- a jakbym miała atak czegokolwiek (jak moja koleżanka ostatnio dostała silnego bólu w plecach, myslała, że ją przewiało, a to nerki wyszły..)- to pogotowie, szpital z ostrym dyżurem..

Panikują też młode mamy (nie tylko młode wiekiem, ogólnie 'świeże' mamy)- jak ich niemowlak dostanie gorączki. Niestety niewiele pediatrów mówi JAKĄ dawkę można podać takiemu maluchowi. Miałam szczęście i mi to pediatra mówiła w jakiej dawce paracetamol mam mieć w czopku i kiedy podawać.
Gorzej jesli na pogotowiu nie chca przyjac, mimo posiadanego skierowania do szpitala (tak, tak pojechalam najpierw do przychodni majacej nocny dyzur).
A w szpitalu nie przyjeli, bo rejonizacja nie ta (szkoda, ze zadzwonilam najpierw na pogotowie podajac dokladny adres z kodem pocztowym wlacznie, i do tegoz uroczego szpitala mnie skierowano). Juz nie mowiac o innych perypetiach w tym szpitalu.
Drugi szpital mnie przyjal i tam nie mialam zadnych uwag odnosnie wspolpracy z obsluga.

Swoja droga do czego dokladnie uprawnia skierowanie do szpitala ?
zen- no właśnie. Ja rozumiem matkę z maluśkim dzieckiem 3 miesiące. Wiadomo- małe toto, to i strach. Rozumiem również młodą matkę z pierwszym dzieckiem, która po prostu nie ma doświadczenia.

Ale kiedy przychodzi kobieta lat 40 z 3-ką dzieci, z czego to chore ma lat 10 i gorączkę od 4 godzin. I dodatkowo kładzie mi na stół książeczki pozostałej dwójki dzieci i mówi, żeby je też zbadać przy okazji bo se pokasłują od kilku dni, to .... to ja czegoś tu nie rozumiem.

Jeszcze coś. Jak już się tak żalę.  😉
Przychodzi kobieta z dzieckiem, kaszlącym, lat np 5.  Rozbiera je i siada sobie , noga na nogę i gapi się po ścianach. Ja dziecko próbuję osłuchać. Dziecko, jak to dziecko, małe, nie współpracuje. Nie oddycha. Proszę dziecka- oddychaj mocniej. Dziecko nic. Normalne, nie? Małe, to i nie rozumie. Matka se siedzi dalej się gapi po ścianach. Proszę matkę "poprosi pani synka, żeby pooddychał". Matka do synka- "oddychaj" i dalej se siedzi noga na nogę i gapi się po ścinach. STANDARD.  😵
Zastanawiam się, czy tej matce w ogóle zależy żebym ja to dziecko zbadała poprawnie?  😲 Bo może jej to w sumie wisi?

A można przecież inaczej. Matka sama widzi, że proszę dziecko, żeby oddychało. To co robi? Kuca naprzeciwko dziecka i mówi" No popatrz Jasiu na mamusię. O rób tak ( tu mama bierze wdech i wydech) "No Jasiu- tak jak mamusia, jeszcze raz". I ja widzę, że matce naprawdę zależy.  😉
Ale takich matek jest zdecydowana mniejszość. Większość uważa, że jak powie do 5-latka "pooddychaj" to już się wysiliła dostatecznie.

baba-jaga- kurde...u mnie jest jeden szpital, więc sprawa jest jasna. Masz skierowanie wystawione- "skierowanie do oddziału wewnętrznego" i idziesz do tego szpitala z takim skierowaniem. Ale wiem, że w dużych miastach możesz mieć na skierowaniu napisane- "oddział wewnętrzny szpital im. Konopnickiej". I to jest skierowanie do tegoż właśnie szpitala i już. Nie wiem jak się ma sprawa w sytuacjach zagrożenia życia. Podejrzewam, że wówczas nikt na skierowanie nie patrzy, tylko przyjmuje. Ale nie chcę Cię w błąd wprowadzać. Z tego co wiem, to rejonizacji jako takiej nie ma i możesz sobie wybrać szpital. Ale jeśli masz na skierowaniu jak wół "im. Konopnickiej" to raczej masz iść tam. Trzeba lekarza kierującego chyba poprosić by skierował po prostu "do szpitala- bez podawania nazwy i do konkretnego oddziału" Ale głowy se uciąć nie dam.
Mnie jak nie chcieli/nie mogli przyjąć do szpitala (brak miejsc), to lekarz dyżurny obdzwonił szpitale aż znalazł taki, gdzie mnie przyjmą. Taka postawa jest całkiem sensowna 😉

Na moim skierowaniu do szpitala nie bylo ani nazwy szpitala, ani oddzialu (lekarz na nocnym dyzurze w przychodni nie byl w stanie w 100% stwierdzic co mi dolega).
W szpitalu, do ktorego udalam sie w pierwszej kolejnosci nawet nie chciano mnie zbadac. Jedyny problem - bylam nie z tej rejonizacji co trzeba.

Szczesliwie drugi szpital okazal sie strzalem w 10  🙂
Ja nie biegam po lekarzach, bo nie lubię i od czasu wyjazdu na studia sama nie wiem do jakiego mogłabym się w ogóle udać (przychodnia studencka to taki sajgon, że w okresie "grypowym" też czeka się kilka dni na numerek). Tym bardziej zdziwiło mnie, kiedy łapiąc drugą grypę żołądkową w tym miesiącu dostałam jasną sugestię, że albo w takim "uzewnętrzniającym się" stanie pojawię się w pracy, albo mam przywieźć L4 od lekarza. Jeśli moja przypadłość rozpoczyna działanie w okolicach 22 w piątek, to ja naprawdę nie widzę sensu:
a) tłuc się na NPL autobusem przez miasto (pewnie obwołaliby mnie żulem i jechałabym na 3 przesiadki obdarowując hojnie trawniki po drodze)
b) sensu samej porady u lekarza, który wiem, że mi nie pomoże i nie wypisze tego zwolnienia (sama sobie mogę powiedzieć, żeby uzupełniać wodę i elektrolity)
c) zajmować miejsce na korytarzu oraz przy okazji rozsiewać tego wirusa a także absorbować czas lekarza dla ludzi naprawdę potrzebujących.
Tylko niestety jeśli (odpukać) zdarzy mi się to kolejny raz (a wirus krąży w populacji w szkole i w pracy a także pewnie w każdym środku komunikacji w którym jeżdżę, plus zmęczenie sesją) to będę zwyczajnie zmuszona do tego, żeby tego lekarza odwiedzić. I wyjdę w tym momencie na tą która "wykorzystuje system", żeby nie stać w kolejkach i zawraca d**ę lekarzowi.  Urocze jest życie pacjenta;/
szm- no właśnie niekoniecznie na taką wyjdziesz. Jeśli powiesz, że nie masz żadnej możliwości pójścia do lekarza, a na studiach żądają zwolnienia, a nie wiesz czy uda ci się dostać do lekarza studenckiego, to lekarz w NPL-u też człowiek i to pewno zrozumie.

Są po prostu osoby, które zapytane "czemu nie poszły do rodzinnego" wzruszają ramionami i odpowiadają"No chyba nie będę siedział tam w kolejce".
Albo mówią, że kaszlą od 5 dni. 4 dni to wystarczająco długo, żeby do tego rodzinnego się dostać, nie? Albo twierdzą, że brzuch je boli od 3 dni. I zamiast iść do rodzinnego i już dawno mieć zrobione USG brzucha  choćby ze skierowaniem "na cito"😉, to przychodzą do takiego NPL-u o 22😲0 nie wiem na co licząc.

Lekarz to też człowiek i wie, że siedzi w takim NPL-u po to, żeby pomagać.
tunrida, jasne, jeśli trafię na kogoś rozgarniętego i zdołam jakimś cudem wytłumaczyć sytuację, to pewnie w końcu dostanę po co przyszłam. Mi chodzi o sam sens w ogóle pojawiania się u lekarza z taką dolegliwością, która trwa dwa dni i w zasadzie zawsze i tak trzeba ją w 100% przechorować.
Obserwuję narastającą bezradność młodych ludzi. Kiedyś jakaś tam podstawowo wiedza o postępowaniu w chorobie była. Nie biegli ludzie do lekarza w pierwszej dobie gorączki z bólem gardła i pokasływaniem, tylko pakowali się do łóżka , jedli cytrynę, cebule, czosnek, polopirynę, wygrzewali się, nacierali. Kiedy domowe leczenie nie przynosiło poprawy, szli do lekarza. I wiadomo było, że zwykle trzeba dać antybiotyk, bo doszło jednak do nadkażenia bakteriami.
Spójrz na to z innej strony - na radę: nie bierz zbijaczy temperatury, wleź pod kołdrę, wyleż wirusa, poczekaj, pada odpowiedź: nie mogę, muszę być jutro w pracy. Myślę, że ludzie idą do lekarza z przeziębieniem czy innym wiruskiem m.in. w nadziei, że lekarz da jakieś magiczne pigułki, które pstryk! i zadziałają.
To też może być przyczyna śpieszenia się do lekarza części młodych ludzi. Strach, że się wypadnie z rynku, że trzeba być cały czas w formie, że się spadnie na boczny tor, okaże się, że człowiek nie jest niezbędny itd. Czy to są słuszne strachy, czy urojone, to pewnie zależy od przypadku.
Nadal widzę bezradność.  😉 I wiarę w magiczne pigułki, które zrobią pstryk i pozwolą wyleczyć wirusówkę/grypę/przeziębienie. Wierzysz w magiczne pigułki "pstryk"? Nie wierzysz. A czemu? Bo nie jesteś bezradna przy infekcji, bo masz podstawową wiedzę, którą każdy człowiek, jako że się choruje często na przeziębienia powinien posiadać.
A nie posiadają.
Zamiast durnych seriali, powinni puszczać programy popularno-naukowe i poradniki "co zrobić przy katarze". 😉
I w tym też celu udzielam się w takich wątkach "pomocowych", by nieść kaganek oświaty, jeśli tylko można.
No właśnie, jest jednak coś, co lekarz może, a pacjent nie: wypisanie tego nieszczęsnego L4. Tzn. chory wie, że potrzebuje poleżeć dwa dni w łóżku i popijać herbatę z miodem i cytryną, i do tego specjalista nie jest mu potrzebny, ale potrzebne jest mu zwolnienie dla pracodawcy/prowadzącego zajęcia. I tak czy siak ląduje u lekarza z gorączką od kilku godzin.

Bogu dzięki mam końskie zdrowie i u lekarza pojawiam się naprawdę rzadko...
L4 świetnie rozumiem, ale ludzie którzy przychodzą do NPL-u nawet nie pytają o L4. Naprawdę. Mało która osoba pyta. Czy w to wierzycie, czy nie to tak jest.
Ja akurat nie mówiłam o NPLach, tylko ogólnie 😉
A wrócę tu do drażliwej wypowiedzi - zdaje sie, że ninevet pisała właśnie o zwolnieniach
A ja widzę również presję rynku. I łapanie się każdej deski ratunku. Nieco paniczne zapewne.
Niektórzy boją się L4 - bo się okaże, że nie są najniezbędniejsi na świecie.
A że bycie pod presją nakłada się na wiarę, że na wirusa lekarz może dać coś lepszego niż farmaceuta...

Oczywiście to, co piszę, dotyczy tylko części ludzi. Ale i tak bywa.

Rady ”co zrobić przy katarze” to mogłyby być zamiast reklam magicznych pigułek 😉 I może jeszcze przydałaby się kampania: chory pracownik w pracy to też koszty (innych chorych, zwolnień przy powikłaniach itd.).
Prawdziwa komedia z tymL-4. Zaziębiony człowiek, który potrzebuje 5 dni wolnego,żeby odchorować spokojnie czuje się jak naciągacz, uczniak.I jeszcze traci część pensji -to już prawdziwy skandal.Dobrze,że już zaziębionym nie mierzy się temperatury. To dopiero , w czasach leków przeciwgorączkowych, było zabawne.
Z drugiej strony znam osoby ukrywające się na zwolnieniach przed rozwiązaniem umowy o pracę bardzo, bardzo długo. Zwolnieniach na fikcyjną chorobę.
U mego chłopa w pracy za nic nie biorą l4, bo po 3 miesiącach pracowania bez brania zwolnień ma się premię coś po 3 stówki. No to nikt nie chce brać, bo to taka robota, że ta kasa, to jak 1/5 pensji, więc łażą jak zombie i zarażają klientów. Chłop złożył wypowiedzenie już, teraz będzie mógł zarażać co najwyżej szczury laboratoryjne.
Ja wczoraj byłam z dzidziusiem badać bioderka. Stoję w rejestracji, a tam odbywa się scenka rodzajowa rodem ze Stand Up-u.
Przychodzi chłop do lekarza (a raczej do pani w rejestracji) i mówi:
-Dzień dobry, chcialbym się zarejestrować do kardiologa.
Pani: dobrze, na styczeń.
Pan: ale jest luty.
Pani: tak, na styczeń 2012  😂
Ja parsknęłam śmiechem, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę, że temu biednemu dziadkowi do śmiechu nie było.
mnie ze złamaną ręką chcieli rejestrować za 2 miesiące 😵
Byłam w przychodni. Po zaledwie trzech godzinach zostałam przyjęta bez numerka.
Zostałam osłuchana, moja własna terapia okazała się prawidłowa i dostałam zwolnienie nawet wsteczne.
System zadziałał. Po czasie, ale jednak.
Gdy miałam wybity prawy bark i pojechałam do szpitala bez żadnego nastawiania wsadzili mnie w gips. No i chodziłam sobie w nim przez 5 tyg.
Gdy przyjechałam do zdjęcia i czekałam w kolejce jakaś Pani wyszła i powiedziała, że na dziś kończy pracę, że mamy przyjechać za 3 tyg do zdjęcia.
Mama się wkurzyła i sama zdjęła mi ten gips, jak się później okazało byłam bardzo mocno odparzona, gips był źle założony i nic mi nie dał.
Pojechałam prywatnie do ortopedy i zostałam zakwalifikowana do operacji, a wszystko przez złe pierwsze zagipsowanie.
a moja ręka jak sie okazało od razu kwalifikowała się do operacji, ale w szpitalu wsadzili mi w gips i dopiero po wizycie kontrolnej i odeslaniu do szpitala gdzie tez musialam sie plaszczyc zebym mnie lekarz przyjal to wtedy podjeli decyzje o operacji i byl zdziwiony ze od razu nie mialam operacji...
Pracuję jako farmaceuta i wiem jak wygląda NPL, dyżur w szpitalu, oczekiwanie na specjalistę, bitwa z ludźmi o numerek, oczekiwanie na badania. Wielu z tych dziadków nie jest w stanie nawet doczekać do diagnozy, umierają i tyle. Nie stać ich na prywatne wizyty, diagnostykę. Ja sama jestem na razie ubezpieczona przez firmę w prywatnej placówce ale kiedyś jak będę stara, zgrzybiała(jak dożyję) i biedna to wolę zdechnąć pod płotem niż korzystać z państwowej służby zdrowia.. 🙄
Przedziwne. Dziś w największym krakowskim szpitalu jadę windą.
Wsiadają trzy pielęgniarki.Każda z wielką nalepką na piersi:
" TYLKO MOJEMU BRATU WOLNO NAZYWAĆ MNIE SIOSTRĄ!"
Spytałam zatem, jak należy się zwracać żeby nie uchybić.
Cisza.Taka wroga. Pytam dalej, czy może:Pani Magister?
Cisza.Po chwili jedna z pań burknęła: tego magistra to trzeba by mieć.
I wysiadły.
p.s
uczciwie dodam, że był to jedyny przykry incydent a moje sprawy zostały załatwione koncertowo.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
11 maja 2011 13:50
Tania, a jak mają do nich mówić ich siostry?
Tania, a jak mają do nich mówić ich siostry?

Krysiu albo siora.  😂
Nie wiem, też miałam takie pytanie w zanadrzu, ale się piętra skończyły.
Zdążyłam tylko opowiedzieć dykteryjkę, że do mojego szefa mówiono :
-Panie Ambulansie!
Może Kenna się zjawi i wyjaśni?
" TYLKO MOJEMU BRATU WOLNO NAZYWAĆ MNIE SIOSTRĄ!"

A zakonnika ”ojcem” jego dzieciom?
trzynastka   In love with the ordinary
25 lipca 2011 22:33
Są jakieś prawa pacjentów czy coś takiego ?

Moja mama od 5 dni jest w szpitalu, najpierw jej szumiało w uchu, teraz na nie prawie nie słyszy, poza tym jest zdrowa, sprawna. W szpitalu jak w czeskim filmie, nie wie kiedy wyjdzie, nie wie jakie dokładnie leki dostaje, na pytanie co powoduje utratę słuchu usłyszała "powodów jest wiele, nie mam czasu tego Pani tłumaczyć", nawet jej dokładnie nie zbadali. Leki już dwa razy zmieniali, jakby dostawała je w ciemno, a to, że je zmieniali poznała sama po kroplówce.
Nikt jej nie bada czy jest jej lepiej, nikt jej nie pyta czy jej się poprawia... 
jak to jak? dajesz w łapę paru osobom i sobie przypomną o Twojej mamie....


polska słuzba zdrowia jest do leczania  🤬
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się