Ku przestrodze. Wypadki których można było uniknąć.

[quote author=Pędzidełko link=topic=92172.msg1903302#msg1903302 date=1382257139]
Źrebięta także przywiązuję do matek i do koniowiązów ,uważam taką naukę za podstawę.
[/quote]

A ja nie uważam wiązania źrebięcia do matki za cokolwiek rozsądnego
Niespecjalnie też rozumiem sens takiego działania

Nie zdecydowałabym się również zastosować metodę siłową na koniu, który odsadza się panikując. Taki albo zerwie kantar/uwiąz albo wyrwie ogrodzenie, albo połamie kręgosłup... Nie na każdego konia ta metoda jest dobra. Mam klacz, która w panice potrafiła wyjść z wrotami od stajni (co z tego, że zamknięte, skoro na korytarzu jest weterynarz?) Wrota zakładaliśmy w trójkę... Co by się stało, gdybym przywiązała ją do własnego ogona (dla mnie pomysł raczej "z czapy"😉 - miałabym konia bez ogona.
Facella   Dawna re-volto wróć!
20 października 2013 14:38
[quote author=_Gaga link=topic=92172.msg1903452#msg1903452 date=1382275923]
Nie zdecydowałabym się również zastosować metodę siłową na koniu, który odsadza się panikując. Taki albo zerwie kantar/uwiąz albo wyrwie ogrodzenie, albo połamie kręgosłup...
[/quote]
Dokładnie.
I jakoś nie potrafię sobie wyobrazić źrebaka przywiązanego do matki. Albo konia przywiązanego do ogona  👀

sumire, o okularach i soczewkach już było, nie każdy może nosić soczewki i nie każdy może jeździć bez okularów.
I dziwi mnie, że skoro koń ma w poważaniu człowieka, to nic się z tym nie robi.
Co prawda nigdy nie spotkałam się z przypadkiem tak panikującego konia, ale nie wyobrażam sobie wiązania do ogona - podejrzewam, że samo to wzbudziłoby panikę. Do weterynarza konia nie przywiązuję, bo się boję.
Dementek   ,,On zmienił mnie..."
20 października 2013 17:50
[quote author=_Gaga link=topic=92172.msg1903452#msg1903452 date=1382275923]
[quote author=Pędzidełko link=topic=92172.msg1903302#msg1903302 date=1382257139]
Źrebięta także przywiązuję do matek i do koniowiązów ,uważam taką naukę za podstawę.
[/quote]

A ja nie uważam wiązania źrebięcia do matki za cokolwiek rozsądnego
Niespecjalnie też rozumiem sens takiego działania

[/quote]

Ale przy ocenie źrebiąt przy klaczach na wystawach koni konieczne jest, żeby źrebię było przywiązane do klaczy (do pasa). Przynajmniej tak było w Sztabinie...
Do weterynarza konia nie przywiązuję, bo się boję.


Ja do weterynarza też nie przywiązuję koni... wolę do koniowiązu...

Ale przy ocenie źrebiąt przy klaczach na wystawach koni konieczne jest, żeby źrebię było przywiązane do klaczy (do pasa). Przynajmniej tak było w Sztabinie...


Zimnokrwiste konie mają zupełnie inny temperament. Gorącokrwiste źrebięta przy premiowaniu i na wystawach chodzą luzem:

ale jak wiązac do ogona? nie rozumiem? tzn nie moge sobie zobrazować

no i tak, przepracowanie strachu (lub narowów) to swietna sprawa. np przy odsadzaniu sie koń zrozumie, że szarpanie nic mu nei daje i tak sie nie uwolni a tylko się meczy i ma dyskomfort. jak nie szarpie - komfort. przestaje. (tak jak i ten mój wspomniany i kilka innych, które znałam)
ale.... problem własnei w tym, żeby dobrac taki sprzęt który nie peknie (najgorzej chyba z kantarami... bo może byc słup albo drzewo zamiast pętli, koniowiazu - nie wyrwie sie, może być dętka zamiast uwiązu z karabińczykiem, ale kantary ...teraz jakies takei robia, że to one trzaskają... (sprzaczki, a nawet szycia) - jak zerwie się czy spadnie, to zamiast wyplenić to jeszcze gorszy narów/lek zafundujemy ...
_Gaga, chodziło właśnie o wizytę weta i przywiązywanie do koniowiązu... skróciłam to sobie dla wygody, jednak myślę, że było dość zrozumiałe 🙂 🙂
Gaga nie widzisz sensu przywiązywania żrebiąt ,bo nigdy nie było ci to potrzebne. U mnie źrebięta chodzą luzem po stajni i pastwisku ale od pierwszego tygodnia życia uczone są prowadzenia na uwiazie a nieco później wiązania do matki i do koniowiązu. Potrzebne jest to gdy klacz chodzi w zaprzęgu, wtedy źrebie idzie obok na uwiązie. Lepiej żeby leciało sobie z matką i uczyło się niż,żeby zostawało w stajni a kobyle ulewało się mleko. Także na pokazach hodowlanych koni śląskich źrebaki przywiązywane są do pasa zapiętego na klaczy. Koń wyszkolony w ten sposób będzie zawsze posłusznie stał uwiązany co ułatwi obsługę to chyba jasne.
Problemy z twoim koniem ,który wychodzi z drzwiami nasuwają wniosek ,że jest to koń żle wychowany a przez to niezrównoważony i świadczy to o twoich słabościach gdyż musimy pamiętać ,że to człowiek kształtuje charakter konia niestety. Kiedy koń sprawia problemy w obejściu podchodzę psychologicznie do osobnika i konsekwentnie staram się go oduczać narowienia. Używam tylko metod opierających się na końskim rozumowaniu a stosowanie patentów uważam za maskowanie problemu.
horse_art kantar zrobiony z linki, przypięty do niego uwiąz, który krótko jest przywiązany do dętki traktorowej ( musi być to mocna traktorowa) a dętka mocno przywiązana do słupa też solidnego albo grubszego drzewa. My zostawiliśmy oszołoma na jakieś dwie godziny. Szarpał ale się nie wywalił i nic sobie nie zrobił a jak dał spokój i stał spokojnie to dostał tam siatkę z sianem. Potem codziennie wiązany i nie próbował nic. A z wiązaniem do ogona czy "do ziemi"czyli rzucenie wodzy to jeżdżccy west wiedzą lepiej ,bo ja tylko o tym słyszałam.
Wiązanie do ziemi to jest po prostu rzucenie wodzy na ziemię. czyli koń nie jest przywiązany do niczego i ma stać, na zasadzie polecenia: stój i się nie ruszaj!

A co wiązania źrebaków: ja też przywiązuję źrebię do klaczy, nie tylko wtedy kiedy pracuje w zapzęgu ale również jeśli chodzi pod siodłem i np chcę wyjechać w teren a muszę iść kawałek asfaltem. Ale oczywiście źrebaki są najpierw przyzwyczajone do wiązania w stajni, na karmienie (nawet jeśli porcja jedzenia jest symboliczna) No i pierwsze takie wyjścia są z pomocnikiem na nogach.
do ziemi wiem jak. nawet stosuje ( w końcu się organizuje warsztaty west hahaha 😉 )

ale do ogona -nie mam pojecia jak to zrobic? na czym ma polegać?

Pędzidełko, tak tak, czytałam opis u m. robertsa. chodziło mi tylko o to, że cięzko trafić na uwiąz któremu nie trzaśnie karabińczyk (- więc użyłabym wiazania na węzły bez tego słabego ogniwa), albo kantar (no chyba, ze sznurkowy jak piszesz). tylko właśnie np swojego na sznurkowym sobie nie wyobrażam - bo spadaja lub wezel przechodzi przed pyskeim (to pewnie źle zawiązane? ale widze, że inne maja całkiem luźno i nie spada.... a tu pod samymi sankami prawie... kilka próbowałam, od diy, przez sklepowe po jakis tam mega oryginalny - zakładały osoby które się znają na tym niby (papier jest 😉 ) - w sensie nie laicy co tylko na googlach widzieli. jakis mutant jest chyba. oglowia jak potrzepie głową tez spadają. jak prowadze za wodze i przystanie - mini opór i na ziemi... odsadzanie (gdyby to robił - nie oduczył sie za młodu - wlasnie takim przerobieniem ) na takim skończyło by się po 2 sekundach 😉
horse_art karabińczyk strażacki -taki jak na zdjęciu umieszczonym przez Perszeron. Kantar sznurkowy ale sklecam takie sama, ma zapięcie z lewej na mały karabinczyk strażacki i pod szczęką nie ma takiej zwisającej pętli.
Pędzidełko, dzięuje pięknie. faktycznie - myślałam o "zwykłych-fabrycznych". do takich akcji się nie nadają, trzeba wziąc taki jak mówisz- i to walsnie taki specjalistyczny, wspinaczkowy, ratunkowy a nei ze sklepu za 5 zł czy budowlanego (takie sie odpinają i psują...)  .
a kantar chętnie bym zobaczyła jeśli byłabyś miła pokazać - moze być pw bo chyba offujemy 😉
sumire, o okularach i soczewkach już było, nie każdy może nosić soczewki i nie każdy może jeździć bez okularów.
tak, wiem, miałam na myśli te przypadki, kiedy jest to możliwe, a i tak się tego nie robi. 😉


I dziwi mnie, że skoro koń ma w poważaniu człowieka, to nic się z tym nie robi.

też mnie to dziwi, ale koń był pensjonatowy, ja tam tylko byłam człowiekiem od wszystkiego (tzn. praktykantem 😉) i z koniem miałam do czynienia sporadycznie. właściciel trochę chyba nie widział problemu, a trochę... pewnie nawet nie wiedział, jak się za to zabrać, skoro do złapania konia na pastwisku potrzebował najpierw cukierka, potem jabłka, potem wiaderka z owsem, a na końcu drugiej osoby, bo klacz jak widziała, że on idzie, to się odwracała i w długą. trochę się nie dziwię, skoro sprowadzanie jej przez właściciela prawie zawsze kończyło się jazdą, jakieś zabiegi pielęgnacyjne były przed/po jeździe, nigdy same w sobie, na karmienie schodziła ze stadem i raczej pod nieobecność właściciela... generalnie on jej się kojarzył najwyraźniej tylko z pracą, jak szedł ją łapać z kim innym, to tej drugiej osobie bez problemu dawała się złapać (przynajmniej na początku, dopóki nie skojarzyła, że danie się złapać "pomocnikowi" też się kończy robotą). dla mnie to jakaś totalna abstrakcja - nawet jak z jakimś koniem mam do czynienia na zasadzie "jest w stajni, jak przyjeżdżam, to pomiziam, dam marchewkę i nic od niego nie chcę", to staram się doprowadzić do tego, że wie, kto jest górą - no bo jednak bywa, że trzeba przy nim coś zrobić więcej (np. pod nieobecność właściciela). a i wolę, jak koń mnie dobrze kojarzy, bo np. go przy okazji zamyję, jak jest gorąco i przyłazi, kiedy widzi, że idę z wiadrem zamyć swojego. zawsze to jakoś łatwiej, jak się nie traktuje konia jak powietrze, a potem chce od niego czegoś mniej przyjemnego (nie wiem, opatrzyć skaleczenie choćby). ale takie totalne olewcze bądź przedmiotowe traktowanie konia, bo nie mój - nie ogarniam. tym bardziej nie ogarniam, jak ktoś tak traktuje własnego... też w sumie może się skończyć sytuacjami, których można by było uniknąć, gdyby poświęciło się koniowi minimum uwagi. no ale to już taka luźna refleksja 😉
[quote author=Pędzidełko link=topic=92172.msg1903769#msg1903769 date=1382297326]
Problemy z twoim koniem ,który wychodzi z drzwiami nasuwają wniosek ,że jest to koń żle wychowany a przez to niezrównoważony i świadczy to o twoich słabościach gdyż musimy pamiętać ,że to człowiek kształtuje charakter konia niestety. Kiedy koń sprawia problemy w obejściu podchodzę psychologicznie do osobnika i konsekwentnie staram się go oduczać narowienia. Używam tylko metod opierających się na końskim rozumowaniu a stosowanie patentów uważam za maskowanie problemu.
[/quote]

OK mam źle wychowane konie - co do sztuki. Bardzo proszę zatem o znalezienie rozwiązania na klacz, która panicznie boi się weterynarza i kiedy mnie nie ma obok - jest problem z podaniem zastrzyku, czy nawet pasty odrobaczającej. Jak zatem takiego konia dobrze wychować? Dodam, ze weta zna od 11 lat i przenigdy wet nie zrobił jej krzywdy - a i klacz niegdy nie kontuzjowana (aby weta kojarzyć z bólem). Przy kowalu zasypia (nawet wiązać nie muszę), na dźwięk auta wetarynarza wpada w panikę i tylko przy mnie będzie grzecznie stała... Próby z kimś innym kto by jąw takiej chwili opanował nie powiodły się (tylko siłowo).
Proszę również o panaceum na tę samą klacz, która dziś stoi grzenie na uwiązie i się nie odsadza, ale te 11 lat temu żadne uwiązy nie były w stanie jej zatrzymać. Uwalniała się nie po to aby zwiać, ale aby nie być przywiązaną. Sposób znalazłam - dziś klacz stoi bardzo grzecznie, ale ciekawa jestem Twojej opinii. Dodam ponadto, że koń potrafił wpaść w taką panikę, że - jak już napisałam - przy siłowym wiązaniu (czyli na coś jak najmocniejszego) - zrobiłaby sobie krzywdę.
Gaga Panikujący koń nie czuje się bezpiecznie a może i ma dominującą osobowość co sprawia ,że sam będzie wybierał wyście z sytuacji... tu trzeba pracować od podstaw nad zaufaniem i podporządkowaniem. Jeśli mimo takiego treningu koń nadal wariuje to najczęściej znaczy najczęściej ,że trener gdzieś popełnia błąd. Nikt nie jest doskonały niestety. Skoro koń przy tobie jest grzeczny to odrobaczaj go sama a i dawanie zastrzyków domięśniowych też nie jest trudne i sama dawaj.
Ok , nauczę się diagnozować i podawać zastrzyki i popracuję nad zaufaniem... daj mi tylko wskazówki jak nad tym popracować i co zmienić, skoro koń przy mnie stoi/chodzi/pracuje grzecznie?
oraz co z wiązaniem w tym przypadku?
Nie za bardzo rozumiem czego oczekujesz...? Może przywieź konia do nas a my już go będziemy naprawiać za odpowiednią opłatą a jak przeżyje to będzie grzeczny . Inna opcja to nie staraj się niczego zmieniać tylko zakładaj mu dutkę .
Ja koni nie diagnozuję ale zastrzyki domięśniowe daję sama i wet jest szczęśliwy.
Troche zaczyna sie 🚫
[quote author=Pędzidełko link=topic=92172.msg1904016#msg1904016 date=1382344507]
Nie za bardzo rozumiem czego oczekujesz...? Może przywieź konia do nas a my już go będziemy naprawiać za odpowiednią opłatą a jak przeżyje to będzie grzeczny . Inna opcja to nie staraj się niczego zmieniać tylko zakładaj mu dutkę . :kwiatek:
Ja koni nie diagnozuję ale zastrzyki domięśniowe daję sama i wet jest szczęśliwy.
[/quote]

W jaki sposob konia "naprawicie" - przywiazujac ja na sile i patrzac jak sie szarpie az sie nie zabije? 😲
Jak Gaga nauczy sie robic zastrzyki to co to da? Gdzie jest rozwiazanie? Co masz na mysli.

Przepraszam za brak polskich znakow - pisze z telefonu 🙂
Pędzidełko próbowałam tak na prawdę wybadać Twoje sposoby na konie panikujące.

Klaczy Ci nie przywiozę. Po 15 latach prowadzenia własnej stajni i dłuższym okresie układania koni - jakieś tam marne bo marne pojęcie o tym mam. O zastrzykach również...  😉. Panikarze w "karierze" miałam 2 - na żadnego nie było opcji siłowej, którą Ty opisywałaś (przywiązać - poszarpie, poszarpie i przestanie), oba przy siłowych próbach prędzej by się zabiły, niż odpuściły. Co innego dyskomfort uwiązania, co innego "walka o życie" - a tak te konie wiazanie traktowały (oba wyprowadzone, ale inaczej, spokojniej).

Uwierz, ze konie, które przychodzą zawołane z pastwisk - pomimo, ze wiedzą że do roboty, koń z osprzętem, który idze na ujeżdżalnię bez trzymania za wodze - pomimo, że po drodze wejścia na pastwiska i jest gdzie i do kogo zwiać, konie postawiona na środku ujeżdżalni, placu, gdziekolwiek - celem np. wrócienia po rękawiczki - stojące tak cierpliwie, itd itp. to konie dobrze wychowane. Nie urywają się przy koniowiązach, nie wchodzą na człowieka (co jest raczej normalne), wchodzą do trailerów itd itp. Nie mam problemu z zaufaniem - skoro opisywana panikara przy mnie pozwoli weterynarzowi zrobić ze sobą praktycznie wszystko, beze mnie jest kłopot... Ja konia nie zdiagnozuję - a i zastrzyki podaję tylko w sytuacji bez wyjścia.

Przepraszam za ciągnięcie of topic. Staram się jedynie udowodnić, że nie ma jednego sposobu na wszystkie konie, a diagnozowanie problemów bechawioralnych konia przez Internet jest mało wymierne. Szczególnie jeśli nie zna się ani konia ani właściciela... Z tego właśnie - wtacajac do tematu - mogą brać sie wszelkiego rodzaju wypadki i nieszczęścia. Pomysł z wiązaniem konia do czegoś mocnego i niech się szarpie - na forum, na którym nie każdy ma duże doświadczenie w układaniu koni - jest moim zdaniem zupełnie "z czapy". Szczególnie, że nawet w tym temacie opisano śmiertelny wypadek konia, który się szarpnął, przewrócił i było po zwierzaku...  🙁
LatentPony   Pretty Little Pony :)
21 października 2013 16:37
Ostatni mój wypadek którego zdecydowanie można było uniknąć:

Przyjazd do nowej stajni. Najpierw zapoznanie koni przez ogrodzenie, chwila na odsapnięcie, odpoczynek. Potem łączenie mojego konia z jednym koniem.
Rada cioci Kai: zaraz za bramką od pastwiska/padoku należy zawsze puszczać konia z uwiązu... Nie podejrzewałam się o taką jawną głupotę, ale jak skończona idiotka prowadziłam mojego konia na uwiązie na sam środek pastwiska... A drugi koń był w tym czasie luzem...

Efekt? Atak na mojego konia od tyłu, dosłownie staranowanie go z zatopieniem mu w tyłku zębów. Mój w panice wziął mnie na klatę, przewróciłam się, on zaczął uciekać (po mnie...) a drugi koń za nim (na mnie...). Przez chwilę byłam dosłownie pewna że umrę... Dwa konie walczące zawzięcie praktycznie na mnie.

Obrażenia: dosłownie zmiażdżony mięsień łydki (po miesiącu jeszcze nie doszedł do siebie...), masa siniaków od podeptania, kilka kopnięć w różne części ciała, jeden strzał w głowę (dzięki Bogu że lekki).

Nauczka na całe życie! I pomyśleć, że ZAWSZE, dosłownie ZAWSZE byłam wręcz przewrażliwiona na temat "nowo poznane konie muszą dogadać się same, absolutnie bez człowieka między nimi, bo skończy to się wypadkiem". Naprawdę nie wiem gdzie miałam wtedy głowę...
Teraz chyba już zawsze nie dość, że będę patrzeć na nowo łączone konie zza ogrodzenia, to jeszcze dla pewności w kasku i z batem w ręce... Wolę uchodzić za wariatkę, ale przynajmniej ŻYWĄ wariatkę.
ale miałaś farta...  serio więcej niż rozumu...

znajomy tak chciał rozdzielić w konie w boksie. jeden czyszczony przed otwartym boksem, drugi obok w boksie, nie domknięte drzwi, ogier z boksu zatakował wałacha -ten wskoczył do boksu. kolega chciał przytrzymać, wyciagnąć ogiera i zostal "wsciągnięty" w wir bójki.... nie bylo mega walki bo boks maly i stały do siebie bokiem, szybko jakoś rozdzieliliśmy (z zewnątrz)- ale pare kopów-podskoków w powietrze - gdzie akurat znalazł się kolega - miedzy zadem, a ścianą bez opcji wyjscia. po którymś osunął sie na ziemie, następnie przydepnięty... połamane zebra, ręka, noc, wstrząśnienie mózgu.

nie wchodźcie między walczące konie - i tak nic nie poradzicie, a możecie zginąć.

przebywanie w środku stada też bezpieczne nei jest - koleżanka cudem przeżyła peknięcie śledziony gdy jakiś jeden chciał jakiegoś drugiego postraszyć zadem...a ona była w złym miejscu w złym czasie....


i jeszcze przypadek pacjentki z kaskiem (w zasadzie 2 podobne poznalam..). zapinamy kask PRZED  wejściem na konia (albo i podejściem 😉 ) a odpinamy PO ZEJŚCIU.  młoda dziewczyna, utalentowana, dobra ... rozpięła kask w drodze do stajni - jak pryliard razy wcześniej. ale tym razem koń się potknął, przewrócił (?) uderzyła głowa o twarde. śpiączka przez wiele miesięcy, warzywo... potem pół warzywo na wózku -po latach rehabilitacji fizycznie- bo psychicznie niestety całkiem świadome...
LatentPony   Pretty Little Pony :)
21 października 2013 20:55
Wiem, że miałam więcej szczęścia niż rozumu... Największym zaskoczeniem (dla mnie samej też!) była moja własna głupota... Bo naprawdę zawsze miałam bzika na punkcie "nie pchania się między konie" i "nie zbliżania się nawet na kilometr do walczących koni". Nie wiem dlaczego go prowadziłam na ten środek padoku... Stres po przeprowadzce, nieprzespana noc, dużo problemów na głowie... I wypadek gotowy.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że one zamiast "tylko" przebiec po mnie i iść się tłuc gdzieś indziej zaparkowały nade mną. Jedyne co mogłam zrobić to zwinąć się w kłębek i czekać aż sobie pójdą i modlić się o życie... A nade mną latały kopyta...
Najbardziej oberwała łydka bo któryś z nich 3 razy na nią stanął jak leżałam pod nimi. I naprawdę dziękuję niebiosom że stanął na mięsień, a nie na kość, bo już bym nie wstała... Po kopniakach zostały tylko siniaki bo te które trafiały we mnie (nisko nad ziemią) były już bez impetu. Ale po strzale w głowę raz na zawsze zapamiętam sobie noszenie kasku...

Cóż, wypadki się zdarzają... Trzeba umieć wyciągnąć z nich wnioski.
Cóż, wypadki się zdarzają... Trzeba umieć wyciągnąć z nich wnioski.

i to najważniejsze. i uczyć sie na bledach -niekoniecznie wlasnych
LatentPony   Pretty Little Pony :)
21 października 2013 21:36
Dlatego "pochwaliłam" się tutaj moją głupotą. Może komuś kiedyś uratuje życie, jak mu się zapali w głowie czerwona lampka "chwila, chwila... w takiej sytuacji zdarzył się wypadek".
LatentPony, Dobrze, że o tym napisałaś, to takie bardzo obrazowe "ku przestrodze" 😉

Ja kiedyś oberwałam kopa (jednego z kliku porządnych jakie w życiu oberwałam) gdy musiałam z kilkoma osobami złapać konie które rozwaliły ogrodzenie i zwiały na pole sąsiada. Nie wdając się w szczegóły - trzeba było je złapać szybko i skutecznie.
Wzięliśmy ze sobą wiadra z owsem, żeby kilka co ważniejszych w stadzie osobników dało się złapać. No i oczywiście te które zauważyły, że mamy owies w wiadrach zaczęły się kopać.
Dostałam w udo, dokładnie w kieszeń w której miałam telefon, starą dobrą Nokię z antenką. Przysięgam, że miałam siniaka w kształcie tej Nokii, łącznie z widoczną antenką. 😁
Facella   Dawna re-volto wróć!
23 października 2013 10:35
Julie, to się ciesz, że tylko siniaka  😁 Mnie raz jeden w życiu koń kopnął i od razu połamał  😵
Średnio mądry to pomysł wsiadać na świeżo zajeżdżonego konia na maneżu, na którym odbywa się nauka na lonży (kucyk z dzieckiem na grzbiecie). Zajeżdżany koń spłoszył się i wpadł w lonżę (całe szczęście, że nie w kucyka, nie w dziecko i nie w lonżującego). Szczęśliwie się stało, że lonżujący wypuścił lonżę z ręki, lonża "przepełzła" przez uciekającego konia, nie zahaczyła się nigdzie, koń przetraszony odbiegł jeszcze jakiś kawałek i się zatrzymał. Kucyk, choć do strachliwych raczej należy, też o dziwo stał i uniósł sytuację. Tym razem obyło się bez wypadku, jednak przestrzegam przed podobnymi pomysłami.
Facella   Dawna re-volto wróć!
23 października 2013 15:10
kenna, miałam podobną sytuację, tylko dziecko było na starszej, wielkiej, acz spokojnej kobyle. I koń spłoszony już dawno zajeżdżony, tylko nikt mi nie powiedział, że na nią się nie wsiada z ziemi, a ze schodków  😵 Ja się ewakuowałam z siodła, a koń się spłoszył i zaczął wiać, wpadł tak samo w lonżę, ale za blisko konia, stara się odsunęła i dzieciak poleciał... Dlatego jak ktoś wam mówi "wsiądź na xyz", a na xyz nigdy nie jeździliście, wypytajcie o wszystko...
dorrrin   Jak chcesz zmieniać świat to zacznij od siebie.
27 października 2013 16:04
Czytam te historie i dochodzę do wniosku, że wielkie miałam szczęście, ponieważ wiele z nich mnie spotkało ale żadna się źle nie skończyła. Jednak praca w stajni w końcu kończy się popadnięciem w rutynę, a często zwykła niewiedza jest przyczyną wielu nieszczęść.

Parę lat temu za dzieciaka zajmowałam się kucykami szetlandzkimi. Głupie toto, przeganiałam koniki które znalazły sobie akurat ukrytą mała lukę w ogrodzeniu. Klacz ze źrebakiem postanowiły przebiec przez nią razem... Klacz przebiegła ale źrebol się nie zmieścił, w jakiś dziwny sposób go po prostu wyrzuciło z tej luki, jakby mydło się wyślizgnęło z ręki. Upadł z dobry metr czy dwa dalej ale nic mu nie było.

Inna przygoda typowo z niewiedzy i wogóle głupoty, ale dzieci to dzieci:p Stało się z kucykiem na padoku, o ile mały źrebaczek świetnie się przy tym bawił o tyle jego wykastrowany już tata nie - mianowicie bawiłam się z tym maluchem że jestem konikiem i kopałam z nim na czworaka piłke. On był wniebowzięty, ojciec natomiast uznał mnie kopiącą "przednią nogą" w ziemię za intruza i zwyczajnie mnie zaatakował, wyrywając na mnie galopem i przewracając...cóz, dziś dzieci tak się pewnie z końmi nie bawią...:p

Za trochę starszego - nauczyłam się zbytnio ufać koniowi. Jechałam z siostrą w terenie, trzeba było przejechać po ulicy kawałek. Obok na ogrodzeniu wisiała biała plandeka. Nigdy bym się po moim koniu n ie spodziewała (o ja głupia) że się jej przestraszy, w końcu nawet tiry na nim wrażenia nie robiły jadące. Ale się przestraszył. I wpadł mi prosto na środek ulicy, prosto pod koła przerażonego kierowcy malucha. Na szczęście mimo starego samochodu hamulce były dobre a i koń odskoczył od samochodu, nic się nikomu nie stało ale mogło być ciężko.

Ale zaufanie też może uratować życie. Jechałam znowu w terenie z siostrą, postanowiłyśmy zagalopować znaną nam ścieżką. Tyle że nie było widać za bardzo co z przodu bo to taki zakręt zarośnięty lasem był. Nagle konie odbiły w krzaki. Zastanawiałam się co się stało, przecież nic tam nie było, jedziemy jeszcze raz, one znowu odbiły w bok. Więc postanowiłam zmienić trasę. Pojechawszy kawałek polem tuż obok zauważyłyśmy w oddali na naszej drodze 3 terenówki które urządzały sobie offroad. Gdyby nie czujność koni, spotkałybyśmy się z nimi w galopie na zakręcie albo jeszcze gdzieś indziej, ale na pewno nie skończyłoby się to dobrze. Także czasem ocena sytuacji przez konia bywa lepsza niż nasza🙂
Ale zaufanie też może uratować życie. Jechałam znowu w terenie z siostrą, postanowiłyśmy zagalopować znaną nam ścieżką. Tyle że nie było widać za bardzo co z przodu bo to taki zakręt zarośnięty lasem był. Nagle konie odbiły w krzaki. Zastanawiałam się co się stało, przecież nic tam nie było, jedziemy jeszcze raz, one znowu odbiły w bok. Więc postanowiłam zmienić trasę. Pojechawszy kawałek polem tuż obok zauważyłyśmy w oddali na naszej drodze 3 terenówki które urządzały sobie offroad. Gdyby nie czujność koni, spotkałybyśmy się z nimi w galopie na zakręcie albo jeszcze gdzieś indziej, ale na pewno nie skończyłoby się to dobrze. Także czasem ocena sytuacji przez konia bywa lepsza niż nasza🙂


Nie powiedziałabym, że zaufanie, ale zwykłe myślenie. Zawsze sprawdzam czego koń się wystraszył, owszem bywają sytuacje gdzie był to liść, albo coś równie abstrakcyjnego, jednak zdarza się, że koń zauważy dzika, albo właśnie samochód, coś, na co powinniśmy też zwrócić uwagę.

Co do takich dziwnych sytuacji, podobała mi się postawa pewnego pana ostatnio. Otóż pojechałam sobie w teren, wzdłuż ścieżki jest pole golfowe i z daleka widziałam jak jakiś człowiek przechodzi na drugą stronę w las, pewnie w oczywistym celu, zaczęłam się niepokoić czy nagle nie wyjdzie z tych krzaków płosząc mi konia jak będę już na jego wysokości, ale już z daleka grzecznie się odezwał "odzywam się, żeby się nie wystraszył", koń spojrzał i wszystko okej. Gdyby wszyscy tak myśleli..
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się