Sprawy sercowe...

keirashara, no właśnie bo on zadawał pytanie - po co właściwie być w związku?
I tak naprawdę nie mam w głowie nic, oprócz posiadania dzieci ( choć coraz więcej jest patchworkowych rodzin, gdzie mama i tata jest ale żyją kompletnie oddzielnie) co zapewnił by tylko związek.
Spotkanie rozmowa- przyjaciele zapewnia to samo
Bliskość emocjonalna- przyjaciele, rodzeństw
Seks też się da znaleźć bez związku
Poczucie bezpieczeństwa - jak ciągle widzę ludzie się kontrolują, martwią, pilnują wzajemnie, nawet bezpiecznie nie da się wysłać facetowi jakiegoś bardziej odważnego zdjęcia bo nie wiadomo czy nie rozpowszechni.
Tak naprawdę związek kojarzy mi się z kosztami finansowymi, z musem robienia pewnych rzeczy no bo jesteśmy w związku, z aferami o byle co, z koniecznością wyrzeczeń.
Gdzie są plusy i korzyści ?

Sonika, powiem ci, że trochę mnie uderzyło to co napisałaś. Z mojego punktu widzenia to wręcz patologiczne spojrzenie na sytuację. Może po prostu brakuje ci pozytywnych doświadczeń, żeby zrozumieć czym jest i co daje szczęśliwy związek. Związek, niekoniecznie małżeństwo. Znam już bardzo dużo par, które tworzą rodzinę, pełną rodzinę bez ślubu.
A co ci daje związek? Bardzo dużo. Partner to ktoś kto w przeciwieństwie do przyjaciela, brata czy kochanka dzieli z tobą całe życie, każdy jego aspekt, a nie tylko określone wybiórcze jego elementy. To ktoś kto się przy tobie budzi i przy tobie zasypia, kto ci rano robi śniadanie, kto zbiera twoje porozrzucane skarpetki, ktoś kto do ciebie wraca "do domu" i do kogo ty wracasz "do domu". Ktoś kto się z tobą cieszy i płacze, wspiera w trudnych chwilach, pomaga w opiece nad starszymi członkami rodziny, współuczestniczy w każdym momencie twojego życia. To ktoś kogo przyszłość jest twoją przyszłością i na odwrót. To ktoś przy kim możesz się śmiać, płakać, wściekać, krzyczeć i milczeć. Ktoś z kim planujesz wakacje, codzienny zakup chleba i godziny powrotu z pracy. Ktoś kto ci wybacza twoje błędy i słabości, fochy i afery, gorsze dni, bo po prostu cię kocha i nie patrzy tylko na czubek swojego nosa i swoją wygodę. To ktoś kto ci odda ostatni kawałek ulubionego sera zamiast zjeść go samemu, albo kupi truskawki na rynku bo wie że lubisz.
Zawsze mówiłam, że prawdziwa miłość to gdy kocha się kogoś nie za coś albo pomimo czegoś. Oczywiście, że związek to pewne wyrzeczenia. Żeby prawdziwie kochać i stworzyć prawdziwy związek to trzeba z czegoś zrezygnować, coś od siebie dać. Ale za to w zamian zyskuje się dużo więcej.
Natomiast to co napisałaś o poczuciu bezpieczeństwa - no nie wiem. To brzmi jak toksyczne relacje. Zazdrość do pewnego stopnia rozumiem, ale cała reszta jest dla mnie niepojęta. Mam do mojego męża zaufanie, wiem, że mnie nie skrzywdzi. Nie zrobi czegoś tak po prostu, żeby mnie zranić. Czuję się przy nim bezpieczna, wiem, że w kryzysowej sytuacji zawsze będzie stał po mojej stronie. Nie raz zresztą takie mieliśmy i on zawsze przy mnie był. Rozsyłanie kompromitujących zdjęć? To się w ogóle nie mieści w moim pojęciu jakiegokolwiek "związku".
To ja się z Wami podzielę oczywistością, którą ostatnio odkryłam i która - jak zaczęłam rozmawiać ze znajomymi - wcale nie jest taka oczywista. Że w związku trzeba się przede wszystkim...lubić. I wiadomo, że jak kogoś nie lubimy to raczej się z nim nie zwiążemy ale jest masa innych uczuć które mogą nami powodować - zachwyt, podziw, wygląd, samotność, podobne problemy i przeżycia, wspólne tematy. Jak myślałam nad swoimi związkami które się skończyły to tylko w jednym faktycznie lubiłam tą drugą osobę. Fun fact - to jedyna relacja która teraz, po latach, nadal żyje i się kumplujemy.
Kiedy znajomi zaczęli się zastanawiać nad swoimi związkami to właściwie w 10/10 przypadkach okazywało się, że właściwie to ciężko powiedzieć żeby lubili swoich poprzednich partnerów. Nie że ich NIE lubili ale lubienia w sumie też tam nie było...
EMS, bardzo ładnie napisane!

FurryMouse, jak się nad tym zastanawiam, to faktycznie mój obecny partner to jedyny, którego tak szczerze lubię, zawsze lubiłam bo przyjaźniliśmy się wcześniej. A poprzednie związki...naprawdę nie wiem, co mną powodowało do bycia z tymi facetami. Chyba tylko fakt że byłam młoda i szukałam swojej drogi bo teraz to mi się w głowie nie mieści na co ja pozwalałam 🤦
Jestem z moim mężem razem od 38 lat z czego 20 po ślubie. Piszecie o lubieniu się nawzajem .
Ja czasami mojego chłopa nie lubię i wręcz nie znoszę ale jedno wiem z pewnością... jesteśmy przyjaciółmi. Gramy do jednej bramki.
Możemy się pożreć o brudną szklankę ale odchodzącym rodzicem zajmiemy się razem.
Dobrze sobie życzymy, dajemy sobie przestrzeń której oboje potrzebujemy.
Wiemy o sobie wszystko, kłócimy się zawsze "na temat" bez walenia w słabe punkty.

Sonika. Partner jest potrzebny po to, żeby obok był ktoś komu ufasz. Kto jest obok gdy jest źle i gdy jest dobrze.
To ktoś, kto zdejmuje cześć ciężaru z naszych pleców i idzie obok żeby nam było lżej.
Kto wyciąga rękę kiedy spadamy w dół.

Wiem, że nie każdemu dane jest trafić na taką osobę. Wiem, że wymaga czasu to docieranie się i zbudowanie zaufania ale... kto znalazł taką osobę nie będzie pytał jaki sens ma posiadanie partnera.

Gdybym jednak miała żyć z toksycznym skurczysynem to wolałabym być jednak sama.
Hm, zastanawiałabym się czy nie lubisz swojego chłopa czy jakiegoś konkretnego zachowania w danym momencie. Bo wiadomo że nie zawsze jest różowo i nie chodzi o to żeby zawsze było super. Chodzi o jakąś taką rzecz pod spodem. Jak dla mnie to bycie przyjaciółmi jest trochę tożsame z lubieniem właśnie. Że co by się nie działo to tak w gruncie rzeczy at the end of the day ten człowiek jest po prostu fajny, tak ogólnie.
I ja np piszę to z perspektywy osoby która rozstała się po prawie 8 latach z ojcem swojego dziecka dochodząc między innymi do wniosku, że kurde...ja to go nigdy właściwie nie lubiłam (nie w tym sensie że złe emocje: nie lubię, tylko brak lubienia, taka neutralność). Zawsze mi imponował, podziwiałam go, ale lubienia, takiego myślenia właśnie że "kurde, to jest mój ulubiony człowiek" nigdy nie było.
Żeby się z zaprzyjaźnić trzeba się lubić ale przecież z samego lubienia nie musi zrodzić się przyjaźń.

No nie lubię chłopa czasem. Nie tak żeby całkiem na stałe 😁
Żeby się z zaprzyjaźnić trzeba się lubić ale przecież z samego lubienia nie musi zrodzić się przyjaźń.


No właśnie, ale to lubienie pod spodem jest 🙂 Jak to też fajnie ostatnio określił mój terapeuta - w związku czasem mamy ze sobą romans, czasem drzemy koty, czasem jest po prostu życie i nie ma żadnych fajerwerków, jest taka sinusoida i to lubienie to jest taki baseline, takie coś stałego wokół czego te inne rzeczy się kręcą i co nas "ratuje" np. w momentach szarej rzeczywistości. Bo jak się lubi z kimś przebywać to nawet to szare jest znośniejsze 🙂
Dla mnie właśnie to szare tworzy związek 🙂 to, że jedzenie bułki na śniadanie razem jest po prostu fajniejsze. Takie sprawy, że jak idę do piekarni i widzę drożdżówkę z budyniem to wezmę, bo to ulubiona P., a jak wracam późno zjebana z pracy to czeka na mnie w domu obiadek i już nic nie muszę robić. Jak pracujemy razem z domu to staramy się zrobić wspólną przerwę na kawę. Czasem zdarza się, że robimy swoje rzeczy, ale w jednym pomieszczeniu, bo fajnie być razem - mam w biurze specjalny worek do czytania książek, bo nawet jak sobie czytam, P. w coś gra to jestem tam "wymagana" 😂
Dla mnie to jest core, ta taka codzienność. Nie wielkie deklaracje i gwiazdki z nieba.
I też doszliśmy kiedyś do wniosku, że my po prostu jesteśmy też swoimi najlepszymi kumplami. I pewnie nawet jak nie bylibyśmy w związku to z dużym prawdopodobieństwem mielibyśmy przyjacielską relację.

Ollala, - ja też się czasem zastanawiam, szczególnie w jednym przypadku 😂 bo na prawdę nie wiem dlaczego z nim byłam. I na pytanie ile zawsze odpowiadam "za długo". Chyba każdy w swoim życiu coś takiego przerobił. Ciężko ocenić czego oczekiwać od związku nigdy nie będąc w nim, szczególnie, jak nie było jeszcze jakiś dobrych przykładów do obserwacji.
FurryMouse, - podoba mi się to "mój ulubiony człowiek", chyba mocno oddaje istotę takiego stałego związku dla mnie 🙂 bo byli faceci, którzy mnie np. mocniej pociągali, jakoś bardziej imponowali itd, ale właśnie nigdy bym nie powiedziała, że ich tak zwyczajnie lubię jako ludzi. I szybko mnie coś zaczynało uwierać, jak taki kamyk w bucie.
mindgame - dzięki 🌻 żeby nie było, to nie zawsze jest różowo, ale to pierwsza osoba, gdzie mam ochotę rozwiązać problem, a nie trzasnąć drzwiami (choć też się już zdarzyło 😝 ).

Jeszcze co do bezpieczeństwa i zaufania - to dla mnie je się buduje na etapie spotykania się. Nie wchodzi się w związek myśląc o zdradzie. Jeśli ktoś nabył moje zaufanie, to nie sprawdzam, nie myślę o tym, że skrzywdzi. Nie grzebię w telefonie (dla mnie to gwałt na prywatności i nigdy nie zrozumiem normalizowania tego), nie kontroluje, nie pilnuje. Dla mnie jak ktoś coś chce, to zrobi, nie upilnuje się tego. Ufam. Jak nie ufam, to nie wchodzę w związek, bo to bez sensu.
Rozsyłanie czyiś zdjęć to również patologia, nie norma. Trzeba być po prostu zjebem, żeby coś takiego zrobić. No owszem, zdarza się, ale kurcze... jak komuś nie można zaufać w tak prostej sprawie, to chyba nie ma co związku rozważać?
keirashara, otóż to, do teraz mam czasem koszmary z moim byłym, budzę się wtedy dosłownie zlana potem i dziękuję wszystkim Bytom, że to się skończyło 😀 żeby nie było, nic tam się strasznego nie działo ale no naprawde, to były tak kompletnie dwa różne światy że nie mogę o tym myślec bez poczucia zmarnowanych lat XD
Dla mnie właśnie to szare tworzy związek
Ja w to kiedyś nie wierzyłam. Szare dni były szare, każdy taki sam i rok za rokiem leciał zacierając poszczególne dni. A teraz mam relację o jakiej zawsze marzyłam i padło na początku, jeszcze zanim zamieszkaliśmy razem, że nie ważne jak szary (tak w sensie "zwykły" jak i "do dupy") jest dzień to zaczynamy go i kończymy razem. I to jest dla mnie szok, że tak można. Że nawet po najchujowszym dniu widzę tego mojego ulubionego człowieka w łóżku i wiem, że to w końcu jest to. A serio, nie wierzyłam w takie relacje. Teraz widzę, że trzeba po prostu chcieć tego samego i mieć frajdę z tych samych rzeczy, Wtedy "dbanie o związek" dzieje się przy okazji. Mój poprzedni partner lubił chodzić za rękę i okazywać sobie czułość tak...ze dwa lata. Przez kolejne nie usłyszałam nic miłego, żadnego wyznania, "przecież jak chcesz chodzić za rękę to zawsze możesz mnie wziąć za rękę i zawsze możesz się przytulić", "bo przecież ta początkowa faza znika i potem już nie ma tak że motyle w brzuchu i radość". I uwierzyłam, że tak jest zawsze. A teraz okazuje się, że można po prawie roku mieć jakieś swoje czułe rytuały i nie wyobrażać sobie żeby zniknęły. Nie "bo to początek" tylko dlatego że obu stronom to po prostu sprawia frajdę. I to sprawia że te szare dni są fajne. Bo po prostu razem jest fajnie. A nie po prostu "jest".

I tak, nikogo nigdy nie nazwałam "moim ulubionym człowiekiem". A ten dokładnie taki jest.
FurryMouse, - u mnie będzie z 8 lat i szczerze, to jest lepiej niż na początku. Niezmiennie mnie to zaskakuje 🙂 ale no, jest. Znamy się bardzo dobrze w kazdej sferze, jest dużo czułości, prawie zawsze zasypiamy razem przytuleni.
Też w to nie wierzyłam, w takie relacje.
Szczególnie, że z moim poprzednim ex, jedynym, z którym byłam dłużej, to po pół roku nawet seksu nie było. I też mi wmawiał, że to normalne, że ludzie tak tylko na początku i o co mi chodzi, a najlepiej to żebym sobie kupiła wibrator i dała mu spokój. No to w końcu dałam, sobie spokój z nim na zawsze 😂
Ollala, - ja też nie mam jakiś ciężkich traum, ale klasyczny toksyczek był 👌 Paradoksalnie sprawiło to, że poczułam się pewniejsza w swoich przekonaniach. Także trochę zmarnowany czas, a trochę case study czego w życiu nie chcę.
Kurcze smutne to jest, że nie bardzo wierzymy w takie związki, bo one też dość rzadko się wydarzają... Super czytać to co piszesz, keirashara, bo to też jest taki kolejny kamyk do tego ogródka, że się da, że to jest realne. Pamiętam jak mi kiedyś znajomy opowiadał, że rodzice jego przyjaciela też są takim związkiem, oboje ok. 60 lat, ojciec potrafi mamę wziąć za rękę i posadzić sobie na kolanach jak ta się krząta po kuchni, przytulić i podziękować że jest. Mózg mi wybuchł jak pierwszy raz to usłyszałam...
A wczoraj czekaliśmy na peronie na pociąg i przed nami stała taka para, spokojnie po 60siątce, tacy uśmiechnięci, ona go szturchała, on się do niej śmiał, trzymali się za ręce i dawali sobie buziaki. I pierwsza moja myśl, mimo że już wiem, że tak się da: na pewno się niedawno poznali i życie dopiero teraz ich połączyło. Przecież nie mogą być ze sobą od dawna. A teraz aż żałuję, że nie zagadałam do nich. Jeden z piękniejszych obrazków jakie w życiu widziałam...
FurryMouse, - wiesz, wydaje mi się, że w kulturze gloryfikowany jest zupełnie inny rodzaj związku. Wychowani na tym, na takich wzorcach, podświadomie tego szukamy lub akceptujemy znormalizowane patologie.
Co zwykle widzimy w filmach? Wielką miłość z tragedią w tle. Wielkie uczucia, ale też jakieś zdrady, jakieś dramaty. Z drugiej strony codzienność przedstawiana jest tak, że temu chłopu to trzeba ścierą przez łeb, żeby skarpetki po sobie zebrał. Normalizowany jest brak szacunku do partnera i umniejszanie mu. Często starsze pokolenia były ze sobą, bo "tak wypada", osobne sypialnie, osobne życie, ale rozstanie to nie, bo co ludzie powiedzą.
Na palcach jednej ręki zliczę przykłady, gdzie przedstawione jest takie po prostu fajne życie razem. Mało też się tego widuje, do tego jak ktoś wychodzi poza schemat to często jest oceniany negatywnie - wiele ludzi o tym nie mówi, że żyją w jakiś sposób inaczej. Nawet jak im to zajebiście działa. Do dziś pamiętam jednego grilla stajenno-babskiego, z szerokim przedziałem wiekowym, gdzie jedna osoba powiedziała coś, no, conajmniej kontrowersyjnego. I wtedy też byłam "ale jak to tak", no wydawało mi się to takie niezbyt fajne, a dziś? Dziś rozumiem. Mało tego, adaptuje do własnego związku.
No i rozstanie to zawsze musi być złe i jakąś tą "porażką", więc nawet jak coś nie bangla trzeba w tym tkwić w imię "naprawiania zamiast wymieniać". Więc ludzie tkwią w jakiś słabych relacjach, zamiast dać sobie wzajemnie szanse na coś lepszego.
Generalnie schemat narzekania na swoich partnerów jest tak zakorzeniony, że czasem głupio rzucić coś dobrego w small talku w pracy. Jak przytargałam nadziewane papryczki zrobione przez P. dzień wcześniej to było mi to wypominane długo. Że wiecie, hehe, chłop mi gotuje. No gotuje, bo ma tak samo sprawną parę rąk, a gotowanie jest umiejętnością nabytą, nie wgraną przy urodzeniu na podstawie genitaliów 🙄

No i jasne, czasem też ponarzekam (choć raczej przyjaciółce, niż tak obcym). Czasem on mnie wkurzy, czasem ja jego wkurzę. Są rzeczy, w których nigdy się nie zrozumiemy - ale mamy do siebie tyle szacunku, żeby to akceptować.
P. jest też mocno spoza mojego typu - czy raczej schematu. Miałam mocno chaotyczne życie i poniekąd zawsze wybierałam takich trochę "messed up" facetów, trochę chyba chciałam ich naprawiać i dać im to, czego ja nie dostałam. On miał szczęśliwe dzieciństwo, jest dobrym i opiekuńczym człowiekiem. Za to czasem nie rozumie mojego popaprania, takiej "dark side", ale po prostu to akceptuje i daje mi przestrzeń 😅 Gdyby wcześniej nie przeszła przez sporą ilość niejfajnych zachowań w życiu nie doceniłabym spokoju i normalności. Tu nigdy nie było big love, nie było tego szaleństwa, dzikiego żaru i skakania pod sufit, bo napisał. Tak, czasem mi tego brakowało, ale jest to też mój świadomy wybór. Nie było też jakiś wielkich deklaracji - poza tym, że nam zależy i będziemy ze sobą dopóki będzie nam fajnie. To mi akurat pasowało, bo ja na deklaracje zwykle miałam odruch uciekania jak najdalej 😂
Totalnie szanuje, że dla wielu to pewnie byłoby za mało 🙂
Do tego co powyżej dziewczyny napisałyście, ja bym jeszcze tylko dodała, że w związku z odpowiednią osobą, cudowne jest to, że można być tak naprawdę sobą. Nie trzeba nikogo udawać, stalować się czy pilnować. Nie trzeba nosić masek czy robić dobrej miny do złej gry.
To ogromny komfort psychiczny czuć się akceptowaną taką jaką się jest. Ze wszystkimi swoimi wadami i niedoskonałościami.
W poprzednim związku nie czułam się swobodnie. Cały czas musiałam uważać na słowa, na swoje zachowanie, cały czas czułam się nie dość dobra, nie wystarczająca, zawsze na drugiej pozycji, często straconej. Nie potrafiłam być przy byłym sobą. Cały czas się pilnowałam. I po latach strasznie mnie to zmęczyło. Dopiero jak poznałam obecnego męża zrozumiałam co to znaczy móc być tak po prostu sobą. Bez krępowania się i zastanawiania, czy ta druga strona mnie nie skrytykuje. I niby to taki banał, oczywiste, a mimo wszystko to szalenie ważne.

Jestem z mężem już 5 lat i uważam, że jestem szczęściarą 🙂Nie wierzyłam, że taka miłość istnieje. Mimo upływu czasu, codzienności, problemów, w dalszym ciągu uwielbiam spędzać czas z mężem, rozmawiać z nim, przytulać się. W dalszym ciągu mam motylki w brzuchu i uwielbiam się w niego wpatrywać jak coś robi i nie ma świadomości, że się na niego gapię 😉 Pomimo 5 lat razem i tego, że my ze sobą przebywamy często jest w związku dalej ogień i nie ma znudzenia. I mimo, że minęło już 5 lat, że ja nie młodnieje, że gdzieniegdzie pojawiło się więcej tłuszczyku, że cera niedoskonała i jest kilka innych niedoskonałości, mój mąż dalej uważa mnie za piękną, nie szczędzi komplementów, zarówno tych o wyglądzie zewnętrznym, jak i tych o tym jaka jestem. Wiadomo, że zdarzają się gorsze dni, że się na siebie wkurzamy, kłócimy czasem. Ale przez te 5 lat na tyle się poznaliśmy, dotarliśmy i dogadaliśmy, że kłótnie są rzadkie, a jak już się zdarzą, to szybko zostają załagodzone, wyjaśnione i zapomniane. Bo obydwoje potrafimy przeprosić, a to jest w związku bardzo ważne. Po poprzednim związku wiem jak ważna jest równowaga w tej kwestii i jak nie fajnie jest, kiedy to zawsze jedna osoba czuje się winna, niezależnie od tego co zrobi, bądź nie zrobi.

I myślę, że żeby się dowiedzieć jaki sens ma związek i jakie niesie korzyści, trzeba poznać tą odpowiednią osobę. I przekonać się na własnej skórze.
keirashara, totalnie tak. To jest w ogóle niesamowite jak gadam z moją mamą np. i ona właśnie wnosi tego ducha pokolenia, które nas wychowywało: że wszędzie tak jest, tyle chłopów pije, no jakoś się żyje razem, bla bla bla. I opowiadam jej, że odkryłam, że wiem, że trzeba się lubić i jest fajnie i widzę że to ma szansę tak wyglądać po latach jak wygląda teraz bo (jak już tu wspominałam), oboje mamy z tego frajdę. I gadam, tłukę, ona kiwa głową z pobłażaniem i podsumowuje moją wypowiedź: no bo to rok dopiero, naprawdę, zobaczysz. I uśmiech. No serio? Nawet w tym momencie nie ma w niej nadziei że może jej córka znalazła coś fajnego. Jest pełne przekonanie, że to mija a potem już będzie jedno wielkie nic i w tym nic sobie trzeba trwać. Bardzo to smutne jest.

pamirowa, miałam dokładnie to samo. W poprzednim związku. Ja - człowiek który dużo się śmieje, lubi się wygłupiać, bawić...przez lata zapomniałam jak się śmieje. Jakieś 2 lata temu byliśmy z moim poprzednim partnerem w planetarium. Pamiętam jak dziś. Siedzimy, oglądamy film o zorzach. Filmik nakręcony w Kanadzie, kamerą 360, jakaś wioska z namiotami gdzie można pojechać właśnie oglądać zorze. I te kolory tańczą na niebie i ludzie tam na tym filmie mają "ooohh!", "aaachhh!" i się śmieją i przeżywają. I wtedy mnie uderzyło takie: co się ze mną stało, kim się stałam przez te lata, czemu już się nie śmieje? I przeleciały mi przez głowe wszystkie te sytuacje kiedy moje teksty, wygłupy spotykały się z pełnym politowania wzrokiem albo komentarzem.
Teraz? Nie pamiętam kiedy się tyle śmiałam. Przez ten rok odżyłam, dokładnie tak jak pamirowa pisze - przestałam się pilnować. I mam ogromne poczucie bezpieczeństwa.
FurryMouse, jak ktoś nie doświadczył, że może być inaczej to trudno mu w to uwierzyć.
mindgame, niby kumam tylko smutne to jest bardzo, że to nawet nie trudne do uwierzenia, nie że "kurcze, dla mnie to nie do pojęcia ale mam nadzieję, że Tobie się uda". Tam jest po prostu: "nie, zobaczysz, bedzie do dupy w końcu". I to spojrzenie my sweet summer child. Po prostu smutne.
FurryMouse, tak, takie podejście na zasadzie mnie się nie udało to innym też nie może jest przykre. Ale nie przejmuj się, nie słuchaj tego. Ciesz się swoim życiem, związkiem. Od słuchania negatywów nic dobrego nie będzie. Nie ma co też przekonywać innych na siłę, że może być lepiej bo tacy ludzie nie raz lubują się w maraźmie i to jest ich styl bycia i życia.
FurryMouse o właśnie. Ja na przykład uwielbiam śpiewać, ale przy byłym nigdy tego nie robiłam, bo się, nie wiem, wstydziłam, krępowałam. Kiedyś sobie podśpiewywałam w samochodzie, to już było "co Ty śpiewasz?". I to tak powiedziane bardziej ironicznie, jakby prześmiewczo. Więc śpiewałam sobie tylko jak byłam sama.
Jestem ogólnie osobą bardzo wrażliwą, w zasadzie to nawet można by rzec, że nadwrażliwą. Ja się potrafię wzruszyć na piosence albo nawet reklamie, a co dopiero na filmie. I nie lubiłam oglądać filmów z byłym, bo dla mnie film nie musi być smutny, żeby mieć łzy w oczach. Wystarczy, że jest w nim wzruszająca scena i ja już podciągam nosem i łzy wycieram 😉 I kiedyś mój były też jak to zobaczył, to już prześmiewczo poszło, że co ja na filmie płaczę?
O sprawach grubszego kalibru, typu pilnowanie się podczas żartów, żeby się nie obraził to już nie wspomnę. To są niby takie pierdoły, ale skutecznie człowieka ciągną w dół. I tak jak to co o nas mówią inni ludzie, można mieć głęboko, tak jednak ciężko mieć głęboko opinię człowieka, z którym się żyje. I ja czułam się cały czas oceniana, cały czas o krok za nim, gorsza. To już jest jednak toksyczne i wyniszcza.

A teraz mam tak, że mężu uwielbia jak śpiewam, a też długo nie śpiewałam przy nim. Nuciłam sobie w wannie, to stał pod drzwiami i słuchał. Cały czas powtarza, że mam ładny głos. Jak oglądamy coś razem i widzi, że się wzruszyłam, to podaje chusteczki, a czasem i sam z nich korzysta😉I chyba po raz pierwszy czuję się akceptowana i rozumiana w związku i... to jest niesamowite 😁
Fajnie poczytać, że da się taki miły związek uzyskać 😀 Choć ja też jestem team "zobaczymy za 2-3+ lata" 😂 W miarę niedawno zakończyłam 7 letni związek, gdzie też myślałam na początku, że jest super i to już tak na zawsze, a potem wyszło jak wyszło. Szkoda tych lat de facto zmarnowanych (zwłaszcza na siedzenie za granicą), bo jak wchodzę teraz na jakiegoś tindera czy pochodne, to zgorzknienie pogłębia się solidnie, bo ja już wiekowa i czuję, że lepiej to nie będzie 🤣
Dementek   ,,On zmienił mnie..."
20 czerwca 2024 07:32
A mnie nie związek, a relacja koleżeńska pociągnęła w dół. Ostatnio straciłam resztki cierpliwości do znajomego, który często robił mi przytyki i miał w d**** moje zdanie. Po jakimś czasie na głupie teksty odpowiadałam podobnie, dogryzając (gadał m. in. że muszę se chłopa znaleźć, bo tego potrzebuję, albo wziąć psa/kota, bym miała zajęcie, bo się op*******m). Powiedziałam, że już nie przyjmę go na nocleg, gdy będzie w trasie. Co usłyszałam? ,,Bo z wami to tak jest". Bo co by nie było, to zawsze ja byłam winna i powinnam była się domyślić, gdy rozmawialiśmy/pisaliśmy, co kryje się pod słowem ,,wiesz".
I nie wiem, czy ten facet ma coś z głową, bo tak to ma dużą wiedzę i na różne tematy dyskutowaliśmy, czy faktycznie ja jestem jakaś wypaczona, że z facetami nie umiem gadać.
Utrzymuję kontakt koleżeński ze swoim byłym i z nim mogę normalnie pogadać. Może nie na tak obszerny zasób tematów, ale nie jestem poniżana i faktycznie jest zainteresowanie tym, co mówię, a nie dla zaspokojenia ciekawości.
Dementek, super w życiu jest to, że nie z każdym trzeba utrzymywać kontakty 🙂 i można wybierać których ludzi się do swojego życia wpuszcza, a których nie. Faceci często są złośliwi do kobiet których nie mogą mieć 😉 Nie przejmuj się, tylko olej dziada.
budyń, ja chętnie wrzucę update za 2-3+ lata 😀 Sama jestem ciekawa, bo na razie też sama niedowierzam do końca. Ale naprawdę im więcej gadam z ludźmi tym więcej widzę takich przypadków, że się da. I serio, taką rzeczą która różni te pary od innych jest właśnie to, że się lubią 🙂
Też nie wiem czy to dobre patrzeć na takie zakończone związki jak na "zmarnowane" lata. Można spróbować wyciągnąć jakieś wnioski i potraktować jak naukę. No i bez przesady z tym tinderem 😀 nie uwierzę, że tam tylko młodzież siedzi :P

A, jeszcze chciałam się odnieść do tego co keirashara napisała, że:
że nam zależy i będziemy ze sobą dopóki będzie nam fajnie
mega zazdroszcze takiego myślenia, w moim odczuciu to najzdrowsze podejście do związku. Moja głowa niestety nie chce tego przyjąć i deklaracje są dla mnie bardzo ważne. Pracuję nad tym intensywnie 😅

Dementek, uhh...czemu zastanawiasz się czy jesteś wypaczona, że nie potrafisz gadać z facetami na podstawie jednego patałacha, który z tego co piszesz jest po prostu nie warty jakiejkolwiek uwagi. To że ludzie są mądrzy (= mają dużą wiedzę) nie musi być równoznaczne z tym, że są fajnymi ludźmi 😉
zembria   Nowe forum, nowy avatar.
20 czerwca 2024 11:22
Oj tak! Bardzo się zgadzam z twierdzeniem, że w związku trzeba się po prostu lubić! Często to powtarzam. Najfajniej jest mieć obok siebie na codzień najlepszego kumpla. Jak pomyślę z kim najchetniej poszłabym na impreze, pobalować, to zawsze będzie to mój Małż. Jesteśmy dla siebie najlepszymi kumplami. W tym roku stuknie nam 20 lat razem, nie wiem kiedy to zleciało.
FurryMouse, ja wierzę w to, że tinder to siedlisko po*ebów niestety. Jak rozmawiam z moimi koleżankami, które są singielkami (wszystkie mamy po 30 lat) to aż mi się nie chce wierzyć co się odjaniepawla.

mega zazdroszcze takiego myślenia, w moim odczuciu to najzdrowsze podejście do związku. Moja głowa niestety nie chce tego przyjąć i deklaracje są dla mnie bardzo ważne. Pracuję nad tym intensywnie

Mi w oswojeniu się z tym, że każdy związek można zakończyć i być nadal szczęśliwym pomógł o dziwo mój obecny, udany związek. W tym związku poczułam się wartościowym człowiekiem, znalazłam oparcie i wiem już czego od życia chce.

Nam niedługo stuknie 5 lat i chociaż mój facet czasem doprowadza mnie do szału, to jest zdecydowanie moja bratnia duszą. Nie znudzilismy się sobą a razem mieszkamy i pracujemy, razem robimy zakupy, 90% rzeczy robimy razem. I to nadal jest mój numer 1 jeśli chodzi o towarzystwo, nikt mnie nie potrafi tak rozbawić 😀
Cóż, ja powiem brutalnie może, ale Tinder z założenia miał być apką do szukania ludzi do seksu i jako taka się sprawdza. Jakiś odsetek użytkowników owszem, szuka tam czegoś więcej, jednak nie takie były założenia. Nie można mieć pretensji o to, że ludzie są tam różni i często szukający ons, nie głębszych relacji 🤷 no i jak wszędzie w internetach pełno dziwnych przypadków, bo "anonimowość".

Co do balowania - no my w sumie głównie balujemy osobno 🤣 Nasz styl imprez się różni, czasem też lubię mieć babski sabat, nie czuje potrzeby bycia na wszyskich spotkaniach z kolegami P. Natomiast jak mam gdzieś jechać, coś przeżywać to tak, 3x tak, zawsze z nim. Jest pierwszą osobą, której wysyłam głupie memy. Też spędzamy razem sporo czasu i bardzo go lubię. Jednak lubię też czasem wyjść sama, z koleżanką, trochę tak dać sobie zatęsknić. Czy nawet pobyć samemu - mi się zdarza iść na ciacho/kawę z książką, zabrać siebie samą na randkę 😉
No i po raz kolejny udowodnił mi, że mogę na nim polegać nie ważne jak świat postanowi być zły i jakie fikołki życie odwala. To też jest ważne, takie poczucie bezpieczeństwa, że jak coś się dzieje to jesteśmy my vs problem.

Dementek, - nie oceniaj wszystkich po jednym typie
Wiedza nijak nie równa się inteligencji, czy byciu dobrym człowiekiem. Z tego co opisujesz to nie brzmi na spoko człowieka. Sugerowanie zajęcia na siłę, akcje "domyśl się" i "wszyskie baby takie som" to są red flagi. Znajomi też mogą być red flagami, a generalizowanie zawsze jest złe. Ludzie to jednostki, czasem się łapie vibe, czasem nie.
FurryMouse, - no cóż, ja po prostu średnio wierzę w deklaracje. Głównie przez to, że moje życie pokazało mi wielokrotnie gdzie mogę sobie je wsadzić i jak bardzo w nie ufać. No i nie umiem w nie wierzyć, to też nie jest wcale zdrowe. Wiem o tym, pracuje nad tym, ale to siedzi tak głęboko, że chyba zostanie 😉
Muchozol2   Nie rzuca się pereł przed wieprze ;)
20 czerwca 2024 13:29
mindgame, niby kumam tylko smutne to jest bardzo, że to nawet nie trudne do uwierzenia, nie że "kurcze, dla mnie to nie do pojęcia ale mam nadzieję, że Tobie się uda". Tam jest po prostu: "nie, zobaczysz, bedzie do dupy w końcu". I to spojrzenie my sweet summer child. Po prostu smutne.
FurryMouse, mi podobnie powiedziala na forum swiata koni agulaj 78/79 (czy jakos tak), zebym sie odezwala do niej za 6 lat czy dalej jest tak super i czy w ogole jestesmy razem. Wtedy bylismy razem kilka miesiecy. W sierpniu mija nam 15 lat, 10 po slubie 😉.
keirashara, no ale o to, że są po*ebani to jak najbardziej można miec pretensje 😀np kolezanka pisała z typem, chodziło o seks ale nawet nie zdążyli się spotkać, bo koleś okazał się fejkiem który kradnie innym zdjęcia. I to jest jedna z wielu podobnych dziwnych sytuacji, których słyszałam na pęczki. Sama też z czasów korzystania z tindera pamietam dziwne historie, ale w sumie większość facetów to była taka, że chociaż pogadać się dało normalnie a nie cześć i w odpowiedzi dostajesz zdjęcie smutnego słonia 😀
budyń ja z poprzednim facetem byłam 13 lat. Spełniłam większość marzeń i planów, bo był wspólny dom i własny koń. I jak się rozstaliśmy, to przyszło mi to wszystko stracić. W zasadzie to była moja decyzja o odejściu, bo ja już najnormalniej w świecie psychicznie dłużej tak nie mogłam. Miałam już prawie ten swój prywatny Everest, już byłam u szczytu i... spadłam na sam dół. Siedząc sobie "w bazie" i nie mogąc znów zacząć się wspinać też myślałam, że straciłam i zmarnowałam tyle lat. Ale jak to sobie przetrawiłam, to doszłam do wniosku, że to nie do końca zmarnowany czas. Bo jednak wyniosłam z tego naukę i dziś wiem czego już nie chcę oraz czego zaakceptować nie potrafię. Dodatkowo, to co przeszłam i to co utraciłam, nauczyło mnie doceniać to co mam bardziej. Kiedyś więcej narzekałam, dzisiaj bardziej cieszę się z życia, z tych drobnostek przede wszystkim.
Czasem sobie z mężem żałujemy, że nie poznaliśmy się wcześniej, bo może nie mielibyśmy obydwoje blizn z przeszłości. Bo być może nasze życie wyglądało by od początku tak jak sobie to wymarzyliśmy. Ale później dochodzimy do wniosku, że mogło by być i tak, że nie bylibyśmy razem. Bo byliśmy trochę innymi ludźmi, a dopiero te przejścia nas ukształtowały. I wolę patrzeć na to właśnie w ten sposób, że tak miało być, niż doszukiwać się w przeszłości zmarnowanych lat, bo czasu i tak nie cofnę już.

Jak poznałam mojego męża te 5 lat temu, to ja już też byłam wiekowa, bo przekroczyłam 30-stkę 😉 I uwaga, poznałam go na badoo, które w zasadzie wiele od tindera się nie różniło. Także da się, ale faktycznie nie jest to łatwe i 3/4 trzeba odsiać.

Ollala, - no o poj*banie to tak, można mieć pretensje 😉 Jestem w związku, więc nie korzystam z tego typu portali teraz, ale no, często słyszę ból, że "bo oni tam tylko seksu szukajo, normalnych nie ma". Jakby szukanie drugiej osoby, która też również chce tylko tego było zbrodnią - jeszcze na apce do tego stworzonej.
No, a że w internecie można na dziwne typy trafić w sumie wszędzie... uroki internetu. Nie zwracać uwagi, iść dalej, robić odsiew plew.
Mam kolegów w okolicy lub po 30-stce i to często fajne chłopaki.... narzekające, że baby to teraz jakieś po*ebane 😂 Także to trochę działa w ten sposób, że obie płci mają swoich niezbyt chlubnych przedstawicieli, ale nie ma co po nich ocenić wszystkich.
pamirowa, - no ja jestem pewna, że nie bylibyśmy z P. razem, gdyby nie nasze przejścia, nie docenilibyśmy siebie i tych małych rzeczy 🙂 doświadczenia nas kształtują.
Muchozol2, - no bo jak to tak może Ci być dobrze w związku, dobrze jest tylko na początku, a potem trzeba się męczyć.
Nie rozstać, nie pracować nad poprawą, tylko akceptować grzybnie i męczyć.
FurryMouse, - ja bym jeszcze dodała, że czasami bycie słodko naiwnym i dobrym jest fajne, a na nadmiernym cynizmie i nieufności też można się przejechać.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się