"Nie ogarniam jak..."

Nirvette   just close your eyes
07 września 2015 19:55
jagoda1966, w kinie też by mogli wyłączać... Wczoraj podczas seansu Małego Księcia w najważniejszych momentach trzy razy dzwonił telefon.. Dwie osoby odrzuciły, ale jedna odebrała i zaczęła dyskutować... 🙄
u mnie w szkole kiedys byly jakieś zajecia dla dorosłych, czy zebranie, juz nie pamiętam dokładnie. Zaraz po tym trzeba było czyścić ławki, bo wszystkie były podklejone gumami do żucia 😎
No jak to, a nie jest to zamach na wolność, że nie można podczas seansu pogadać przez telefon?  😉

trusia, a jak nie ma w sklepiku szkolnym, ale jest w sklepie 100m od szkoły, to już jest wszystko konsekwentnie i nie ma problemu, tak? Przecież to nie jest tak, że te dzieci będą pod szklanym kloszem zdrowego odżywiania tylko dlatego, że w szkole nie ma batoników. My żyjemy na tym samym świecie? Bo w moim świecie w szkolnych kiblach non stop było czuć papierosami, i to od gimnazjum, a wy piszecie o tym że nauczycie dzieciaki zdrowego odżywania dzięki zakazom w sklepiku szkolnym...

Ale 100 m od szkoły to już nie jest szkoła. I szkoła nie jest za to odpowiedzialna. Szkoła wysyła jakiś sygnał, a nie kontroluje całą okolicę. Poza tym nie wszędzie są słodycze 100 m od szkoły. Trudno, żeby ustawodawca zalecił analizę usytuowania sklepów ze słodyczami względem szkół i tam gdzie obok siebie są szkoły i sklepy, pozwolił na sprzedaż słodyczy w szkołach.

Busch, no powiedz sama, naprawdę widzisz sens w lekcjach o zdrowym odżywianiu tam, gdzie sprzedaje się śmieciowe jedzenie? Jak dla mnie jedno z drugim się kłóci.


trusia - tak zamach na wolność. Biznesu, bo ileś osób traci pracę i coś, na co pracowali - postaw się w ich sytuacji. Mi jest ich tak po prostu, po ludzku żal. Głównie ze względu na znajomość takiej osoby, która ma rodzine, dzieci, pare lat na karku i żadnego innego doświadczenia poza tym sklepikiem i sprzedażą owoców sezonowych... ta jasne, trzeba będzie, to pójdzie na kase i sobie poradzi. Tylko, to po prostu jakby nie patrzeć, nie jest fajne.


Każda zmiana pracy to stres. I dotyczy to każdego, nie tylko twojej znajomej w tym sklepiku. Ale czy sklepik można prowadzić tylko w szkole? Jak ma się takie doświadczenie nie wierzę, że nie można sklepiku otworzyć w innym miejscu. A jak jeszcze sprzedaje się takie super rzeczy, o których pisałaś, sklepik w innym miejscu też będzie hitem. A jak musi być w szkole, można pokombinować, co wprowadzić do sklepiku, co nie jest w ustawie zabronione.

Nie mnie oceniać, czy ważniejsze jest praca pań w sklepikach czy wkład w zdrowie przyszłych pokoleń. Wiem, zaraz odezwą się głosy, że to żaden wkład. Ale z góry tego nie da się przesądzić. Dowiemy się dopiero za ileś lat.

Niestety, nikt nie ma pracy gwarantowanej do końca życia. A co ma powiedzieć np. czlowiek, który ma firmę zajmującą się wywozem szamba, a okolica się kanalizuje? Czy jemu będzie łatwiej niż pani ze sklepiku? Uważam, że wprost przeciwnie - bo jego praca to zawód wymierający. Czy z tego powodu należy zaprzestać kanalizować tereny pozamiejskie?
trusia, można, ale nie wypada i to nie kulturalne, to chyba różnica? 😉
busch   Mad god's blessing.
07 września 2015 20:51
trusia, tak, widzę sens, bo nasz świat jest zalany śmieciowym, wysokokalorycznym jedzeniem i takie lekcje uderzają w samo sedno problemu - że ludzie nie mają dostatecznej świadomości, jak się zdrowo odżywiać. Nie mają wzorców i nie wiedzą, jak wprowadzić zdrowe żywienie do swojego życia. Tak jak pisałam powyżej, można stać się legendarnym grubaskiem na suszonych owocach i orzechach, rzeczach dozwolonych wg ustawy, niby 'zdrowych', ale bardzo kalorycznych. I jak ktoś się będzie opychał kilkoma paczkami suszonych owoców, czy orzechów, to mu to zaszkodzi tak samo, jak jedzenie codziennie batoników.

Naprawdę nie da się odizolować dzieci od niezdrowego jedzenia, są fast foody na każdym rogu, są sklepy spożywcze, supermarkety, babcie wciskające ciasto i słodycze i milion innych okazji. Można robić z nastolatków idiotów i zakładać, że jak nie będą mieć batonika w sklepiku, to nagle zmienią swoje życie, albo można ich traktować jak rozumne istoty ludzkie, które są w stanie przyswoić informacje i wyciągnąć z nich jakąś lekcję dla siebie.

I najśmieszniejsza jest ta ława oburzonych na nastolatki obżerające się śmieciowym jedzeniem, kiedy zdecydowana większość z nas od czasu do czasu zjada coś niezdrowego. Założę się, że większość rodziców zadowolonych z nowego przepisu sama ma ciastka w szufladce na wypadek, gdyby przyszli goście 😁. No takie są fakty że kochamy słodkie i tłuste i naprawdę nie widzę sensu tego zakazywać, ponieważ można sobie zjeść od czasu do czasu coś niezdrowego i utrzymać szczupłą sylwetkę. Tylko do tego trzeba głowy, wiedzy i rozsądku, ale po co to komu, jak można po prostu zakazać sklepikowi czegoś sprzedawać i problem rozwiązany 🤣

Co do "zamachu na wolność" - ja tu nie widzę podobieństw, bo rozmawiając przez telefon w kinie przeszkadzasz innym, a jedząc batonika na przerwie naprawdę nie przeszkadzasz nikomu.
Przypomniał mi się mój mąż:

- Kochanie! Przeszedłem na dietę! Chcę schudnąć!
- Oooo, super! A jaka to dieta?
- Jem dwa snickersy dziennie!

Trzeba edukować o zdrowym jedzeniu. Pamiętam jak Jamie Olivier zrobił program polegający na nauczeniu ludzi, jak gotować i jeść zdrowo. Bo Brytania ma okropne nawyki żywieniowe, ich kuchnia do zdrowych też nie należy. Były tam rodziny, które naprawdę nie umiały i nie wiedziały nic o żywieniu. 6-letnie dzieci były karmione codziennie curry i kebabem, a rodzice nie wiedzieli nawet, jak zrobić naleśnika. Pamiętam również, że Jamie parę razy się również popłakał z bezsilności. Niektóre obrazki z tego programu były naprawdę straszne.
Zmieniam temat. Nie ogarniam jak można rozmawiać z kimś i bezczelnie żuć gumę ( robiąc przy tym balony).
Tak samo nie ogarniam jak można w tłumie kichac i nie zasłonić kichnecia ręką.
Dzis aż wylazlam z autobusu jak kobieta sobie kichala,  kichala, aż wykichala gluty ( które poleciały na ubranie innej Pani)
trusia, tak, widzę sens, bo nasz świat jest zalany śmieciowym, wysokokalorycznym jedzeniem i takie lekcje uderzają w samo sedno problemu - że ludzie nie mają dostatecznej świadomości, jak się zdrowo odżywiać. Nie mają wzorców i nie wiedzą, jak wprowadzić zdrowe żywienie do swojego życia. Tak jak pisałam powyżej, można stać się legendarnym grubaskiem na suszonych owocach i orzechach, rzeczach dozwolonych wg ustawy, niby 'zdrowych', ale bardzo kalorycznych. I jak ktoś się będzie opychał kilkoma paczkami suszonych owoców, czy orzechów, to mu to zaszkodzi tak samo, jak jedzenie codziennie batoników.



Ale ja nie neguję potrzeby szerzenia świadomości, jak się zdrowo odżywiać. Tylko twierdzę, że powinno to też być poparte działaniami. To że nastolatki gdzieś sobie kupią to sprawa oczywista. Ale szkoła uczy w szkole. Uczy nie tylko lekcjami, ale też zasadami, jakie w niej obowiązują. 

O tej wolności to był żart - nie zauważyłaś emotki?
trusia - ja podobnie widzę sens takich lekcji. Szkoła uczy takich pierdół czasami, że główę urywa, ale na lekcje zdrowego odżywiania to szkoda czasu? Jakoś nikt nie płacze, że lekcje o antykoncepcji, szkodliwości ćpania, alkoholu i palenia są bez sensu, pomimo tego, że dalej zdarzają się wpadki i spory odsetek młodzieży ćpa/pije/pali. To już ich wybór. Po prostu ja uważam, że lepiej edukować, niż zakazywać, bo z edukacji młodzież korzysta lub nie, ale bardzo, bardzo, bardzo rzadko nie kłóci się z zakazami  🤣 Gdyby wystarczyło czegoś zakazać, żeby uzdrowić społeczeństwo, to nikt by nie zaczynał palić wcześniej, niż po 18 roku życia - a chyba każdy zna osobę, która zaczeła wcześniej. Nie żebym była przeciw ograniczenią, tylko z tym, musi iść edukacja. I żeby te ograniczenia były sensowne - wyrzućmy ze sklepików chipsy, energetyki i żelki z samej chemii, ale zostawmy już w spokoju te kanapki i hot-dogi, czy czekoladę 😉 Bo inaczej robi nam się z tego taki trochę Bareja.
Co do tego, że szkoła uczy zasadami, które w niej obowiązują - taaa, jasne  😁 Edukacje szkolną skończyłam niedawno i po pierwsze w to nie wierzę, bo jako uczeń wymyślałam coraz ciekawsze metody obchodzenia ograniczeń to raz, dwa - powiem szczerze - im bardziej się ucznia traktuje jak człowieka, tym bardziej się jak człowiek zachowuje. Jak się tylko ogranicza i traktuje jak debila, to zaczyna się zachowywać, jak ograniczone bydle. Tak mi się zauważyło 😉
Pisałam, że pewnie kobita sobie poradzi. Tylko to nie jest ok likwidować ileś miejsc pracy, tak w sumie z dnia na dzień, a znalezienie nowego, dobrego miejsca na sklep to też nie takie hop-siup. Nikt nie założył wodociagów wszędzie w ciągu paru tygodni, było czasu na przemyślenie co dalej, sklepikarze nie dostali takiej opcji, raczej postawiono ich przed faktem dokonanym. To, że życie bywa wredne nie znaczy, że człowiek się na to nie wkurza/godzi się z tym/można wszystko olać, bo ktoś ma gorzej.

aszhar - blee, fuj. Ja jeszcze nie ogarniam, jak można mlaskać. No krew mnie zalewa, jak słysze mlaskanie  👿
Surówki? Wiecie jakie trzeba spełnić wymogi, żeby móc robić surówki do publicznej konsumpcji??? Szacowaliście kiedyś koszt sprzętu zgodnego z wymogami?
Ustawa jest wyłącznie po to, żeby zarobiły firmy cateringowe w wielkich miastach.
keirashara, o tak mlaskanie albo co gorsza siorbanie gorących napojów, zup.
Tez mnie ogarniam. Po cholerę siorbac jak gorace , przeciez można poczekać az ostygnie 
Lov   all my life is changin' every day.
07 września 2015 22:04
Bo jakby dzieciaki zapieprzały do szkoły na rowerach zamiast mieć podwożone tyłki, to nie byłyby grube nawet zjadając batonika/paczkę chipsów. I ruch od razu na drodze mniejszy 😁
A ile dzieciaków by ubyło...
[quote author=Cień na śniegu link=topic=95120.msg2417134#msg2417134 date=1441651086]
Nie ogarniam jak... można nie zauważyć, że padł kolejny rekord na re-volcie: 10 stron jałowej dyskusji!   😁  😅
[/quote]
bo to dopeiro 10 stron, świętować będziemy, jak setki dojdziemy  🤣
Lov   all my life is changin' every day.
08 września 2015 07:07
halo, u mnie wszyscy jeździli rowerami, zimą autobusem. Nikt nie zginął z tego powodu 😉
oglądałam sobie reklamy w TV
1) jakiś rogal mega słodki i chemiczny - reklamowany jako zastępstwo drożdzówki - jako ŚNIADANIE w szkole = udział biorą starsze dzieci
2) jakieś cukierki - Tofffi = udział bierze troskliwa mama i dzieci

i jeszcze kilka innych

Po cholerę zamykać sklepiki szkolne a pozwalać na reklamę chemicznego żarcia dla dzieci?

BTW - pod koniec miesiąca jadę do Senatu na debatę właśnie o ustawach eko i sklepikach - jakieś sugestie?
A ja zaczęłam pilnie czytać etykietki. I jestem zaszokowana. W 100 g jogurtu 12 g cukru!!! A takie to niby ma być zdrowe.
Mleka oczywiście nie ma tylko jakieś "odtworzone" No i gumy, soi, świństwa. FUJ!
Dodofon, co wiecej - te chemiczne "drozdzowki" sa w szkole 😉 wiec nie wiem gdze w tym wszystkim jest logika...
Dodofon, Moim zdaniem takie sugestie jak wnioski, które już tu padły:
Trzeba zwalczać przyczyny, nie skutki.
Uświadamiać, nie zabraniać.

Po cholerę zamykać sklepiki szkolne a pozwalać na reklamę chemicznego żarcia dla dzieci?


Dodofon, ale kto nakazuje zamykać sklepiki?

Keirashara,  wytlumacz mi proszę taką rzecz:
Przecież ta ustawa dotyczy zmiany asosrtymentu, a nie nakazuje likwidację sklepików. Więc skąd ten popłoch twojej znajomej, że nagle straci stanowisko pracy? Ja rozumiem, że łatwiej jest sprzedawać czipsy, bo dłużej poleżą, a artykuły, które szybko się przeterminują, są obarczone większym ryzykiem braku zarobku/straty. Więc patrząc z boku to biadolenie twojej znajome kładę raczej na karb zderzenia dwóch faktów:  łatwiejszy zarobek kontra konieczność innego inwestowania niż faktycznej groźby utraty pracy.  Np. kwiaciarnie – też mają towar szybko „się psujący”, a jakoś egzystują.  Ale może się mylę, nie znam od podszewki działalności osób prowadzących sklepiki, dlatego pytam.
Znam taki sklepik ( i go kocham), gdzie panie robią kanapki. Po prostu kroją wybraną bułkę, smarują masłem lub margaryną kroją wędlinę, ser, ogórek, rzodkiewkę, wrzucają sałatę. Jak kto zapragnie. Pieczywo mają świeże (dostawa dwa razy dziennie).
Taka kanapka kosztuje...... 3 złote. TRZY. Kolejka jest zawsze. Przypuszczam, ze żaden sanepid o tym nie wie ale nie czepiam się. Kupuję.
Dodofon, powiem ci, że to, co mi się podoba w Anglii to to, że tak bardzo się nakłada nacisk na promowanie lokalnych farmerów, mięsa, warzyw, owoców i przetworów z małych, rodzinnych firemek z okolicznych wiosek. Nie wiem, jak to jest teraz w Polsce i jak to by wyszło cenowo i prawnie, ale może zamiast likwidować sklepiki, wprowadzić w nie żywność właśnie z lokalnych, ekologicznych piekarnii, zakładów, farm? Zamiast wciskać dzieciom 7-daysa, dać im rogalik ze swojskiego pieczywa nadzianego swojskim dżemem bez chemii i konserwantów?

Bo jak dla mnie największym problemem nie jest to, że dziecko chce czegoś słodkiego, a to, że pakuje im się tą całą chemię.

No i co do kanapek - w KAŻDYM angielskim sklepie, czy to supermarkety, czy stacje benzynowe - można kupić gotowe kanapki. One są pakowane w takie kartoniki i kosztują między 1.80 - 3.50 w zależności, co sie tam znajduje, a wybór jest naprawdę spory. Mój angielski mąż byl bardzo zaskoczony, czemu w polskim Tesco nie można kupić gotowych kanapek w kartonikach.
Dodofon, co wiecej - te chemiczne "drozdzowki" sa w szkole 😉 wiec nie wiem gdze w tym wszystkim jest logika...


Wczoraj usłyszałam od mojej zdegustowanej tym faktem córki, że jej koledze mama codziennie daje do szkoły dwa 7 days-y  🤔wirek:
Kiedyś z kolei mama jednej z dziewczynek z klasy mojej córki opowiadała mi ile czego daje dziecku do szkoły: drożdżówkę, 7 days-a, kilka takich małych chemicznych słodkich bułeczek i czasem jakiś batonik. Spytałam czy żadnej kanapki nie daje do szkoły, na co ona odpowiedziała, że jej córka nie lubi kanapek  🤔 No nie dziwię się, że w tej chwili to dziecko wygląda jak dwie moje córki, a zaznaczam, że z mojej córki to wcale nie taki patyczak  😉
No i jeszcze jest bardzo ważne, co jest w tej kanapce. Pamiętam, jak mama mi czasami robiła kanapkę z kotletem mielonym (w sensie żadnej sałaty, ani nic, sam kotlet w chlebie). Pamiętam, jak ja tego nienawidziłam i jak to śmierdziało mi z plecaka. Potrafiłam przez to nic nie jeść przez cały dzień. A sklepik w szkole był, tylko ja nie lubiłam wtedy słodyczy, ewentualnie sobie jakieś chrupki albo lizaka kupiłam. Jak byłam już nieco starsza, to jak wracałam do szkoły, szłam specjalnie na targ aby kupić... jabłka.
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
08 września 2015 09:38
Rozumiem, że chleb pieczecie same, podobnie jak same wyrabiacie sery i macie swoje własne krowy, które później przerabiacie na szynke bez grama chemii? 😁
JARA, hihi, chleb piekę sama. Pyychota. Wędliny czasem też - w sensie piekę karczek albo szynkę 😉
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
08 września 2015 09:40
epk, planujesz zrobić jakąś szynkę przed wyjazdem na wczasy? 😁
JARA, owszem, oraz pasztet, ale zabieram ze sobą  😀iabeł:

edit: jeden słoiczek pasztetu moge zostawić...
Larabarson, miałam koleżankę żywioną w ten sposób. Mama, typowa Barbie osiedla, karmiła ją w domu paczkowanym jedzeniem odgrzanym w mikrofali. Pamiętam, jak było mi żal tej koleżanki, że nikt nigdy nie czeka na nią z ciepłym obiadem, ale mama zawsze na zakupach, tata w pracy, a ona przychodząc ze szkoły mogła sobie barowe krokiety odgrzać. Spotkałam ją parę razy w czasie średniej, zachowała szczupłą sylwetkę ale całe, dosłownie całe ciało pokryło się trzęsącym celulotem ("słodzikowym"😉. Ludzie nie zdają sobie sprawy, do czego doprowadza ich sztucznie słodzone żarcie, sosy z paczki. Myślą że jak przytyją to pójdą na siłownię, i mnie dociera do nich że spora część tej chemii NIGDY nie będzie wydalona z organizmu, ale każda, nawet najmniejsza ilość takiej np fenyloalaniny będzie się składować, powodując obok chorobliwej otyłości różne choroby. Że organizm ma jakąś swoją wytrzymałość, gdzie człowiek je i nic mu nie jest, aż w końcu pożre ziarenko które przechyli szalę.

Halo, w hurtowniach spożywczych tego nie ma, ale każdy sklep może zamówić sobie codzienną dostawę pakowanych surówek jednodniowych prosto od producenta 🙂 Na nie nie trzeba specjalnych zezwoleń, sprzedajesz jak wszystko inne 🙂
trusia - opisywałam jaki był asortyment - czipsów decyzją rady rodziców nie było, tak jak nie było energetyków, żelek itd. Natomiast obecnie zabronione są hot-dogi (buła+parówka+warzywa), kanapki, które robiła (też cos z nimi było nie tak - bułka+szynka/ser +świerze ogórek, pomidor, sałata, majonez za dopłatą na życzenie, kosztowała 2,20zł), drożdżówki, takie świeże, z piekarni, na prawdę extra jakości (ser w nich to prawdziwy twaróg, owoce w miare możliwości sezonowe,  z makiem i orzechami też nadzienie nie poszczędzone, codziennie świeże, w połowie dnia nic nie zostawało), to wszystko jest zuo. Były jogurty, nes-wity, inne musli, kisiele, kawa, herbata, batoniki, wafle ryżowe, chrupki kukurydziane, jabłka, napoje różne - części z tego nie można sprzedawać, sporo utargu na tym spadnie. Więc jest opcja podrożyć reszte i pytanie kto to kupi, bo zaraz obok jest tania pierogarnia i sklep abc, lub liczyć, że z tak okrojonego asortymentu w starych cenach wystarczy środków na czynsz, podatek, opłaty, środki czystości i przeżycie - jeśli wyjdzie jej miesięcznie mniej, niż 1200, które zostanie w łapce, to zamknie interes, bo szkoda nerwów i zachodu za tak niską pensje 😉 Prowadziłaś swój biznes może? Nie pytam złośliwie -  po prostu ja tak i rozumiem, bo dla siebie jest się gorszym szefem niż ktokolwiek obcy, na prawdę dużo się robi, stresuje, ale jeśli pieniądze są z tego tak kiepskie lub gorsze, jak z minimalnej krajowej to po prostu nie ma sensu. I na etacie masz pewne to 1200 miesięcznie - a tu raz może być 1300, a raz 700.

JARA - zdziwiłabyś się, ile osób obecnie przerzuciło się na własne pieczenie chleba 🙂 Mam wrażenie, że ludzie coraz bardziej patrzą na to, co jedzą, wróciły do mody i łask produkty hand-made, jak własne ciasta, przetwory - uff, w końcu nie jestem z rodziny dziwaków, co sama robi przetwory  😁
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się