Nasze upadki z koni.

Mój przedostatni upadek to była ta słynna "torpeda", po której wylądowałam w szpitalu z uszkodzoną kością ogonową... I nadal nie wiem, jak to się właściwie stało  😁 Wiem tylko, że najpierw poleciałam w górę, potem w dół na siodło, potem znowu w górę (obrywając tylnym łękiem w plecy), a potem znowu w dół... tym razem na piasek  👍

Teraz to wszystko jest bardzo zabawne, ale wtedy - masakra.

A ostatni? Z koniem!
Na sesji zdjęciowej, w przyjemnych warunkach pogodowych: takie szarości, trochę wcześniej popadało, klimacik był. A ja galopowałam sobie po wilgotnej trawce. I nic by się nie stało, gdyby nie to, że postanowiłam skręcić... a koń skręcił trochę za szybko - i grawitacja powitała nas z szerokim uśmiechem... Na szczęście strat w ludziach i koniach zero, tylko strzemiona mi się wypięły z siodła...
(zdjęcia nie ma - fotograf nie nadążył za rozwojem wydarzeń...)
to i tak pamiętasz dużo z upadków. Moja corka pamięta tylko ,że była na końskim grzbiecie i ,że wracala do domu i miała tylko 700 metrow do domu.
No i wylądowala w szpitalu z wielowarstwowym zlamaniem kosci w lewej nodze.



znajomi przezywają ją teraz "śrubka"  🤣
O kurde  🤔 Ja to chyba jednak szczęście mam, tak sobie myślę, czytając ten wątek...
margaritka   Cantair HBC, a Nerwina na emeryturze;)
26 marca 2014 15:16
halo, jezdze duzo sama w teren i z przyzwyczajenia nie puszczam wodzy ( wtedy puscialm jak dopiero ktos krzykna " pusc wodze!"😉. a tak sama na siebie konia sciagnelam  😁 😁
na szczescie moje silne, umiesnione nogi to przetrwaly😉 ale podkowka na bucie zostanie na pamiatke!
margaritka, i mnie kiedyś została - ale na wysokości kostki (i nie tylko 🙁). Ale pamiątką było nie zdjęcie, tylko kilkanaście lat sztywności kostki, dobrze, że nie kulawizna do końca życia (dlatego tak ciskam się o to rzucanie wodzy - bo bardzo boleśnie odczułam 🙁, nie tylko ten jeden przypadek). A w twojej serii jest też znakomita ilustracja pt. "jak łatwo wyrwać łapkę z barku" 🙁 Zatem z trudem uczę się 🙂 (bo ten nawyk jest strasznie silny) rzucać wodze i przy glebie w terenie. Raz stary nawyk zadziałał = jedno żebro głębiej. Drugi raz - zadziałał nowy: ogier odbiegł kilka foule i grzecznie wrócił (a byliśmy sami). Trudno - wolę stracić konia niż życie.
kiedyś instruktorzy uczyli, powtarzali ,ze w razie wypadku trzymaj wodze bo koń może uciec itp. itd. Ja szybko się tego oduczyłam gdy spadając z konia trzymałam wodzę i widziałam kopyta konia nad swoja twarzą. Nie wiem jakim cudem kon nie nadepnął mi na twarz ale od tego czasu w razie wypadku zawsze puszczam wodze.
malinowaa   Życie zaplątane w końską grzywę...
26 marca 2014 18:36
Ja już się nauczyłam po dwóch wypadkach (za pierwszym razem wylądowałam pod nogami konia, zostałam podeptana i nie wiem, jakim cudem nic mi się nie stało, a za drugim oberwałam drewnianymi drągami- koń stwierdził, że po wcześniejszym wyłamaniu po prostu przegalopuje przez przeszkodę...), że należy puszczać wodze i kiedy tylko czuję, że wylatuję na taką odległość, że nie mam żadnych szans na powrót w siodło to natychmiast je puszczam.
Ja już zawsze puszczam - kiedyś spadłam z kuca, trzymałam wodze obiema rękami i wyrwane oba barki(czy coś takiego). Do teraz nie jestem w stanie utrzymać na rękach konia który jest cięższy na pysku bądź się wiesza. Po godzinie jazdy i np. pracy nad podstawieniem, zebraniem, zejściem w dół, gdy muszę popracować wodzami i rękami wysiadam i cierpię...
rita i jak noga ? aż mnie ciarki przeszły
Większość moich upadków przebiegała typowo, czyli utrata równowagi i gleba na plecy. Poza jednym.

Pojechałam z koleżanką w teren, do lasu. Wszystko było super, piękna pogoda, piękna okolica i fajny koń (pierwszy raz jechałam wtedy na tej klaczy i w ogóle pierwszy raz byłam w tamtejszym terenie). Trafiła się fajna ścieżka więc sobie zagalopowałyśmy, któryś już z kolei raz podczas naszej wycieczki. Droga była prosta, galop jednostajny, wygodny, ja się wyluzowałam... i nagle wylądowałam na glebie. Jechałam jako druga, koń przede mną nieoczekiwanie w galopie skręcił w jakąś małą ścieżynę zamiast jechać prosto, więc moja kobyłka w ostatniej chwili próbowała pogalopować za nim. Jako że nie była przygotowana na zmianę kierunku i my już praktycznie przejechałyśmy obok tej ścieżynki to koń wszedł bardzo gwałtownie w zakręt zaraz przy drzewie. Siła odśrodkowa mnie wyrzuciła, głową prosto w pień drzewa. Całą siłę uderzenia przyjęłam na kask i wiem, że gdybym go wtedy nie miała to byłoby BARDZO słabo. Pierwszy raz w życiu przez kilka pierwszych sekund nie wiedziałam co się stało i gdzie jestem, próbowałam się podnieść ale nie byłam w stanie. Mniej więcej po minucie stanęłam jakoś chwiejnie na nogach, po chwili już doszłam do siebie i pojechałyśmy dalej. Ale od tamtej pory staram się zawsze mimo luzu zachować jakąś odrobinę czujności. Wyjazdu bez kasku sobie nawet nie wyobrażam.  😉
To i ja opisze kilka moich upadków.


To była jedna z pierwszych jazd skokowych na mojej klaczy, więc jeszcze nie wiedziałam na co ją stać 🙂. Skończyłyśmy wtedy jadzę na zawrotnych 90 cm. Przeszkoda stała obok pierwszego śladu, żeby było gdzie przejechać. Stępowałam już dobre 10 minut, koń rozluźniony, ja też. W pewnym momencie koleżanka chciała zobaczyć jak wygląda przeszkoda o wysokości 110 cm, więc ją ustawiła. Luna jak zobaczyła przeszkodę, wypruła na nią dzikim galopem i skoczyła. Ja niezbyt zorientowana co się stało, walcząc o życie, zsunęłam się z siodła kilka fouli za przeszkodą. Nic się nie stało, kask na głowie był. Jak ogarnęłam już co się stało cały czas się śmiałam, że z takim koniem każda przeszkoda nasza 🙂.

Druga gleba była jeszcze śmieszniejsza, stępowałyśmy kobyłkę na oklep we dwójkę. Gdy skończyłyśmy, pierwsza zsiadała koleżanka za mną. Zapomniała tylko, że przy zsiadaniu nie powinna się mnie trzymać. Tak oto ona zeskoczyła z konia ściągając mnie brutalnie na ziemię 😀.

Trzecia była chyba najniebezpieczniejsza ze wszystkich. Pojechałyśmy ze znajomą instruktorką w teren na jej konikach polskich. Mi dostała się zawrotna i drobna Pineska. Później okazała się być też cwana... Teren mijał fajnie, pogaduchy, śmiechy itp. W końcu przyszedł czas na galop, pierwszy całkiem grzecznie, kilka razy zdarzył się lekki bunt, ale po skarceniu głosem było grzecznie. Drugi niestety nie był już taki przyjemny, klacz postanowiła urządzić mi lekkie rodeo. Najgłupszym pomysłem było wtedy użycie bata, Pika oddała tak mocno, że siodło zjechało na łopatki. Straciłam równowagę i spadłam na kark, który bolał kilka dni. Tutaj zawiniło tylko to, że przed drugim galopem nie sprawdziłam popręgu. Wydawało mi się, że jeśli już po pierwszym galopie popręg jest ok, to w trakcie drugiego też będzie dobrze.
A ja po raz kolejny leżałam na ziemi xD
Pierwsza eLeczka, trudny parkur, a ja zamiast skupić się na przeszkodzie którą miałam skakać obecnie, skupiłam się na reszcie, pogubiłam konia na przeszkodzie i jebs. W sumie i tak dobrze z tego wyszliśmy bo widziałam kilka takich przypadków, które kończyły się z glebą wraz z koniem. Tak więc po co ja zapamiętywałam parkur składający się z 12 przeszkód, skoro na 2 przeszkodzie już mnie nie było? 😀
Zaliczyłam ostatnio moją 10 glebę :-)
Wedlug niektórych człowiek podobno staje się jezdzcem po tej magicznej liczbie.

strzemionko   w poszukiwaniu szczęścia przemierzamy cały LAS ;)
17 listopada 2014 18:58
Zaliczyłam ostatnio moją 10 glebę :-)
Wedlug niektórych człowiek podobno staje się jezdzcem po tej magicznej liczbie.


a ja słyszałam, że po 7... różne wersje są  😀
A ja słyszałam, że po 100 🙂
Trzeba mieć dużą samokontrolę by do tych 100 doliczyć, ja się prędko pogubiłam  😁
Faktycznie różne wersje. W stajni, gdzie uczyłam się jeździć, mówiło się, że po 13.
Wszystkie liczyłyśmy  😁
A upadki na nogi lub takie zeslizniecia z konia na oklep tez się liczą?

Wedlug mnie kazde niekontrolowane dotknięcie ziemi to upadek.
W stajni zaczeli mi liczyć połówki za takie spadanie . :-P
Jak każde "dotkniecie ziemi" się liczy to też się wypowiem. Ostatnio zaliczona "gleba" wyglądała tak, że w terenie koń potknął się przednimi nogami i padł na kolana (nadgarstki) ja wyleciałam z siodła, oczywiście nogi mi zostały w strzemionach, i położyłam się na szyji klęczącego konia i wtedy oto był momęt dotknięcia ziemi moją ręką który trwał ułamek sekundy, bo jak machłam koniowi cm przed oczyma rękami to ten wystrzelił jak z procy do pozycji "stój" wzadzając minie z powrotem idealnie w siodło. Dodam, że nie wypadły mi strzemiona, wodze dalej trzymałam jak wcześniej. Cała akcja trwała około 2 sekund wyglądała komicznie 😁
udorka, skąd znowu - mały notesik i już 😀
Pamiętam, że w stajni dość długo wisiała "lista gleb" i wszystkie się na nią wpisywałyśmy. Miało to też związek z koniecznością przyniesienia czekolady, więc pilnowałyśmy się wzajemnie, żeby żadna nie kantowała. 🙂
U nas w stajni jest super zwyczaj: niepełnoletni fundują ciasto, najczęściej własnego wypieku. Mmm... ile pyszności była okazja spróbować 😀
U nas podobnie :-)
niepelnoletni ciasto a pełnoletni 0,5 litra  🤣 lub 0,7 jeśli gleba bardzo widowiskowa lub " za słaba" czyli z blahego podowodu.

Notesik jest fajna rzecza :-) tez taki prowadzę.
To w dziwnym gronie się obracam, bo tylko słychać: flachę stawiasz.
Nigdy o żadnej czekoladzie mowy nie było...

Facella   Dawna re-volto wróć!
18 listopada 2014 18:25
W pierwszej stajni dzieciaki przynosiły pączki, pełnoletni flaszkę. W drugiej stajni żadnego zwyczaju nie było. W obecnej piecze się ciasto. Fajnie przyjść do kanciapy i nadziać się na blachę glebowego jabłecznika  😁
W stajni gdzie pracowałam dzieci przynosiiły czekoladę za każdy upadek - tak więc nieraz hurtowo dostawałam w weekend całą kolekcję czekolad z miniony tydzień 😁

A w obecej to różnie, ale zwykle jednak ciasta przeważają, o i właśnie sobie uświadomiłam, że jakoś daawno nikt nie spadał  😉 My mieliśmy jakiś czas temu listę na forum klubowym i super sprawa to była (wiadomo kiedy przyjść na ciasto🙂, potem forum umarło śmiercią naturalną (a raczej zostało wyparte przez facebooka) i listy brak.
strzemionko   w poszukiwaniu szczęścia przemierzamy cały LAS ;)
18 listopada 2014 19:26
Jak byłam na obozie to tam stawiało się czekoladę za upadek. A tak w żadnej stajni, w której jeździłam tego nie było 🙁
U mnie w towarzystwie jest flaszka, ale ja jeszcze nie musze, choc straszą, że pamiętają  🤣
U nas przynosi się kilogram cukierków 😀


Jak już się odzywam:
haha
U nas czekolady albo flacha. I strzemienny z nogą na stole lub wierszyk do czekolady:

Jak wierność w psie
Jak zwinność w kocie
Tak wdzięk i elegancja w koniu

Przepraszam Cię (imię konia), że spadłam z Twego szlachetnego grzbietu  😁 (Czasem dodajemy "że okazałam się taką fujarą i spadłam" ale tylko dla tych, którzy mają do siebie dystans. )

[Tu następuje zjedzenie czekolady i... ] Zdrowie konia!

Ja gleby przestałam liczyć po 27, a bylo to 7 lat temu, więc już raczej się nie doliczę 🙂
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się