Czy tylko finanse są barierą dla uprawiania jazdy konnej?

No właśnie- jak wyglądała taka praca kiedyś. Przewinęłam się przez kilka stajni (zmiana miejsca zamieszkania) :takie tam jak karmienie, pojenie, czyszczenie, zamiatanie, dyżury w stajni , gdy szefostwo na zawody jechało,  rozładunek siana, malowania stajni, oprowadzanie dzieciaków cały dzień - nie ważne, czy upał, czy mróz, a za to siadało się "miszczowi" konia występować.
Możesz być spokojna, bo ja na chwilę obecna nie znam takiego rodzica, co by puścił swoje dziecko - choćby i nastoletnie prawie samo rowerem zimą czy jakąkolwiek porą roku autobusem. Dzieci się same takie nie zrobiły - owszem, łatwość "rozrywki" bez wychodzenia z domu jest poważną przyczyną tego, że dzieciakom się nie chce robić nic trudnego, ale drugą sprawą jest to, że rodzice zwariowali na punkcie pozornego bezpieczeństwa i po prostu dzieci są kompletnie niesamodzielne. Ja jak byłam w połowie podstawówki (no tak około klasy 5-6) to jeździłam sama po mieście, potrafiłam sama pojechać do okulisty czy dentysty, nie mówiąc o tym, że wszystko co związane ze szkoła, zajęciami dodatkowymi itp załatwiałam sama. Moi koledzy do szkoły przez cały rok jeździli rowerami (to już w liceum) a rodziców szkoła widziała przy okazji wywiadówek  - a nie codziennego podwożenia i odbierania. Teraz dzieci dostają samochody tuż po tym, jak zrobili prawo jazdy, bo oczywiście to "bezpieczniejsze" niż jazda autobusem. To jak te same dzieci mają przechodzić przykładowy 1-2 km do stajni? I jeszcze się tam brudzić? (Tu też różnice w wychowaniu się kłaniają - kiedyś dziecko szczęśliwe to dziecko brudne było - biegaliśmy i brudziliśmy się cały boży dzień a na wieczór mama wrzucała nas do wanny i trzeba się było doszorować, teraz jak patrzę na 4-latka na wakacjach przebieranego 4 raz bo siadł na trawie i ubrudził sobie spodenki a ponieważ dotykał też piasku na plaży to go trzeba w środku dnia wykąpać to ja już widzę, że to dziecko to w przyszłości do takiej stajni to na 20 metrów nie podejdzie bo śmierdzi i brudno...)
Konie to niestety obiektywnie patrząc brud - bo i gnój jednak ale i sam koń to pot, kurz z podłoża, kopyta trzeba wyczyścić, czasem konia co się w kupie położył. To jak to dziecko nauczone, że plamka na koszulce dyskwalifikuje cały jego dzień - jak to dziecko ma przyjść i coś robić w tym całym "syfie" 😉
nie znam takiego rodzica, co by puścił swoje dziecko - choćby i nastoletnie prawie samo rowerem zimą czy jakąkolwiek porą roku autobusem.


Masz rację !! Świętą.
Kiedyś chciałam podwozić jedną taką dziewczynkę, co mnie ujęła, bo mi się zdawało, że jest podobna do mnie w przeszłości.
Zobowiązałam się wozić ją do mojej byłej stajni ( na treningi z instruktorem) i żeby mogła pobyć przy koniach, nadrabiając drogę, ale " a co tam...se myślę".
I co się dowiedziałam?
Że dziewczynka się pyta, że mama pyta " a kto będzie odpowiadał w razie gdyby córce coś się stało, kiedy będą ją wiozła tym samochodem? I czy w razie czego będę płacić za leczenie, gdyby miała jakiś wypadek w samochodzie?" Dziewczyna lat 16.
No....... z jednej strony  brzmiało to nawet logicznie. A z drugiej.....  😲 ręce mi opadły i dałam se na spokój.  😲
Moje dziecko ma 11 lat i wraca sama ze szkoły autobusem .. ale jestem wyrodną matką  😵

tunrida Lepiej sie nie wychylać, coś by się stało i by było na ciebie.

PS. Znam takie osoby co nie powinny sie zbliżać do koni bo kończy to sie zawsze tragedia, i co z tego że mają kase?
Mi się wydaje, że nie tylko finanse są barierą. Raczej brak czasu i chęci. Niedawno szukaliśmy w stajni luzaka. Zaczęły do nas przyjeżdżać dwie dziewczyny.  Jedna jeżdżąca, a druga całkowicie "surowa". No i ta początkująca bardzo chciała się uczyć i to nie tylko jazdy, ale też opieki nad końmi. Bardzo pracowita była na początku, sama potrafiła np wziąć miotłę i pozamiatać, mimo że nikt jej o to nie prosił. Druga, ta jeżdżąca wkręciła sobie, że jej się należy. Żeby jeszcze jeździła na nie wiadomo jakim poziomie, no to można by to jeszcze jakoś zrozumieć. Zrobienie czegokolwiek było katorgą i cierpieniem. Jej się wydawało, że ona będzie jeździć konie i jeszcze mają jej za to płacić, bo jej się należy. Niestety ta początkująca po jakimś czasie też podłapała to podejście, no i niestety, ale trzeba było podziękować za współłpracę. A ciężkiej pracy nie miały, wystarczyło żeby pozamiatały wokół stajni, wyczyściły sprzęt po jeździe, czasem miały zrobić porządek w siodlarni, no ewentualnie podać coś, albo przytrzymać konia przy siodłaniu czy zaprzęganiu. Czyli rzeczywiście bardzo ciężka praca 😵
Z resztą w okolicy kilku znajomych szuka chętnych do jazdy za samo czyszczenie i siodłanie. Też nie ma chętnych.
Dramka, podejrzewam, że jesteś niezłym wyjątkiem. Nawet nie podejrzewam - jestem pewna 😉. Ja tam wiem, że teraz jest bardziej niebezpiecznie niż było kiedyś - wiem, rozumiem, sama się mniej bezpiecznie czuję. Niemniej jednak poziom samodzielności dzieci jest obecnie zerowy. Kompletnie zerowy.

Ostatnio zabiła mnie pewna sytuacja. Jestem u znajomej. Dziecko jej- córka 9 letnia. Zaczyna się foch - nie wiadomo o co chodzi, nagle patrzę a matka wstaje i idzie dać jej jogurt. Dziecko zjada i foch dalej (bez słowa). Na to matka - kurcze, przepraszam, muszę jej zrobić coś do jedzenia więcej. Pomijając już to, że dziecko nawet słowa nie powiedziało (pora kompletnie nie posiłkowa, więc w sumie nie tak, że matka obiadu zapomniała dać 😉), to ja nie wiem, to przekracza możliwości 9 letniego dziecka podejść do lodówki i wziaść jogurt? Nie mówiąc o zrobieniu kanapki z pokrojonego chleba, masła i pokrojonej wędliny. W wieku 9 lat to ja dawno robiłam kanapki zarówno dla siebie jak i siostry. (To akurat zasługa spędzania wakacji na wsi, gdzie wszyscy w polu siedzieli i nikt nie miał czasu biegać za dzieckiem z kanapeczkami - byłaś głodna to szłaś do kuchni i brałaś sobie jeść).
Generalnie ręce mi wtedy opadły. To samo dziecko od lat biegle obsługuje komputer. Chyba bieglej niż matka w obecnej chwili. I całą masę urządzeń elektronicznych o których ja nie mam pojęcia.
[quote="Tunrida"]Kiedyś nie było nic, lub prawie nic. I było ciężej znaleźć jakąś rozrywkę. Więc jak już się dorwało do niej, to się ją SZANOWAŁO. teraz się nie szanuje, bo jest dużo więcej różnych możliwości.[/quote]
Ano...
I ogólnie zgadzam się z Tunridą.

Gdyby tak każdy po dupie dostał, inaczej by kwękał. Choć z drugiej strony... Jak inaczej, skoro jesteśmy non stop przekonywani o ch*jowości czasów, w jakich przyszło nam żyć; o tym, że jest kryzys, bieda, ubóstwo, straszlistwo; zły kraj, źli ludzie, patologia goni patologie, media dostarczają nam zajebistych informacji tylko o morderstwach, pobiciach, zamrożonych dzieciach, wzrostach cen, braku perspektyw dla młodych ludzi, braku pracy w kraju, braku pracy za granicą i tak dalej i tak dalej.... i nikt w tv nie powie "świat jest piękny!" albo "jak zaczniesz się starać, to będziesz miał"...

Mamy internet, w którym można łatwo i przyjemnie znaleźć wszystko - nie trzeba się nawet z domu ruszać, zakupy można przez internet zrobić, w gierki grać, filmy oglądać, widzieć ludzi tylko na fejsbuku i wychodzić z domu co piątek, żeby się z tymi ludźmi nawalić.
I... jak tu ma się komukolwiek coś chcieć, skoro wszystko jest pod ręką, a świat i tak jest kijowy wiec i tak się nikomu nic nie uda? 😉 Jestem tylko ciekawa do czego to doprowadzi...
kiara   Wczoraj to historia, jutro to tajemnica...
21 lutego 2012 08:59
Tak odnośnie bariery jaką jest umiejscowienie stajni:
Prowadziłam ośrodek 1,5roku: piękny, zadbany, paręnaście wyszkolonych koni, kryta ujeżdżalnia, rewelacja, ale na wsi. Nie miałam wcale chętnych na jazdy, nikt nie chciał dojeżdżać paręnaście km żeby pojeździć w świetnych warunkach.

Większość uczniów to dzieci, rodzice dzieci nie puszczają - jak widać samych. Rodzice pracują aby dziecko mogło pojeździć sobie na koniku, pracując nie mają czasu żeby to dziecko zawieźć... suma sumarum piękny ośrodek się marnuje

Obecnie od ponad roku prowadzę własną stajnię, gdzie pracują pod siodłem 3 konie, stajnia z pewnością spełnia wszelkie kryteria dobrostanu koni, ale wizualnie nie może poszczycić się "złotymi klamkami", klientów mam znacznie więcej niż się spodziewałam, a dlaczego? Stajnia mieści się w środku miasteczka 3,5tys naprzeciwko szkoły podstawowej i gimnazjum oraz osiedla bloków!
Ludzie do mnie często mówią, że może powinnam poszukać jakiegoś starego gospodarstwa na uboczu, na wsi żeby konie miały hektary do biegania, bo tak w środku miasta to dziwnie, ale ja na to mam krótką odpowiedź:" a kto do mnie na wieś puści swoje dziecko samo?" Tu gdzie jestem teraz dzieci bardzo często przychodzą do mnie na lekcje bezpośrednio po szkole, rodzice wtedy pracują, nie mieliby możliwości wieźć dzieciaki na wioskę na konie.

epk Kurde pamiętam ze mi nikt nie pomagał przy lekcjach..a teraz dzieci nie potrafią same odrobić lekcji!

Kiedyś starszej babcia pakowała plecak, babcie pogoniłam, sama sobie musi spakować biedulka, a jak coś zapomni to musi ponieść konsekwencje..niestety. Bardzo szybko się nauczyła. A babcia z niej zrobiła ofermę i sierotę.  😤

Jestem okropną matką  😀iabeł:
Dramka przynajmniej dzieci poradzą sobie w życiu

finanse na jeździectwo to jedno a chęci i podejście to drugie.....
Aleks   Never underestimate the possibility for things to improve in ways you cannot yet imagine - Karen Rohlf
21 lutego 2012 09:24
Nie wiem czy to jeszcze na temat, ale co tam ...

Przyznam się, że ja po pewnym czasie zaczęłam nawet wykorzystywać coś co poruszyłyście wyżej, a mianowicie kwestie nadopiekuńczości rodziców względem nastolatków, a czasem nawet starczych, w zasadzie dorosłych już ludzi.
Od czasu do czasu pojawiają się u nas ludzie ( co raz częściej w zasadzie ) którzy przywożą swoje pociechy i pytają o możliwość nauki jazdy konnej lub jazdy bo dzieciak już umie. Początkowo cieszyło mnie to bo jako stajnia na starcie zaistnieliśmy. Jednak co raz częstsze roszczeniowe nastawienie i dzieci i rodziców co raz bardziej mój entuzjazm gasiło i koniec końców zgasiło. Dlaczego ? Bo potencjalna jazda musiała być na już. Ktoś przyjeżdżał nawet nie pytał czy można, a stwierdzał fakt, że chce jeździć, że umie i nie czekano nawet na moją odpowiedź. Gotowość bojowa rzekłabym ... Irytowało mnie to totalnie, nie godziłam się. Tłumaczyłam, że to prywatne konie, że nie przyzwyczajona by co chwila ktoś inny na nich jeździł, dwa z resztą za młode bym kogokolwiek na nie posadziła .... wtedy sypała się na mnie lawina uwag, że jak to są konie to musi być sprzęt, więc o co chodzi .... ? Ano właśnie chodzi o to tzw bezpieczeństwo - to był i jest do tej pory mój as z rękawa.

Ja kiedy miałam naście lat jeździłam u znajomych Rodziców ( i  w rożnych innych miejscach ), nie omijały mnie upadki i wypadki. Rodzicie jednak kiedy wróciłam poobijana nie robili z tego afery w mediach, a zdarzył mi się i poważniejszy wypadek w tym okresie. W tej chwili jest zupełnie inaczej, o czym z resztą pisałyście. Zdarza mi się pracować ze znajomą u niej na obozach konnych. W zeszłym roku spadła nam dziewczynka, potłukła się i skręciła nadgarstek. I mimo, że wszystko odbyło się zgodnie z zasadami, zostali poinformowani rodzice, a dziecko zostało zawiezione na pogotowie gdzie stwierdzono skręcenie i kilka siniaków czyli w sumie nic groźnego, matka dziecka zrobiła niebotyczną aferę. Skoro więc rodzice są tak przewrażliwieni to jakie mają być dzieci ? Skoro rodzice mają postawę roszczeniową, że wszystko się dla ich dziecka należy to czego uczy się ten młody człowiek ? Tego samego oczywiście i smutne jest to, że to nie tylko chodzi o nastolatki, ale i dwudziestolatki.
Totalny brak pokory, a nadmiar żądań, obieranie najkrótszej drogi do celu nie ważne po czym ... To jest nierzadko tylko 10 lat różnicy, a ludzie są jednak zupełnie inni. Myślę, że to nie chodzi o pieniądze w części przypadków, a o mentalność.
pęk Kurde pamiętam ze mi nikt nie pomagał przy lekcjach..a teraz dzieci nie potrafią same odrobić lekcji!

Kiedyś starszej babcia pakowała plecak, babcie pogoniłam, sama sobie musi spakować biedulka, a jak coś zapomni to musi ponieść konsekwencje..niestety. Bardzo szybko się nauczyła. A babcia z niej zrobiła ofermę i sierotę.  😤

Jestem okropną matką  😀iabeł:

Dramka nie broniąc dzieci bo sama widzę, że są mało samodzielne, co nie zwalnia mnie z winy, że sama też do tego doprowadzam, ale do tematu, właśnie jestem po pomaganiu dziecku w nauce do klasówki z historii IV klasa i wiesz co naprawdę materiał jak na 11 (IV klasa) moje akurat 10 letnie dziecko naprawdę trudny, nauczenie się o religiach świata z każdej około 7 trudnych pojęć np. diaspora, menora, tora, arka przymierza, koran, dżihat, minaret itp. plus historia powstania tych religii i wszytko z tym związane, daty, miejsca, jest naprawdę trudne. Nie wiem jak ty, ale ja myślę, że teraz dzieci mają więcej materiału do nauki i muszą się uczyć bardziej szczegółowo. Ja sobie nie przypominam takiego zakresu wiedzy z historii jak byłam w IV klasie szkoły podstawowej i też uczyłam się sama. Moi rodzice kontakt ze szkołą mieli tylko na zebraniach. Teraz widzę, że jest trudniej, dlatego pomagam, tłumaczę. Całe szczęście my już mamy to za sobą  😉
Co do przywożenia dzieci samochodami przez rodziców, uważam, że to jest ok i cieszyłam się, że rodzice pomimo wielu obowiązków przywozili dzieciaki na jazdy, niezależnie od pogody, ponieważ stajnia w której prowadziłam jazdy była na tyle daleko od miejsca zamieszkania większości, że żadne z tych dzieci nie dałoby rady bez samochodu dojechać. Większość dzieciaków przyjeżdżało regularnie mróz, deszcz czy palące słońce a stajnia bez hali i tak sobie myślę, że duży wpływ na to ma instruktor, który jest w stanie zarazić dzieciaki tą pasją i ciekawie prowadzić zajęcia. Tak samo ze sportem, jeśli moje dziecko ma trenera, który oprócz poprowadzenia treningu wykazuje empatię, wspiera i się angażuję to czy to jest sobota czy niedziela mała wstaje o 7 i jedzie na trening czy zimno czy ciepło. I za to ją podziwiam i dopóki będę mogła będę wozić samochodem, bo jej zapał mi rekompensuje wszelkie trudności. 😀
Ktoś   Dum pugnas, victor es...
21 lutego 2012 09:37
epk, moje trzy letnie dziecko samo bierze jogurt z lodówki....

wracając do tematu - znam dziewczynę,która jeżdzi za pracę...a w zasadzie teraz rusza cudze konie,jak własciciele nie mają czasu. dziecko z naprawdę biednej i patologicznej rodziny,stajnia jest dla niej odskocznią od tej podłej rzecyzwistości... zostawiałam jej konia pod opieką i nie musiałam się martwić o nic... koń miał czasami lepiej niż gdy my byliśmy obecni 😁 w wakacje pomoglismy jej wyjechcac do pracy za granicę ( do forumowej koleżanki zresztą 😉 ) - liznęła wielkiego świata,poczuła wiatr w żaglach - ma motywację,by skończyć szkołę ,robi prawo jazdy,uczy się języka... bo chce wyjechać i zarabiać na życie końmi - myślę,że dla niej to jedyna szansa by nie skończyć,jak reszta rodzinki...

[quote author=Ktoś link=topic=86326.msg1311821#msg1311821 date=1329817043]
epk, moje trzy letnie dziecko samo bierze jogurt z lodówki....

wracając do tematu - znam dziewczynę,która jeżdzi za pracę...a w zasadzie teraz rusza cudze konie,jak własciciele nie mają czasu. dziecko z naprawdę biednej i patologicznej rodziny,stajnia jest dla niej odskocznią od tej podłej rzecyzwistości... zostawiałam jej konia pod opieką i nie musiałam się martwić o nic... koń miał czasami lepiej niż gdy my byliśmy obecni 😁 w wakacje pomoglismy jej wyjechcac do pracy za granicę ( do forumowej koleżanki zresztą 😉 ) - liznęła wielkiego świata,poczuła wiatr w żaglach - ma motywację,by skończyć szkołę ,robi prawo jazdy,uczy się języka... bo chce wyjechać i zarabiać na życie końmi - myślę,że dla niej to jedyna szansa by nie skończyć,jak reszta rodzinki...


[/quote]
I to się chwali  😀
Aleks   Never underestimate the possibility for things to improve in ways you cannot yet imagine - Karen Rohlf
21 lutego 2012 09:43
Tak, tylko czy trzeba dostać od życia w dupę porządnie by tak potrafić ?
majek   zwykle sobie żartuję
21 lutego 2012 09:50
ja jak byłam mała też jeździłam za pracę. Byłam za mała, by wywalać gnój (wg tych, co zarządzali klubem), a więc grabiłam liście i szorowałam kible. Miałam wtedy 10 lat. Byłam chyba najmłodszym klubowiczem, z legitymacją i płaceniem składek.

A to, co się dzisiaj dzieje z dzieciakami - mam w swojej rodzinie najpiękniejszy przykład. Siostrzenica mojego męża ma do szkoły 10 minut na piechotę. Odwożona samochodem zawsze. Jak jest trochę zimniej - nie chodzi do szkoły, by się nie przeziębić. Jak nie umie na klasówkę to nie idzie, a mama załatwia jej zwolnienie. Oczywiście ma same piątki.
Ostatnio w ciągu tygodnia mój mąż wziął sobie dzień urlopu i zrobiliśmy sobie kulig za samochodem (na worku). Potem się dowiedziałam: `szkoda, że do Weroniki nie zadzwoniliście, nie poszła do szkoły`. Na moje `Do szkoły nie poszła, a na sankach chce jeździć, to chyba tutaj sie prędzej przeziębi` rodzina się obraziła i stałam się wrogiem numer jeden.
Tak, tylko czy trzeba dostać od życia w dupę porządnie by tak potrafić ?

Aleks jest takie powiedzenie kto z kim przestaje takim się staje, dziewczyna z rodziny patologicznej jak napisała Ktoś, więc mogła skończyć jak jej rodzice, całe szczęście poznała ludzi, którzy pokazali jej, że można inaczej, zarazili swoją pasją i dzięki temu chyba wyszła na prostą, przynajmniej ja tak to odczytuję z postu Ktosiny. I dla mnie super. Fajnie się czyta, takie posty, że można komuś otworzyć oczy na coś lepszego, pokazać, że nie koniecznie trzeba powielać to co otrzymuje się w domu, no i fajnie, że dziewczyna chciała, pojawia się tu w postach kwestia lenistwa, niestety nie wszyscy, którzy dostają szansę chcą z niej skorzystać, czy jest to kwestia lenistwa czy minimalizmu pozostawiam bez wskazania.  😉
dempsey   fiat voluntas Tua
21 lutego 2012 09:58
majek, ja gdyby nie klub (=> mąż)  to pewnie bym była w zupełne innym miejscu życia ....

Praca ciężka ale widziało się w niej wtedy ogromny sens. Większy chyba niż w rzeczywistości 😉
Np. ta ambicja, żeby koniecznie być punktualnie z osiodłanym koniem na 9 rano na jazdę z instruktorem (a między 7 a 9 dwie 14letnie dziewczynki karmiły, poiły wiadrami i ścieliły dwudziestu pięciu koniom, zamiatały do ździebełka całą stajnię i drogę do szopy, i wywalały tygodniowy gnój z podwójnego stanowiska, taczki pchało się po desce na wysoką pryzmę i ubić pryzmę trzeba było obowiązkowo)...
I zdążało się, i koń był czysty i radocha z jazdy była ogromna.
Pozdrawiam Kierowniczkę!  :kwiatek: :kwiatek:

I ponawiam pytanie: czy któryś ośrodek tak jeszcze działa? (bilety za pracę, rozliczanie godzin, szkoleniowcy, ubezpieczenia, możliwość startów, składki klubowe itp itp? - wszystko dostępne dla każdego "z ulicy" kto nie boi się pracy)
Gdybym miała wskazać swój największy błąd w życiu - byłoby to... spędzanie czasu w stajni  🙄.
Dziś wiem, że trzeba było ten czas poświęcić na zdobycie i ugruntowanie takiej pozycji zawodowej/biznesowej, żeby sobie i dzieciom zapewnić dobrobyt materialny, który jest niezbędny, żeby właśnie realizować swoje pasje na porządnym poziomie. Nic by mi się nie stało, gdybym mniej o koniach wiedziała, gdybym gorzej umiała jeździć...

Halo kompletnie Cię nie rozumiem
Z racji tego, że urodziłam się w rodzinie żeglarskiej, całe dzieciństwo swój czas dzieliłam pomiędzy klub żeglarski (70%) a konie (30%). W żeglarstwie zaszłam dość daleko, ba dzięki żeglarstwu zwiedziłam kawał świata pływając za niewielkie pieniądze (klubowicze, którzy ciężko fizycznie pracowali byli zwolnieni z większości opłat, za to się zapylało naprawdę ciężko w kurzu i brudzie aby jachty morskie do sezonu przygotować). Ba, mając lat 14 (koniec podstawówki , początek liceum) dostałam z koleżanką jacht pod opiekę. Było nas 2 dziewczynki i we dwie szlifowałyśmy burty, kombinowałyśmy farby itp. (klub był biedny). Oczywiście w ciężkich tematach pomagali koledzy i rodzice, ale nawet laminowałyśmy same (oj tam, że krzywo ;-)). Dzięki temu mogłyśmy np. w weekend wziąć jacht i popłynąć sobie ze Szczecina do Świnoujścia na przykład – tak dwie 14 i 15 latki… między statkami wielkimi… Nigdy nikomu z klubu nic się nie stało. Byliśmy gruntownie przeszkoleni, a jacht pod opiekę dostawali najlepsi – ot była ogromna nobilitacja…(i 5 razy więcej pracy, bo przy dużych morskich jachtach trzeba było pracować niezależnie od „swojego”). „Mój” jacht nazywał się S/Y Petunia i dało się nim przepłynąć ze Świnoujścia do Dziwnowa morzem – wow ;-)
Z czasem proporcje żeglarstwo – konie – zaczęły się odwracać, chociaż w żeglarstwie startowałam nawet w studenckich MŚ, to konie zdecydowanie bardziej mnie „kręciły”… z resztą pierwszego kupiłam po skończeniu liceum… I tak – żeglarstwo, konie, siatkówka (grałam w lidze), karate (kilka lat treningów), angielski, włoski, kółka matematyczne, dwa skończone kierunki studiów, w tym techniczny. Kilkanaście kursów w stylu „negocjacje handlowe” czy „techniki sprzedaży”… Pracę dostałam praktycznie zaraz po studiach. W życiu nie powiem, że konie, czy żeglarstwo były stratą czasu… Z durnych i chmurnych czasów mam wspaniałych przyjaciół… każdy z nas ma swoje życie, ale jak potrzebowałam pół roku temu pomocy – zjawili się przy mnie ludzie ot tak po prostu i żeglarze i jeźdźcy…
Zatem pasje to nie tylko realizacja własnych „fobii” – pasje to też ludzie, którzy je tworzą, to wspaniałe przyjaźnie które przetrwają wszystko… Pasje nie muszą przeszkadzać w edukacji, czy w pracy. Sami tworzymy własne życie i dla mnie żadna sekunda poświęcona żaglom, czy koniom nie jest stracona…
Na marginesie – może dzięki temu tematowi, może jakimś zrządzeniem losu – odezwała się moja najukochańsza luzaczka, która odeszła rok temu z powodów osobistych
Wraca
Jejejejeje
To jakbym wygrała w Lotto


🏇 🏇 🏇 🏇 😅 😅 😅
Gaga_ no to świetnie, szczególnie jeśli chodzi o luzaczkę, znaczy wątek założony przez Tanię przydał się namacalnie  😉.
Proszę się odsunąć od monitora!!
TFU TFU
coby nie zapeszyć
😅  😅  😅
Płacisz - masz? No cóż, powiem Wam dlaczego ostatnio wybrzydzam z rekreacją.
Jesienią zanim pojawiła się pani z hucułami, postanowiłam wybadać teren i zapisałam się na jazdy w trzech różnych miejscach. Jeżdżę tak se, poruszam się w trzech chodach, w życiu nie przeskoczyłam nic większego niż 60 cm. Ale siedzę lekko, mam względnie stabilna rękę, nie spadam z byle powodu  😎 No i chcę się uczyć po 2 latach niebytności w siodle.
Stajnia nr 1 (blisko) - szybko tzn. szybko czyścić, szybko wsiadać, szybko jeździć. Ja na to, że chcę wyczyścić kopyta - nie ma czasu (i tak wyczyściłam). Dwie minuty stępa, 10 minut kłusa i galop, galop, galop, 3 minuty stępa na koniec.  Instruktor zajmuje się skaczącymi dziewczynkami, ja sobie galopuję na woltach, bo tako mi rzecze instruktor. Koń spocony od razu na pastwisko, a nie jest najcieplej. Czuję niesmak.
Stajnia nr 2 (polecana, godzina jazdy autem od mojego miejsca zamieszkania) -  Przyjechałam, wsiadłam na gotowego konia. Rzeczywiście jazda poprowadzona była świetnie. Stęp, kłus, galop, zmiana nogi, przejścia, zatrzymanie, żucie z ręki - suuuper. Niestety siodło było dla mnie tak koszmarnie niedopasowane, tak szerokie, że nie byłam w stanie wysiedzieć kłusa bez strzemion (plus koń pokaźnego wzrostu, wybijający) i przez cały tydzień po jeździe nie mogłam siedziec takie miałam siniaczyska na udach  😤 Oczywiście nie przyznaję się podczas jazdy, że cierpię, bo mi głupio  🤔 Po jeździe mam konia zaprowadzić do boksu, nałożyć derkę. Nie mogę znaleźć kantara, nie mogę znaleźć derki, nie wiem gdzie odwiesić siodło, umyć wędzidło, bom kurka pierwszy raz. Stajenne dziewczynki w liczbie 4 nie potrafią/nie chcą mi pomóc (to co one tam robią  🤔 ), choć jestem uprzejma, miła. Pewnie tam mimo wszystko wrócę.
Stajnia nr 3 (blisko) - koń człapak. Pcham do stępa, pcham do kłusa, pcham do galopu. Nie reaguje na pomoce. Inna jazda, inny koń - tak samo. Konie wydają się być po prostu nieprzygotowane. Instruktor tak samo. Zalecane metody pracy z koniem - palcat.
I teraz. Mam pieniądze na jazdy, mam auto (jako młodzież oczywiście tym wszystkim nie dysponowałam), mam trochę czasu. Chcę jeździć. Nie robię koniom krzywdy. Nie mam dużych wymagań - żeby konie były zadbane, a instruktor względnie kompetentny. I wcale nie jest łatwo takie miejsce znaleźć  👀

_Gaga - super!  😀
Ktoś, ja to mam wrażenie, że dzieci rodziców porządnie zapracowanych a do tego jednak robiących coś poza pracą, mających jakieś zainteresowania są bardziej samodzielne - trochę z musu, trochę z tego powodu, że Ci rodzice im to w swoim zachowaniu i działaniach przekazują.
Mój 3,5 letni siostrzeniec też sobie bierze sam. Do tego potrafi sam sprzątać także swoje zabawki co niezmiennie budzi podziw u mojej znajomej, która codziennie do nocy sprząta po swojej 5 letniej córce twierdząc, że 5-letnie dziecko jest za małe, żeby rozumieć co to sprzątanie...

Moim zdaniem będzie coraz gorzej - moim zdaniem to będzie postępować - aż się ktoś obudzi, że za 40-letnie dziecko trzeba wszystko ciągle robić 😉
Ktoś   Dum pugnas, victor es...
21 lutego 2012 10:22
...czy to jest popracie tezy na wiecznie rozrzucane,męskie skarpetki 😉 ??

_Gaga, gratulacje 🙂
Tak, tylko czy trzeba dostać od życia w dupę porządnie by tak potrafić ?


Chyba tak, inaczej nie docenisz to co masz.
Dementek   ,,On zmienił mnie..."
21 lutego 2012 10:52
Zaczęłam jeździć konno w wieku 14 lat. W stajni, gdzie za pomoc przy koniach miało się jazdę na lonży, a jak nie było już instruktora, to luzem. Ale było tak, że kilka osób zasuwało przy koniach, a reszta tylko woziła się na koniach, nie dbając o nie kompletnie. Do stajni jeździłam rowerem (30minut), szłam na piechotę, a czasem podrzucili mnie rodzice, albo znajoma jeżdżąca również konno.
W technikum również były jazdy za pomoc przy koniach, klubowicze także pomagali przy koniach. Ale później ,,zawodniczki-super jeźdźcy" nie uczące się w technikum praktycznie nic nie robiły, a miały trening. No trudno, bywa i tak...
Na studiach- nie jeżdżę. Jazda kosztuje 30zł za godzinę wożenia tyłka w zastępie 8 osób. Osoby dopiero puszczone z lonży, nie umiejące panować nad koniem jeżdżą z osobami lepiej jeżdżącymi (pomieszane różne stopnie umiejętności jeździeckich). Poszłam ze 2 razy popatrzeć na jazdy, ale zrezygnowałam...
Nigdy nie miałam problemu z jazdą konną - dzięki ukochanym rodzicom. Pomagali mi rozwijać pasję. A jednak jakoś się do stajni przyplątałam jako wachta. Było fajnie, bo można było po zrobieniu swojego wsiąść na konia. Pogadać z innymi dzieciakami, poganiać się ze szczotką, powygłupiać. Później znowu było płacenie za jazdy, a po dłuższym czasie swój koń.

I lenistwo. Zgadzam się. Samodzielna byłam szybko, jeździłam autobusami, pociągami, pks-ami czy to do znajomych, czy to do stajni. Nauczyli mnie samodzielności. Na dziennym porządku było dojechanie do punktu A, a potem przejście 3km do stajni. Zmieniło się, niestety, jak zrobiłam prawo jazdy. Rodzice pożyczali mi samochód (dziś mi go pożyczać już nie chcą ;p ), potem kupiłam swój. I dupsko do własnej niezależności transportowej przyrosło. W tym roku dwa razy jechałam z Tłuszcza na Jelonki - odchorowałam 😉

Mam swoją stajnię, konie pod nosem. Od jakiegoś czasu nie chcę mieć pomocnic. Gdyby był ktoś, kto chciałby się uczyć, pomagać w zamian za coś sensownego - owszem. Tylko trochę się przejechałam. Jedna panienka dwa razy mi się zataczała tak, że ja nawet na własnym weselu byłam w lepszym stanie. Pogoniłam, po co mi ktoś taki? Inna się obraziła, że jeśli nie będzie mogła jeździć na koniu z tej "lepszej" stawki (chciałam dać jej konia, razem z którym by się uczyła - nie, ona ma inne plany, za dobra jest na jazdę na rekreancie - a skąd te lepsze konie się biorą? Przecież nie każdy się rodzi chodzący GP w skokach czy ujeżdżeniu!)  to nie będzie tracić czasu, ewentualnie ona może mi konie jeździć, ale w takim układzie tylko jeździć, nie po to studiuje, żeby bawić się w stajennego.  A gwoździem do trumny była laseczka, która była w porządku - tylko nie chciała, żebym z nią jeździła czy pracowała (miała 17 lat - niepełnoletnia). Bo jej to nie jest potrzebne, najlepiej gdybym jej dawała konia i nie zwracałą uwagi co robi. U mnie to nie przejdzie, bo mam konie, za które odpowiadam, które nie należą do mnie.

Na dzieciaki, jakie bywają w stajniach (np. Bródno) ochoty nie mam, za dużo mam na głowie, żebym musiała jeszcze pilnować dzieci.

Nie mówię nie - tylko wydaje mi się, że na swoim terenie to ja mam prawo dyktować warunki.

Inna sprawa, że nie mam możliwości kogoś wyszkolić "od zera do bohatera". Brak koni, brak umiejętności. Sama się uczę. A treningów komuś nie opłacę, kiedy po prostu na to mnie nie stać.
Myślę, że im dalej w las, tym więcej drzew. Do pewnego momentu można uczyć, ale sporadyczne są wypadki, kiedy za pracę ktoś ma szansę się wybić, bo ma talent. Za tą wiedzę trzeba już zapłacić. Nie wiem, czy dobrze - chociaż, ten, kto wiedzę przekazuje, też musiał za nią zapłacić, ciężko pracować - więc czemu ma być dostępna za darmo? Nie wiem, rozważam na głos.

Czy młodzież jest gorsza? Nie, chyba inna, przyzwyczajona do innych rzeczy, ma więcej podane na tacy. Myślę jednak, że jeśli ktoś chce, jest zdeterminowany - to da radę. Jesli ustala jako swój priorytet naukę jazdy konnej, nie tylko tłuczenie się na koniu - to sobie poradzi. Tylko takim osobom trzeba pomóc. Nie każdego na to stać - może ci, którym dano szansę, powinni pomóc tym, którzy mają mniejsze możliwości, a zapał ogromny?
Aleks   Never underestimate the possibility for things to improve in ways you cannot yet imagine - Karen Rohlf
21 lutego 2012 11:19
Cedryk -  z wszystkim się zgadzam, bardzo bardzo fajnie, że dziewczyna chce i potrafi sobie w głowie to wszystko poukładać, tzn potrafi użyć tego co ma między uszami, ale czy i jak bardzo trzeba być skrzywdzonym przez los, życie by umieć poradzić sobie w sytuacji, by mieć na tyle samozaparcia i wiary w to co się robi, żeby to robić i wiedzieć, że to jest słuszne i uda się ?
Czy by wynieść  z domu, ( EDIT: wpoić/dać wpoić sobie ) TAKIE wartości trzeba być z rodziny patologicznej ? Przecież w domu gdzie wszystko jest potencjalnie na swoim miejscu to powinny być priorytety ...

Dramka -  widzisz, mnie się to w głowie nie mieści ... niestety podobnie jak majek mogę dać przykład z własnego rodzinnego podwórka.

Halo -  Winston Churchill zdaje się twierdził, że żadna godzina życia spędzona w siodle nie jest stracona. Myślę, że to samo można powiedzieć o godzinach spędzonych przy koniach czy realizując jakąkolwiek inną PASJĘ.
Sama spędzałam wiele godzin przy koniach mając naście lat, jakoś znajdowałam czas by uczyć się języków w ramach zajęci po za szkolnych. Potrafiłam znaleźć dojście do koni będąc na studiach, choć zarzynałam się. Nie płaciłam za jazdy, nie miałam na to pieniędzy, ale zapracowywałam na nie. Znalazłam pracę będąc na ostatnim roku, więc zasuwałam przy koniach, w robocie i robiłam dyplom.
Pierwszego konia kupiłam sobie za własne ciężko zarobione pieniądze i Bogu czy kto tam jest ... dziękuje, że moi Rodzice nie zgodzili się kupić mi konisia kiedy byłam nastolatką.

Kończąc oprócz szeregu innych aspektów, to właśnie brak Pasji jest przyczyną takiego stanu rzeczy o jakim mowa IMO of course.
A w rozważaniach zmierzam do tego, że dawno , dawno temu w sporcie sukcesy odnosili chłopcy typu syn stajennego, wychowani w stajni. Tacy niezamożni ale napaleni na trenowanie. Teraz mają dostęp ?
W przypadku juniora, jeżeli za kryterium sukcesu przyjąć pierwsze miejsca w konkursach ZO + bycie w kadrze budżet minimum to ok. 50 tys. rocznie - licząc koszty rozłożone na lata (środek transportu, zakup min. jednego konia etc.) budżet roczny może spokojnie przekroczyć 100 tys. zł. Naiwnością jest pogląd, że dziecko, nawet jak porzuci szkołę i urobi się po łokcie będzie w stanie pokryć chociażby część tych kosztów.
Motywacją ewentualnego sponsora może być promowanie konia, ośrodka - jednakże ktoś te koszty musi pokryć, nie da się obejść ich sposobem czy w inny sposób.
Maksimum tego, co można osiągnąć bezinwestycyjnie, na udostępnionym koniu, pracując w stajni to regionalne C - lub ambitna rekreacja.
majek Dobrze powiedziałaś  😉

Też mam taką kolezanke że jak zabaluje lub dzieciak nie ma lekcji odrobionej nie idzie do szkoły. Moje dzieci pierwsze co robią jak wracają ze szkoły to biorą się za lekcje, mi to sie w głowie nie mieści  🤔wirek: Psuje tylko charakter dzieciaka..
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się