Singiel, związek - wybór czy konieczność?

jedna jaskółka wiosny nie czyni, podobnie jak opinia jednego kawalera nie świadczy o ogóle

Na pewno. Ale bywa i taka opinia.
Inny kawaler z tego pokolenia z wielką radością wskoczył w związek z panną tak dominującą, że ja nie umiem wytrzymać w jej pobliżu nawet 10 minut. Samodzielna a raczej działająca za wszystkich. Traktuje go jak pieska czy coś. Karmi, komenderuje, ubiera. No wszystko. On zachwycony bo gładko przeszedł z podobnego traktowania przez mamę do innej jednostki. Różnie to bywa.
widzisz jkobus - kompletnie mamy różne paradygmaty i różne definicje pojęć.
Dla mnie rozwój to nie pieniądze - absolutnie jest to nie związane z pieniędzmi. Rozwój to wewnętrzne coś co pozwala akceptować samego siebie, być szczęśliwym i zadowolonym z siebie. To dochodzenie do tego etapu (oczywiście nie zadufanie i głupkowate zadowolenie), rozwój to akceptacja życia, to samoświadomość.

A bilanse - z tym się nie zgodzę. Pewnego rodzaju podsumowania pomagają nam nie tylko w podejmowaniu decyzji - ale w tym co zmienić, co ulepszyć.
Jeżeli robisz prosty bilans: w zeszłym roku zabrakło mi siana dla koni - to nie rzucasz koni i swojego życia - ale podejmujesz takie decyzje by tego siana nie zabrakło - zbierasz więcej, dokupujesz, lepiej chronisz by nie zmokło, sprzedajesz konia bo masz ich za dużo, zaczynasz skarmiać czymś innym itd.

Sam napisałeś, że druga osoba może pomagać - ale i przeszkadzać. I co? jeśli przeszkadza w życiu - poddajesz się? Zgadzasz się na to?
Czy nie lepiej zrobić przemyślenie, podsumowanie (jak zwał to zwał) i podyskutować o tym - może poprawić coś w związku?

edit: a co do romantyzmu - nie chodziło mi o miłość od 1 wejrzenia - ale jakaś chemia musi być, coś do tej osoby musisz czuć - żeby chociażby iść z nią do łóżka - chyba, że traktujesz to w kategorii higieny osobistej.
Przecież są osoby, które pomimo, że atrakcyjne wizualnie odrzucają Cię - zarówno spodobam bycia jak i innymi cechami - a obiektywnie są ładne.
A inne kobiety pociągają Cię - także fizycznie.

Chyba, że olewasz sprawę bo zima blisko - no i ten piecyk.
Ze stronę czy dwie wcześniej dawałem już link do rozważań na temat "absolutyzmu" i "minimalizmu" w życiu.

Generalnie nie uważam, iżby możliwe było świadome bycie szczęśliwym. Można być ewentualnie świadomie zadowolonym z siebie (jeśli nie wręcz zadufanym...), ale szczęście..? O tym, że się było szczęśliwym najczęściej dowiadujemy się po fakcie - jak się nam to szczęście skończy. A to dlatego, że człowiek naprawdę szczęśliwy nie ma czasu ani potrzeby jakichś bilansów - nie na darmo św. Augustyn nazwał taki stan "apatią".

Nadmiar myślenia i świadomego rozważania sytuacji szkodzi. Dlatego specjalnie staram się w tych okolicznościach nie myśleć! Ostatnio (a to było prawie 20 lat temu...) - podziałało...

[quote author=Murat-Gazon link=topic=7238.msg2384254#msg2384254 date=1435564494]
Szczerze to wolałabym sprzątać w stajni i zajmować się końmi niż prać, sprzątać mieszkanie i gotować.  😁
[/quote]

Wiem, że to prześmiewcze zdanie. Ale tak mi się dopowiada do tego myśl zupełnie serio.
Że niestety nie ma tak dobrze - to pranie, sprzątanie i gotowanie się samo nie zrobi. Nawet przy rzeczywiście partnerskim podejściu do tematu, przy podziale obowiązków, domowymi pracami też będzie się trzeba zająć. Kobieta również. A pewnie nawet częściej ze względu na prostą logikę - bardziej racjonalne, ergonomiczne i ekonomiczne jest, żeby to mężczyzna "porąbał drewno czy wyrzucił gnój", a kobieta w tym czasie ugotował obiad. 😉 
myślę, że to znów kwestia nazewnictwa - a także definicji "szczęścia"
dla każdego będzie to czymś innym

Jak mi odebrało "nogi" i sparaliżowało od pasa w dół - wcale nie uważałam, że byłam "przed" zajebiście szczęśliwa - bo mogłam chodzić.
I nadal tak nie uważam.

Wydaje mi się, że w obecnej sytuacji skoro dojrzałeś do tego by się znów z kimś związać - faktycznie może warto "dać się ponieść"
jkobus wydaje mi się, że mylisz bycie szczęśliwym z wmawianiem sobie, że się jest szczęśliwym (takie "będę szczęśliwy/a, choćbym sobie miał/a to szczęście wyciąć i pokolorować". Owszem, człowiek szczęśliwy nie czyni analiz, dlaczego jest szczęśliwy, ale - on to po prostu wie i czuje. Można o tym nie myśleć, ale jeśli ktoś zapyta, to natychmiast, w tej samej sekundzie, ma się świadomość własnego szczęścia. Nie da się nie wiedzieć, że się jest szczęśliwym...
Tyle że szczęście nie ma nic wspólnego z zadowoleniem z siebie. Jak dla mnie bardziej z akceptacją siebie i swojego życia ze wszystkimi blaskami, cieniami, sprawami udanymi, nieudanymi i tymi, które jeszcze pozostały do zrobienia.

Ascaia a wiesz, bardzo chętnie widziałabym podział obowiązków, że to facet gotuje, zmywa i sprząta w domu, a za to ja ogarniam stajnię i konie. 😉 Nienawidzę wszelkich tzw. "typowo kobiecych" prac...
Ogólny temat tego wątku przewija się w moim życiu prawie cały czas, mam już prawie te 30 lat (brakuje 1 roku więc w sumie bliżej mi 30 niż 20). W młodszych latach miałam wielką miłość, zaręczona nawet byłam, ale nie brał moich słów chyba na poważnie. Dlatego, że jak tylko się poznaliśmy to ja mu mówiłam - w Warszawie (rodzinne miasto) zostaję do końca studiów a potem wyprowadzam się na moją wieś (miałam nie tak bardzo zapuszczone gospodarstwo po pradziadkach) i oczywiście będę miała konie. On owszem kiwał ze zrozumieniem głowa, przyjeżdzał tu do mnie na weekendy czy też na urlopy, a jak coś było trzeba widłami pomachać to zazwyczaj troszkę pomógł po czym było - niech ona to zrobi, lepiej to potrafi. Owszem potrafiłam, ale to tylko przez to że miałam dłuższą praktykę, samorodnym talentem bynajmniej nie byłam. Na drugim semestrze ostatniego roku postanowiłam że pracę bedę końcczyc tu u mnie na wsi, bo w warszawie ciężko mi było o skupienie, mój ówczesny luby powiedział ok, więc przeprowadzka miała miejsce odrobinę wcześniej niż ustalaliśmy. Wtedy zaczęła się moja gehenna, oczywiscie talerz pod nos jak tu wczesniej ktoraś z dziewczyn pisała to była tylko jedna z wielu... Doszło do takiej patologii w jego myśleniu, że mu nie starczało, że gotowałąm oganiałam jego pranie, prasowanie, dodatkowo pisałam swoją pracę, zajmowałam się końmi (a miałam kilka trudnych przypadków) i jeszcze douczałam tutejsze dzieciaki. Nie wiem jakim cudem w jego główce poskładało się, że on jest biedny pokrzywdzony, bo on ma etat a ja nie! więc zaczął durne pomysły wymyślać, że mam np codziennie odkurzać godzinę, 2 ścierać kurze i z psem to nie moge chodzić na spacery długie, bo to moja przyjemność tylko w jej skracać a sama robić jakąś pracę przez większość tego czasu. Próbowałam tłumaczyć, ale jak grochem o ściane, śmiać mi się chciało bo on sam pracował w systemie zmianowym i np miał 1 dzien wolny, 2 do pracy, 2 dni wolnego, 1 do pracy no zupełnie różnie. Tak więc kiedy miał wolne to siedział cały dzień w łóżku i pykał na komputerze... A jak miał np 2 dni do pracy to do domu do mnie nie wracał tylko do mamusi 😀 W pewnym momencie złapałam się na tym że bardziej ciesze się z tego że go nie ma niż jest, więc się z nim rozstałam - co spowodowało u Pana taka furię, różne przedmioty leciały w moim kierunku. W zasadzie, pewnie jakbym sie nie postawiła i tak trwałą przy nim w taki sposób jak chciał to bym wyszłą za niego za mąż i pewnie w tej chwili byłabym po rozwodzie. Nic to taki długi tytuł wstępu, później byłam w związkach, udanych bardziej i mniej, ale nie zamykałam się na ludzi pomimo, że mieszkam na wsi może nie tak daleko od Warszawy, ale jednak jest to kawałek no i nie kazdy lubi wieś.
Powiem Wam że od dłuższego czasu widzę, że łatwiej nawiązuję kontakt z facetami 7-10 lat starszymi i z nimi rzeczywiście widziałabym siebie w związku, moze i nawet małżeństwie, jednak Ci panowie zazwyczaj po rozwodzie i tak powoli na cokolwiek się namyślają, rozumiem że byli zranieni i już się sparzyli, ale to też nie jest rozwiązanie.
Z drugiej strony albo przyciągam takich, albo większość Panów ze zbliżonym wiekiem do mnie + 4 lata to wieczne marudy, którym nic się nie chce, oni nic nie wiedzą, a tu go pracodwaca dołuje, a tu mamusia nie taki obiad ugotowała (tak zapomniałam dodać zazwyczaj mieszkają dalej z rodziną). Kolejny przypadek to wszystko jest ok, dopóki nie powiem że pracuję na swoim, jestem samodzielna i nawet ciągnikiem z kosiarką jeżdżę, jak trzeba to i zaorzę czy też widłami pomacham, no to już jest aut. Przecież też długo nie będę tego trzymać w tajemnicy bo i tak się wyda, to po co "marnować" czas na kogoś komu to nie odpowiada? A wiązac się z kimś dla samego wiązania, to dla mnie bez sensu bo ja dziecka w dorosłej skórze nie potrzebuję.
Super atrakcyjnych panów to omijam z daleka bo mają dłonie bardziej wypielęgnowane od moich i pewnie jakby zobaczyli moje odciski po ciężkim miesiącu pracy to by uciekli z krzykiem 😉
Na co dzień jestem ze wszystkim sama, daję radę i nawet nie chodzi mi, że szukam kogoś do pomocy, bo nie szukałam i nikogo do niczego zmuszać nie będę. Nawet sama zawsze nalegałam i naciskałam, żeby panowie mieli coś swojego, bo każdy czasem potrzebuje jakiejś odskoczni dla siebie. Z drugiej storny nie zdzierżę nikogo kto całe dnie siedzi przy komputerze i nawet jak do mnie przyjeżdża to ma laptopika ze sobą. To już za dużo 🙂
Prace domowe w mieście są łatwiejsze do ogarnięcia. I długi samotny pobyt w domu też. Można wyjść, spotkać ludzi, poprosić o pomoc w razie W.
Przebywanie w szczerym polu, kiedy ciemno(krótki dzień) z samą sobą i z końmi nawet i psem/kotem. No trudny temat.
Zwykła grypa urasta do kataklizmu.  🙁
Czy ja wiem.... Wieś wsi nierówna. Chyba, że się faktycznie mieszka z dala od jakiejkolwiek cywilizacji, to może być trudno "organizacyjnie". Choć mnie by się chyba podobało. Zwariowałabym na blokach w centrum miasta i z sąsiadami "tuż obok". Z grupami "lokalsów" spacerującymi po osiedlowych skwerkach. I nie liczyłabym tak na pomoc ludzi "obok". Jak ktoś ma pomóc - to nawet i z sąsiedniej wsi przyjedzie... a jak nie chce pomóc, to nawet z okna nie wyjrzy.
Mnie w opisanym przykładzie (jkobus-przepraszam, że nad Twoim akurat się znęcamy  :kwiatek🙂 przerażałby brak własnych środków finansowych. Gospodyni domowa nie ma praktycznie żadnego zabezpieczenia. KRUS i tyle. Kiedy pomyślę, że miałabym komuś zaufać na tyle, żeby być na jego portfelu to aż mi się duszno robi. Dlatego jestem teraz podstarzałym singlem jak najbardziej z wyboru. Bo się nie nadaję.
p.s
Czyli i z konieczności.  😉
A, chyba, że tak. Też nie chciałabym w 100% być na utrzymaniu męża - choćby był najwspanialszy na świecie. Za dużo historii bez happy endu się nasłuchałam. Choć z drugiej strony, na Śląsku x lat temu był to najpopularniejszy model rodziny - pracujący mąż-ojciec (wiadomo, zazwyczaj górnik), żona-gospodyni domowa. Wydaje mi się, że w wielu przypadkach działało (choć w sumie to temat na dyskusję pt: "czy gospodynie domowe były gospodyniami domowymi z konieczności czy z wyboru" ). 🙂
Bycie na utrzymaniu mężczyzny... Nie, nie, nie.
Jak dla mnie jest to prosta droga do ubezwłasnowolnienia samej siebie i odebrania sobie możliwości ucieczki, gdyby cokolwiek działo się źle.
U mnie w domu tak jest, mama na utrzymaniu ojca. Pamiętam z dzieciństwa, jak strasznie upokarzające wydawało mi się, że nawet podpasek nie mogła kupić, zachowując jakąś prywatność, tylko musiała mówić, ile dokładnie wydała i na co. Jej to nie przeszkadzało, nie postrzegała tego i nie postrzega w taki sposób. Dla mnie - no way.
(tak, tak, teraz można mi pojechać psychologicznie "traumą z dzieciństwa"  😉 )

Oczywiście nie mówię o sytuacjach chwilowych typu utrata pracy czy jakaś choroba choćby. Ale na stałe... brrrr.
Murat-Gazon, U mnie w rodzinie inaczej - kasę trzymała żona. Mąż oddawał całość i nie zajmował się tak przyziemnymi sprawami jak rachunki, środki czystości, lodówka..... A że żona sobie sukienkę kupiła? Dobrze, że kupiła - przynajmniej pięknie wygląda.  💘 🙂
Sankaritarina u mnie tak było u babci i dziadka, pracowali obydwoje, ale babcia trzymała kasę i dziadek dostawał tylko jakieś "kieszonkowe", a reszta go nie obchodziła. Ten model również mi się nie podobał  😉
Murat-Gazon, Aaaa, wymyślasz! 😁 😉 😉

Za głęboko w szczegóły zaczynamy wchodzić (wiem, wiem - sam zacząłem, a teraz się rakiem wycofuję...). Niczego nie przesądzam w kwestii tego, kto kogo utrzymuje i co kto dokładnie robi. Akurat faktem jest, że przez ostatnie 15 lat to ja pracowałem, a Dalia, na ogół nie. Co nie znaczy, że nie miała swoich dochodów. Szczerze pisząc całkiem chętnie bym sobie posiedział na gospodarstwie i je ogarnął (nie umiem gotować, ale skoro już się nauczyłem prasować, to czemu i tego nie miałbym..?). Inna sprawa, że to jest statystycznie mało prawdopodobne. Istotne jest, że moje gospodarstwo i ja to para nierozłączna. Kto chce gospodarstwo, musi - niestety - zaakceptować także i mnie. To ja jestem ciężarem, a nie moje piękne konie czy ziemia! I nie o to chodzi, że trzeba mnie obsługiwać - bo nie trzeba, przecież daję sobie radę (na razie...). Raczej o to, że jestem... stary? nieatrakcyjny..? ...trudny do wytrzymania?

Natomiast na planie ogólnym chciałbym przypomnieć że niejaki Fernando Cortez spalił swoje okręty u wybrzeży Meksyku. W ten sposób nikt z jego ludzi, a poszedł z tysiącem na podbój imperium liczącego kilkadziesiąt milionów poddanych - nie mógł liczyć na to, że ucieczką ocali życie. I wygrali. Wbrew rozsądkowi, bo nawet ich przewaga techniczna takiej dysproporcji liczebnej zniwelować nie powinna była..! Kto z góry zostawia sobie drogę ucieczki, tego można podejrzewać, że tak naprawdę nie wierzy w sukces - i że nie będzie się bił do końca, tylko zwieje po pierwszych trudnościach. Co sprowadza nas z powrotem do tego, co już pisałem: Wy, ewentualnie, o ile nie jest to zbyt skomplikowane i zbyt trudne - możecie. Ale bynajmniej nie musicie...
szczerze nie ogarniam tego całego marudzenia na podział prac z związku, na to że kobieta coś tam musi, a pranie, sprzątanie, gotowanie i prasowanie to takie uwłaczające obowiązki itd. A to przepraszam, single nie jedzą, nie brudzą się, nie syfią w domu? no chyba, że mówimy o singlach mieszkających wciąz u rodziców.
edit. bo jak czytam niektore fragmenty dyskusji to taki obraz mi się kreuje: zycie singla to pląsy po tęczy, highlife, brak obowiązków, a wchodzisz w związek i bach! burdne skarpety walają się po domu, nagle trzeba przestać jadac z restauracjach i prac brudne ubrania...
Takie zdanie mi się przypomniało z jednej piosenki:
-И пошла она к нему, как в тюрьму......

A refren jest taki:
Ты уймись, уймись, тоска 
У меня в груди!
Это только присказка -
Сказка впереди.

😉
jkobus raczej chodzi o to, by nie wcielać w życie modelu japońskiego typu - dziewczyna pracuje, póki nie wyjdzie za mąż, jest to dobrze widziane, natomiast potem przechodzi całkowicie na utrzymanie męża. Jeżeli dla kogoś praca i samodzielność finansowa jest wartością sama w sobie, to dlaczego miałby z tego rezygnować z powodu wejścia w związek?

wendetta ależ jedzą i brudzą się 😉 ale uwierz mi, nie ma dla mnie bardziej znienawidzonej czynności niż wszelakie czynności domowe, sprzątanie, mycie okien itp. A jednym z ogromnych plusów bycia singlem dla mnie jest to, że nie muszę żadnych takich czynności wykonywać regularnie i "bo trzeba to zrobić dzisiaj". Gdybym miała pieniądze na takie dodatkowe luksusy, to najchętniej bym sobie zatrudniła jakąś osobę, która by raz na tydzień przychodziła mi zrobić generalne porządki  😜
Averis   Czarny charakter
29 czerwca 2015 12:03
Tania, ale wiesz, ze nie wszyscy znają rosyjski? 😉
Murat, ja też tego robić nie lubię, ale lubię życ w mairę ladnych i czystym otoczeniu wiec to robię. I podejrzewam, że jak (jesli kiedykolwiek) z kimś zamieszkal to to się nie zmieni. I myśle, że kwestia dogadania się co do podziału tych obowiązków to nie będzie żaden bój o honor. Bo jeśli w tak prozaicznym temacie nie będziemy się w stanie dogadac to jak tu myslec o wspolnym zyciu i zgodzie w innych, powazniejszych kwestiach?
Tania, ale wiesz, ze nie wszyscy znają rosyjski? 😉

Wiem. Jednak to w oryginale lepiej brzmi. Kto może, zrozumie. Nic ważnego .Taka dygresja drobna.  😉
wendetta ja też lubię mieć czysto i porządek, dlatego raz na jakiś czas zawezmę się, zacisnę zęby i zmieniam się w tornado sprzątające 😉 ale ja ogólnie nie jestem dobrym materiałem na "kurę domową", dom dla mnie służy do spania, jedzenia i pracowania, w sumie jak pokój hotelowy trochę, tylko o większych gabarytach. Gorsza jestem pod tym względem niż niejeden facet  😉 I to tak mam od zawsze - już jako dziecko zdolna byłam wymyślać najcudaczniejsze preteksty, byle tylko wymigać się od czegokolwiek w domu, a uczestnictwo w pracach domowych to był dla mnie rodzaj kary. Wolałam iść nosić węgiel wiaderkami do piwnicy niż wytrzeć kurze z mebli 😁
Tak myślę: marynarz to niezła opcja. Nie ma go pół roku. Przywozi kasę i perły z dalekich mórz. Jest też szansa, że zmieni port.
Hm.... marynarz jest do zaakceptowania.  😉
Tania a wiesz, że miałam podobne refleksje 😉 Jeszcze ewentualnie może kierowca tira, ale taki jeżdżący na trasach typu Polska - Chiny.  😁
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
29 czerwca 2015 12:40
No chyba nigdy marynarza żadnego nie znalyscie.

Strzyga ano nie 😉 ale w moim przypadku to taka luźna refleksja, bynajmniej nie zamierzam żadnych starań w tym kierunku czynić.
A co "dolega" marynarzom?
Wojenka   on the desert you can't remember your name
29 czerwca 2015 12:45
Że kobitę to w każdym porcie mają :P
Gillian   four letter word
29 czerwca 2015 12:45
Murat-Gazon, zmienność portów 😉
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
29 czerwca 2015 12:47
Murat-Gazon, zgadnij jak zachowuje sie facet, ktory przez pół roku pływa z prawie samymi albo samymi facetami. Ktory przez pół roku zony "nie ma". I ktory obowiązków domowych nie ma. I po pół roku wraca do domu. 
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się