O przyjaźni słów kilka

Ascaia, no bo jest niepraktyczne. Jest idealistyczne, nie doraźnie pragmatyczne, nie cyniczne. Ale rozwijające.
A co do poprzedniego wpisu, to powtórzę ci co usłyszałam kiedyś (w wieku 20 +) od kogoś, kto później okazał się przyjacielem na całe życie, gdy "marudziłam" podobnie jak ty: Ty się ciesz, że masz Jedną taką relację, bo wielu ludzi nie ma żadnej.
Stopniowo w życiu zrobiło mi się takich relacji więcej, ale nie spektakularnie więcej.
Długo, bardzo długo uczyłam się nie oczekiwać od ludzi więcej, niż mogą zaoferować - bo są tacy, jacy są. I nikt ze skóry nie wyskoczy, i nie powinien wyskakiwać.
Bo miałam (kretyńskie) oczekiwania wobec samej siebie - to i wobec innych miałam. W czasach moich dziadków mówiło się na to "wysokie standardy".
Tu się naprawdę kłania Marek Aureliusz: odwaga, cierpliwość i mądrość, żeby odróżnić jedno od drugiego.
Teraz gdy jestem sfrustrowana, a przyczyna nie zależy ode mnie, to zmniejszam swoje oczekiwania. Muszę to robić aktywnie, jakby walić się w łeb "czego ja właściwie wymagam", bo "stare" podnosi łepek regularnie. Że "człowiek powinien to i tamto". No może i "powinien". Ale gdy nie uważa, że powinien, to co ja na to poradzę?
Nie da się być doskonałym, i nie da się mieć bardzo licznych i wyłącznie satysfakcjonujących relacji przy jednocześnie wysokich wymaganiach co do tych relacji.

Wchodziłam w dorosłość w czasach, gdy powszechnie podważano mit o "Szklanej górze". Książę na białym koniu, Roszpunka - te sprawy. Że to nie ma co czekać, tylko samemu sięgać po co się chce. Bardzo długo byłam przekonana, że ten mit jest bez sensu. Teraz myślę, że jednak ma w sobie głęboką mądrość. Nie taką "czekaj a doczekasz się na tego jedynego", nie. Taką, że jeśli ktoś chce się do nas blisko-blisko zbliżyć, to zdrowiej dla nas, jeśli trochę się będzie musiał postarać. Nie za dużo, żeby z tej szklanej góry się nie... zwalił/zwaliła, ale pokazać, że mu/jej zależy powinien/winna Przed bliską-bliskością, Zanim my bliskość zaoferujemy. I nie tak, że sobie przykroi wizerunek jak ja bym chciała, zgodnie z chwytami socjotechniki i PNL. Tylko pokonując realną trudność. Dla naszej relacji.

Bo wydaje mi się, że to jest tak, że najmocniej można się przejechać na tych "kochających", tych co nieledwie myśli i pragnienia odczytują, takich "podobnych do nas". Bo rzadko kiedy jest to autentyczne. Znacznie częściej - skrojone wg naszych trafnie rozpoznanych potrzeb, i "działa" dopóki danej osobie jesteśmy do czegoś potrzebni.
Nauczyłam się (późno) włączać ostrożność gdy ktoś stara mi się przypodobać, jest "do rany przyłóż", ujmujący itd. Z im większym "wdziękiem" i swobodą to robi, tym bardziej jestem sceptyczna. Fair - ale sceptyczna. Lepiej powychodziły mi relacje z ludźmi, którzy dość długo trzymali dystans a nawet drażnili czymś w sobie.
Ascaia tak czytam, czytam... i mam wrażenie, że Ty chciałabyś spotkać kogoś, kto będzie kopią Ciebie. Pod względem wrażliwości, emocjonalności, odbioru świata. Takiego "nadającego na tych samych falach". Astralny bliźniak 😉
Moim zdaniem tak się nie da. Nie ma ludzi takich samych jak my, bo każdy jest indywidualnością. Nie istnieje człowiek, który nas w pełni i całkowicie zrozumie, bo musiałby być nami, co jest niemożliwe. Tyle że ta różnorodność i odmienność jest wielką, nieocenioną wartością, właśnie dzięki temu, że ludzie są różni, relacje z nimi są takie cenne i tak rozwijające. Zarówno te pozytywne, jak i te powodujące, że cierpimy - każda relacja czegoś uczy. To nie jest tak, że ci ludzie, którym zaufaliśmy, a potem się przejechaliśmy, byli w naszym życiu niepotrzebni - oni są tak samo potrzebni, jak ci, z którymi się szczerze i poważnie przyjaźnimy. Każdy człowiek może czegoś nauczyć, zarówno o ludziach, jak i o nas samych, a przez to nas wzbogaca i rozwija.
Nie szukaj osób takich samych, jak Ty. Nie bądź zawiedziona, że ktoś nie podziela Twojej postawy wobec świata i nie ma takiego samego poziomu wrażliwości, i nie wie instynktownie, co myślisz i czujesz. Doceń różnorodność, zauważ wartość innych spojrzeń na świat, innych postaw, innego podejścia. W relacjach z ludźmi nie chodzi o szukanie kogoś identycznego, ale o budowanie czegoś wspólnego z kimś, kto jest inny.
Przepaście istnieją, ale można zbudować nad nimi most.
Ascaia, a skąd wiesz, że to właśnie o to chodzi? O "moją zbytnią otwartość, zbyt szybkie ufanie ludziom, szczerość. Gubi mnie mieszanka "miękkości" do ludzi - dobroci i dobrego wychowania"? Rozmawiałaś o tym z tymi osobami, co nie dbają o Ciebie, dostałaś taki feedback od kogoś, kto Cię wystawił? I jesteś pewna, że powiedzieli wszystko, co im leży na sercu?
Bo, jak z mojego terapeutycznego poletka wynika, często ludzie mają bardzo mylne wrażenia czy wnioski na temat swojego funkcjonowania w relacjach i przyczyn swoich niepowodzeń z innymi ludźmi. I nic dziwnego, bo po to są inni ludzi żeby nam to odzwierciedlili, co często jest niemożliwe w "prawdziwym życiu". Miałam przed samym odejściem na zwolnienie nawet taką pacjentką. Od pół roku mówiła właśnie o tym, że jest dla ludzi za dobra, że zawsze to ona wkłada 200% i w pracy i w związki z facetami. A inni to wykorzystują i ją opuszczają i tak, nie zabiegają o nią. Właśnie wątek nie zabiegania był cały czas obecny. I mówiła, że taka jest też jej mama, że taka dobra dla innych, że nastawia drugi policzek. I wiesz co? Ona mnie w czasie sesji po prostu wkurzała na maxa, a nie wydawała się taką miłą, ciepłą osobą jak siebie opisywała. Jak odwoływała spotkanie, to się cieszyłam. Przełom w terapii nastąpił, gdy wszystko to (i wiele więcej) jej po prostu powiedziałam. Najpierw była w szoku, że może budzić w ogóle takie emocje, a potem doszła do tego, że to nie pierwszy raz, gdy ktoś z nią tak ma.
Nie mówię absolutnie, że to Twój przykład, mówię tylko, że niekoniecznie z tych powodów, które widzisz, ludzie w Ciebie nie inwestują zaangażowania, nie troszczą się, nie zabiegają (bo tak to opisujesz). I czasem rozejrzenie się szerzej daje nową perspektywę. Polecam udział w grupie terapeutycznej albo chociaż tygodniowy trening interpersonalny. Ja byłam na takich dwóch i za każdym razem czułam się przejechana walcem, ale o ile bogatsza i bardziej świadoma tego, co NAPRAWDĘ robię w relacjach, a nie co mi się wydaje!
Piszę tak trochę do Ascai, a trochę do innych czytających z problemami w nawiązywaniu/utrzymywaniu znajomości, bo to bolączka naszych czasów niestety.
Dzionka z ciekawości, bo czasem odnoszę wrażenie, że ludzie koniecznie-ale-to-koniecznie chcą mieć bujne życie towarzyskie i wydaje im się, że jak nie mają tłumu znajomych, kolegów i przyjaciół, to na pewno coś z nimi nie tak. Co można zrobić, z punktu widzenia psychologicznego, z taką osobą? Tzw. typowy introwertyk, który jednak czuje się źle z faktem, że jest introwertykiem i bardzo by chciał nim nie być. Z tego, co wiem, tej cechy nie da się zmienić. Czy to jest "zwyczajny" problem z samoakceptacją, czy to interpretuje się inaczej? Są jakieś sposoby na pomoc takiej osobie?
Murat-Gazon, myślę, że to, co napisałaś jest nietrafione.

Dzionka, nie mam złudzeń, że to zacytowane to wyłączna przyczyna. Mam wady - np. wiem, że czasami bywam "męcząca", a to nie jedyny zarzut jaki mogę sobie postawić.
Ale z drugiej strony - tak, mam informacje zwrotne, że to co napisałam wcześniej ma duże znaczenia. Kilka... naście razy w życiu usłyszałam wprost "wiesz... bo ja mam świadomość, że nie jestem wobec Ciebie fair, ale tak robię bo wiem, że Ty się nie obrazisz, więc sobie na to pozwalam..." albo "bo na Tobie można odreagować, fajnie Ci się dokucza".

A jeszcze co do ambiwalencji. Największy rozstrój mam w momencie kiedy wiem, że powinnam nieco zluzować, kiedy już wiem, że ktoś mnie olewa i nie powinnam się bardziej "podkładać", a jednak moja sympatia do niego i potrzeba kontaktu napiera od środka, żeby się odezwać. Albo gdy ten ktoś przypomni sobie o naszej "relacji", bo chce podwózki, pomocy przy pracy, itd. I na ogół nie mam dość silnej woli, odzywam się, pomagam. Wiem, że często nie powinnam, a jednak druga ja w środku mówi "co Ci szkodzi" "bądź dobra i uprzejma", itd.
Dlatego mówiłam o "uzależnieniu" od kontaktu.

Dooobra, za daleko to chyba idzie już. Pewnie ktoś inny zdołowany czymś by się już tutaj chciał wypowiedzieć, więc może pora kończyć temat mojej osoby. 😉
Murat-Gazon, psychoterapię podejmuje się tylko wówczas, gdy występuje konieczny czynnik - jakiś rodzaj cierpienia. Jeśli danej osobie jest źle z tym, że nie ma bujnego życia towarzyskiego i chce to zmienić, to zaczyna się to "badać". Czasem okazuje się, że naprawdę chce i bardzo cierpi będąc samotną i nieudolnie próbując wbić się w jakieś towarzystwo, a czasem taka osoba dochodzi do wniosku, że po prostu czuje presję społeczną na to bycie cool i rozrywanym i decyduje, że woli mieć 1 przyjaciółkę, a imprezy ją jednak męczą. I odchodzi czynnik cierpienia z tego powodu. Tego nie da się ustalić zazwyczaj na dwóch pierwszych spotkaniach i ja na pewno nie daję się złapać na coś takiego - o, nie masz znajomych, a chcesz, dawaj robimy trening... nie wiem czego, ekstrawertyzmu 😉 Często nastolatki przychodziły do mnie z takim dylematem - bardzo chcą, a nie mają. No i na dwoje babka wróżyła, po wnikliwym rozeznaniu wychodziło, że albo już nie chcą albo mają powera do próby zmiany obecnej sytuacji.

Bardzo mi pasuje taki obrazek, również do mojego obecnego stanu hehe:
http://theoatmeal.com/comics/fomo
Dzionka dzięki  :kwiatek:
Obrazek rewelacyjny  🙂
Ze względu na wzgląd... czyli to, co się dzieje...

Kogo nazwiecie przyjacielem? Czym jest przyjaźń? Tak w praktyce codziennego życia dwóch dorosłych osób...
Pisałyście, że pewnie mam zbyt duże oczekiwania, że mam zbyt romantyczne wyobrażenia... Może rzeczywiście?
Więc jak wygląda przyjaźń?
Dla mnie?
- Przyjaciel z zewnątrz- Wiesz, że możesz powiedzieć o wszystkim, być totalnie szczera.  Wiesz, że w razie naprawdę awaryjne sytuacji możesz na tę osobę liczyć. Wiesz, że nawet długie przerwy w komunikacji, nie są niczym złym, bo kontakt macie tak szczery i tak dobry, że przerwy w tym kontakcie nie wpływają na siłę i jakość tego kontaktu. Nie obgaduje cię, nie zawodzisz się na nim w poważnych sprawach.
- Przyjaciel najprawdziwszy na świecie ( taki jest dla mnie tylko mój mąż) - to co powyżej, plus jeszcze większa dawka szczerości i poczucie, że możesz liczyć ZAWSZE I WSZĘDZIE. A jeśli w danej sprawie nie możesz na niego liczyć, to jest jasno powiedziane dlaczego tak się dzieje. Jest wszystko tak jasne, że nawet jeśli któreś zawiedzie, da plamę, to jest to wszystko jasno i wyraźnie obgadane.
Ogólnie u mnie przyjaźń opiera się na szczerości i gotowości do pomocy.
edit- nie mam potrzeby stałego, systematycznego kontaktu
edit2- jestem typem egoisty, ekshibicjonisty, zarazem chyba samotnikiem. Lubię mieć możliwość odcięcia się od osób, jeśli mam taką ochotę. Od przyjaciół też. Lubię pomagać, nawet bardzo, ale to dlatego, że lubię to uczucie kiedy pomagam, a nie uczucie, że komuś będzie dobrze. Hm..chyba ogólnie jestem zlepkiem zaprzeczeń, w których tylko ja i najbliżsi się nie gubią.  😉
Dla mnie przyjacielem jest osoba, która jest cały czas przy mnie - niekoniecznie fizycznie. Taka osoba zadzwoni, wspiera, czasem opierniczy, nie boi się wytknąć błędów, jest przede wszystkim szczera. Jest obecna w życiu także wtedy, kiedy odnosi się sukcesy, kiedy życie się układa. Cieszy się razem ze mną, poklepie po ramieniu i powie : tak trzymaj.
Przyjaciel to po prostu ktoś, kto jest obecny w życiu zawsze. Nie robi nic na pokaz wobec Ciebie.
Dla mnie to ktoś lojalny, kto nie obrobi mi dupska w szczególnie bolesny sposób w innym towarzystwie. Kto cieszy się z moich sukcesów i martwi, jak mi nie wychodzi. Kto się interesuje i pamięta. Szczególnie jakoś ostatnio jestem w szoku, że ktoś pamięta że miałam mieć dziś stresujący dzień i pyta jak poszło, mimo że powiedziałam mu to tydzień temu 🙂 No i wiadomo, ktoś kto akceptuje mimo moich wad, wspiera mimo że nie rozumie. Jakoś aspekt pomocy o każdej porze dnia i nocy nie jest mi niezbędny, mam do tego rodziców, brata i męża - oni są niezawodni w 100%, więc nigdy nie "używam" do tego przyjaciół.
Ascaia, jak dobrze przemyślę to chyba nie mam takiego przyjaciela, jakich miała jako dziecko czy nastolatka. Takich, którym ufałam bezgranicznie. Chyba za bardzo zawiodłam się na ludziach, za dużo oczekiwałam od nich.
Mam kilka koleżanek, ale z różnymi z nich gadamy na różne tematy natomiast ja z reguły raczej nie lubię gadać o swoich problemach, bardzo musi mi się uzbierać, żeby mieć potrzebę wygadać się komuś.
Mam jedną koleżankę, na którą mogę liczyć w 100% jeśli będę potrzebowała pomocy. Sprawdzona w kryzysowych sytuacjach. Natomiast nie jest moją przyjaciółką, bo często mnie wkurza (i pewnie ja ją też) i wtedy mam czas kiedy wolę od niej odpocząć. A to chyba nie wpisuje się w przyjaźń.
Mam świetny kontakt z mamą teraz, ale z nią nie pogadam o niektórych sprawach.

I tak oto, dochodzę do wniosku, że chyba już nie mam przyjaciela, za to mam wokół dużo ludzi, z którymi trzymam kontakt, lubię spędzać czas itp, więc nie czuję się samotna.
bera7, a no właśnie, chciałam dopisać coś podobnego. Różne osoby wokół mnie mam "od czegoś" i wymaganie od nich by byli kimś innym, kiedy ewidentnie w to nie wchodzą, jest bez sensu. Oczywiście to rewiduje też moje podejście do tych osób, ale przynajmniej kończy się frustracja, że się czegoś od kogoś nie dostaje. Ktoś może być od gadki szmatki a nie zaufałabym na tyle, żeby powiedzieć o czymś ważnym, a ktoś od wylewania najgłębszych żali, za to beznadziejny w gadce-szmatce 😉 I to jest ok, tylko samemu trzeba to zrozumieć żeby się na te osoby nie wkurza bez sensu.
W ogóle ciekawy temat. Przynajmniej dla mnie. Już kilka osób, a oczekiwania od przyjaciela jednak inne. Ciekawa jestem jak się ludzie będą wypowiadali. Może by założyć z tego nowy wątek? Nie dość, że ciekawy, to jeszcze skłania do refleksji o sobie.
Przyjacielem jest ktoś, z kim podzielisz się najgorszą prawdą o sobie i się od ciebie nie odwróci 🙂 Zawsze pomoże jak tylko potrafi, ale akceptuje twoje decyzje. Nawet te nietrafione i głupie. Nie stara się wpłynąć ani przeforsować, jedynie szczerze wyraża swoją opinię.

Choć słyszałam że tu zdania są podzielone - ponoć prawdziwy przyjaciel chroni przed popełnianiem życiowych głupot ale nie do końca się z tym zgadzam. Przecież to jest dwójka dorosłych ludzie którzy wiedzą co robią (nie mówię o sytuacji gdzie pijana przyjaciółka wytacza się z pubu z butelką szampana w ręce i próbuje załapać się na stopa żeby przeżyć przygodę życia  😁 wtedy powinni reagować , i to nie tylko przyjaciele)
Interesuje mnie wasze zdanie w tej ostatniej kwestii bo prowadziłam kilka ciekawych dyskusji na ten temat. Choć ile ludzi - tyle typów relacji. Nawet dwójka przyjaciół może inaczej patrzeć na swoją relację.

Co ja najbardziej cenię w mojej przyjaźni? Lojalność, szczerość i wsparcie. To jak rodzina bez więzów krwi. Teraz rzadko się widzę z moja przyjaciółką, raz na kilka miesięcy... Miałyśmy nawet 3 letnią przerwę w kontaktach (zaszłości z czasów maturalnych, pokłóciłyśmy się o podręcznik do historii i jakoś poszło - mówię całkiem serio  :wysmiewacz22: Na szczęście przełamała te lody i wznowiłyśmy kontakt)
Nie możemy się widywać w towarzystwie, telepatia jest silnie rozwinięta że stawiamy naszych rozmówców w niewygodnej sytuacji, bo zupełnie nie rozumieją o czym my w ogóle rozmawiamy. 🙄 Zresztą jesteśmy z zupełnie innych światów i ja nie lubię jej znajomych a ona nie lubi moich 😉
Hmmm... to wydaje się, że mój obraz przyjaźni nie jest jakoś bardzo odmienny...

Na pewno szczerość, zaufanie. I u mnie jednak ta gotowość na pomoc - może dlatego, że mam tylko rodziców, nie mam rodzeństwa, nie mam partnera.
Przyjaciel to ktoś to mnie zna. Kto "czuje mnie". I owszem powie szczerze co myśli o moich poczynaniach, ale z drugiej strony nie jest wujkiem-dobra-rada. Wie kiedy po prostu wysłuchać i nie zaczynać bardzo racjonalnych gadek. Tylko wtedy powie "Słuchaj! będzie dobrze, jakoś to przecież będzie. 😉 Podoba mi się to / nie podoba mi się to, ale jak coś będzie nie tak... to wiesz... dzwonisz o dowolnej porze i damy radę!"
Kiedyś myślałam, że kontakt może się urywać. Ale jednak nie, tak nie jest. Bo jeśli nie macie kontaktu (może być telefon, SMSy, maile, nie tylko w cztery oczy, ale jednak rozmowa) to przestajecie o sobie wiedzieć kim jesteście. I owszem i po pół roku może być tak, że spotykasz się i czujesz się swobodnie w towarzystwie tej osoby, i macie wobec siebie dobre intencje, ale po prostu już nie wiecie co u was. Nie wiecie, że poznaliście kogoś interesującego, że widzieliście fajny film, że byliście na wyjeździe i że zasmakowaliście w nowym smaku czekolady 😉, itd. I to już przestaje być przyjaźń, zostaje dobra znajomość i sympatia.

Bo w praktyce to jest np SMS "Udało się! mam te bilety na Majorkę (szkoda, że nie możesz lecieć ze mną) To wiesz, między tym a tym dniem nie ma mnie w kraju, to musimy się teraz spotkać"
Bo to jest to, że ten przyjaciel jest na sali i krzyczy "brawo!" kiedy odbierasz nagrodę, albo pociesza Cię kiedy rozbiłeś ulubioną filiżankę, pokłóciłeś się z szefową i jesteś zmęczony ( 😉 ).
Bo to jest ktoś kto dzwoni "stoję w Lidlu przy promocjach, jest ta herbata którą pijesz, kupić?"
Bo to jest ktoś, kto pamięta, że masz urodziny i je obchodzisz.
Bo to jest ktoś, kto jednak pamięta jak mają na imię twoje konie albo przynajmniej ile ich masz. I wie, że twoja klacz ma się źrebić za miesiąc i to stresujące.
To ktoś kto jest "uważny" na Ciebie i gdzie się tej swojej dla niego wartości nie musisz domyślać...

Czy to są za duże "oczekiwania"?

No i oczywiście nie uważam, że ma się wielu przyjaciół. Tak naprawdę szczęście to mieć jednego, a dwóch to szczęście ogromne.
A jest, tak jak napisałyście, jest jeszcze trochę tych relacji pośrednich, życzliwych, szczerych, ale nie takiej prawdziwej przyjaźni.

Ps. Zastanawiałam się nad wątkiem, bo w sumie chyba o przyjaźni nic nie ma na forum. Może ktoś zgłosić mój pierwszy post do moderacji i napisać o co chodzi?
W tych czasach chyba nie jest problemem utrzymać kontakt na zasadzie krótkich streszczeń typu ostatni wyjazd na weekend i nowy sukces w pracy ze swoim psem.

I owszem powie szczerze co myśli o moich poczynaniach, ale z drugiej strony nie jest wujkiem-dobra-rada. Wie kiedy po prostu wysłuchać i nie zaczynać bardzo racjonalnych gadek. Tylko wtedy powie "Słuchaj! będzie dobrze, jakoś to przecież będzie. wink Podoba mi się to / nie podoba mi się to, ale jak coś będzie nie tak... to wiesz... dzwonisz o dowolnej porze i damy radę!"
O tak, dzwonisz łkając że zawalił ci się świat i rzucasz się z mostu, a słuchawce słyszysz "Jakiego mostu, ogarnij dupę, zaraz u ciebie będę a ty zamów pizzę. Dla mnie średnia hawajska"
W sumie do mamy też tak mogę zadzwonić. I do męża.
Ale niektórych rzeczy nie powiem mamie czy mężowi...  😎
Ascaia, moje przyjaciółki nie spełniają niektórych Twoich kryteriów. Na pewno nie jest to tak intensywny czy bieżący kontakt dotyczący codziennych spraw. Raczej spotkania raz na tydzień-dwa-trzy i takie ogólnożyciowe rozmowy, gdzie przy okazji najwyżej powiem o jakichś tam ważnych wydarzeniach, nagrodach, sukcesach, wpadkach czy czymś. Fajne jest właśnie to, o czym piszesz - że wystarczy raz powiedzieć: dziewczyny, mam za tydzień w środę ważne USG i boję się o wynik i one od rana piszą NO CO NA TYM USG, bo nie mogę wysiedzieć! Albo wiedzą 3 dni wcześniej, że USG o 15 a o 16 mam sms'a: pokaż zdjęcie dzidzi! Fajne to, tak się ciepło robi na sercu, mimo że dzieci to nie ich bajka.

W ogóle bardzo ciekawe jest jak się zmienia dynamika przyjaźni, gdy u jednej osoby zachodzą wielkie zmiany. Tak jak u mnie - jestem w ciąży, niedługo urodzę - a zawsze byłyśmy młode, piękne, niezależne... I tylko ja w tej ciąży, one wszystkie dalej młode i piękne 😉 Na razie wygląda to obiecująco, no ale wiem, że przyjaźnie się rozpadają, a relacje kończą w takiej sytuacji...

kajpo widzę to podobnie jak Ty - mogę najwyżej wyrazić swoje zdanie i zachęcić do zastanowienia się jeszcze raz, powiedzenia o co ja się boję jak słucham o planach mojej przyjaciółki... Ale nie moim zadaniem jest ją od tego ochronić, no nie. Jest dorosła. Oczywiście przykład z popłynięciem i stopem jest wyjątkiem od tej reguły 😉

Dzionka taka ponoć rola terapeuty, a ty to wiesz ze względu na wykształcenie :P

Ja patrzyłam niestety jak moja przyjaciółka niszczy sobie życie. Ja nie mogłam na nią wpłynąć a przez postronnych ludzi zostałam oskarżona o bycie złą przyjaciółką która nie spełniła swojej roli. Rzekomo moim zadaniem było ją uchronić i spojrzeć na sytuację trzeźwym i obiektywnym okiem. Z jednej strony czuję się winna bo mogłam wypatrzeć drobne przesłanki, z drugiej - nie miałabym nawet jak zareagować... Nie miałam nawet jak rozpoznać w 100% niebezpieczeństwa które na nią czekało. Teraz ją wspieram w pozbieraniu się po przygodach, słucham i staram się rozumieć choć tu nie obyło się bez profesjonalnego psychoterapeuty. Gdy mi opowiadała o spotkaniach z nim, miałam ochotę do niego pójść i wydrapać mu oczy bo nie powstrzymywał jej przed autodestrukcją, ale dopiero teraz widzę długofalowe skutki na wiele miesięcy po czasie kiedy zakończyła z nim sesje  🙂 Dużo mi to uświadomiło i nakierowało własnie czym jest przyjaźń. Bo skoro nawet specjalista jej nie powstrzyma, to co mogę ja?

Btw. sa sytuacje w życiu które świetnie weryfikują przyjaźnie i mniej zobowiązujące znajomości. M.in. emigracja. Zaskoczeniem było dla mnie na kim się zawiodłam, a kto mi bardzo pomógł.
busch   Mad god's blessing.
29 listopada 2015 13:59
Ascaia, ja chyba mam mniejsze wymagania od przyjaciół, może dlatego że sama jestem introwertykiem w ogromnym natężeniu i potrzebuję przestrzeni?

Na przykład nigdy by mi nie było przykro jakby przyjaciel nie zadzwonił do mnie ze sklepu czy chcę jakąś tam ulubioną herbatę - bardzo by mi było miło, gdyby to zrobił, ale sama pewnie bym się 10 razy zastanowiła czy powinnam dzwonić z taką pierdołą, a może przeszkodzę itd. I pewnie w końcu bym nie zadzwoniła.

O urodzinach staram się pamiętać, przynajmniej u bliskich osób, ale jestem w tym fatalna bo w ogóle nie mam pamięci do dat. Pamiętam jak mam jakieś przypominajki, no ale taki system może zawieść 😉

Mam ogólnie różne wymagania dla różnych ludzi - np. na pewno bym nie wymagała, żeby bił mi brawo jakbym odbierała nagrodę, no chyba że ma nienormowany czas pracy, nie ma małego dziecka itd. Ale generalnie w ogóle mi nie przeszkadza jak przy takich ważnych uroczystościach nikogo przy mnie nie ma - o ile potem zadzwonią gdy będą mieli czas. Wiem, że każdy ma swoje życie, swoje problemy i nie wymagam, by przyjaciel dostosował się do mnie - jeśli będzie, to super, a jeśli nie, to nie mam do niego o to urazy i liczę na to, że sobie pogadamy na żywo albo przez telefon o tym jak już będziemy oboje mieli czas.

Przyjaciel to ktoś to mnie zna. Kto "czuje mnie". I owszem powie szczerze co myśli o moich poczynaniach, ale z drugiej strony nie jest wujkiem-dobra-rada. Wie kiedy po prostu wysłuchać i nie zaczynać bardzo racjonalnych gadek. Tylko wtedy powie "Słuchaj! będzie dobrze, jakoś to przecież będzie. wink Podoba mi się to / nie podoba mi się to, ale jak coś będzie nie tak... to wiesz... dzwonisz o dowolnej porze i damy radę!"

Z tym mam chyba największy problem bo wiem, że nawet mi życzliwi ludzie mogą mieć inne okablowanie mózgu i nie zrozumieć - mimo najszczerszych chęci - co teraz potrzebuję, czy przytulenia i wysłuchania, czy kopa w tyłek, czy średniej hawajskiej na cienkim cieście 😉. Sama miałam taką znajomość gdzie czułam się wielokrotnie po prostu FATALNIE (jak taki człowiek-porażka nie przymierzając  :lol🙂, bo chciałam tą drugą osobę wysłuchać i jakoś jej przekazać że będzie dobrze itd. ale zawsze jakoś tak wychodziło, że nie potrafiłam nic powiedzieć, co by jej akurat pasowało, tzn. ja dawałam rady, a ta druga osoba jeszcze bardziej się źle czuła, bo wcale rad nie chciała... Ja pocieszałam, a ta druga osoba tylko jeszcze w większy dół wpadała bo nie powinnam jej pocieszać, bo skoro jest smutna, to widocznie powinna być teraz smutna i to przeżywać. Wiem, że skoro akurat ktoś ma problem, to ten ktoś jest ważniejszy, niż moje przeżycia jak go pocieszam - no ale widząc jak sama nie radzę sobie w ogóle z pocieszaniem bliskiej osoby, teraz mam mniejsze wymagania w stosunku do innych pod tym względem. Jak mi dają rady w sytuacji, gdzie po prostu jest mi źle i smutno i żadnych rad nie potrzebuję, to po prostu słucham tych rad, dziękuję za nie i traktuję jak wyraz uczucia w moją stronę, a nie brak odczytania mojego nastroju.
No ale może mi jest łatwiej bo jak naprawdę mam duży problem ze sobą, to w ogóle do nikogo nie gadam dopóki go chociaż wstępnie nie przetrawię - więc zwykle już mam nieco dystansu do problemu jak się z kimś nim dzielę.

Ogólnie staram się przede wszystkim czytać czyjeś intencje, a nie oceniać za samo zachowanie - w tym sensie że jak ktoś usilnie mnie potrzebuje pocieszyć mimo że nie tego teraz potrzebuję (tylko popłakania wspólnie), to staram się przede wszystkim dostrzegać zaangażowanie i ciepłe uczucia tej drugiej osoby. Jak nie trafiła - widocznie ona by to przeżywała inaczej i stara się pomóc tak, jakiej sama pomocy by potrzebowała. I dla mnie to jest cenne, nawet jeśli akurat przyjaciel mnie nie "odczytał" jak powinien.

Na pewno zgadzam się z tym, że przyjaciel powinien pamiętać o ważnych sprawach - bo to wg mnie znaczy, że myśli czasem o mnie, że jak rozmawiamy, to zwraca uwagę na to, co do niego mówię. I żeby pomagał na miarę swoich możliwości jeśli jest mi źle - i żeby miał do mnie takie zaufanie, że przyjdzie do mnie jak jemu jest źle.
A ja nie mam wyszczególnionych wymagań ani oczekiwań od przyjaciela - przyjmuję go takim, jaki jest. I relacja "sama się tworzy" i toczy się zupełnie naturalnie swoim rytmem.
Averis   Czarny charakter
29 listopada 2015 14:16
Mnie w ogóle nie przekonuje definiowanie przyjaźni przez akcje typu "Dzwonienie o trzeciej nad ranem i żalenie się na świat", albo wyciąganie z komisariatu nad ranem (jak to w internetowych memach się zdarza). No nie i już. Od przyjaciela oczekuję, że w ciężkim momencie mnie wesprze i wysłucha, ale też nie mam potrzeby opowiadania mu o moich najgłębszych i najstraszniejszych sekretach. Nie oczekuję też, że będzie strażnikiem mojej moralności ani przewodnikiem. Tak samo, gdy mam zły czas, to oczekuję spotkania, ale też niekoniecznie w tej sekundzie. Jeżeli ktoś ma dużo pracy i swoje sprawy, to mogę poczekać kilka dni, ale i tak wiem, że jestem dla niego ważna. Ale tak jak bush, dużo czasu spędzam sama, bo lubię i w sumie nie potrzebuję ciągłego wsparcia.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
29 listopada 2015 14:27
Trafiłam tylko raz w życiu na osobę, która mnie w 100% czuła, która zawsze wiedziała co powiedzieć. Od pół roku leży podłączona rurkami do łóżka na drugim końcu świata...

Co do reszty ludzi, nie mam wielkich oczekiwań. Nie mam też wielkich przyjaciół. Biorę to co dają, od każdego coś innego. Pilnując tylko, żeby nie przekraczali moich granic i pilnując, żeby ze znajomości wychodziło więcej dobrego niż złego. A tak to staram się doceniać te miłe, dobre rzeczy, a nie oczekiwać wielkich dowodów sympatii i zażyłości.
Ja tam też nie potrzebuję systematycznych kontaktów. Jak się spotkamy i wiele się zmieniło, to mi powie, jeśli będzie to dla niej ważne. Jak będzie chciała, to powie wcześniej.
Nie mam problemu zadzwonić z pytaniem "czy kupić herbatę na promocji", ale nie oczekuję, że przyjaciel zadzwoni z taką pierdołą.
Ja chyba w ogóle małą wagę przywiązuję do "pierdół" w przyjaźni. Nie pamiętałabym imion licznych koni, gdyby nie było często o nich mowy po imieniu.
Dla mnie liczy się naprawdę głównie szczerość i gotowość do pomocy. Całe te "uprzejmości" i podtrzymywanie kontaktów i pamiętanie o czymś średnio istotnym, jest mało ważne. O ważnych rzeczach bym pamiętała. (ważne badanie, egzamin dziecka). Muszę wiedzieć co dla przyjaciela jest ważne. I odwrotnie. Jeśli coś dla mnie jest ważne, a przyjaciel by nie pamiętał, to bym powiedziała. "Kurde.. może weź i zapamiętaj jak się mój koń nazywa, co?" I by zapamiętał.
A co do blablania..raz się blabla, raz nie. I wszystko.
Chyba w ogóle mam luzackie podejście do tego wszystkiego poza szczerością i gotowością pomocy kiedy jej nawzajem potrzebujemy.

A pijaną przyjaciółke bym z samochodu wyciągnęła siłą. Bo ludzie pijani mają zaburzoną ocenę świata, otoczenia, swojej sytuacji. Chyba, żeby była lekko podchmielona i widziałabym, że wie co robi. Ok. Jej sprawa. Jeśli bym widziała, że autentycznie jest nawalona, to bym siłą wyciągnęła. Najwyżej by miała pretensje potem.
Generalnie zauważyłam, że ludzie obrażają się za prawdę, nawet jak w moim odczuciu robią bzdurę i śmiem o tym wspomnieć, to jest najczęściej 'bo ty mnie nie rozumiesz' plus foch plus naciskanie plus stawianie mnie pod ścianą i próbą wzbudzanie poczucia winy, że nie dbam, nie interesuję się 😉 Oh well. Widać taka osoba też mnie 'nie czuje' i może lepiej, że się w tym momencie drogi rozchodzą.

Mam jedną przyjaciółkę, od podstawówki. Przyjaźnimy sie od...20 lat 😲 Nie dzwonimy do siebie codziennie, ba, nawet co tydzień nie. Mieszkamy w jednym mieście, ale łatwo się nie jest spotkać, mimo wszystko mogę jej nie widzieć pół roku, a jak się w końcu spotkamy, to w ogóle nie czuć tego, że jakakolwiek 'wyrwa' była. Może jest tak super, bo ona jest psychologiem, zna mnie bardzo dobrze, potrafi do mnie podejść. Ja nie jestem łatwym kompanem dla bardzo wielu osób. Mam silny charakter, potrafię się na pstryknięcie palców odciąć, mimo, że boli, ale robię to jak wiem, że to słuszna sprawa i że będzie mi lepiej.

Teraz jestem w takim momencie życia, że pojawił się ktoś. I ten ktoś staje się moim przyjacielem, to jest ta osoba, do której napiszę jak mi źle i ona potrafi mnie postawić do pionu, potrafi wyczuć czy potrzebuję trzepnięcia w tyłek czy potrzebuję oddechu i wtedy po prostu mnie chowa przed światem na ten moment, w którym biorę oddech- dosłownie.

Może jest tak dobrze, bo ja generalnie nie nadużywam tej relacji, nie jęczę prawie nigdy, staję do walki z życiem bez marudzenia i bez postawy 'bo życie mnie nie rozumie', tylko czasem..no czasem dostanę tak w tyłek od życia, że muszę zejść na moment do narożnika 😉 I wtedy wiem, że moje rękawice moi przyjaciele podniosą na ten krótki moment. Taka jest moja definicja przyjaźni.
Hehe tunrida myślałam że mój przykład z alkoholem jest na tyle oczywisty, że nie trzeba nic dopowiadać  😀

A co do tych "pierdół" o których piszecie to są one miłe, ale w moim odczuciu gdy ich nie ma to w ogóle mi to nie doskwiera. Ja wiem jak ważne są dla mojej przyjaciółki wszelkie rocznice, ważne daty, prezenty z tych okazji bo zawsze dostaję od niej coś mega przemyślanego i na czas itp. Ja musiałam się tego nauczyć bo jakoś nie miałam tego we krwi i widziałam że sprawiłam jej przykrość brakiem prezentu na czas... No i dzięki niej odkryłam jak fajne może być obdarowywanie się - nawet niech to będzie mydełko z Sephory 😉
zen, też mam taką jedną dobrą koleżankę od ponad 20 lat. Bywało, że po kilka lat nie miałyśmy kontaktu, bo np. ćpała a mi to się nie podobało. Ja nie chciałam patrzyć jak się stacza, a ona nie chciała przyjąć pomocy. Teraz widujemy się nie często, ale częściej do siebie dzwonimy, by zapytać czy u drugiej ok. To jest osoba, która zawsze wie co powiedzieć i kiedy milczeć. Chętnie się z nią dzieliłam właśnie tym co siedzi w głowie, jakie mam troski czy wątpliwości. Wiedziałam, że nigdy nasze rozmowy nie wyjdą poza nas dwie i nigdy mnie nie oceniała.

Wiele moich znajomości się rozluźniło z prostej przyczyny: przeprowadzka. Nie ma możliwości spotykać się często na kawki i plotki, pozostają telefony a z racji pracy, dzieci itp, tez zawsze odkłada się na "dogodniejszy moment". Z kolei tu nie poznałam jeszcze nikogo, kto byłby mi tak bliski. A może z wiekiem też trudniej zaufać nowej osobie, jednak te bliskie koleżanki sprzed wielu lat więcej widziały. I to jak wyglądam z zapuchniętymi oczami od płaczu i jak wygląda się nawalonym, bo trzeba było wypić morze wina by zatopić smutek.
Ja mam 3 takie prawdziwe przyjaciółki. Z jedną mieszkam, z drugą mam głównie kontakt przez internet bo mieszka w innym mieście, z trzecią widuję się raz na jakiś czas - a jest dla mnie jak siostra. Wszystkie te osoby są moimi pewniakami - wiem, że gdyby stała się jakaś tragedia i nagle nie miałabym gdzie się podziać, za co kupić jedzenia czy cokolwiek innego, to mogę bez wstydu poprosić o pomoc i na pewno ją otrzymam. I w drugą stronę.
Mi też dużo lepiej utrzymuje się znajomości na odległość. Jestem osobą, która potrzebuje mieć swoją przestrzeń, wolność i niezależność i niestety osoby, które wymagają poświęcania im czasu i uwagi codziennie nie są w moim 'typie'. Często jest tak, że potrzebuję odetchnąć, często potrzebuję samotności. Moja rodzina i przyjaciele wiedzą, że jeśli nie odzywam się dłuższy czas to nie dlatego, że o nich zapomniałam czy ich chwilowo nie potrzebuję. Po prostu taka jestem i moi bliscy nauczyli się z tym żyć.
Karina7, wyrazy współczucia.

Co do reszty - napisałyście sporo fajnych rzeczy, ale ja już mam dość, że każda dyskusja schodzi w kierunku ad personam. Napisałam jakieś przykładowe sytuacje, które powinny się czasem zdarzyć, a wam już wychodzi, że chciałabym mieć kontakt 24h/d i żeby przyjaciel dzwonił do mnie przy każdej wizycie w sklepie...  😵
Poddaję się z próbami tłumaczenia i wskazywania palcem co napisałam post wcześniej i że częściej niż pół roku to nie oznacza codziennie.  🙄
Temat "przyjaźń" wart wydzielenia, więc jeszcze raz poproszę, żeby ktoś zgłosił mój pierwszy post do moderacji. Miłego wieczoru, miłego tygodnia.
busch   Mad god's blessing.
29 listopada 2015 20:18
Ascaia, ja nie wiem, po co Ty zaczynasz dyskusję, skoro się obrażasz jak ktoś ciągnie temat... Napisałaś konkretnie, co byś chciała od przyjaciela, ja Ci odpisałam co mi się w tym nie podoba - wydaje mi się, że niczego nie hiperbolizowałam w Twojej wypowiedzi.

Trochę bez sensu w ogóle Ci coś odpisywać... bo i tak "będziesz miała dość" jak ktoś odpisze.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się