Kącik instruktora

majek   zwykle sobie żartuję
29 lipca 2011 14:13
jestem przerażona dzieciakami.
Takimi początkującymi, z którymi się zaczyna od ćwiczeń na lonży...
Mam kilka takich 10-14 latek.

Nie znają swoich części ciała. Nie wiedzą, gdzie są ramiona, łydki, łopatki (ich własne).
Siedzą na tych koniach garbate... Nie mogą się wyprostować bo boli. Kiedy już mi brakuje słów na tłumaczenia to podchodzę i przestawiam własną ręką ze słowami `ma być tak` a tu `ała, boli!!!`

Ja będąc teraz kulką (nadwaga + ciąża) nie mam problemu z sięgnięciem dłonią do palców stóp na prostych nogach. Ona - młode, szczuplutkie - nie ma szans... (to już ćwiczenia nie na koniu. Postanowiłam pewnego dnia zacząć od rozgrzewki)

Dodatkowo dyskutują. Ja mówię, żeby puściła siodło i położyła ręce na udach, a grawitacja zrobi swoje. Musi w siodle po prostu usiąść i ew. trzymać się nogami jak na leżącym pniu drzewa.
`Ale ja mam za chude nogi! Mam małą powierzchnię stykania się z koniem`

A włosy pofarbowane, paznokcie pomalowane. Pępki na wierzchu...

Litości..

incognito   W życiu należy postępować w zgodzie ze sobą.
29 lipca 2011 14:45
Nie do końca się zgadzam z tą koordynacją i jej brakiem u 6 letnich dzieci,możliwe,że reguła jest taka,a nie inna,ale nie w każdym przypadku.W Niemczech wiele dzieci w tym wieku zaczyna już jeździć.Moja siostrzenica skończyła 7lat,jezdzi konno i uprawia woltyzerke,ale jazda konna jako jazda konna,sama jedzie na duzym koniu w stepie,klusie i galopie.Miala jazdy indywidualne,a teraz rozpoczyna jazdy w zastepie.Ale z drugiej strony patrzac na polskie stajnie z rekreacja,a patrzac na ta gdzie ona jezdz-bylam tam zarówno na woltyzerce jak i normalnych jazdach to nie ma porównania z tym co w polsce widziałam,a w nie jednej stajni jezdzilam.
majek   zwykle sobie żartuję
29 lipca 2011 14:51
a jak wyglądały początki? Pierwsze jazdy?
Bo ja głęboko wierzę, że po jakimś czasie one też się skoordynują...

7 latki też mam. Są zdecydowanie `lepsze` od tych starszych (chociaż jest mi się trudniej dogadać)

poza tym chyba w Niemczech lepiej dbają chociażby o WF w szkołach . U nas, zwłaszcza w moim miasteczku to jakaś farsa

Wf wf-em... ale cóż to za problem "załatwić" zwolnienie dziecku? Naściemniać lekarzowi albo znaleźć takiego, który zwolnienie wypisze bez ściemniania.
Z resztą, wiem po sobie, choć to była zachcianka "innych lotów" - będąc życiową zawalidrogą wypłakałam u mamy zwolnienie z wfu, żeby nie musieć być obiektem śmichów, chichów itp i tak naprawdę konie to było dla mnie zdrowotne i ruchowe zbawienie. Później miałam wf na studiach i byłam jedną z najsprawniejszych... podczas gdy co poniektóre dziewczyny miały problem(!), żeby podnieść się na rękach na skrzyni czy dostawały zadyszki po 2 minutach biegania... Gdyby te nastolaty tyle nie dyskutowały to myślę, że sprawności by nabyły. I byłoby je przyjemniej uczyć. 🙂
ostatnio mam sporo dzieciakow na jazdach i moje spostrzezenia sa bardzo podobne do tego, co napisala Majek, niestety 🤔
7-8latki sa jeszcze w miare gietkie takze nie maja problemu z robieniem mlynkow, rybek itp, ale dzieciaki takie juz 10letnie to istna masakra! Nie potrafia same wsiasc (na kuca!), ZERO miesni i umiejetnosci zwyklego podskoczenia na jednej nodze, maja problem z przelozeniem nogi do tylu przy zsiadaniu, ze zrobieniem rybki, bo ich miesnie brzucha chyba w ogole nie dzialaja, potrafia podciagac sobie stope reka jak robia mlynek 😵 o garbatych i krzywych plecach nie wspomne...
zal patrzec, nie wiem co bedzie za kilka lat, doslownie nastoletnie kaleki
Ja  swieży instruktor, bo od czerwca i mam za sobą rozwrzeszczaną półkolonię 😵

Dzieciaki do 10-11 lat super, potem dużo gorzej.Nie znają części swojego ciała, mylą prawy z lewy, albo po odwróceniu głowy zajezdziły by konie 🙄

Powiedzcie mi jakie pieniadze lub jaki procent macie z lonży i zastępów? Bo ja chyba płace frycowe.....
TRATATA   Chcesz zmienić świat? -zacznij od siebie!
09 sierpnia 2011 18:00
Ja mam w niewielkiej stajni 25% od całego utargu, ale jak mnie nie ma to właściciele sami prowadzą jazdy i nie koniecznie mi o tym mówią żeby się nie dzielić zyskiem ale datektywa przecież nie najmę żeby ich sprawdzać czy mnie czasem nie kantują.
Miałam 50% ze wszystkiego przy cenie 25 zł z godzinę jazdy, 30 zł teren, 60 zł lonża i 60 zł oprowadzanie ( maksymalnie oprowadzanie 15 minut na jedną osobę przy pomocy osób trzecich). Stajnia dość popularna to była, więc klientów sporo, koni w porywach do 5-6. pracowałam jakoś raz na tygodniu + piatek po południu + sobota po południu i cała niedziela. To było dwa lata temu, pamiętam, że  w maju ( biorąc pod uwagę, że były dwa długie weekendy) wyszło mi 1500.
Czy ktoś z Was zdawał może eksternistyczny egzamin na instruktora szkolenia podstawowego? Czy to prawda, że wszystkie zagadnienia na teorię znajdują się w książce "Jak nauczać jeździectwa"? I jak taki egzamin dokładnie wygląda (tzn. co po kolei się zdaje, czy część ujeżdżeniowa jest jednocześnie rozprężeniem do części skokowej itp.)?

A tak w ogóle witam - instruktorka od prawie roku, zapewne jako jedna z niewielu w tym wątku nie przepadająca za tą robotą  🙄. Na szczęście jazdy prowadzę tylko wtedy, kiedy narzeczony nie może (normalnie to on prowadzi jazdy, a mi przypada w udziale praca z końmi, co mi dużo bardziej odpowiada 😀). NIENAWIDZĘ zrzucania winy za jakiekolwiek niepowodzenia na konia!
Pocahontass, ja co prawda ISP nie mam, ale na moim kursie można było zrobić te uprawnienia. Egzaminował z teorii p. Pruchniewicz - i tak, odpytywał tylko z tego fioletowego rozdziału niebieskiej książki "Jak nauczać..."  😉 No, i z tego co mówił na wykładach (ale to było to samo) - swoją drogą pytał dość szczegółowo...
witam,
dołączam do Was 🙂 instr. rekreacji posiadam od 4 lat, pracuje od ok. 3 lat. nie trafiłam jeszcze na taką stajnie gdzie szefostwo było ok. ale powiem jedno że to kocham i dlatego "pracuję" w tym zawodzie. tak jak już pisaliście tutaj że najlepszym wynagrodzeniem jest fakt że ludzie których zaczęliście uczyć zaczynają skakać, zdobywają odznaki, biorą udział w zawodach. serce pęka z dumy! 🙂 a u mnie na kursie również były osoby które nie potrafiły anglezować na dobrą nogę! no masakra jakaś. 
Kurs robiłam wraz z Majek, więc mamy podobny staż...
Nie zauważyłam by dzieci były "niepełnosprawne". Większość ma obawy natury psychicznej, boją się upadków, albo zachowania konia. Ale wtedy aplikujemy woltyżerkę, po której większość takich obaw znika. Fakt, nie wiedzą, gdzie mają łopatki czy biodra; ale ja mając 7 lat chyba też nie wiedziałam... Co więcej przyrost wiedzy nt własnej anatomii z wiekiem nie jest proporcjonalny; mam 20 lat i nie potrafię nazwać wszystkich swoich mięśni.

Najgorsi są dorośli. Bywają kursanci, którzy lubią się do mnie - tak, młodego, ale jednak instruktora! - zwrócić per "dziecko", "dziecinko".
Rodzice robiący za drugiego instruktora - norma; większość po zwróceniu uwagi się zamyka. Ale bywają też tacy co nie odpuszczą. A jeśli kiedyś jeździli konno to w każdym moim słowie doszukują się błędu. Wczoraj miałam dziewczynkę, która musiała się nasłuchać o "pięcie w dół", bo miała ją tak obciągniętą, że jeździłam cały czas fotelowym, sztywna i nieelastyczna. Niestety drugi instruktor był innego zdania i na moje "to teraz porobimy ćwiczenia dzięki którym będziesz mieć elastyczny staw skokowy czyli piętę" odrzekł: "Marysiu, nie słuchaj tego instruktora"!!!

Do tego dochodzą jakieś chore rywalizacje między rodzicami. Moje dziecko lepiej anglezuje; a moje to już samodzielnie galopowało na koniu X, a jaka ona sprawna, twoja chyba mniej. Wszystko się odbija na dzieciach.

---
Brakuje mi zbioru ćwiczeń teoretyczno-praktycznych, które pokazują kursantowi, że to co gada instruktor ma sens. Albo w ogóle coś uświadamiają. Muszę je sama wymyślać i idzie to ciężko, bo jednak nie mam tak dużego doświadczenia. A takie ćwiczenia dają niesamowicie dużo! Ostatnio osobom, które rzucały i łapały wodze gwałtownie, dając w efekcie szarpanie, aplikowałam ćwiczenia , gdzie jedna osoba była koniem, druga jeźdźcem. Zbierały i luzowały wodze na różne sposoby, a koń musiał mówić co czuje. Inne ćwiczenia, wykonywane przez jeźdźców "na czworaka" tłumaczą, że koń nie ma 4 nóg, a 2 nogi i dwie ręce - tak jak człowiek czy kangur. Łatwiej im przez to zrozumieć, że sukcesem do posłuszeństwa konia jest aktywny ruch (od nóg), a nie majstrowanie przy rękach (wstrzymywanie wodzami, kierowanie wodzami). Łatwiej zrozumieć, że ciągnięcie za nogę by koń ją podniósł jest bez sensu; że trzeba przenieść ciężar. Takie ćwiczenia "na czworaka" pozwalają nawet paroletniemu dziecku wytłumaczyć, że "taka ładna głowa" (chodzi o zganaszowanie) nie ma większego sensu, jeśli koń nie idzie na nogach, a na rękach. Przez nawiązanie do człowieka można siedmiolatkowi przedstawić podstawy motoryki konia i zrozumie. I takich książek mi brakuje.
Brakuje mi też uświadamiających ćwiczeń na koniu. Nie takich, które mają na celu czegoś jeźdźca wyuczyć, ale coś mu pokazać. Kolekcjonuję je i wymyślam; ale to jednak nie jest takie proste...

opolanka   psychologiem przez przeszkody
07 listopada 2011 13:16
Rzekotka, mam podobne doświadczenia odnośnie dzieci i dorosłych. Osobiście sama wolę uczyć dzieci, bo są bardziej "posłuszne" w tym sensie, że słuchają co się do nich mówi i wykonują polecenia. U mnie na jeździe jest porządek, bo trzymamy się zasady, że każdy przychodzi tutaj po coś, ja żeby uczyć, a oni żeby się nauczyć. Każdego traktuję indywidualnie i pozwalam uczyć się we własnym tempie. Udaje się to z uczniami (dorosłymi i dziećmi), którzy na prawdę chcą się czegoś nauczyć. Ja na początku współpracy stawiam sprawę jasno - jeśli ktoś chce przyjść i się powozić, proszę bardzo. Ale jeśli chce się czegoś nauczyć, to musi słuchać i przynajmniej próbowac robić ćwiczenia.

Mam problem z jednym uczniem - będzie mistrzem stępowania :/ Jest to nieduży chłopiec, który ma dużo do powiedzenia i własne teorie. Twierdzi, że chce jeździć, ale generalnie boi się koni - zarówno w stajni (w boksie czy na korytarzu), podczas prowadzenia konia i gdy na nim siedzi. Jeździ generalnie stępem, uda mi sie go czasem namowić na kółko w zastępie kłusem (jeździł na lonży już dośc długo, wczesniej podobno był na jakimś obozie).
Tak się boi, że ostatnio zadał mi pytanie czy może zejśc z konia bo chce rozluźnić palce. Więc pytam czy koniecznie musi zejść czy może wyrzucić nogi ze strzemion to porobimy jakieś ćwiczenia. Nie przyszło mi do głowy, że on chce rozluźnić palce dłoni. Trzyma wodze tak kurczowo. Rozmawiałam z nim, z rodzicami, ale twierdzą, że chce jeździć. No i nie wiem co z tym zrobić. Owszem, mogę z nim pracowac na lonży ale sami wiecie, że lonżowanie i prowadzenie zajęc jednoczesnie jest trudne, poza tym musiałaby to być zupełnie idnywidualna lekcja, której nie moge zrobić. Pomijając najwazniejszą część - to nie ma sensu, bo on sie strasznie boi koni... Macie jakąs rade? Jak z nim pracować? Co robić? Bo już probowałam różnie, niestety efektow brak.
TRATATA   Chcesz zmienić świat? -zacznij od siebie!
07 listopada 2011 16:56
opolanka - miałam z dwie takie dziewczynki, pierwsza "X" koni się nie bała (dokąd stała na ziemi), natomiast druga "Y" bała się wszystkiego np. parsknięcia, pierdnięcia itp. natomiast w trakcie jazdy była mniej strachliwa. Dziewczynę X i Y kazano mi traktować baaaaaardzo indywidualnie - myślę ok, damy radę. Początek wakacji, pierwsza jazda - katastrofa, tylko stęp (dziewczyny 3 lata konno jeżdżące w konkurencyjnej stajni a zero umiejętności), o jakichkolwiek ćwiczeniach bez trzymanki czy strzemion mogłam zapomnieć, nic nie chciały robić. Próbowałam prośbą, groźbą - nic, nadal tylko włóczenie się stępem i to oczywiście na lonży podczas gdy reszta gupy jeździła w zastępie. Przyszedł czas, że powiedziałam STOP, "X i Y jeśli chcecie jeździć tylko na lonży to proszę płacić nie jak za normalną jazdę ale za lonże czyli 40 zł za godzinę" - zmiękły i dołączyły z czasem do zastępu. Tu zaczeły robić postępy zwłaszcza Y, moim kluczem do nich okazały się niskie wymagania, dużo pochwał i czasem zmuszanie do niektórych ćwiczeń (żeby przekonać, że np. pijany indianin nie jest taki straszny). Takim sposobem dziewczyna Y pod koniec wakacji już swobodnie czuła się na koniu, jazda na oklep, bez strzemion, skoki -super, byłam z niej dumna. Jeśli chodzi o X to po miesiącu postępów, wystarczyła krótka przerwa i wróciliśmy do punktu wyjścia, działała mi na nerw aż w końcu powiedziałam, że nie będe jej uczć. Kilka dni potem odeszłam z tej stajni i juz nie wiem co się tam dzieje, ale teraz uczy tam 15-latka więc X napewno się cieszy, że mnie nie ma.
Elbus dzięki wielkie - mój facet odetchnął 😂

opolanka na nasze obozy już od trzech lat przyjeżdża bardzo podobnie się zachowująca dziewczynka. Przyjechała do nas już jeżdżąca kłusem - okazało się (jak to niestety baaardzo często bywa), że jeździła tylko w zastępie i nie bardzo wie, jak się kieruje koniem... ale to akurat nie problem, dostała najspokojniejszą, 21-letnią klacz i się powolutku uczyła. Gorzej, bo bała się konia czyścić, a przy podnoszeniu przedniej nogi wpadła w histerię - nie, bo ona się boi! Już nie pamiętam, ile czasu zajęło nam przekonanie jej do tej przerażającej czynności, ale teraz już czyści 😅.
W zeszłoroczne wakacje nadal jeździła na tej samej sędziwej kobyłce, więc problemów nie robiła, a nawet całkiem ładnie zaczęła sobie radzić. W tym roku nasza staruszka dostała zasłużony odpoczynek (23 lata i COPD robią swoje) i w związku z tym dziewczynka dostała na pierwszą jazdę innego konia - również super spokojnego i raczej mułkowatego wałaszka. Akurat spotkało mnie to "szczęście", że to ja prowadziłam tą jazdę (narzeczony miał egzamin na B+E). Słuchajcie, ona przez całą godzinę stała na tym koniu na środku placu!
"Czemu nie jedziesz?"
"Bo ja się boję, że on zagalopuje!"
" 🤔 ale on na razie stoi i nawet do stępa się nie kwapi..."
"Ale ja się boję, mogę zejść?" i w płacz...
No niestety, nie mogłam jej pozwolić zejść, bo nie miał kto konia odprowadzić do stajni, a przecież reszty dzieciaków na placu nie zostawię. I dziewczynka tak sobie stała...
Próbowaliśmy potem z innymi końmi i eureka! na mega łatwych koniach chodzących "prawie na myśl" dziewczynka łaskawie godziła się jeździć. Ale nie ma tak fajnie, jak tylko coś zaczęło nie wychodzić (pociągnęła za wewnętrzną wodzę puszczając zewnętrzną i nie wiedzieć czemu konik nie skręcił :icon_rolleyes🙂, to zaraz znowu był płacz i prośby, żeby mogła zejść, bo ją boli brzuch czy tam inne kolano. Już wtedy przestała się przyznawać do strachu, bo przeprowadziliśmy z nią poważną rozmowę, po której nam zakomunikowała, że jeździć chce i się koni nie boi... Ale za to baaardzo często ją coś bolało 🍴.
Była u nas w tym roku trzy tygodnie i przez ten czas opuściła niestety sporo jazd (dzieci mają dwie jazdy dziennie). Pomimo tego naprawdę sporo się nauczyła i mogłaby spokojnie zacząć galopować, ale przez jej strach nic z tego nie wyszło. Jej koleżanki, które na początku jeździły na podobnym poziomie, dawno ją wyprzedziły (jedna nawet zaczęła podskakiwać), a ta mała nadal się bała zakłusować... W ogóle tak dziwnie miała, bo raz jeździła sobie spokojnie całą jazdę, a innym razem na tym samym koniu chciała tylko stępować. Ehh... ciężkie takie dziecko...
U nas zdało egzamin całkowite olewanie jej płaczów i spokojne powtarzanie, że jeśli się zdecydowała jeździć (przed każdą jazdą ją pytaliśmy, czy na pewno chce jeździć i czy nie będzie chciała po dziesięciu minutach zsiadać), to musi wytrzymać do końca. Jak nie chce kłusować, niech stępuje, robi sobie slalomy wokół przeszkód itp. I już nic więcej, żadnego nakłaniania jej do kłusa, skupienie pełne na reszcie dzieciaków, które naprawdę chciały się uczyć. Po jakimś czasie patrzymy - dziewczynka jeździ kłusem! No to oczywiście się cieszymy, chwalimy, że ładnie sobie radzi (i to nie było żadne podlizywanie się, bo serio fajnie jej szło jak tylko chciała). I tak się przegibaliśmy do końca jej pobytu. W sumie wychodzi na to, że problemy robiła po prostu po to, żeby zwrócić na siebie całą uwagę, choć z pewnością było tam też trochę prawdziwego strachu. Pytanie tylko, czy z Twoim chłopcem też jest podobnie, czy może jest on jakimś wyjątkowym masochistą 😉
ja tak z obserwacji: a czy u was też jest coś takiego, że jak mówisz do dziecka sięgamy prawą ręką do lewego ucha i sie mocno wyciągamy to owe dziecko łapie za swoje ucho?
najlepsze: kładziemy wodze na szyi: dziewczynka zakłada sobie wodze na szyję
A ja nienawidzę uczyć dzieci. Po prostu nienawidzę  😎
Oczywiście są od tego małe wyjątki.
Najchętniej uczyłabym w stajni, w której jest zakaz wjazdu dla dzieci i z dziećmi. Eh... marzenia... 😉
Dorośli nie mają takich problemów jak płacz i "chcą ale nie chcą" albo "chcą albo się boją" albo "to chcą, a tego nie chcą".
Jak chcą jeździć to jeżdżą i zdają się na mnie w 100%, słuchają rozumieją.
Nie miewam nigdy problemów z dorosłymi. Z dziećmi w sumie też nie, poza brakiem mojej radości z prowadzenia im jazd...
Tak sobie czytam te Wasze wywody i ogarnia mnie zdumienie! Co to się porobiło z dzisiejszą młodzieżą??
Fakt, że dawno nie uczyłam dużej grupy dzieci, bo zajmuję się teraz niepełnosprawnymi, ale czasem wpadnie mi jakaś lekcja ze zdrowym dzieckiem i mam to szczęście, że rozmemłanych dzieci nie spotkałam.
Natomiast paręnaście lat temu instruktorowałam w klubie, nawet z aspiracjami do sportu i nie miałam takich problemów  jak Wy! Nie  było płaczu, narzekania, że boli, że się boję, że nie chcę! Był natomiast bezwzględny obowiązek słuchania instruktora i nie dyskutowania na jeździe. Pogadać to sobie można było po jeździe i takie dyskusje były nawet wskazane. Po prostu była większa dyscyplina, a dzieci były jakieś odporniejsze  i lepiej znosiły stawiane im wymagania. Dlaczego teraz są takie rozpieszczone? Wina rodziców, nauczycieli, czasów w jakich żyjemy? Czy może nas samych, bo nie potrafimy stawiać wymagań i egzekwować ich wykonania? Też z różnych powodów, zresztą.

A niedawno spotkałam się z grupą "moich dzieci", dziś już dorosłych, które przyznały, że byłam instruktorem ostrym i wymagającym, ale też, że dużo dzięki temu się nauczyły i moje metody okazały się skuteczne. Trzeba przyznać, że takie uznanie bardzo mi pochlebiło, bo nie byłam do konca pewna czy postępuję właściwie. A to, że niektóre z moich uczennic wciąż są związane z końmi, to juz miód na moje serce  😀

Myślę, że trochę dyscypliny, konsekwencji w działaniu i tępienie różnego rodzaju "fochów" czasem bardzo się przydaje...
A czym tu się martwić? Jak jedna sierota z drugą chcą się włóczyć stępem to niech się włóczą. Może z czasem zauważą co tracą takim postępowaniem. A koń odpocznie podczas takiej godziny. Nie da się każdego nauczyć na siłę jeździć.

Ja ostatnio miałam fajną sytuację. Jeździć nie uczę od jakiegoś czasu, sama jeżdżę, czasem tam jakaś oprowadzanka dla znajomych szefa dzieci. Czy festyn itp. No, ale dzięki temu konie mam niekombionujące ( do czasu oczywiście pewnie) i bardzo grzeczne, hucuły. Kiedyś jadę w teren, a tu dziewczę z tatą przed bramą stoi " Bo byliśmy z Panią umówieni"- brawa dla mojego szefa, bo nic nie wiedziałam. Wściekła byłam jak diabli, ale wypytuję dziewczynkę i ku mojemu zadowoleniu okazuje się, że dziewczę ( lat ok 12 góra) jeżdżące jest i może jechać w teren. Szast -prast osiodłałam jej kobyłę z zamiarem jechania w teren. Wsadziłam dziewoję i kazałam stępować, poszłam po swojego konia i wychodząc z nim patrzę, a dziewcze stoi dalej i rozpina sprzączkę od  wodzy.Coś mi piknęło, ale złapała wodze za trzecim razem poprawnie, no to jedziemy. Po 3 minutach pytam "Galopujesz?" - zaprzeczyła. Ale nie śmiałam zapytać czy kłusuje, uważałam, że to się rozumie samo przez się. Ruszam kłusem- o matko, wszak dziewcze nie umie anglezować. Ale dzielnie trzyma się na koniu, kazałam trzymać się siodła i jedziemy. Ze trzy kłusy ( ale takie dość długie) myślę, albo więcej nie przyjdzie, albo załapie no i załapała. W drugim terenie było już całkiem całkiem. W trzecim zaczęłyśmy galopować. Wiem, że takie przypadki zdarzają sie rzadko,więc na następnej godzinie planuję dla niej jazdę na placu i popatrzę z boku jak to wygląda. Ale serio, dziewczynka ma równowagę, szybko załapała , gdzie ręka ma miejsce, jak panować nad swoim ciałem. Jasne, że ma się to nijak do nauki jazdy, bo pewnie nie ma pojęcia jak powodować koniem, ale na to teraz przyjdzie czas- zapanowała nad sobą to zapanuje nad koniem, myślę.
Dorośli nie mają takich problemów jak płacz i "chcą ale nie chcą" albo "chcą albo się boją" albo "to chcą, a tego nie chcą".
Uczyłam kiedyś kobietę w wieku 50 lat. Deklarowała słownie wielką miłość do swoich koni, chęć nauki jazdy. Każda jazda to było marudzenie, że nie za szybko, że galopu wogóle nie, że kłus za szybki, jak koń juz prawie ledwo truchtał, to pytania , co zrobić, żeby szybciej, jak tylko ruszył, to ściągnięcie go; że koń poniesie, jak koń się potknął prawie panika i opowiadanie, że wcześniej to by zeskoczyła od razu, a teraz nie, to wielki sukces; odmowa robienia jakichkolwiek ćwiczeń typu pochylenie się i dotknięcie palcami stopy w stępie lub w stój; nie reagowanie na wskazówki jak trzymać wodze; totalne nie reagowanie na polecenia nawet najprostsze właśnie typu-wodza na kontakcie, a wręcz odwrotnie- luzowanie całkowite wodzy wtedy; właściwie nie reagowanie na nic, nawet na wskazówki, żeby odchylić się do tyłu, do chociaż postawy zbliżonej do pionu; jak było za dużo wskazówek, zdarzyło się po prostu zejście z konia i zostawienie konia nagle na placu z wodzami na ziemi, w siodle i odejście sobie; jak zaproponowałam raz lonżę, żeby popracować nad równowagą i opanowaniem swojego strachu, zapięłam lonżę, to skurczyła się na koniu ,łapiąc za grzywę i wodze kurczowo, krzyknęła ,że mam rzucić tę lonżę i bat! w zasadzie najlepiej by było dać się wozić takiej osobie, która nie chce za nic nic się nauczyć, ale to się przecież mija całkowicie z zadaniem i obowiązkiem instruktora i celem nauki jazdy.
Kiedyś też uczyłam kobietę w podobnym wieku, która miała taką metodę, że jak jej coś nie wychodziło, to zsiadała i kazała mi pokazywać jak to zrobić; na początku pokazywałam, ale potem jak już to się stało nagminne i na każdej jeździe się powtarzało z kilkanaście razy i dotyczyło tego samego elementu, to przestałam i wyjaśniałam, że i koń i ja to umiemy 😉, a teraz to ona ma się tego nauczyć; pomijam , że osoba ta nie chciała za nic uczyc sie galopu na placu i wymogła na mnie teren i niestety spadła; od tego czasu nigdy już bym nie wzięła w teren kogoś, kto nie poznał galopu najpierw na placu, chociaż ja chyba też pierwsze galopy miałam w terenie i wiem, że to też jest sposób-na jakiejś piaszczystej, lekko pod górkę drodze ;
opolanka   psychologiem przez przeszkody
08 listopada 2011 07:12
A czym tu się martwić? Jak jedna sierota z drugą chcą się włóczyć stępem to niech się włóczą. Może z czasem zauważą co tracą takim postępowaniem. A koń odpocznie podczas takiej godziny. Nie da się każdego nauczyć na siłę jeździć.


To była moja pierwsza myśl i tak wyglądały dwie ostatnie jazdy. Umówiłam się z dzieckiem, że ponieważ umie koniem kierować, ruszyć i zatrzymać (chociaż nie mogę mu wytłumaczyć, że łydki są skuteczniejsze od komendy do konia "jedź" hahaha) będzie stępować po całym placu, a gdy zechce kłusować w zastępie, to mi powie. Sukcesem jest to, że na ostatniej jeździe już po 25 minutach zapragnął kłusować (wcześniej dojrzewanie zajęło  mu 40minut), ale po pierwszym kółku kłusa (który mu nawet wychodzi), wpada w panikę i już więcej nie chce. Nawet jeśli tylko stępuje jest bardzo absorbujący, cały czas zagaduje, ciągle się skarży (nie zostawiam go samopas, próbuje mu dawać jakieś zadania, jeździ sobie po dragach ale do końca nie słucha poleceń).
Najgorsze jest to, że o każdym koniu ma coś do powiedzenia, każdy ma jakąś wadę uniemożliwiającą temu "mistrzowi" poprawną naukę jazdy.
Ostatnim hitem była odpowiedź na moje pytanie dlaczego stoi w miejscu (czy coś się stało etc) - "bo ten koń tak nogą rusza że się nie da jeździć" :/

Z jednej strony mogę go potraktować jako wyzwanie, ale z drugiej nie wiem czy jest sens pakować w niego energię, skoro jeźdźca to z niego nie będzie. Bo gdyby on się bał tylko na jeździe, że kłus za szybki, że mu koń zagalopuje, to jest to do przejścia. Ale on się boi koni w ogóle.
dziewczę ( lat ok 12 góra) jeżdżące jest i może jechać w teren. Szast -prast osiodłałam jej kobyłę z zamiarem jechania w teren. Wsadziłam dziewoję i kazałam stępować, poszłam po swojego konia i wychodząc z nim patrzę, a dziewcze stoi dalej i rozpina sprzączkę od  wodzy.Coś mi piknęło, ale złapała wodze za trzecim razem poprawnie, no to jedziemy. 

Nie rozumiem czemu ją wzięłaś w teren skoro "coś Ci piknęło" 😲  Konia Ci nie żal?
Co za problem poprosić każdą osobę której się nie zna o zakłusowanie przed wyjazdem w teren? Przecież to zajmuje chwilę i od razu wiesz czy jedziesz, czy proponujesz lonżę.

A to co piszesz RioBrawo to dla mnie w ogóle jakiś kosmos.
Nie wiem jak można pozwolić sobie narzucać jak ma jazda wyglądać, na jakieś marudzenie, zsiadanie itp...
Jak ktoś jest u mnie na lekcji to robi to co mówię.
Chyba trochę brak Ci pewności i siebie i asertywności. Ale nie martw się, to się wyrabia z czasem 😉

[quote author=Cień na śniegu link=topic=41910.msg1179930#msg1179930 date=1320699255]
Natomiast paręnaście lat temu instruktorowałam w klubie, nawet z aspiracjami do sportu i nie miałam takich problemów  jak Wy! Nie  było płaczu, narzekania, że boli, że się boję, że nie chcę! Był natomiast bezwzględny obowiązek słuchania instruktora i nie dyskutowania na jeździe. Pogadać to sobie można było po jeździe i takie dyskusje były nawet wskazane. Po prostu była większa dyscyplina, a dzieci były jakieś odporniejsze  i lepiej znosiły stawiane im wymagania. Dlaczego teraz są takie rozpieszczone? Wina rodziców, nauczycieli, czasów w jakich żyjemy? Czy może nas samych, bo nie potrafimy stawiać wymagań i egzekwować ich wykonania? Też z różnych powodów, zresztą.
[/quote]

Da się stosować tą dyscyplinę i dziś.
Trzeba się nauczyć tego, żeby nie pozwalać sobie wejść na głowę.
wiesz Julie ja po prostu dopiero po jakimś czasie pojęłam, że mierzę ludzi moją miarą i ja nigdy nie pozwalałam sobie na takie zachowania będąc uczona, a teraz jak jeżdżę od czasu do czasu do trenera, to mam do niego taki szacunek, że nawet przez myśl by mi nie przyszło sobie zsiąść i pójść albo nie wykonać poleceń; to przede wszystkim totalny brak kultury; dla jeszcze większej uciechy z siebie 😉, dodam,że zajęłam się koniem i po około 20min oczekiwania na placu, pojechałam sobie; byłam tam jeszcze kilka razy, nie wypominając tego epizodu, ale na szczęście okoliczności życiowe sprawiły, że sytuacja sama się rozwiązała; masz rację,że zabrakło mi asertywności...
Do mnie przychodzi jedna dziewczynka, która na każdej jeździe po ok 30-40 minutach zaczyna płakać, że boli ją głowa/brzuch itp i ona musi koniecznie zsiąść. Za pierwszym razem pozwoliłam jej od razu zejść z konia i stępowałam go w ręku, teraz dziecko musi postępować jeszcze przynajmniej 5 min. Ale nie mam pojęcia jak ją zmobilizować do tego, żeby wytrwała całą godzinę na koniu i nie schodziła z płaczem.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
08 listopada 2011 09:31
po co to dziecko w ogóle jeździ tego nie rozumiem
Tak sobie Was czytam o strachu dzieci i dorosłych i widzę siebie sprzed lat. W pewnej, skąd innąd fajnej, stajni jak zaczynałam jeździć, na moje strachy właściciel przyjął metodę zmuszania. Miał w nosie histeryczny strach co skończyło się kilkoma upadkami, w tym nieciekawymi. Przez wiele lat dupowożenia w różnych rekreacjach walczyłam z dzikim strachem, którego się wtedy nabawiłam. Robiło się lepiej ale wystarczyło, żeby koń zrobił jedną dziwną akcję i wszystko wracało do punktu wyjścia. Dopiero regularna jazda wyleczyła mnie z tego, choć cały czas jak wsiadam na konia po raz pierwszy robię się niepewna.
Instruktorem jestem prawie dwa lata, pracuję w zawodzie i myślę, że pokonanie mojej histerii powoduje, że rozumiem strach innych. Jak ktoś się boi np.: kłusa proponuję taki układ-zrób cztery kroki i zobacz czy jest strasznie. Przeżyłeś? Strasznie było? Jeśli tak to nie naciskam dalej ale umawiam się, że następnym razem będzie 6 kroków. Jeśli ktoś mówi, że nie było strasznie w drugiej serii robimy te 6 kroków. Jeszcze nie spotkałam się żeby to nie zadziałało.
Nie mam natomiast sposobu na dorosłych, którym wydaje się że wiedzą wszystko lepiej i nie słuchają.
A na takich dorosłych nie poskutkuje jakiś trudniejszy koń?
Do nas raz do stajni przyjechała dziewczyna " co to nie ja" z odznaką a na moim koniu nie mogła ujechac ściany kłusem... dodam że na mojej kobyle dziewczynka stajenna lat 15 o wzroscie 156 i wadze 40 kg  galopuje, skacze , jezdzi w tereny .
Ja też się czasami zastanawiam po co niektóre dzieci jeżdżą.
Ostatnio zjawia się dziewczynka, która na koniu wygląda na skrajnie nieszczęśliwą. Uczy się u nas od zera, nie miała żadnych nieprzyjemnych doświadczeń. Mimo to na każdą propozycję zrobienia czegokolwiek reaguje wykrzywieniem się i buczeniem (autentycznie wydaje  z siebie taki dźwięk "buuuuuuuuuuuuuuuu"😉. Jeździ tylko na lonży, chociaż mogłaby już kłusować sama. W drodze łaski zgadza się na samodzielny stęp. Na lonży też za bardzo nie chce kłusować. Staramy się ją chwalić, przekonywać, proponować różne nowe ćwiczenia w stępie, ale reakcją jest buczenie. Ostatnio już odpuściłam i przez większość czasu po prostu stałam z lonżą, a koń człapał w kółko. Tylko głupio mi za coś takiego brać pieniądze.
Po ostatnim jej przedstawieniu rozmawiałam z tatą, który opowiadał, że dziewczynka przez cały tydzień czeka na wyjazd na konie, opowiada o koniach, cieszy się na te lekcje. A potem taki cyrk... Naprawdę wygląda na koniu jak skazaniec wieziony na szafot. I nie wiem co o tym myśleć - chce, ale tak się boi? Jak z nią pracować i czy w ogóle jest sens?
jestemzlasu  to ma sens
znam dziecko które tak panicznie bało się koni, ze każde wsiadanie na kuca kończyło się na bólu brzucha - takim autentycznym - z nerwów + łzy :-(
Dziś - dorosła już dziewczyna - jest w kadrze...
kamykorowka: Ja też znam te uczucia z autopsji i dlatego doskonale rozumiem.
Ale to o czym mówisz, to zupełnie inna bajka. 
Jakieś lęki, strachy i blokady w głowie to jedno, a marudzenie na jeździe i nie szanowanie trenera/instruktora to drugie.
To, że nie wyobrażam sobie, żeby na jeździe nie wykonywano moich poleceń wcale nie oznacza zmuszania do czegokolwiek.
Przypuśćmy, że ktoś boi się ogólnie, na danej jeździe, lub na danym koniu galopować.
Przecież nie musi. Postaram się przekonać, ale absolutnie nie na siłę. Jeśli widzę, że ktoś nie jest do czegoś emocjonalnie gotowy, to nie zmuszam. Robię mu ćwiczenia, które może wykonywać w kłusie i po których na pewno poczuje się pewniej i bardziej gotowy na galop.
Nawet czasem chwalę ludzi, którzy mówią że się boją. Mówię" To bardzo dobrze, że się boisz. Ktoś kto się niczego nie boi, nie jest odważny, tylko głupi" 😀
Przecież nikomu nie można zabronić się bać, ale ważne żeby starać się tych lęków pozbyć - najlepiej zdając na instruktora.
Warunek- instruktor musi dokładnie wiedzieć co robi i umieć właściwie ocenić sytuację.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się