Pomóc odejść czy walczyć do końca?

Ja nie zdążyłam zdecydować...

Decyzją Doktora 5.09. uśpiona została nasza klacz Loretta. Otwarte złamanie podczas wyścigu. Zasnęła szybko na trawie toru, nie zdążyłam dobiec do miejsca wypadku, żeby być przy niej. Kontuzja była tak poważna, że nic nie dałoby się zrobić. Dziś jestem wdzięczna Doktorowi za szybką decyzję.

To bardzo trudne decyzje, a granica "słuszności" bardzo cienka. Osobiście podjęłam tylko jedną, a dotyczyła szczura, który był niesamowitym zwierzakiem.
dempsey   fiat voluntas Tua
18 listopada 2009 22:29
są sytuacje gdy widać że zwierzę chce życ. i są takie, gdy mimo wytęzonych prób pomocy ze strony ludzi, nagle rezygnuje - to straszny widok. a najgorsze że wtedy już zupełnie nie da się pomóc. tylko własnie uśpić.

natomiast znam chodzący i dobrze sobie żyjący przypadek skazany przez wetów dwukrotnie. najpierw uszkodził poważnie obręcz biodrową. ledwo stał. miesiącami nie był w stanie sam się podźwignąć gdy się położył. szkielet, leżący w słomie i czekający aż pasami go ludzie podniosą. ale zawsze chciał. i miał apetyt. rokowania lekarzy nie sprawdziły się, wylizał się.
kilka lat później druga poważna kontuzja, pęknięcie kości udowej. też bardzo małe szanse od weta. ale znowu to samo - gołym okiem było widać, że da radę. i dał.
teraz znowu jest kosiarką.. weci kręcą głowami na jego widok.

natomiast nigdy nie dowiem się, czy walka o życie mojego psa umierającego na powikłania po babeszjozie nie powinna zostać skrócona. tyle długich dni na kroplówce, życie całej rodziny przewrócone do góry nogami z powodu dyżurów przy nim. potem wielka wiara, że poprawa oznacza zwycięstwo. ale jakoś podskórnie czuło się, że się łudziliśmy... przyszło pogorszenie i wtedy zrozumieliśmy. i jeszcze dzień zwlekaliśmy. z powodu tego dnia mam niejasne wyrzuty sumienia.
odszedł w domu. zasnął przytulony i chyba wiedział. jak to pies.
Napisałam bardzo długiego posta, ale popłakałam się w trakcie i wykasowalam. Usypiałam swojego zwierzaka i do tej pory bardzo mnie to porusza. Choć była to bardzo mądra decyzja. Nic nie dało się już zrobić. A zwierzę cierpiało, śmierć się zbliżała...ale tak wolno, tak wolno...
Swojego zwierzaka usypiałam tylko raz i to po walce, która mi dała dodatkowe 3 lata z najlepszym z psów. I gdybym miała znowu taką sytuację nie zawahałabym się. Znam zwierzęta którymi się opiekuję i widzę, czy to co maluje się na cierpiącej mordce to tylko ból czy syndrom oddalania się z tego świata.
Ale czasem dopada mnie taka myślówka, czy to w ogóle jest dobrze, że to właściciel podejmuje taką decyzję. Przypuszczam, że ludzie na r-v mają mniej więcej podobny poziom empatii i przywiązania do zwierząt. I tutaj ten dylemat się nie pojawia. Ale widziałam już niestety sporo ludzi dla których temat eutanazji nie istnieje. Przedłużają życie "na siłę" i za wszelką cenę. Widziałam kota bez połowy mordki ("zjedzona" przez nowotwór) który w tym stanie oglądał z panią telewizję jeszcze przez 3 miesiące (póki sam nie odszedł). Psa, któremu można było usunąć guz z łapy 4 lata temu. Ale wg właścicielki był taki mały... teraz jest wielkości pomarańczy i są przerzuty w płucach i gruczole mlekowym. I ten pies też nie zostanie uśpiony, mimo, że właściwie nie ma czym oddychać. Z drugiej strony jest cała grupa "usypiaczy". Bo nie zauwazyli cieczki i sa młode; bo po prostu jest stary i mu śmierdzi z pyska.To nie są jakieś odosobnione przypadki i zawsze po takiej wizycie zastanawiam się, czy na pewno jest sens dawać właścicielowi taką władzę...
Okropnie smutny temat. Bardzo trudne decyzje.
Jako lekarz zawsze tak zdecydowanym tonem doradzałam eutanazję w stanach ,
które wydawaly mi się beznadziejne. I byłam taka obrzydliwie racjonalna i przemądrzała. 😡
Jako posiadacz psa cierpiącego potwornie z powodu nowotworu - przeciągałam w nieskończoność.
Aż mój Mentor napisał -Ten pies cierpi tylko z powodu Twojej słabości.
I wydałam decyzję,ale nie umiałam być przy eutanazji obecna.
I jakoś zaraz zrewidowałam swoje poglądy na temat eutanazji u ludzi.
Ale to już tu prawie każdy tak samo jak ja napisał.
Mam takie pytanie praktyczne- co się robi ze zwłokami konia?
Co wolno zrobić -wiem. Pytam -  jak to jest w życiu?
Pamiętam,że Pani Wanda Wąsowska opowiadała jak odzyskiwała
w ubojni głowę swojego ukochanego konia,żeby ją pochować.
I jeszcze drugie pytanie praktyczne-jakie to są koszty?
Trzeba oddać do utylizacji. Dzwoni się do firmy - na stronie ARIMR jest lista. Niby w sobotę i niedzielę powinien ktoś odebrać - g... prawda. Ja miałam konia uśpionego w piątek wieczorem - czekałam do poniedziałku - choć fakt po telefonie o godz 8.00 samochód na podwórku był po 10.  Koszt - dla rolnika ok. 48 zł lub ok. 56 - zależy od rozliczenia podatkowego. Jaki koszt dla "nierolników" nie wiem, rachunek jaki otrzymałam wynosił ok 300 zł (było na nim potrącenie o dopłatę z ARIMR).
Odnośnie decyzji o eutanazji - podejmowałam ją dwa razy - nic przyjemnego
Ten koszt utylizacji to za całość czy za kg się liczy?
A koszt eutanazji?
Tania jeszcze nie spotkałam się,żeby liczyli sobie od kg, zawsze jest jakaś ustalona stawka.
A co do eutanazji, kiedyś rozmawiałam na ten temat z wetem, i powiedział,że jezeli on widzi szansę to leczy konia jak długo sie da, jeżeli właściciela oczywiście stać, niechętnie poddaje zwierze uśpieniu, gdyż uważa to za niehumanitarne.
Koszt utylizacji jest za sztukę dużą ( w przypadku konia) niezależnie od wagi.
Eutanazja - w zeszłym roku - kosztowała mnie ok. 300 zł (z dojazdem i kilkugodzinną wizytą).
Dziękuję za informację. :kwiatek:
Faktura ze szpitala na Służewcu za uśpienie i utylizację opiewała na 800zł.
milusia   czas na POZYTYWNE zmiany!!!
19 listopada 2009 12:52
Ja mam za soba dwie takie decyje. I do tej pory ciezko mi to wspominac.Nie da sie opisac bolu kiedy gasnie bliskie sercu zwierze i to jeszcze za nasza zgoda.zawsze sa i beda watpliwosci czy postepujemy slusznie, czy moze jeszcze da sie cos zrobic...
Musialam podjac decyzje o uspieniu mojego 8 miesiecznego zrebaka, ktory po niefortunnym upadku potrzaskal sobie kosc ramienna.Szybki transport do kliniki, przeswietlenia i wyrok.I ukochane zwierze umierajace z glowa na moich kolanach.Myslalam ze sie nie pozbieram, dreczyly mnie watpliwosci, wyrzuty sumienia, bol, a pusty boks widziany  z okna pokoju doprowadal mnie do obledu.Bylo mi niebywale ciezko...
A po kilku latach los po raz kolejny dal mi popalic i zabral 2 letniego ogierka(rowniez mojej hodowli, od mojej jedynej ukochanej klaczy)
Nie wiem na ile trafna byla diagnoza, ale po pobycie w klinice, szeregu badan, przeswietlen i obserwacji weterynarz powiedzial ze to prawdopodobnie syndrom Woblera.Milton zaczal nagle cierpiec na postepujacy paraliz lewej strony.Najpierw przod, a potem zaczelo obejmowac tyl, po pobycie w klinice wrocil do domu, bo choroba sie zatrzymala, jak sie okazalo na troche, bo potem ruszyla jak szalona-z godziny na godzine bylo gorzej.Potem juz kazdy, najmniejszy ruch sprawial koniowi taki biol, ze jeczal 😕 Od razu wykonalam telefon do weterynarza, uprzedzajac ze byc moze trzeba bedzie zakonczyc to cierpienie.Niestety nie pomylilam sie. tym razem nie dalam rady byc przy tym.Poszlam do domu i wylam, doslownie wylam, bo nie byl to placz.Bol rozdzieral mi serce do granic mozliwosci.Ale wiem ze decyja byla sluszna bo cierpienie Milusia bylo straszne i nie moglam pozwolic by trwalo.
Kota na studiach jeszcze ratowałam ile się dało, po operacji wyszycia cewki moczowej przeżył 4 dni, powinnam zgodzić się na eutanazję zamiast na siłę ratować, nerki już przed operacją były niewydolne. Klacz wziętą od poprzedniej właścicielki (po kilkuletnim przewlekłym ochwacie i z zesztywniałym nadgarstkiem), mimo rad specjalistów przez rok jeszcze leczyłam. Powinnam napisać męczyłam... Zdecydowałam o jej uśpieniu o rok za późno, powinnam skrócić jej cierpienia w poprzedniej stajni jak po nią pojechałam i zobaczyłam w jakim jest stanie. Jadła, piła, ale leżała, miała odleżyny, skóra i kości... Obiecałam sobie, że już więcej nie będę walczyć bez sensu. Skoro jestem lek.wet. powinnam podejmować rozsądne decyzje i następna będzie już rozsądna, a nie rozpaczliwa  😡
Z drugiej strony zdarzają mi się właściciele zwierząt, o których napisała SZAM , czyli chcą uśpić psa bo: zjada kury, szczeka za dużo, wcale nie szczeka, jest suczką, jest za duży, jest brzydki, itp itd. I oni nie powinni mieć zwierząt i możliwości decydowania o ich losie  👿
Co do utylizacji, ja usypiałam klacz w niedzielę. Wcześniej dzwoniłam do firmy utyliz., bo chciałam się dowiedzieć czy jeśli adres gospodarstwa jest inny a koń będzie 150 km dalej do odbioru to odbiorą, tak bez problemu i faktura poszła do ARiMR. Pani dzwoniła do mnie w niedzielę czy już może wysłać kierowcę  🤔 . Z trudem ją przekonałam, że wolałabym w poniedziałek. Nie miałam z nimi żadnych problemów z kontaktem i terminami. Kilka utylizacji potem jeszcze u nich było i nigdy problemów. Chyba od firmy zależy jak podchodzą do sprawy.
Myślę, że to zawsze jest trudna decyzja zarówno dla właścicieli jak i dla wielu weterynarzy. Natury nie da się do końca przewidzieć. Czasem przypadek dobrze rokujący nagle pogarsza swój stan wpadając w agonię, czasem wracają do zdrowia "skazani" Na śmierć. na to nie można się chyba przygotować. Mimo wszystko pochwalam decyzję o skróceniu cierpienia.
ja zafundowałam mojemu królikowi beznadziejną śmierć 🙁

zdychał. stał się słabszy, apatyczny, schudł niesamowicie, czasem miał napady drgawek, wyglądało to strasznie smutno. Po kilku dniach zdecydowałam, że jedziemy do weta, najprawdopodobniej uśpić gdyż królik był naprawdę wiekowy.
Królik w samochodzie był przerażony. Przypuszczam, że umarł na zawał, ze strachu, właśnie w kilkanaście minut po wyjęciu z klatki. Do weta dojechaliśmy tylko by to potwierdził 🙁
trudno mi czytać to co piszecie. nigdy nie byłam w sytuacji kiedy trzeba podjąć taką decyzję ale... mój pies ma 15 lat, mój koń ma 18. czy znacie przypadki kiedy śmierć jest naturalną i normalną rzeczą po długim życiu? bez wypadków i cierpień...
Abeba znam.
moja sunia odeszła spokojnie, na kanapie, z pyskiem na moich kolanach w wieku 16 lat. po prostu zamknęła wiecznie wesołe ślepia i westchnęła.
pewien stajenny staruszek został wypuszczony na pastwisko, podokazywał z młodzieżą, poskubał trawkę, a potem wyciągnął się w słońcu tak jak zwykle i już po prostu nie wstał.


ja usypiałam psa. potrącił go samochód i kiedy wet powiedział mi, co go czeka i jak będzie wyglądała jego egzystencja, jeśli wszystko się uda, nie zastanawiałam się długo. było mi ciężko, ale wiem, że postąpiłam słusznie.

w innej sytuacji odwiodłam koleżankę od decyzji o uśpieniu konia. to był źrebak, słabiutki, koślawy, który stracił matkę z powodu ciężkiego porodu. namówiłam ją, żeby spróbowała, bo powinna, jeśli naprawdę kochała swoją kobyłę, perfidnie zagrałam na jej uczuciach, ale coś mi podpowiadało, że ten szkrab ma wolę życia. opłaciło się, teraz "szkrab" ma 174cm w kłębie i na koncie pierwsze skoki, pod pańcią-mamusią, oczywiście.
Jasne, że znamy. Miałam doga niemieckiego, sukę, która przyjaźniła się z Bernardynem mojej babci - mieszkały na jednym podwórku. Bernardyn miał swoją wielką budę, a nasza psina spała w domu. Bernardyn był 3 lata starszy i odszedł mając 15 lat (co jest chyba jakimś rekordem jak na tę rasę) w czerwcu, a nasza suka miesiąc później weszła do jego budy i tam umarła. NIGDY wcześniej pod żadnym pozorem nie wchodziła tam, nawet nie zaglądała. A tego ostatniego dla siebie dnia postanowiła właśnie tam umrzeć. Jak dla mnie niesamowita sprawa i piękna śmierć tak naprawdę... Ech, aż mi się smutno zrobiło, cudne były te nasze dwa bydlaki  🙁
dzięki dziewczyny :kwiatek:
pewnie nie powinnam o tym wcale myśleć ale czasem nachodzi mnie strach przed tym, co napewno kiedyś nastapi..
Ja jeszcze nie musiałam decydować o tym naszczęście. Jednak wiemże nadejdzie taki dzień.. Najbardziej się boje tego ,że stanie się to tak nagle albo ,że podejmę złą decyzje..Przeraża mnie też fakt pożegnania się z ukochanym zwierzakiem ale z drugiej strony jego cierpienie też mnie przeraża..  🙄 I tak źle i tak nie dobrze.
edit: ucieło mi się...
Mój koń miał 15-20 % szans na przeżycie po wypadku..Było nieciekawie,ale dzięki leczeniu i opiece wszystko jakoś się ułożyło

Z drugiej strony zdarzają mi się właściciele zwierząt, o których napisała SZAM , czyli chcą uśpić psa bo: zjada kury, szczeka za dużo, wcale nie szczeka, jest suczką, jest za duży, jest brzydki, itp itd. I oni nie powinni mieć zwierząt i możliwości decydowania o ich losie  👿

skąd ja to znam  🙄 znam przypadek kiedy facet dzownił do weta żeby uśpić mu psa bo on na wakacje jedzie  🙄 a jak dostał odmowe to był wielce oburzony  👿
Nie bylam w stanie przeczytac tego watku do konca.

Z moja klacza laczy mnie troche przezyc. Ten kon juz raz (jeszcze wtedy nie byl moj), w wieku 5 lat, umieral mi z lbem na kolanach przy porodzie. przez caly dlugi dzien lezala i umierala w dzikich meczarniach. nie chciala nawet glowy podniesc. Do tej pory pamietam, jakby to bylo wczoraj, jak sie prezyla za wszelka cene probujac wypchnac zrebaka, jej ciezki leb na moich nogach i ten wzrok, ktory mowil "pomoz mi, prosze cie pomoz mi".
Mimo ciezkiej sytuacji wet przyjechal dopiero poznym popoludniem. Bardzo sie balam patrzec na to, co dzialo sie tam w boksie, ale nie potrafilam jej tam zostawic. W zyciu nie widzialam tyle krwi z konia na raz i mam nadzieje nigdy wiecej nie ogladac. Wet wyciagnal zebaka, czym uratowal mojej kobyle zycie. Ja przez kolejne 4 godziny nie dawalam sie wyprowadzic z boksu tak sie balam ze cos sie stanie i nikt nie zauwazy. Nie chcialam jesc, pic (a byl srodek lata, gorac straszny), jechac do domu spac. Dla mnie nic nie istnialo poza tym, ze ten kon musi sie podniesc. Wiec siedzialam i czekalam az wstanie. Po tych 4 godzinach dalam sie wyprowadzic z boksu na 5 minut i zjesc w aucie obiad przywieziony przez mame, a w stajni zostawilam kolezanke. Jeszcze zanim uslyszalam ze krzycza, ze wstala juz wiedzialam, ze cos sie dzieje, po halasie ze stajni. W zyciu tak szybko nie biegalam. To byl jeden z najszczesliwszych momentow w moim zyciu, a tydzien potem kobyla byla juz oficjalnie i papierowo moja (rodzicow) Jeszcze 2 tygodnie po tym byla w bardzo kiepskim stanie, odlezyny goily sie bardzo dlugo, z zadu i tylnej nogi zeszlo jej mase siersci.
Niestety, zrebak, wczesniak, padl po 2 dniach. Bardzo o niego walczylismy, ale niestety nie udalo sie go uratowac. Przesliczny ogierek z odmiankami identycznymi jak jego matka. Mysle, ze byl do operacyjnego odratowania, ale konie nie byly wtedy moje i nie bylo mowy o zawiezieniu ich na kliniki. Moze wtedy by zyl. Nie moge byc pewna. Ale o niego, Kaprysa, bo tak go nazwalam, tez walczylabym do konca, gdybym tylko mogla.
Po tym wydarzeniu jeszcze bardziej wiem, ze ona kiedys odejdzie. Ale chyba jestem zbyt samolubna, by kiedykolwiek ja uspic. Nie wiem, czy przezylabym jej smierc. Nie potrafilabym sie poddac i wiem, ze bede walczyc o nia do ostatniej sekundy, nawet jesli nie bedzie szansy. Nawet jesli przegram. Nigdy nie chcialabym zrobic jej krzywdy, nie chcialabym zeby cierpiala ale wtedy, kiedy przyjechal wet, kiedy szanse tez byly srednie (od razu powiedzial ze bardziej prawdopodobne jest ze kon nie bedzie odratowany niz ze bedzie i ze rozwiazaniem moze byc uspienie, rozkrojenie kobyly i wyjecie zrebaka - tylko wtedy po kobyle), jednak ja uratowalismy. I nie potrafilabym jednak pomyslec, ze moze sie nie uda. Zawsze bede do konca wierzyc ze sie uda. Wiem, ze kiedys polegne, ale poddac sie? nigdy w zyciu.

strasznie sie poryczalam. nienawidze tego wspominac.  😕

z dobrych wiesci to od tego czasu minelo juz prawie 6 lat. Kobyla wydaje sie bardzo zadowolonym z zycia, przeradosnym, zarosnietym paczkiem 😀 Dbam o nia jak moge 😉
Ja często zadaję to pytanie weterynarzom i zdania są jak sie okazuje podzielone. Częśc mówi, że nigdy nie wiadomo i że nawet jak jest skrajnie źle, zwierze może jeszcze 'cudownie odżyć' i cieszyć się kilka lat zdrowiem. Inni mówią, że jak jest stan kiedy widać, że juz nic nie pomoże i jeśli zwierze wtedy cierpi, zwija sie z bólu itp, to trzeba je uśpić.

Myśmy mieli kota, który umieral na niewydolność nerek - widać było, że strasznie cierpi, a operacje nic nie pomogły, ja nie mogłam patrzeć jak sie zwija  z bólu, kiedy wet zawyrokował, że już nie ma nadzieji bez wahania mu 'pomogliśmy'.

Natomiast mieliśmy tez kota, który umierał po prostu ze starości, widac było że tygodniami jest coraz słabszy i chudszy, ale wciąż taki jakis pogodny. Tzn wciąż chciał jeść, spać na słoneczk, łasić się itp. Ostatnie kilka dni już nie wstawał, tylko leżał, ale wciąż się do nas wtulał, lekarz po badaniu powiedział, że kot nie ma żadnych oznak bólu, miał hipotermię, wtedy zwierze czuje się jak w letargu, ale sie nie męczy. Ale ostatniego dnia już widac było, że umiera i że coś jej przeszkadza, wierciła się, lekarz stwierdził że ma już martwicę w pysku i tylko siła woli ją utrzymuje przy zyciu - i wtedy sie długo wahałam czy ja uśpic czy nie - skoro ona sama chciała tu jeszcze być... nie zdązyliśmy podjąć decyzji, bo odeszła nam na rękach w gabinecie. Jakos do końca była spokojna, mruczała jeszcze kilka minut przed śmiercią. I ciesze się, że tak się skończyło. (niektórzy uważają, że to okrutne tak trzymac zwierzę, ale ja uważam, że dopóki ono przejawia wole walki, to nie mamy prawa mu zycia odbierać!)

Mieliśmy też psa po 2 atakach serca, który był na różnych lekach i któremu wg lekarza nie wolno było biegać, bawić sie itp - bo to go powoli zabijało. Myśmy jednak pozwalali mu się bawić, zabieraliśmy go do parku itp. Lekarz mu wyorkował kilka miesięcy po tych atakach, a pies zył jeszcze 3 lata. W końcu miał ostatnio atak w swoim zyciu. Moglibyśmy mu na nic nie pozwalać, może zyłby jeszcze dłużej - ale wolałam by sie cieszył życiem i zmarł zadowolony. Kilka osób mówiło nam, że w ogóle takiego psa to sie powinno uspić, bo bawiąc się z nim go zabijami, a nie bawiąc się z nim go męczymy - ale pies był wesoły, jadł, hasał po łąkach, ganiał za patykami, owszem kaszlał ... ale czy kaszlenie to taka straszna rzecz, że psa trzeba uspić? Moim zdaniem nie.

Myślę, że to jest ważne czy zwierze walczy i to czy widac, ze się skręca z bólu czy nie. I to czy sa jakieś szanse....Ale ja wiem po swojej najstarszej kotce, ze z ocenianiem szans może byc różnie, kiedyś było już z nia tak źle(choroba nerek także), że mysleliśmy że to już koniec, tymczasem kot jakims cudem ozdrowiał i już 3 lata zyje zdrowy, a w sumie ma 18. I jeszcze biega po drzewach, miałczy do ptaszków, śpi z nami mrucząc tak, że mógłby cały blok obudzić - także, ja jestem raczej z atym by walczyć jak najdłuzej, chyba że sprawa jest naprawdę beznadziejna i na pewno nie ma ratunku i na pewno zwierze cierpi.
Podjęłam decyzje o eutanazji raz.
4 lata temu wziełam Pointera ze schroniska. Pies kiedys byłpsem pilnujacym posesji jakiejs firmy. Niestety było włamanie. Ktos udeżył psa metalowym dragiem i złamał mu łape na wysokosci łopatki. Łapa bez nastawiania sie zrosła tworzac staw rzekomy. Pies nie cierpiał jakoś szczególnie. Widac ze przy duzym wysiłku łapa bardzo go bolała i raczej sam się oszczedzał. Nie był już młody wiec sporadycznie miał ochote na zabawe. Za to miał fantastyczny charakter i był idealnym psem obronnym i pilnujacym. Widać było że wie co robi 🙂
Po konsultacji z weterynarzem zdecydowaliśmy się na terapie kwasem hialuronowym i pies odżył. Były dni ze nie potrafił sie wybiegać, wybawić i pzrestać skakać.
NIestety któregoś dnia, dzieki takiej zabawie spadł ze schodów. Zrwał ściegna chorej łapy.
Był 2 tygodnie w gipsie, ale widac było że się meczy. Pojechalismy do wet. na kolejne badania. Mielismy rozmawiać o operacji.
A On nam powiedział ze mozemy leczyc, ale prawdopodobieństwo pełnego wylczenia jest bardzo małe, ale pies przy takim cieżarze ciała bedzie cierpiał. Siedzielismy chyba 3h w przychodni, zastanawiajac sie co mamy zrobić.
Agares leżał na ziemi i merdał.
Uśpilismy Go. Wyliśmy z meżem jak dzieci.
Do dnia dzisiejszego nie wiem czy to był słuszna decyzja. Za każdym razem jak oglądam zdjecia tego psa bije sie z myslami.
I nigdy ani ja ani maż nie zdecydowalismy sie o tym porozmawiać...

Nigdy nie podejme juz takiej decyzji. Dam wolna reke weterynarzowi jesli bedzie taka potrzeba.
Ja musiałam raz zdecydować o uśpieniu mojej ukochanej suni.  Jako kilku miesięczny szczeniak Tora zaczęła dostawać dziwnych zmian na łapach na udach. Sierść wypadała robiły sie rany, brzydko to pachniało. Mama jeździła z nią po różnych weterynarzach a dodam że było to jakoś na początku lat 90. Wetów nie było wtedy aż tylu co teraz. I raz jak wróciłam ze szkoły mama powiedziała że weterynarze stwierdzili że psa trzeba uśpić że te dziwne zmiany na skórze to RAK. załamałyśmy się Wrócił tata z rejsu i powiedziała że trzeba jeszcze spróbować i znaleźli jakiegoś weta pojechali zrobił masę badań i okazało się że to nie rak że to potworne uczulenie w które źle leczone wdała się grzybica. Pies wyzdrowiał chociaż do końca życia na wiosnę i jesień pojawiały się zmiany ale już wiedzieliśmy co robić. W wieku 8 lat przeszła długą operacje uszu usunięto jej guzy z obu uszu przez które wdawały się ciągłe infekcje. Sunia przeżyła z nami 11 lat a umarła na naszych kolanach. Pewnego wieczoru zrobiła się nagle jakaś słaba wezwaliśmy do domu weta przyjechał zbadał siedział u nas ponad godzinę a sunia słabła pomimo leków decyzja zapadła że nie pozwalamy cierpieć i uśpiliśmy. Moja  mama całą noc siedziała przy niej zawiniętej w koc żegnała się z nią aż do rana jak zabraliśmy ją i pochowaliśmy u mojej koleżanki w ogrodzie pod krzakiem róży.

Inny przypadek jaki przeżyłam to 2 źrebaki mojej Damaszki. Jak kobyła nie była jeszcze moja urodziła klaczkę wszystko było dobrze źrebak chował się świetnie, zdrowo. Aż do jesieni właściciele stajni nie przywiązywali wagi do bezpieczeństwa koni nie było ogrodzeń na łąkach kobyły uciekły. Jak przyszłam na pastwisko mała leżała w trawie słaba bez życia. Sprowadziliśmy do stajni właściciele wezwali "weta" konowała ten dała zastrzyki i zrobił sondę ( na wszystko robił sondę od ochwatu, po ropień szczęki) prosiłam o wezwanie innego nie zgodzili się klaczka męczyła się 2 dni aż zdechła serce nie wytrzymało. Zrobili sekcje okazało się ze zatruła się nawozami z pól.
Drugi źrebak Damaszki urodził się trochę za wcześnie. Kobyła oźrebiła się na łące rano jak przyjechałam do stajni i poszłam na łąkę znalazłam Rudą z idącym u boku malcem. Wydawał się zdrowy. Po kilku godzinach malec nie chciał wstawać tylko leżał. Pomagaliśmy mu wstawać i dostawiać do cyca nie pił. Wzięliśmy do stajni doiliśmy kobyłę próbowaliśmy poić z butelki. Właściciele nie chcieli za nic wzywać weta próbowali jakimiś chłopskimi sposobami zmusić malca do łykania. Nie pomagało Davos męczył się całą noc a o 6 rano umarł z główką na kolanach mojej koleżanki.
Gdyby wtedy Ruda była już moja nie pozwoliła bym na coś takiego wezwała bym natychmiast weta i nie pozwoliła się męczyć zwierzętom
Każda decyzja dotycząca naszych zwierząt jest cholernie trudna!!

Byłam z moim koniskiem 10 lat w 2007 roku odszedł na zasłużoną emeryture i spędzał czas tylko na łąkach, miał 19 lat. W 2008 roku w marcu poczuł się żle, kolka, walczyliśmy długo, wet postawił  Go na nogi. Jednak od tego dnia patrzylam jak "schodzi", lekarz powiedział, że nie daje mu już dużo czasu. To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Nie potrafilam się pogodzić, że mój Przyjaciel może odejść. Tak strasznie kochałam tego konia, że nawet w chwili obecnej pisząc post mam łzy w oczach. Mój piękny Kasztan, zamkną oczy na moich kolanach,  w lipcu ubiegłego roku, położył się jak wrócił z padoku i już nie wstał przez dwa dni. 48h to ostatnie nasze wspólne godziny.  międzyczasie lekarz, który postawił diagnoze, serce chciało żyć, ale nogi odmawiały posłuszeństwa. Zamknął oczy na moich kolanach, a część mojego serca umarła z Nim.
Przeżyliśmy 10 wspólnych, wspaniałych lat. Zostawił mi po sobie (był ogierem) wspaniałą córke, podobną do siebie.

To ja musiałam podjąć decyzje o naszym rozstaniu, patrząc w oczy mojego Przyjaciela, błagałam, żeby mi wybaczył. Ale dziś wiem, że była to słuszna decyzja. Tam na zielonych łąkach jest na pewno szczęśliwy.

Są to trudne decyzje, a będąc ze zwierzętami musimy się z tym pogodzić.
Nam sie udalo.5 dni i 5 nocy ostrej kolki.Dzieki zaangazowaniu wszystkich,poczawszy od 2 wetow,po wszystkich pracownikow stajni,a przede wszystkim rodzicow,kobylce udalo sie przezyc.Walczyla jak to ona,od poczatku do konca,i jak zwykle- wygrala.Ja nie mialam watpliwosci ze wygra,chociaz wszyscy juz zwatpili.
O rane jaki trudny temat.
Pamietam dzien gdy zadzwonil do mnie moj mąz i powiedział "Monika to juz koniec z Sonią, to kpyto rzleciało się do konca" pamiętam jak mi scisnęło w dole żoładka i mówie  wezwij wetke.
A mąz Artur - " doktór jest i też mowi o uspieniu". Chwila ciszy a powtem zaczęłam krzyczec - nie, nie natychmiast do szpitala.
Pamiętam jak w szpitalu na sużewcu czekałam na rozmowe z dr Samselem. Pamiętam moj smiech gdy usłyszałam- wszystko będzie dobrze. Jakis ogromny kamien spadł mi z serca.
Czy potrafiłabym uspic moja Sonię? Pewnie gdyby wet powiedzial (drugi wet),że nie ma szans- pewnie tak. Ale ja bym chyba  z zalu za Sonia sama padła.W ciągu tylko tego roku zamrły mi dwa psy. Mimi jamniczka dożyła poznego wieku , niestety po operacji raka sutek nastąiły przezuty. Bastus mój najukochanszy Bastus- jemu nie zdązyłam pomoc. Dostał skrętu zoładka dowiozłam go do weta wiejskiego dostał neospę i przeciwbólowy, miałam jaknajszybciej jechac do kliniki w Warszawie- nie zdązyłam. Pies cichutko odszedł.

Tak jestem za eutanzają, za skróceniem ale niepotrzebych cierpien, bo dopoki jest cien szansy -trzeba walczyc. Ja wiem co to ból, az za dobrze wiem. Ale tez wiem ,że o bolu się zapomina gdy wszystko się uda- wiec dopoki jest cien szansy trzeba walczyc.
Wątek sprzed 9 lat... ale niestety muszę tu coś napisać. Może ktoś z Was ma podobne doświadczenia i zechce się ze mną podzielić, nie mam z kim porozmawiać na ten temat w realu...
A więc sprawa wygląda tak: mam 17 letnią kobyłę rasy śląskiej, kobyła jest od 3,5 roku na tzw. łąkach. W tym czasie była użytkowana sporadycznie, rehabilitacyjnie lub wcale. Żyje sobie w stadzie koni na wielkim areale i wszystko było by fajnie gdyby nie to, że jakiś czas temu zaczęła znaczyć na prawy przód.
Nawet mnie to nie zdziwiło bo kobyła miała już zdiagnozowane zwyrodnienia w stawach, które udało się zaleczyć i wszystko było względnie ok. Przyjechał wet - od koni, znający kobyłę, diagnozujący ją już wcześniej.
Wet zrobił rtg, postwił diagnozę, koń został podkuty wg zaleceń względem tego co rtg pokazało. U konia zostało zdiagnozowane utworzenie się pierścienia kostnego i zwyrodnień kostnych na kości koronowej, upośledzających działanie całego stawu.
Koń został wykluczony z użytkowania.
Po podkuciu stan się znacznie pogorszył ( dodam tylko, że kuł nasz kowal, który zna konia od 5 lat). W zasadzie kobyła od trzech tygodni chodzi na trzech nogach, w między czasie był wet, konia przebadał,  jeszcze raz rtg, podał zastrzyki przeciwbólowe i przeciwzapalne, zostawił mi kolejne zastrzyki do podania. Niestety efekt był mizerny. Kobyła jest kulawa w pień, stoi całymi dniami przy balocie z sianem i żre, ruch ogranicza do niezbędnego minimum, czyli balot-wodopój-balot-stajnia 🙁 Ostatnio jak ją widziałam gdy szła w stadzie do wodopoju to pomyślałam sobie, że w naturze tego konia by wilki zjadły...
Wczoraj została rozkuta, dostaje Cortaflex Super Fen, ale nie wiem czy będą efekty i czy od długotrwałego podawania przeciwbóli i przeciwzapalnych koń nie nabawi się wrzodów.... Wet nie dał szans na poprawę stanu, powiedział, że ona kulawa już będzie pytanie tylko czy mniej czy bardziej 🙁(((
No i tu zaczyna się mój dylemat... Co zrobić z takim koniem... kiedyś została by po prostu wybrakowana ze stada i tyle, pojechał by na ubój i koniec. Ja tej możliwości nie biorę pod uwagę, bo to moja ukochana kobyła. Niestety być może niedługo nie będzie mnie na tego konia stać, kulawej w pień kobyły nie wydzierżawię, a jeśli będę musiała sprzedać to ....no cóż było tu już kilka historii o "dobrych" rękach co okazały się rękami handlarza. To samo z oddaniem konia, też nie jeden się na tym przejechał ( w jedną stronę do Rawicza... ).
Myślałam o fundacjach, ale kurde, nie ufam. To że koń trafi do fundacji wcale nie oznacza, że nie skończy źle ( akcja z tymi zagłodzonymi końmi i wyciąganiem końskich trupów z gnoju...), zresztą fundacje nie chcą wypasionych, zadbanych koni bo nie ma na co zbiórki robić.
A z kolei ja nie chciałabym być obsmarowana w internecie przez taką fundację jako wyrodny właściciel co się konia pozbył.
Niestety coraz bardziej rozważam humanitarne uśpienie mojej kobyły, chociaż wyć mi się chce, ale nie wyobrażam sobie żeby ten koń miał pojechać transportem do ubojni lub męczyć się do usranej śmierci na trzech nogach, łapiąc kolejne męczące i wyniszczające powikłania spowodowane bezruchem.
Dla konia konia brak ruchu to powolna śmierć w męczarniach 🙁 Chyba wolałabym skrócić jej cierpienia, kiedy jeszcze nie jest tak schorowana i wyniszczona.
I tu moje pytanie, czy miał ktoś podobny przypadek? Czy koń został uśpiony, czy jednak pojawiła się inna szansa. Czy weterynarz może odmówić uśpienia konia, który "tylko chodzi na 3 nogach" a nie jest w stanie agonalnym? Bardzo proszę o rzeczowe odpowiedzi, temat jest dla mnie bardzo osobisty i bolesny 🙁
Ilu weterynarzy widziało tego konia?
MATRIX69, ja bym konsultowała temat z jakkmś magikiem ortopedii (wetem oczywiście) i to jemu zadałabym pytanie.
Swoją drogą mój wet 1 kontaktu twierdzi że ma pod opieką emeryckie konie ustawione na czarcim pazurze z okresowym podawaniem fenylbutazolu przy dodatku Ulgastranu jako osłony, co podnosi komfort ich życia i pozwala egzystować... więc może tędy droga?
Tak czy siak na pewno nie skreśliłabym konia po 1 nieudanej próbie leczenia (tu leczenia bólu).
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się