Historia mojego konia...

smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
10 stycznia 2009 22:13
Ascaia łezka się w oku kręci  😕  pamiętam moje pierwsze zawody- 12-letni bachorek na Traszce.. chyba nigdy wcześniej i nigdy później nie spotkałam konia z tak wielkim sercem do skoków. A choroba.. bez komentarza, tylko koni żal.
Calathea   Czarny Książę
10 stycznia 2009 22:21
klaus a no zostawiłam i wcale nie żałuję... jest przecudny  😜

A oto i on - Shogun we własnej osobie (z Sarą Adamczyk na grzbiecie):


zoyabea a dla Ciebie specjalnie foty pod siodełkiem 😉

tylko się nie śmiejcie z rękawiczek - wtedy innych nie było  :/




Śliczne! Obydwa, nic tylko wyściskać.
Ech, nie jestem sama, widzę. I prawdę rzekł Pan ze Sklepu Jeździeckiego: "Kobiety to kupują konie z litości". Ech. Postaram się krótko, zanim się kompletnie nie rozkleję, przypominając sobie własny epizod po przeczytaniu tylu poruszających historii. Dzięki za Wasze opowieści, proszę o pomoc, jeśli ktokolwiek widział wcześniej Karaluszka/wie cokolwiek o jego przeszłości.

Latem 2008 znalazlam go tam, gdzie porzucił go poprzedni właściciel, w Turzu pode Tczewem. Koń mu się zużył i nie planowano remontu. Dałam ile miałam, żeby nikt go nie zjadł... Od osób trzecich na kilogramy kupiłam bezimiennego konia niewiadomej proweniencji, studia dodatkowe rzuciłam i czynsz pensjonatowy zastąpił mi czesne. Kary nie nosił śladów katowania. W całą resztę - urazy psycho-fizyczne, kulawiznę - wyposażono go przez długie lata nadmiernej i niewłaściwej eksploatacji. Ale nie poddajemy się, rehabilitacja trwa i gdybym tylko wiedziała, jaką miał przeszłość i ile ma lat, byłoby mi łatwiej. Podobno przejechał się po większości ośrodków i ośrodeczków woj. Pomorskiego, w tym starogardzkie stado. Ma bardzo niewyraźne palenia, coś jak 26/28/29 na prawym siodle, a żadna stadnina się nie przyznaje do karego b.o. w ostatnim piętnastoleciu.

Wysoki, szczupły w barkach, z wydatną klatą i sterczącym kłebem, całkowicie czarny. Załączam fotki z wakacyjnego pasienia mojej chudziny i pozdrowienia serdeczne.

kujka   new better life mode: on
10 stycznia 2009 23:27
Calathea, ale cudne miski!!
Felix forever felicis, a jak trafilas na swojego Karego?

Hej, Kujka. Mam może głupie pytanie, ale... widzisz tego mojego Karego na zdjeciach? Mam coś nie tak z podgladem i właśnie staram się ustalić, czy mój koń jest w ogóle widzialny na forum. Może nie można tak od pierwszego postu? Może dłużej trzeba pościć, żeby się objawił?

Ale już mówię: odwiedziłam Turze, bo stamtąd swojego rudego Kaloszka ma moja ruda kumpelka. Wstawiła go tam z powrotem na wakacje i ja jako ciocia odwiedziłam go z tą kumpelką. I miała rację: fajnie być ciocią, ale z czasem chce się mieć własne😉 Jak trafił tam Kary, wiem słabo. Ale ewidentnie potrzebował pomocy i już nie mogę doczekać się, aż będzie wygladał jak w/wym. miśki🙂
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
11 stycznia 2009 10:03
Felix forever felicis ja widzę zdjęcia karego, cudny chłopak 🙂😉
Felix Cudo! Kocham czarne! Ale może jednak on jest zapisany jako ciemno lub skarogniady? Jak tam u niego "pod pachami"? Druga możliwość, że jest zza wschodniej granicy 👀 Może odezwie się ktoś, kto go zna - oby. Obejrzyj mu zęby - będziesz m.w. wiedziała ile ma lat.
nesta   by w przyszłość bezczelnie patrzeć...
12 stycznia 2009 12:19
Kwiecień 2004 roku, ja byłam gówniarą która wcześniej poznała trochę jeździectwo, ale w pewnym momencie zagubiła się i miała duuże problemy... Moi rodzie stwierdzili że mogą pomóc mi tylko konie, bo to było to co zawsze sprawiało mi największą przyjemność. Przez prawie 3 miesiące trenowałam na koniach znajomego, pewnego czerwcowego wieczora po treningach przyjechała moja mama z KT i ŚK, wraz z moim trenerem zaczęliśmy oglądać gazety.
U znajomego pod Warszawą znależliśmy 14 letniego wałacha typowego profesora, po dużych konkursach. Był już zadatkowany. Ale mój trener zobaczył w gazecie gniadą 5latkę, która stała bardzo blisko, więc pojechaliśmy ją zobaczyć.. Okazało się że stała u handlarza. Kobyła była zlana potem, dobrze zbudowana. Najpierw wsiadł on, kobyła bardzo mu się spodobała, ja nawet nie wsiadałam, usłyszałam jedno 'Jeśli chcesz mieć wyniki, to kupujcie X, jeśli chcesz nauczyć się czegoś więcej kupcie Nigerie' Spojrzałam tylko na to wychudzone, znerwicowane konisko i wiedziałam że chce tylko ją. Te wielkie pełne przerażenia smutne oczy... 1 lipca przywieźliśmy N. do stajni w której wtedy stałam.
Pierwsze wypuszczenie na padok, kobyła sama bez stada, na sąsiedznim padoku klacz ze źrebakiem. Nigercia stwierdziła że płot 160cm nie jest dla niej przeszkodą, a ona chce być z innymi końmi. Byłam pewna że kobyła powiesi się na tym płocie, a ona tylko go przeskoczyła. Potem pierwsza jazda. a właściwie próba opanowania dzikiego galopu i baranków. Trener stwierdził że trzeba zacząć wszystko od początku, praca na kółku naturalnymi metodami i lonżowanie. Pod koniec sierpnia wsiadłam na nią pierwszy raz na halterze.
W październiku okazało się że klacz jest źrebna, niewiadomo czym... W lutym oźrebiła się. W kwietniu znów zaczęłam na nią wsiadać. Wszystko toczyło się zgodnie z planem, koń chodził coraz lepiej...
Pod koniec sierpnia 2005r Nigeria odzyskała jakotaką równowagę psychiczną, miałyśmy jechać na pierwsze zawody... Jakieś 2km od stajni Nigu skoczyła przez przedni drążek w trailerze. Akcja ratunkowa, na szczęście byłą tylko 'lekko poobijana', ja pojechałam na zawody na innym koniu, a ona miała urlop. Pod koniec września spontaniczna LLka na Hubertusie, nieukończona, z mojej winy. Potem 2 razy jeszcze byłyśmy razem na zawodach i wszystkie przejazdy były czyste. Widać było duży progres w pracy.
W maju 2006r. niestety (a może stety?) rozstałam się z moim trenerem. Na kilka dni zmieniłam stajne, ale szybko wróciłam na stare śmieci. W czerwcu miałam do jazdy inne konie, Nigerię jeździła moja koleżanka... co niestety nie było dobrą decyzją. Przez zimę i jesien naprawiałam kobyłę, ale co mogłam zrobić sama? Od czasu do czasu przyjezdzal do mnie ktoś na konsultacje. W maju 2007 roku klacz nadawała się już spowrotem do roboty, ale ja miałam wypadek naderwany achilles. I znów przerwa, w lipcu znów zaczęłam wsiadać, jeździłam z bardzo dobrym trenerem i to był najlepszy okres naszej współpracy. I jak na złość N. miała dosyć poważne zapalenie strzałki, a współpraca z trenerem skończyła się. Ja zaczęłam pojawiać siew stajni coraz rzadziej, ambicje sportowe i marzenia gdzieś znikły...
W grudniu 2007 roku przeniosłam konia do innej stajni i od tego czasu są dobre i złe chwile, ja potrafię nie pojawiać się w stajni przez 6tygodni... wiem że zaniedbuje konia, wiem że N. potrzebuje dużo czasu i miłości... ale ja nie mam już siły. W listopadzie zdecydowałam się że chce ją sprzedać. A teraz z perspektywy czasu żałuję że nie kupiłam owego konia profesora... Nigeria jest trudnym koniem, z wielką skazą na psychice... a ja miałam plany i marzenia które nie spełniły się i już się nie spełnią...



















nesta:

'Jeśli chcesz mieć wyniki, to kupujcie X, jeśli chcesz nauczyć się czegoś więcej kupcie Nigerie'

Tak historia z morałem, szkoda że dla nesty właściwie, smutnym; Bo ani Nesta niczego się nie nauczyła, ani w zasadzie Nigeria. Najlepsza historia do wątku "Po czym poznać marnego trenera" ... Po tym, że wybiera niewłaściwe konie!  🤔
zaba   żółta żaba żarła żur
14 stycznia 2009 22:31
każda jazda kończyła się płaczem


pamiętam,hehe  😎  😉
Opowiem swoją historię. Mam nadzieję że będzie krótka i ciekawa 🙂

Lordek nie jest moim pierwszym koniem, ale za to tym jedynym 🙂 Wcześniej trenowałam i startowałam, miałam 4 konie. Poważne kontuzje uniemożliwiły mi (absolutnie) treningi, więc musiałam z nich, i z koni, zrezygnować. Po kilku latach, będąc u znajomych, którzy mieli konie, nagle, myśl: KOŃ. Nie wiem skąd taka myśl, wtedy już od kilku lat nie siedziałam na koniu, zawodowo zajmowałam się zupełnie inna dyscypliną sportową, startowałam dla zagranicznego teamu, za granicą... Wsiadłam. Myślałam, że zapomniałam, ale było... prawie tak samo. Jak w domu 🙂 Komentarz mojej gorszej 😉 połowy:  🤦 Zaczęłam szukać KONIA. Najpierw sama, później z drugą połową. Szukałam pół roku. Obejrzałam mnóstwo koni, jednego starałam się kupić, mimo że właściciel nie chciał go sprzedac  🤔wirek: W serwisie internetowym znalazłam ogłoszenie o sprzedaży wałacha, po dużym sporcie, cena była niziutka, zdjęcia brak, generalnie nie wiem co mnie skłoniło do odpowiedzi na to ogłoszenie?  🤔wirek: Pojechaliśmy kilkaset km żeby obejrzeć chudego, starszego, gniadego wałacha, który od roku kulał. Dwa razy był wdrożony do pracy i dwa razy kulał. Wałach wielki i brzydki. Słowem: Czarna rozpacz.  😵 Najczarniejsza.  😵 Więc go kupiłam.  🤔wirek: Nie było badań (po co badania kulawemu koniowi 🙂😉, widziałam Lordka na padoku skaczącego przez drąg na sąsiedni padok i pomyślałam: Ten koń już nigdy nie będzie kulał. (Możecie wierzyć lub nie, ale tak właśnie pomyślałam). Przyjechał do mnie (do ośrodka) bardzo chudy, bardzo duży, bardzo brzydki, starszy i kulawy Hannover. Nie musiałam się zastanawiać, wiedziałam że jesteśmy, ja i Lordek, mówiąc kulturalnie "pocieszni"  😂 I wiecie co? Lordek nigdy nie zakulał. To jest historia z happy-endem 🙂 Mój najlepszy koń. Mój najlepszy przyjaciel. Wbrew wszystkim i pod wiatr. Moje najlepsze wyniki. Mój Lordek.  🙇
Do tej stajni, w ktorej ja poznalam, trafilam przez przypadek - byla blisko mojej owczesnej pracy. Czekalam w kolejce na przydzial konia. Nagle z instruktorka uslyszalysmy bum, a nastepnie zobaczylysmy, ze kobyla ze swoim jezdzcem polozyla sie na ziemi. Poniewaz jezdzcem byla pani nienajmlodsza, troche sie wystraszyla i poprosila o innego wierzchowca. Poniewaz ja czekalam na konia, a ten byl ubrany ... coz pierwsza przejazdzka w tej stajni na tej wlasnie kobyle zostala zaliczona  😉 Bynajmniej nie poczulam sie z nia w zaden sposob zwiazana, ot kon, dzieki ktoremu moglam pojezdzic. Zdazylo mi sie jeszcze raz na niej pojezdzic, choc z reguly bralam/dostawalam inne konie, zwlaszcza moje dwie tamtejsze 'milosci'.

Kiedy w pazdzierniku skonczyl sie okres dzierzawy tej kobyly przez owa stajnie, ruda wrocila do wlasciciela. Po niedlugim czasie zaczela krazyc informacja, ze wlasciciel chce sie jej pozbyc na juz i ze grozi jej 'puszka'. Poniewaz zapamietalam ja jako milego konika, bylo mi jej szkoda. Poinformowalam wlascicielke stajni, w ktorej jezdzilam, ze jesli bedzie jakas zbiorka to z checia sie dorzuce. Pozniej zaczelam szukac wspolnika do wy/kupienia jej. Ostatecznie kupilam ja sama.

Kon mial byc 5-6 letni, okazal sie z papierow 9-letni. Kupowany byl 'przez telefon'  😉 Pieniadze - zebrane w 5 dni - zostawione u ochrony, od tejze ochrony ja z kolei dostalam dokumenty i wydano mi konia.
Dzien byl nam przychylny, jako ze w pracy mialam wolne - o 11.15 bronilam licencjata, z racji zakupu pierwszego w zyciu konia, fakt ten w ogole mnie nie wzruszyl. Jeszcze bezczelnie gonilam z czasem promotora i szanowna komisje, a kwiatka rzucilam niemal w locie  😡 O 13.15 kon byl moj.
Po kilku miesiacach kon sie sypnal. Stoi sobie od tego czasu moja rencistka-skarbonka bez dna i spokojne wiedzie zycie  🙂
Ostatnio wsiadlam sobie na nia na oklep, zeby 4 litery troche ogrzac, jakiez to bylo przezycie po tylu latach dla nas obu  🤣
Mimo kulawizny trzyma sie super i oby tak nadal pozostalo !

W dniu dzisiejszym stuknal jej 15 rok, u mnie jest ponad 6 i wierze, ze jeszcze dlugo ze mna zostanie  🙂

Monny   bez odbioru .
15 stycznia 2009 13:36
zaba, mimo to warto było 😉
najpierw gówniara dostała nie tego konika co chciała, ale potem się okazało, że to była najelpsza rzecz jaka mogła mi się trafić
szkoda, że na tak krótko
[quote author=lets-go link=topic=1248.msg147031#msg147031 date=1231973975]
Lordek nigdy nie zakulał. To jest historia z happy-endem 🙂
[/quote] 👍, let's go! uwierzyłaś w konia i uczyniłaś cud. Ja myślałam, że też tak właśnie mogę, ale...

Felo kuleje cały czas, a mam go od sierpnia, buu. Od tej pory zostały wykluczone wszelkie urazy mięśni i ścięgien, a w obrazie RTG stawy jak malowanie. Więc pewnie ma coś wyżej, w biodrze, krzyżu... i trzeba mi z nim jechać aż do Reichu na wycieczkę diagnostyczną, bo w Polsce się plecków nie bada, a po badaniach dowiem się, że tego nawet nie da sie leczyć... buu. Cuż, byle Felka nie bolało. Nie skarży się, ale kto go wie. W terenie radośnie staje dęba, ponosi, bryka na padoku i okazuje radość życia pod każdym względem. Ale... utyka przy przejściach w dół i kłusuje na wolcie w prawo jakby tańczył krakowiaczka. Gdybym znała jego historię sprzed sierpnia 2008, może coś by się poradziło.
Felix Cudo! Kocham czarne! Ale może jednak on jest zapisany jako ciemno lub skarogniady? Jak tam u niego "pod pachami"? Druga możliwość, że jest zza wschodniej granicy 👀 Może odezwie się ktoś, kto go zna - oby. Obejrzyj mu zęby - będziesz m.w. wiedziała ile ma lat.


Halo, Smarcik - dziękuję w imieniu Felka, Felek docenia komplementy, chyba nawet trochę próżny jest, został rozpieszczonym jedynakiem.😁
To uroda zresztą uratowała mu jego kościsty zadek, bo wcale nie szukałam kunia, a zwróciłam uwagę na kare cudo przykute w stanowisku. Aż strach pomyśleć, ile koni w potrzebie mogłam przegapić. Został porzucony i nic o nim nie wiem, zęby wskazują wiek z małą dokładnością, 8-12 lat może, palenia nieczytelne. Nie znam nawet jego imienia, poza ksywką Kary. Więc dostał imię Felix felicis, na szczęście 🥂
Dorotheah   मेरी प्यारी घोड़ी
15 stycznia 2009 19:37
Felix forever felicis,
  Na prawdę wyjątkowo aptyczny jest, piękniutki  🍴

Felix forever felicis dla dodania Ci otuchy, napiszę, że w przypadku Lordka było tak: Po Mistrzostwach (w skokach, u poprzedniego właściciela), następnego dnia, wyszedł na padok "na relaks". Wrócił kulawy w pień. Ze względu na ogromną wartość sportową, zbadano go w najlepszych klinikach, prześwietlono na wskroś i wspak. Nie można było NIC stwierdzić. A konisko kulawe. Odstawiono go więc na dłuższy "relaks", wdrożono do pracy, kulawy. Po raz drugi próbowano go wdrażać do pracy - kulawy  🤔 Tak sobie stał 1,5 roku. Nigdy nie znaleziono przyczyny kulawizny. Nie chcę zapeszyć, bo zależy mi TYLKO i wyłącznie na tym żeby był Lordek zdrowy, ale nie zakulał, a trenujemy sobie 🙂 Czasami czas jest najlepszym lekarstwem. Może od sierpnia to za mało czasu. Daj mu jeszcze czas. Myślę że będzie dobrze. Oboje tak myślimy, z Lordkiem  :kwiatek:
Lotnaa   I'm lovin it! :)
15 stycznia 2009 22:50
Felix forever felicis, to musi być coś w plecach! W stajnie gdzie prawowałam mieliśmy kilka dziwnych przypadków, i szefowa, zanim wołała veta, najpierw odwiedzała dentystę i kręgarza. I zawsze pomagało  🙂

PS. Naprawdę nie ma w Polsce specjalisty od końskich grzbietów?  😲
Chiropraktyk się znajdzie ale o jakąś konkretną diagnostykę popartą badaniami to już trudniej.
zaba   żółta żaba żarła żur
16 stycznia 2009 13:40
zaba, mimo to warto było 😉
najpierw gówniara dostała nie tego konika co chciała, ale potem się okazało, że to była najelpsza rzecz jaka mogła mi się trafić
szkoda, że na tak krótko


no,ale wiesz,że "zawdzięczyc" możesz to TYLKO jednej osobie...  😤
mi ten ktos tez dał niezle popalic...
Lotnaa   I'm lovin it! :)
16 stycznia 2009 14:22
Chiropraktyk się znajdzie ale o jakąś konkretną diagnostykę popartą badaniami to już trudniej.

Mniejsza o diagnostykę, ważne że jak mój guru stuknął młoteczkiem to tu to tam, powyginał szyję w różne strony itd, konie przestawały kuleć, krzyżować w galopie itp. Mnie też naprawił  😉 Przydałoby się kiedyś jakąś jego klinikę w Polsce zorganizować.
Sorki za  🚫
[quote author=dureithel link=topic=1248.msg147838#msg147838 date=1232069356]
Chiropraktyk się znajdzie ale o jakąś konkretną diagnostykę popartą badaniami to już trudniej.

Mniejsza o diagnostykę, ważne że jak mój guru stuknął młoteczkiem to tu to tam, powyginał szyję w różne strony itd, konie przestawały kuleć, krzyżować w galopie itp.
[/quote]

Prawda, słabo u nas z diagnostyką górnych partii aparatu ruchu.

Chiropraktyk ze Szwecji był, nie widział problemu w plecach, że tak się wyrażę: walnął konia młotkiem, ale lepiej nie jest. Specjalistka masażystka nie stwierdziła nieprawidłowości w mięśniach.

Zanim odwiedzimy z Felem let's go w Hanowerze, mam jeszcze jeden plan: codzienie przez 6 tygodni wybiegiwać Fela luzem na hali, nie pod siodłem i nie na lonży. Może mu wejdzie w krew ten super ruch jaki w takich chwilach ma, a raczej mu nie zaszkodzi. Dodatkowo preparaty dopyszczne, poprawiające kondycję stawów.

Tak już bardziej a' propos wątku "historia konia": zgadzam się, że czas leczy konie. Let's go, będziemy czekać. A z mojego z Felem doświadczenia wynika, że ważnym czynnikiem jest też PLAN - koń po przejściach wymaga często sporego nakładu sił i środków, można załamać się psychicznie, można się pogubić. Dlatego polecam mieć PLAN i się go trzymać, wtedy po prostu nie można się poddać 🏇
Felix forever felicis  - sliczne to twoje kare zwierze. znam tez pare przypadkow koni ktore kulaly a badania nic nie wykazywaly -  chocby kon X zawodnika Y (skoro niektorym nie pasuje ;] ). swiatowej rangi kon wkkwista. kulawy od .... . dlaczego ? pan Y zapewne tez chcialby wiedziec . 🙁

a tak btw, w jakiej stajni go masz ? bo widze ze 3miasto


sory za  🚫
Felix: "Zanim odwiedzimy z Felem let's go w Hanowerze" Zapraszamy, ale by była frajda, gdyby woltowicz do nas przyjechał!  😅

BTW, Możesz (skonsultuj z wetem) podać kurację ZEEL i TRAUMEEL, (podskórnie, injekcje)  środki homeopatyczne działające na aparat ruchu, spytaj weta lub google, bardzo polecam! Wszystkiego wam dobrego życzę!
Zaczęło się od tego, że będąc na obozie konnym, przez telefon rozmawiałam z mamą o własnym koniu i o koniu koleżanki, która na swojej klaczy przyjeżdżała do nas na obóz w odwiedziny. Jak wróciłam to temat jakoś przycichł. Jednak po jakimś czasie okazało się, że nasz klub sportowy (ten w którym jeździłam) powoli zamierza skończyć działalność. Chodziłam w tym czasie z chorym psem do weterynarza, który znał się na koniach. On naopowiadał mi jakiś niestworzonych historii o poprzednim trenerze, o klubie i wszystkim z czym dotychczas miałam kontakt, jak się później okazało - niesłusznie. Wszystko z czym dotychczas miałam kontakt okazało się całkowicie bez sensu. A inaczej mówiąc weterynarz obrobił d..ę trenerowi równo. Uwierzyłam mu, ale teraz wiem, że to było najgorsze co mogłam zrobić. I teraz już wiem, dlaczego w naszym świecie jeździeckim ten weterynarz nie jest lubiany. Ale wtedy byłam głupia. Zaproponował mi żebym pojechała do jakiegoś jego znajomego, który musi pilnie sprzedać konie. Pojechałyśmy z mamą w to miejsce. Pan właściciel okazał się bardzo miły, konie miał zadbane, ale pod siodłem było gorzej. Wyciągnął z boksu jakąś małą gniadoszkę z długą grzywą, grubym brzuchem i chudziutką szyją. Wziął ją na lonżę i chciał mi pokazać jak skacze. Przyciągnął dużą plastikową białą ławkę (taką ogrodową) i kobyła skoczyła to z kłusa. Moja mama zrobiła wielkie oczy, widziałam że jej się podoba. Wsiadłam i czułam się jak w szkółce. Iskra średnio reagowała na pomoce i za nic nie chciała iść przy płocie, tylko próbowała mnie wywozić. Jeździłam sobie stępem, kłusem, potem trochę galopowałam. Widząc to właściciel mówi: jestem pod wrażeniem Twojego galopu! ja wielkie oczy, no bo klacz galopowała, a ja, żeby wyprzedzić ewentualne kombinowanie nie dawałam jej tylko chować głowy na dół. Jak się później dowiedziałam kobyła wysadzała w galopie wszystkich. To tym bardziej ucieszyło mamę i była dumna, że ma taką "super jeżdżącą" córkę  😁 Oczywiście potem były długie rozmowy. Jakby spisać to wszystko, co musiałam obiecać to pewnie zajęło by 2 kartki, ale w końcu kupiliśmy ja za cenę konia rzeźnego. Już pierwszego dnia pożałowałam tej decyzji. Kobyła rzucała się w przyczepie, świrowała, połamała tam coś w środku i ostatecznie jechała na jasiu. W domu miała szycie głowy, bo tam gdzieś się obiła. Początki miałyśmy tragiczne. Nabijała się ze mnie instruktorka, słyszałam ciągle jakiego to ja mam paskudnego konia. Była trudna, ale jeździłam na niej nawet na łące otwartej i nie było tak źle. Była za to wredna i płochliwa. Potem znowu zmieniliśmy stajnię, tym razem po nieudanej próbie jazdy trailerem przejechał na niej wierzchem znajomy poprzedniego właściciela. Z tego co się dowiedziałam nie jechał bocznymi drogami tylko chodnikiem wzdłuż normalnej ulicy. Kobyła szybko przyzwyczaiła się do nowego miejsca. Właściciele stajni okazali się wspaniałymi ludźmi. Zawsze mogę liczyć na ich pomoc, przymykają oko jak Iskra w napływie strachu lub wściekłości coś zniszczy. Wiele razy powiedziałam kobyle jaka to jest głupia i jak jej nienawidzę, a potem zawsze mówię że jest kochana. Po 2 miesiącach w tej stajni zagadałam mojego przyszłego trenera i tak zaczęliśmy współpracę. Nie da się opisać tego jak zmienił konia i moje nastawienie. Ostatnio klaczucha nauczyła się, że jak ją wołam od drzwi stajni to rży. Wczoraj wchodząc do stajni gadałam przez telefon i ona jak usłyszała mój głos postawiła uszy i zaczęła sobie pod nosem rżeć. Cudowna jest  😍 Nigdy bym jej teraz nie oddała, nawet jak mówię że jest głupia. Te duże, wiecznie skupione oczy, małe chude nóżki, gruby brzuchol, wszystko w niej kocham! 🙂 Moi rodzice też bardzo przywiązali się do kobyły. Mama zawsze jak jadę do stajni mówi, że mam kobyłce dać jabłko od niej. Jak jesteśmy w stajni to zawsze chce mi zaprowadzić konia na ujeżdżalnię 🙂 Tata z kolei ostatnio jak byliśmy w sklepie jeździeckim uparł się, że kupi Iskrze kantar i uwiąz Eskadrona i będzie z nią w tym chodził na spacerki. Nie broniłam się za bardzo  😁 Wiele razy mówiłam, że wolałabym konia profesora, ale teraz nie zamieniłabym jej na żadnego konia.

Angeel, hipodromujemy w Sopocie na zimę. Od wiosny Łężyce, mam nadzieję. Let's go, skoro siedzisz w europejskim centrum koniarstwa, może zaczniesz organizować pielgrzymki re-voltowe 😜 Wszystkim baaardzo dziękuję za rady i wsparcie :kwiatek:
Znikam z wątku, historia opowiedziana, czas przenieść się do tematu 🤔trzałka: "kulawizna&rehabilitacja" 
pony   inspired by pony
18 stycznia 2009 12:56
Czesc wszystkim!;-) Tak na dzien dobry i przywitanie się ze wszystkimi opowiem naszą historię🙂:
Zaczęło się od zdenerwowania moich rodziców wiecznymi dzierżawami a raczej dziwnymi sytuacjami, które z nich wynikały- bo po dwóch latach współpracy ktoś nagle rezygnuje i konia bez powodu mi zabiera, albo mimo podpisanej umowy właściciel z dnia na dzień konia sprzedaje(i to voltowego konia;-)). Mogłabym wyminiac i wymieniac, ale chyba niewarto- po morzu wylanych łez pozostało mi tylko śmiac się z ludzi i kpic z ich naiwnosci. Tak właśnie zapadła decyzja o kupnie konia. Moje wymagania były oczywiście wysokie- koń profesor, wsiąsc i jechac. Więc zwiedzałam Pollskę w poszukiwaniu zwierzaka- byłam w Bolixie, nie spodobał się, byłam w Warszawie, tak samo, byłam tu i tam i nic . W tym samym czasie konia szukał mi mój wspaniały trener i pewnego dnia powiedział, że znalazł mi wspaniałego zwierza, który w dodatku wygląda całkowicie jak M. (jeden z dzierzawionych, ten najwspanialszy,niestety nie ma go wsrod nas). Konik  o dziwo stał jedynie godzine drogi ode mnie. Z wielką nadzieją pojechałam i.. modliłam się prawie, żeby ten kon przed ktorym stałam nie okazał się tym, o którym mówił trener.. Tak ciemno-siwy że prawie kary, z rzadką grzywą do łopatki, i żółtym ogonem, chudzieńki, 'śledzik' . (M. jako ogier był kuleczką, prawie białą kuleczką). Nie pozwolili mi go przywiązac do czyszczenia- bo niby stoi spokojnie. Nie stał, łaził w kółko, odwracał się zadkiem. Nie pozwolili mi go osiodłac- bo jego jezdziec zrobi to szybciej. Pozwolili mi wsiąsc. A nie było to łatwe. Wyrywał się, denerwował. Stojąc m miejscu przypominał taką tykającą bombę. Ale udało się. Wsiadłam, nie mogłam zakłusowac, nic nie mogłam. Czym trener się zachwycał? I czemu tak spodobał się rodzicom? Zeszłam z płaczem, zła na cały świat pojechłam do domu. Była zima.
ja szukałam dalej a trener? Przy każdej okazji opowiadał mi o siwym. 'a był na zawodach, rewelacja!' TRwało to jakieś pół roku. Któregos dnia, spotkałam trenera w filharmonii, nawet tam, opowiadał o koniu. Kilka dni później coś mnie tknęło. Poprosiłam trenera, żeby zadzwonił i spytał, czy koń nadal jest na sprzedaż. Właściciel nie był do konca przekonany, raczej nie chcial go juz sprzedawac, ale zaproponował, zebym przyjechała na zawody, gdzie miał startowac. I pojechałam. Obserwowałam z trybunek konie na rozprężalni, szczegolnie spodobał mi się jeden, 'siwa sprężynka' -pomyślałam. I wiecie kto wyjechał na parkur, gdy wywoływali mojego  swiego? Tak własnie swiwa sprężynka,przeżyłam szok. Byłam juz prawie pewna, ze wroce dzis do domu z koniem. 100% przekonania uzyskałam, kiedy po wywołaniu do na dekoracje zrzucił jezdzca i pobiegł sam😀 Wsiadłam na moment. Tydzień później był u mnie. Bał sie wejsc do stajni, rozwalał boksy. Początki były okropne, bo zwyczajnie się bałam. Ma swój charakterek, ma niekonczącą się energię i ogormne serce. I mimo tego, że tydzien temu prawie złamał mi nos kocham go najbardziej na swiecie🙂


Dwa Gluty - dwie historie...

Stary folglut ( rocznik 1995, kupiony w 1999 ).
Stało to draństwo w stajni wyścigowej Saranyu w Sopocie. Mój ówczesny trener, zaprzyjaźniony z trenerem tej stajni, dostał cynk, że jest u nich pewien 4latek, którego przydało by się podjeździć, bo na wyścigi on się nie nada, a sprzedać surowiznę jest trudniej, niż podrobionego konia. Zgodził się, a ja razem w nim zostałam "uwikłana" w ten nowy nabytek. Przyszliśmy do stajni, zobaczyliśmy wielkiego ( 175 ) chudawego długonogiego folgluta, który ogierzył się okropnie, kopał wszystkimi 4 nogami i niemiłosiernie podgryzał przy czyszczeniu. Najpierw wsiadł trener, po nim ja. Zwierz był wysoki, ale krótki i całkiem dobrze skoordynowany jak na eks-wyścigowego konia po 2 latach na łące. Dawało się jeździć, pod warunkiem, że w promieniu 100 metrów nie było innych koni. Do tego był potwornie niewygodny w kłusie i lubił się uwiesić na twarzy. Ale nic to. Drugiego dnia przyszłam do stajni pierwsza i postanowiłam zajrzeć do nowego podopiecznego. Idąc przez stajnię zawołałam go. Odpowiedział rżeniem. Od tamtego dnia witał mnie tak już codziennie przez przeszło 4 wspólnie spędzone lata. Najpierw był mój w połowie, potem już cały. Nie był ani piękny, ani łatwy do jazdy, ale konia o takim charakterze nie widziałam nigdy wcześniej, ani nigdy potem. Mimo beznadziejnej techniki miał serce do skoków, sadziłam na nim przez przeszkody, do których teraz pewnie bym się bała podjechać. Bronił mnie jak pies, potrafił skopać albo zaatakować zębami osobę, która podniosła  na mnie głos. Niestety nieprawidłowe przednie nogi sprawiły, że nabawił się kontuzji, która zmusiła mnie do podjęcia decyzji, że Bazio wyjeżdża na emeryturę. Miał wtedy dopiero 8 lat, ale nie było innej dobrej decyzji. Od 2003 roku jest na łąkach i mam nadzieję, że jest szczęśliwszy beze mnie, niż ja bez niego. Nie chciał się pożegnać, jak go odwiozłam. Odwrócił się i poszedł do nowego domu.

Po wyjeździe Bazia jeździłam kolejnego powyścigowego emeryta znajomej i mimochodem czasem przeglądałam oferty sprzedaży koni. Mimo wielkiej miłości do xx coś mi mówiło, że łatwiej i lepiej będzie mi kupić półkrewka. Dostałam cynk od zaprzyjaźnionego hodowcy xx, że ma na sprzedaż 3latniego ogierka, który słabo biega, ale dobrze się rusza i ma fajny charakter. Cena miała być przyjazna dla studentki. Już miałam się umawiać na wycieczkę na Służewiec, kiedy dostałam telefon: niestety twój niedoszły koń nie rozwinął się za bardzo od roczniaka, ma 158 w kłębie ( ja 174 wzrostu i nie kruszynka ), więc nie ma sensu, żebyś kupowała tego konusika. Pomyśłałam - racja, chociaż fajny był z niego zwierzaczek. W końcu trafił do Czech i miał próbować swoich sił w płotach. Po kilku dniach znajomy hodowca zadzwonił znowu. Mówił, że znalazł mi konia, ale ten kosztuje 3 razy więcej, niż miałam zapłacić za tamtego. Powiedziałam, że dziękuję mu za pomoc, ale nie mam ani tyle kasy, ani ciśnienia na kupowanie folgluta od jakiejś obcej osoby. Co innego od niego, bo jego konie znałam od źrebaków. Za godzinę kolejny telefon: cena konia zjechała do poziomu przyjaznego studentowi, ale ja nadal nie chciałam jechać go obejrzeć. Wtedy padły słowa, które mnie przekonały: to jest ogierek, więc jak się nie sprzeda, pojedzie do rzeźni. Następnego dnia o 4.30 siedziałam z kumpelą w pociągu do Wawy. Powiedziałam sobie, że go obejrzę, wsiądę i jak mi się cokolwiek nie spodoba, z czystym sumieniem go nie kupię. Jechałam tam tylko dlatego, że gdybym go nie obejrzała, nie dawałoby mi spokoju, że mógł rzeczywiście znaleźć się w rzeźni. Przyjechałam, wyprowadzili mi go przed stajnię. Usilnie szukałam w nim jakiejś wady, a tu cholipka nic! Wsiadłam w nadziei, że jest dla mnie za mały, niejezdny, albo cokolwiek. Niestety, wszystko było w porządku. No i nie miałam wyjścia, kupiłam go. Czekałam 3 tygodnie na koniowóz, żeby nie zrujnować się na transport trajlerem, więc prawie zapomniałam, jak wygląda. W końcu przyjechał. Jak go zobaczyłam, zakochałam się od drugiego wejrzenia. Jest ze mną od ponad 5 lat. Czasami go nienawidzę, ale nie żałuję, że go kupiłam, niezależnie od tego, czy ta wzmianka o rzeźni byłą prawdziwa, czy nie.
delta   Truth begins in lies.
19 stycznia 2009 10:02
O własnych czterech kopytach marzyłam chyba jak każdy jeździec, ale z racji, że na moją końską miłość szans nie miałam - wtedy jak był na sprzedaż, ja byłam początkująca i 4 letni wałach ledwie chodzący pod siodłem to bynajmniej nie było moje marzenie. Koń został sprzedany (nota bene trenowany jako skoczek trafił do K.Klein i pokazał się w ujeżdżeniu), długo nie mogłam trafić na konia którego chciałabym mieć na własność. Pewnie, że były konie ulubione, ale jak myślałam, ze miałby to być koń na którego wsiadałabym codziennie to jednak nie chciałam go kupować - chyba marzyłam o championie  🤔wirek: W końcu trafiłam do małej prywatnej stajenki z kilko końmi i tak się potoczyło, ze z TŻ kupiliśmy ogiera, zapisany na TŻ bo mi do 18stki brakowało zaledwie miesiąca. Po pewnym czasie TŻ wyjechał do pracy na kontrakt do RPA , a ja w Polsce została z koniem. Właściciel stajni odmówił przyjęcia ode mnie pieniędzy za pensjonat twierdząc, że to nie mój koń i nie mam prawa do niego. Po pół roku sprawa wylądowała w sądzie - koń był już na mnie, ale właściciel zażyczył sobie kosmiczna kwotę 10 tys za utrzymanie konia. Kolejne kilka miesięcy walki o konia i wygrałam, zapłaciłam za pensjonat konia tyle ile było mówione (umowa była ustna stąd sprawa wylądowała w sądzie). Konia odebrałam w tragicznym stanie - wychudzony kryjący ogier (na dziko oczywiście), który od roku nie miał owsa w pysku. Wywiozłam konia do trenera i kolejne miesiące walki o zdrowie konia zarówno fizyczne jak i psychiczne - koń po roku nie wychodzenia z boksu, chyba że na krycie był nerwowy, wyskakiwał z padoku. Wreszcie koń doszedł do siebie, mogliśmy go wykastrować, zacząć pracę pod siodłem i okazało się, że koń umie nogami machać i serce do skoków ma wielkie. Znajomy trenera powiedział, ze kupi ode mnie A. żebym mogła zawalczyć o jego matkę. Minęły 3 lata od sprzedania A. i koń ma się świetnie, chodzi w sporcie za granicą i jest wesołym wałaszkiem.

Długo walczyłam o jego matkę, właściciel ciągle mówił nie. Powiedział, ze sprzeda każdemu ale nie mi, niestety próba podstawienia osoby się nie udała. W końcu zmęczona walką chciałam podnieść się jakoś na duchu i pomóc wykupić jakiegoś biedaka i wysłać go na łąki. Trafiłam na ogłoszenie Met o sprzedaży Drapa, popisałyśmy kilka meili i postanowiłam kupić go - zaliczka poszła mimo, ze konia na oczy nie widziałam. Po 2 tygodniach pojechałam dopłacić resztę i podpisać umowę no i przede wszystkim zobaczyć na żywo co to ja tez kupiłam  🤣  Że był ładny to wiedziałam po zdjęciach, myślałam, ze koń zostanie u Met na dłużej, ale znalazłam blisko siebie stajnie z dostępem do pastwisk 24/dobę i po miesiącu od kupna konia przywiozłam go do siebie. Dopiero wtedy mogłam poznać konia, którego byłam właścicielką. Okazało się, że De jest miłym 3 letnim ogierkiem, choć podobno rzucał się na ludzi, pisze podobno bo mnie nigdy nie ugryzł, owszem podszczypuje za kurtkę czy bluzę ale nic więcej, ogierem był po prostu idealny - na padoku obok mogła by grzejąca się klacz a on jedyne na co zwracał uwagę to czy ma siano. Po około pół roku od przywiezienia konia do siebie zaczęłam wsiadać bardzo lekko - na samego stępa i kłusa. Dużo spacerowaliśmy po lasach, no i cóż przywiązałam się do konia. Kiedy koń skończył 4 lata zaczął poważniejszą robotę pod opiekunką, gdyż ja niestety na konia nie miałam czasu z powodu zamieszania w firmie.

Jutro mija 2 lata od podpisania umowy i ja wiem, że nie chce innego konia jak tylko De, zarówno pod siodłem jak i obok mnie - jest dla mnie koniem idealnym - super współpracuje pod siodłem, chociaż jak ma tygodniową przerwę to próbuje dominować.

Taka historia jak konia nie kupować, chociaż z happy endem - koń kupiony bez oglądania, tym bardziej badań, bo miał trafić na rzeź, a okazał się moim championem. Myślałam, ze spędzi życie na łąkach ewentualnie wożąc mnie po lasach. 
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się