Po co laikom fachowe ksiązki weterynaryjne?

Chciałam go kupić rok temu. Ale jak mi pani sprzedająca krzyknęła cenę to oczy w słup i z niesmakiem odłożyłam.
Faktycznie. Więcej w nim schematów i obrazków niż konkretnych informacji. A przez kilka osób (moich znajomych) był bardzo wychwalany i polecali mi go kupić.
Jednak stanęło wtedy, ze kupię książkę o kopytach. Bardzo dobrze opisana ogólna budowa i przypadki zaniedbań tez są pokazane.

Ja go też wychwalałam,nawet na volcie chyba. 😡
Aż musiałam poszukać i do kitu się okazał.
Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
04 września 2009 12:26
'Pielęgnacja i podkuwanie kopyt koni' R. Kolstrung, P. Silmanowicz, A. Stachurska.
Państwowe wydawnictwo rolnicze i leśne.

Bardzo fajna i fachowa pozycja.

Tania, Zdarza się. Ale ja jako laik wolę kupować te sprawdzone, niż te z serii 'Jazda konna na weekend' 😁
Wstyd się aż przyznać, bo dostałam od znajomych dwóch książkę encyklopedię. Można się domyśleć z jaka ona 'fachowa' jest' 😁
Notarialna, miałam nadzieję, że taką dasz odpowiedź. Bardzo mnie cieszy, że polecasz tę książkę i że uważasz ją za interesującą pozycję. Przekażę autorowi.  😉

A to i ja znam jednego z autorów. Nawet dobrze znam.
Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
04 września 2009 12:44
Ascaia, No proszę, jaki świat jest mały 😁
Jak już mówiłam, a raczej pisałam, wolę poczytać coś fachowego 😉
A jest jakaś inna książka o kopytach polskiego autorstwa? Albo nawet i nie polskiego, a po polsku?
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
05 września 2009 21:43
Sama  zamierzam kupić książkę dla studentów weterynarii.
WIDZA NIE BOLI.
Osobiście miałam kilka sytuacji gdzie dwóch fantastycznych pseudo lekarzy chciało mnie naciągnąć na kupę kasy. Posłuchałam się trzeciego który w prosty i zwyczajny sposób mi wytłumaczył pewne sprawy głupie sprawy. Nie zapomnę jednak tego mojego  zażenowania przy zadawaniu mu pytań. Wet myślał że o  pewnych rzezach jednak mam pojęcie. A  jednak nie.
Wszędzie i w każdym zawodzie zdarzają się oszuści i szachraje. Ich interes  bo chcą zarobić. Sama osobiście lubię wiedzieć na czym stoję i mieć ogólną wiedzę na temat metod badawczych, lekarstw, symptomów. Czy przypadkiem niektóre szybkie reakcje z naszej strony mogą uratować  koniom życie? Mało jest takich przypadków gdzie lekarz nie zdąży dojechać albo błędnie zdiagnozuje konia?  Nie mówię że mam zaraz wymądrzać się przed  doktorem i kierować palcem co  powinien zrobić. Ale jeśli zacznie mi wmawiać że przy złamanej kości koń kuleje bo ma skurcz? No błagam. A I o takich przypadkach się słyszało w moim powiecie.
Często jest tak że czasami lekarz mówi to co pacjent chce usłyszeć. A raczej właściciel konia.
Czy tego typu książki nie pomogą nam chociaż mieć jakieś ogólne pojęcie o np. zatruciu rtęcią przez konia i jak szybko reagować do momentu przyjazdu weta?? Gdzie często mylone jest to ze zwykłą kolką.

Nie jestem wetem i nigdy nie zamierzam na siebie patrzeć z tej perspektywy po przeczytaniu tej książki. Ale wiem jedno, że  im więcej się czyta  o chorobach tym łatwiej jest im zapobiegać.  Osobiście w wielu przypadkach potrafię walnąć 100% trafną diagnozę w stosunku do samej siebie. Dlaczego  nie mogę  tego robić w stosunku do konia? Przecież sama i tak go nie wyleczę bo wet musi mimo co przyjechać i podać lek oraz określić symptom. Ale dzięki mojej konkretnej wiedzy nadanej przez tą właśnie książkę mogę sprawniej zwrócić uwagę na pewne sprawy i nakreślić sytuację przez telefon. Czy nie łatwiej się z takim właścicielem konia współpracuje?
Wet nie przebywa z koniem 24 h na dobę i nie raz nie jest w stanie powiedzieć mi  niczego nowego.

Kończąc uważam że każdy weterynarz powinien w spokoju wykonywać swój zawód. Ale nie zaszkodzi jeśli właściciel konia po zakończeniu diagnozy doktora może dodatkowo podać swoje propozycje. Jesteśmy tylko ludźmi. Każdy ma prawo się mylić jak i również lekarz. Nie widzę niczego sprzecznego w tym żeby laicy mogli sobie poczytać książkę dla studentów weterynarii. Jednak żeby nigdy nie zapomnieli z jakiego punktu startują i że nie maja prawa kierować lekarzem. Mogą co najwyżej zmienić weta.
Nie namawiam żeby leczyć samodzielnie swoje konie. Ale na pewno dzięki takiej wiedzy możemy zapobiec ewentualnej katastrofie.

Alvika   W sercu pingwin, w życiu foka. Ale niebieska!
06 września 2009 09:43
Podpisuję się pod postem zabeczki17.
I ogromnie się cieszę, że mój wet pierwszego kontaktu sam podrzuca mi czasami "MW" czy "Weterynarię po dyplomie", bo coś ciekawego piszą w temacie "moich" kleszczy lub RAO.
Moim zdaniem pogłebianie swojej wiedzy zawsze idzie na plus np. gdy coś się stało konikowi to dzwonimy do lekarza i mozemy mu dokładnie i fachowo powiedziec co i jak , co oczywiście ma olbrzymie znaczenie!! poza tym w czasie rozmowy z lekarzem nie czujemy sie jak głupi i rozumiemy o czym sie mówi . Jednak niedopuszczalna jest sytuacja w której próbujemy na własną rękę leczyć zwierzaka bez uprzedniej konsultacji z lekrzem , gdyz uwazamy ,że sami sobie poradzimy, można wtedy zroi weicej krzywdy niż pożytku  ..to takie moje refleksje na ten temat 🙂
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
06 września 2009 10:59
A najgorsze jest to że często lekarze traktują swoich pacjentów  teoretycznie. Ma pewny wbity w głowę system którego się trzyma i nim kieruje. Czyli  słyszy przez telefon: konia boli brzuch, poci się, kładzie.-   Bankowo kolka bo konie często maja kolki. Proszę go pognać a ja zaraz przyjadę..
Kiedy jednak spotyka się z  właścicielem konia który ma dość spora wiedzę i dokładnie nakreśli mu sprawę. Wie na co może zwrócić uwagę, co koniowi zaszkodzi ... aaaaa... to już jest inna broszka, inne traktowanie, inna diagnoza.
Pytania - a na jakiej podstawie postawił Pan diagnozę? A czy nie wydaje się Panu że to może być zatrucie?  Wnioskuję to po naszej porannej wycieczce  gdzie koń  chwilę skubał obcą trawę w leśnym zagajniku. Przy polach Pana H. Który niedawno nawoził ziemie.
No i proszę lekarz inaczej patrzy na konia, baczniej mu się przygląda, kombinuje i przypomina sobie postępowanie w takich dość rzadkich przypadkach.

No i na koniec jeszcze sprawa która mnie dość bulwersuje- po co  laikom fachowe książki.
Ciekawa jestem czy Pani która zaczęła ten wątek zdaje sobie sprawę jak wiele zwykły, szary człowiek po TAKIEJ dawce wiedzy może zrozumieć, pojąć , przestawić tok myśleniowy?
Sama obecnie czytam książki dla studentów medycyny. Interesuje mnie obecnie  układ kostny, kręgosłup  itp. Lekarz ortopeda nie jest nigdy w stanie 100% określić czy ten ból w odcinku L5-L6 to nie przypadkiem narośl wewnętrzna. On tez nie siedzi we mnie i nie czuje to co ja. A jednak wolę nie przekonywać się na własnej skórze że jestem błędem lekarskiej diagnozy. Tak samo nie chciałabym aby mój ukochany koń padł przez NIEDOPATRZENIE. Gdzie nie kłóćmy się zdarza się to  często. Bynajmniej ze swojego doświadczenia znam milion takich historii.
Wolę pewne sprawy kontrolować, pilnować niż później leczyć. Każdy z nas jest człowiekiem  i odpowiada za samego siebie lub swoje  zwierze. Nie opadam tez w skrajności i TEGO UCZĄ nas Fachowe książki.
Stwierdzenie ,,po co laikom fachowe książki"  dla mnie jest takim adekwatnym POLICZKIEM na zasadzie- CIEMNOTA SIEDZIEĆ CICHO LEKARZ PRZYJECHAŁ, będzie badanie. Wy siedzicie w swojej kaście i tak nie zrozumiecie co tam on robi i mówi.
Prawie jak w średniowieczu.

Może  dzieciom które  wychowują się na Wsi, pomagają w gospodarce  powiedzmy- Ej po co Wam  zajęcia dodatkowe z Chemii?? Po jaką cholerę robicie kurs hiszpańskiego?  Liceum artystyczne?  Studia z kosmetologii? Lepiej zróbcie prawko na traktor, to bardziej się przyda. Musicie znać swoje miejsce  w szeregu. Poza tym siedźcie cicho  bo ktoś bardziej wykształcony się tym lepiej zajmie. A już nie daj co nie czytajcie fachowych książek bo i tak jest to dla was zbyt skomplikowana sprawa.  Lepiej być ciemnym szarym łbem, przyszłość opierać na opinii TYCH WYKSZTAŁCONYCH przez tyle lat na Uniwersytetach niż samemu zainteresować się pewnymi sprawami. A  to że rodziców nie jest stać aby posłać Was  na studia weterynaryjne to już zamyka Wam całkowicie drogę przed jakimkolwiek edukowaniem w te dziedzinie.

To może w ogóle pójdźmy po bandzie i stwierdźmy:
- Po co nam interesować się polityką skoro mamy od tego Rząd i on już o Nasze sprawy zadba?
- Po co  kupować dziecku witaminy Sanostol - skoro pediatra ostatni razem tego nie zapisał?
- Po co samemu kontrolować podatki skoro są od tego odpowiednie instytucje które nam policzą i na pewno nie popełnią błędu?
- Po co czytać ,,fachowe książki" do tworzenia porządnych stron internetowych skoro nie studiujemy informatyki?
- Po co samemu obliczać jakie procenty daje nam bank i nalicza dodatkowe zyski, sprawdzać  kredyty , opłacalność skoro nie mamy wykształcenia ekonomicznego? A przecież pomocą zawsze służy Pani przy kasie w PKO.
- PO co kupować wypaśne Lustrzanki? Przecież nie studiujemy na ASP fotografii?
- Po co malować akwarela na płótnie? Nie studiujemy przecież malarstwa?
Na zbój laicy mają czytać fachowe książki? Przecież  z tego wynikają same problemy i w dodatku ciemnota nie zrozumie o co biega.
I na koniec: - Nie powinniśmy hodować koni bo nie mamy skończonego technikum hodowli koni. A po co Czytać nam Pruskiego? Laicy  raczej powinni zająć się własnymi sprawami a nie zagłębiać się w fachowe książki.  😵 🤔wirek:
Po co malować akwarela na płótnie?

😍  😀iabeł:
Co prawda akwarelą na płótnie się raczej nie maluje  😂 i ogólnie o takie postawowe błędy przy braku pojęcia - łatwo, więc warto o tym pamiętać, ale ogólnie - popieram wypowiedź. Też obawiam się, że o to właśnie chodzi, o to, że wiedza ma być rzekomo dla wybranych, dla praktyków - nieważne, weterynaryjna, medyczna, budowlana, artystyczna...
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
07 września 2009 00:10
Halo ->,, Podmuchy wiosenne" na tej stronce -> http://www.culture.pl/pl/culture/artykuly/os_wojtkiewicz_witold  a jednak można akwarela na płótnie :P własnie dlatego chodziło mi o skomplikowanie tej wypowiedzi, bo mało kto zdaje sobie z tego sprawę że jednak GWASZE to nie AKWARELE 🙂
O właśnie - chodzi też o poziom merytorycznych błędów w publikacjach. Przecież im lepsza publikacja, tym lepiej z niej właśnie korzystać, a nie z pozycji rojących się od błędów. Mnie by do głowy nie przyszło, że człowiek, z powiedzmy - średnim wykształceniem, może nic nie zrozumieć  🤔 (po coś chyba do szkoły chodzimy?) z porządnej, i jak najbardziej profesjonalnej, technologii malarstwa czy konserwacji. Przecież chyba obrażałabym ludzi, gdybym coś takiego insynuowała? To dlaczego veci coś takiego sugerują? Podręcznik jest podręcznikiem - jedni zrozumieją zawarte w nim treści, inni nie.
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
07 września 2009 01:14
idąc tematem wątku nasuwa mi się myśl:

Jeszcze parę setek lat  i w dzisiejszych odłamach islamu ( np. talibowie) ludzie wychodzili z takiego założenia :
Kobiety nie miały prawa uczenia się , prawa głosu, a o równouprawnieniu zapomnijmy. Kobiety  nie mogły być dobrymi prawnikami, lekarzami, dowódcami bo po co im książki i wiedza. Może dzisiaj powróćmy do tamtej jazdy i zmieńmy temat wątku na bardziej hardcorowy- PO co kobietom fachowe książki.
Przecież żadna baba nie będzie mieć bladego pojęcia o  mechanice samochodowej, o hydraulice, elektryce. Baby do garów i dzieci rodzić. PO co im wiedza? Żeby utrudniać życie mężczyźnie?  Modlitewnik, różaniec i do kościoła ot jedyna rozrywka. Po co jej wiedza nieczysta jeszcze wiedźmą zostanie i na stosie spalą. PO co jej wiedzieć że ziemia jest okrągła? Tego uczą na Uniwersytecie Jagielońskim  studentów więc nie dla niej taka informacja.

Po prostu w pale mi się to nie mieści.  Wariuję  wiem.... ale mnie ten temat dość mocno dotknął.  Jeszcze niedawno w
IV RP któryś z mądrych PiSowców sypnął podobną bubę. Chodzi mi o definicję -> Wykształciucha.  Parodia jednym słowem.
A przy tym stwierdzeniu w  temacie wątku czuję się jakbym była gorsza, bo raz że nie studiuję FACHOWEGO kierunku i przez to nie powinnam mieć pozwolenia na czytanie książek. A dwa no  przecież mi wiedza w kwestii fachowej jako LAIKOWI się NIE NALEŻY bo muszę zacząć studia a amatorka jest ,,fo pa" . Ona nigdy nikomu korzyści życiowej nie przyniosła. Jak to mówią Francuzi ,,ŻENUA"
.
zabeczka Twoje wypowiedzi sa na zasadzie  nastolatki, ktorej mama nie pozwolila isc na dyskoteke. nie chce mi sie  pisac za duzo, bo posluguje sie telefonem, ale...
Teksty o zbawianiu kobiet i calego swiata-makabra.
Moje zdanie na te temat sie nie zmienilo. Czlowiek, ktory nie ma podstaw zadnych nie powinien bawic sie w lekarza. Zaczynasz sie uczyc od cirurgii, czy od anatomii?
tematem nie jest, czy lekarz jest dobry i czy wie co robi.
zbyt czesto w swojej praktyce spotykamy sie z takimi domoroslymi, przemadrzalymi klientami, ktorzy przeczytali o potrojnej osteotomii, ale juz w jakim przypadku ja zastosowac nie maja pojecia, ale oni sobie "zycza".
Zanim zrobisz z siebie zabeczka bojownika o rownosc i niepodleglosc, to zastanow sie.
To, ze kupujecie takie ksiazki nie jest zabronione i niemile widziane, tylko to, co potem prezentujecie jest zalosne. Teksty- ja wiem lepiej, ale to trzeba inaczej, a bo w tamtej ksiazce bylo napisane... z regulu, jezeli klient jest niegrozny i nie szczeka zbyt zarliwie, to udaje sie jakos dogadac, niestety spora czesc zamienia sie w takich, co to jednak wiedza lepiej. Ja z takimi nie rozmawiam i nie obsluguje. Bo on i tak zrobi po swojemu w domu, a jak zwierz padnie, to i tak wina glupiego weteryniarza, bo ja mowilem, a on nie chcial sluchac.
"Praktyka kliniczna-konie" kosztuje blisko 400,00 zł. Liczy ponad 1200 stron tekstu.
Oczywiście na półce wygląda imponująco. 😉
Moim zdaniem dla "nie lekarza weterynarii" - zakup zupełnie zbędny.
A nawet dla lekarza o innej specjalności niż konie .


Po prostu w pale mi się to nie mieści.  Wariuję  wiem.... ale mnie ten temat dość mocno dotknął.  Jeszcze niedawno w
IV RP któryś z mądrych PiSowców sypnął podobną bubę. Chodzi mi o definicję -> Wykształciucha.
to był akurat wolny przekład z Sołżenicyna... i jak widać samospełniający w swym przesłaniu, bo jego odbiór dowodzi tylko, jak wielu idiotów ma wykształcenie, a nie ma elementarnej wiedzy o kulturze w której żyją...potwierdza tylko, że wykształcenie nie zrobi z głupca mędrca.
"Praktyka kliniczna-konie" kosztuje blisko 400,00 zł. Liczy ponad 1200 stron tekstu.

Tak, cena "reguluje potrzeby"  🙂. Nie kupiłam, bo cena wysoka, a i "potrzeba" zniknęła  🙁
Ale 1200 stron tekstu - czy to dużo? Po prostu większe prawdopodobieństwo, że się znajdzie, czego się szuka.
[quote author=Tania link=topic=5191.msg330817#msg330817 date=1252308608]
"Praktyka kliniczna-konie" kosztuje blisko 400,00 zł. Liczy ponad 1200 stron tekstu.

Tak, cena "reguluje potrzeby"  🙂. Nie kupiłam, bo cena wysoka, a i "potrzeba" zniknęła  🙁
Ale 1200 stron tekstu - czy to dużo? Po prostu większe prawdopodobieństwo, że się znajdzie, czego się szuka.
[/quote]
Dużo- to drobniutkim drukiem jest pisane. Mam tę książkę teraz w domu /pożyczoną od laika/ i jest to podręcznik świetny -ale trudny dla mnie. A podstawy mam na pewno.
Wolę to:      http://www.merck.com/mmpe/index.html
Za darmo i wyszukam co mi potrzebne w przystępnej formie.
jest to podręcznik świetny

I to jest chyba najważniejsze - że jest świetny podręcznik, i kto potrzebuje - może z niego skorzystać.
Alvika   W sercu pingwin, w życiu foka. Ale niebieska!
07 września 2009 08:59
Od kupowania książki do leczenia na własną rękę daleka droga. Bardzo, bardzo daleka.
Mamy dwa "fronty":
stronę lek. wet., którzy często spotykają się z właścicielami-samozwańczymi doktorami z bogatą biblioteką  
i właścicieli, którzy mają dość swojej niewiedzy i którzy często spotykają się z mało kompetentnymi lek. wet.
I co? I wszyscy mają rację. Ale przecież obie strony dyskutują o sytuacjach ekstremalnych, a nie codziennych!
pokemon, samozwańcy stanowią tylko jakiś niewielki procent wszystkich właścicieli z bardziej profesjonalną literaturą. Tak samo jak weci z rtg w oczach i usg w trzech palcach. Nie można na tej podstawie generalizować. Głupota jest sprawiedliwa i nie zna podziałów, na obu frontach równo gości.

PS.
a może zdefiniujemy tytułowego laika? Laik w tym ujęciu to dla mnie ktoś zupełnie z końmi ściślej nie związany. Czy osoba odpowiedzialna za dobrostan konia może być laikiem? Tego nawet sobie nie wyobrażam. W moim mniemaniu zdobywanie wiedzy to psi obowiązek każdego właściciela żywego stworzenia.
Też jestem za definicją- laika, podręcznika przy okazji też.
Ten "manual" Mercka -to jest taki podręcznik przydatny . Krótko i treściwie.
A spór rozsądzi jakiś nie lekarz weterynarii,który kupił ową biblię i szczerze napisze czy korzysta.
Ja ,będąc lekarzem i koniarzem -wolę do "manuala" zaglądać.
A mój syn-student -woli/a nawet musi/ korzystać z "Praktyki Klinicznej"
pokemon myślę, ze należy też wziąć pod uwagę, że niektóre osoby po prostu MUSZĄ wiedzieć, patrz ja. Uważam, że szewc powinien szyć buty, lekarz leczyć a kominiarz przepychać kominy, ale jeżeli czynności te dotyczą bezpośrednio mnie to po prostu chcę wiedzieć jak, po co i dlaczego. Weterynarz jest specjalistą i po to studiował 6 lat i praktykował niewiadomo ile żebym ja jemu w kompetencję nie wchodziła, jednak lepiej się czuję, jeżeli wiem o czym mówimy w przypadku zwierzaka. Mam szczęście i mam bardzo dobrego weterynarza od psa (30 lat praktyki, kila psów spisanych na starty, które znam jeszcze długo chodziło po świecie i merdało ogonem dzięki niemu), który mi polecił swojego kolegę, który zajmuje się końmi, też bardzo dobrego praktyka, ufam im, ale nie zaszkodzi zapytać i chętnie tłumaczą.

Nie mówiąc już, kiedy miałam mieć operację to lekarza prowadzącego przepytałam tak, że zwierzył się znajomej pielęgniarce, że czuł się jak na egzaminie  😁 czytałam książki medyczne dla studentów medycyny. Mam szacunek dla specjalistów, którzy potrafią poświecić mi czas i potrafią wytłumaczyć i rozwiać moje wątpliwości nawet jeżeli biorą się one z porad cioci Heli 😉

A jeśli ma ktoś 400 złotych wolne, to niech sobie wydaje na co chce.
AleksandraAlicja   Naturalny pingwin w kowbojkach ;-)
07 września 2009 09:25
A kupujcie sobie książki, jakie chcecie! Nic mi do tego- Wasza kasa. Tylko nie leczcie, ani nie diagnozujcie potem na tej podstawie, bo to nie jest takie proste. Gdyby weterynaria opierała się na przeczytaniu kilku 1200-stronicowych książek (jest jeszcze Praktyka kliniczna-psy, PK-koty i PK-bydło), to praktykowałabym jakieś 4 lata dłużej  🙄 Ja wiem, że właściciel lepiej zna konia i takie tam, niemniej ja jako lekarz zwracam uwagę na wiele rzeczy, na które nie patrzy właściciel. Nie mówię, że właściciel nie jest ważny- jest bardzo istotny, bo może on wiele wyjaśnić i pomóc przy stawianiu diagnozy (vide przykład z zatruciem). Niestety, ja spotykam się głównie albo z właścicielami, którzy chcą diagnozy przez telefon i kręcą nosem na to, że ja przez telefon nie leczę i pacjenta muszę zobaczyć (no bo po co, skoro oni na podstawie objawów wiedzą, ze to jest to!), albo takimi, którym lekarz jest potrzebny po to, by podać zaordynowane przez nich leki (bo oni sami konia zdiagnozowali i wiedzą, co podać, tylko, kurczę, nie mają leków!). I wybaczcie, ale to są najczęściej osoby, które sobie kupiły BARDZO MĄDRĄ I DROGĄ KSIĄŻKĘ O LECZENIU KONI. Natomiast uwielbiam właścicieli, którzy książek sobie nie kupują i którym muszę rysować, co dolega ich zwierzakom i jaka jest tego przyczyna.
Rozumiem też, że Wy jako właściciele mogliście mieć do czynienia z "lekarzami". Okej, niemniej ja poważnie podchodzę do swojej pracy, nie odwalam roboty, staram się dokształcać, kupuję mądre książki itd. i w związku z tym wymagam od właścicieli, aby wierzyli moim diagnozom i sposobom leczenia. Bo jeśli twierdzę, że jest tak i tak, to jestem tego pewna. Jeżeli wiem, że jest kilka sposobów leczenia, to przedstawiam je właścicielowi i wspólnie podejmujemy decyzję o tym, jakie leczenie będzie najlepsze dla danego pacjenta i portfela jego właściciela. Natomiast jeżeli czegoś nie wiem, to po prostu nie leczę, tylko konsultuję lub kieruję pacjenta do kogoś o większej wiedzy i doświadczeniu. Proste.
Nie mam nic przeciwko właścicielom, którzy mają BARDZO MĄDRE KSIĄŻKI, dużo wiedzą, ale nie ingerują w moje sposoby leczenia. Tylko ja jeszcze takiego nie spotkałam...
Też mam klientów ,jakich pokemon opisuje.
I to tak jest z tym różnie. Czasem to,czego klient się naczytał -pomaga w rozmowie z nim,czasem strasznie tę rozmowę utrudnia. Staram się jak najwięcej "rozmawiać" z pacjentem-nie klientem . 😉
Okropnie niemiło się słucha wywodów na temat błędów/ domniemanych/ innego lekarza .
Okropniej jeszcze słucha się na temat błędów rzeczywistych / lub widzi je u pacjenta/ .
Na pewno korzystnie jest ,jeśli klient wie dużo o zasadach żywienia,utrzymania,pielęgnacji ,rozrodu ,użytkowania - i tę wiedzę stosuje na codzień.
Wtedy ,gdy każdy robi co do niego należy- interwencje lekarza są rzadkie.
Gorzej,kiedy klient sam szkodzi pacjentowi a usiłuje to pomijać i kierować rozmowę na dywagacje,do jakich nie jest przygotowany.

  Pokemon, Tania, AleksandraAlicja, kilku pacjentów mam podobnych, niestety. Sporo osób jest takich, że jest po szkole rolniczej, zajmują się końmi swoimi, prowadzą pensjonat i np punkt kopulacyjny, o utrzymaniu, hodowli koni wiedzą bardzo dużo, i z nimi dogaduję się najlepiej, bo wiedzą jakie błędy popełnić mogli. W tych wypasionych, drogich książkach pokazuję im np zdjęcia chorób skóry, albo stawów z deformacjami.
  Najgorzej jest z pacjentami, którzy uprą się przy tym co jest wg nich słuszne, bo znaleźli to w INTERNECIE, albo KSIĄŻCE, i ja nie mam racji, bo np to nie jest zwykła gruda tylko coś bardzo skomplikowanego, bo przecież ich koń NIE MOŻE mieć "zwykłej" grudy i natychmiast mam zrobić wymaz w kierunku grzybów, a najlepiej jeszcze w 3 sekundy badanie czy to nie nowotwór... A jak mi przynoszą wydruk o tej chorobie, to jest to np z wikipedii 🤔
  A jak koń ma odczyn okostnej po kopnięciu przez innego konia i ropa leje się z ranki, i każę im zrobić RTG i wezwać specjalistę od tego, żeby zrobił jak należy operację, bo ja jednak nie mam RTG w oczach!!! To co widzę za pół roku jak mnie wzywają, bo każdy koński lek.wet. ma ich dość i nie chce już jeździć??? Nadal ropę, bo przecież się samo w końcu wygoi... Albo nie było czasu wezwać innego lekarza...  Albo już było dobrze i teraz, dopiero co, się znowu zrobiło źle.
Ludzi, którzy kupują i czytają fachowe weterynaryjne książki (nie będąc lek.wet.) nawet na tym forum jest ilu??? 1% użytkowników??? A zawsze lepiej wiedzących ilu???  👿
Small Bridge- dobrze spytałaś- kupują i CZYTAJĄ. Bo to też niejednoznaczne.
Mnie się nawet podobają re-voltowe dyskusje na temat schorzeń.
/no,z wyjątkami oczywiście 😤/
Wiele godzin na forum utarło jakiś sensowny sposób rozmowy.
/no,z wyjątkami oczywiście 😤/
Ludzie opisują co i jak,inni dopytują o szczególy,inni dzielą się swoimi doświadczeniami lub podają jakieś doraźne rady.
/no,z wyjątkami oczywiście 😤/
Inaczej jest w życiu. Pojedynek wet versus klient - nie jest łatwy.
/no,z wyjątkami oczywiście  🤣/
Klient potrafi zatajać prawdę, próbować manipulować wetem, lub kłamie wprost.
Klient może mieć na celu uniknięcie kosztów.
Klient - bywa,że od dawna zalega z płaceniem a ma żal,że żaden wet do niego pojechać nie chce.
Różnie to jest-uwierzcie. A wet ? Z jednej strony widzi,że zwierzak potrzebuje pomocy .No to usiłuje pomagać. Z drugiej -wie ,że najbardziej zwierzakowi pomógłby nagły wyjazd klienta na antypody na zawsze.
No przecież czytania samego w sobie potępić nie można.

Bo tak naprawdę wszystko zależy od tego KTO to czyta i CO z tą wiedzą przeczytaną zrobi.

Jeśli mamy do czynienia z debilem, który przeczytawszy kilka stron uważa, że zjadł wszystkie rozumy i wymusza na weterynarzu takie a nie inne postępowanie, to równie prawdopodobne jest, że taki debil może być upierdliwy przeczytawszy fachowy podręcznik, jak i nie przeczytawszy go.
Nie mając dostępu do książki za 400 zł wiedzę weźmie z neta, od sąsiada, lub po prostu z kosmosu. Bo on wie lepiej. Niezależnie od tego co przeczytał. Taki typ. Po prostu.

A im większa wiedza i świadomość właściciela konia tym lepiej. Tak uważam. Mimo iż czasem taka wiedza może być dla weterynarza niewygodna.  😉 Cóż takie czasy. Świadomość ludzi jest coraz większa w wielu dziedzinach. Tak samo dzieje się w medycynie.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się