Floro (ok. 1986 - 2017)
Był koniem wyjątkowym. Co z tego, że bez rodowodu i rasy, a także z krzywym ogonem. Floro potrafił wszystko - skoki, ujeżdżenie, woltyżerka, zaprzęg, a nawet kopnąć, gdy miał przytrzymaną w górze przednią nogę. Nie lubił się nudzić, dlatego często rozrabiał pod początkującymi. Nie od razu. Najpierw czekał, że może coś mu zaoferują, choć kilka wolt, a nie tylko bieg w kółko wzdłuż płotu. Był bardzo mądry. Pamiętam jak ostentacyjnie odwracał się do mnie zadem, gdy rozdawałam koniom smakołyki. Nie lubił suchego chleba, ale dla niego miałam jabłko, jedno, jedyne. Nie żeby coś miał do jabłka, zjadał je potem, ze żłobu, nie z mojej ręki, gdy już minęłam jego boks. On wiedział, że jestem w stajni tylko na chwilę, jak każdy student przede mną i po mnie, że ja odejdę, a on zostanie i nie ma po co się przyzwyczajać. Miał rację. Nie widziałam, go od 13 lat, a jednak dziś, gdy dowiedziałam się o jego śmierci, chce mi się płakać. Należał do koni, których się nie zapomina.