Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
07 sierpnia 2014 09:27
Dzionka, przecież nie istnieje coś takiego jak depresja, to tylko lenistwo i pasożytnictwo. Na depresję trzeba kopać rowy 2 razy głębsze. W jednym się zasypać i umrzeć i nie sprawiać już problemów reszcie...
Każdy nosi w sobie autodestrukcję. Tylko nie wolno szuflady z nią otwierać bo trudno zamknąć.
Averis   Czarny charakter
07 sierpnia 2014 09:44
Tania, raczej trzeba ją otworzyć i porządnie wywietrzyć.
halo, ostatnio pisałaś o swoim synu, co to tak bardzo płakał, bo medycyna (pardon, Medycyna) nie wyszła i on jest na Rozstaju. Wcześniej też żaliłaś się, że zamiast podjąć studia woli sprzedawać mecze w internecie. Ile metrów już wykopał?

Niczego takiego nie pisałam. JA byłam rozżalona, że wcześniej(!) nie wiedziałam, do jakiego stopnia pieniądze będą decydować o realizacji marzeń. Syn nie jest na żadnym rozstaju. Jest studentem weterynarii i będzie poprawiał maturę. Fakt, gdybym miała "luźne" 30+ tysięcy (na początek) JUŻ byłby studentem medycyny. Nie mam pojęcia skąd wzięłaś to "sprzedawanie meczów". Owszem, syn trzeźwo zauważył, że lepiej zarabiają zawodowcy w grach/turniejach internetowych niż lekarz.

Dzionka, wiele spotkałam osób korzystających z pomocy psychologicznej (i psychiatrycznej - bo jak depresja kliniczna, to raczej psychiatra, prawda?) Nie ujmuję znaczenia tej pomocy, ale wychodzi mi, że radość życia odnajduje człowiek po znalezieniu sensu życia: gdy robi coś sensownego, pozytywnego dla siebie i innych, gdy to się dzieje NAPRAWDĘ, nie w gabinecie. Nie spotkałam nikogo z odwrotną zależnością: że (deus ex machina) odzyskuje radość życia - i to nadaje jego/jej życiu sens. Choć wykluczyć tego nie mogę.

madmaddie, mnie chodzi o coś takiego: żeby ludzie MOGLI uczyć się i pracować z poczuciem sensu działań i z motywującą nagrodą za trud. Nic lepiej nie stawia do pionu niż SATYSFAKCJONUJĄCY efekt własnych działań. A z tym jest problem. Nie tylko młodych ludzi 🙁 Taki ogólny przekaz: ciesz się, że masz jakiekolwiek(!) zajęcie, zupełnie beznadziejne też i - Uśmiechaj się! A gdy sobie kupisz xy - na pewno ci się humor poprawi, yeah!
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
07 sierpnia 2014 11:39
halo, a co z ludźmi, którzy pracują, są ambitni, osiągają sukcesy, pomagają innym, pracują fizycznie i MAJĄ DEPRESJĘ? Ty sobie chyba w ogóle nie zdajesz sprawy z tego co mówisz =(
halo, wszystko prawda, ale jak sens  życia ma nagle odnaleźć osoba z depresją/w stagnacji/z poczuciem bezsilności? Jak taka osoba  ma ruszyć z miejsca, gdy wszystko wydaje się bez sensu i jest ogromnym wysiłkiem? Od tego jest psycholog, żeby taka osoba nie łapała się na ślepo za kolejne zajęcia - może kolejne studia? może więcej pracować? może dziecko? tylko posiedziała chwilę sama ze sobą i poszukała skąd takie uczucie w jej życiu, skąd tyle smutku i brak siły. Jakoś tak jest, że po terapii dużo prościej nagle powiedzieć: o, będę robić to/nic nie będę robić i to jest ok/cokolwiek innego. Jest mnóstwo wysokofunkcjonujących ludzi z depresją, spotykam takich na co dzień i wierz mi, że nie potrzebują kopać przysłowiowych rowów, żeby poczuć lepiej.
kujka   new better life mode: on
07 sierpnia 2014 15:56
halo, faktycznie dzis coraz rzadziej widzi sie efekty wlasnej pracy. A jak sie widzi (i sa to pozytywne efekty), moze byc to mega budujace.
Poniewaz zawodowo obracam sie w srodowisku ludzi ktorzy widza na codzien pozytywne (najczesciej) efekty swojej pracy (pracy na rzecz innych przede wszystkim, ale nie tylko), to powiem tak: CZASEM to moze pomoc. To "kopanie rowow". Niektorym pomaga zlapac dystans, zmienic myslenie o sobie i swiecie. Ale nie wszystkim i nie zawsze. Dla niektorych to tylko ucieczka w prace do upadlego i zmeczenie. W niemyslenie. A niemyslenie, to nie jest recepta. Zwlaszcza dla Vanilki IMO.

"Kopanie rowow" to nie jest recepta dla kazdego i na wszystko. Vanilce (ba, zaryzykuje stwierdzenie ze nikomu) nie zaszkodzi spotkac sie ze specjalista raz czy dwa. Moze wtedy zdecyduje, czy te spotkania pociagnac czy nie. Pokopac rowy, czy lepic sciany z gliny jeszcze zawsze zdazy.
Strzyga, jak mają depresję, to albo się LECZĄ, albo nie. Leczą - w sensie, że czasem da się wyleczyć, czasem - utrzymywać znośny stan. Dziś już raczej nie leczy się elektrowstrząsami.
kujka, Vanilka nie da rady nie myśleć (chyba, że na środkach psychoaktywnych). Myślenie niekoniecznie musi boleć, i można się tego nauczyć. Pewno, wszystko jest łatwiej osiągnąć z sensowną pomocą niż bez niej. Tylko jestem wysoce sceptyczna co do fatycznych możliwości pomocy na drodze wizyt u psychologa, szczególnie "jednej czy drugiej". Fajnie by było, gdyby byli specjaliści od mózgu, serca, duszy i życia 🙂 Najlepiej kompleksowi. Ale ich NIE MA. Chyba, że ktoś w to wierzy - to ta wiara może pomóc. NP. wiara, że psycholog jest mądry i ma rację.
Za to można fortunę zbić na drodze złudzenia, że "pomogę ci rozwiązać twoje problemy z sobą i z życiem". Ale nawet oni (kompetentni doradcy) twierdzą, że swoje problemy człowiek może rozwiązać wyłącznie SAM - tzn, bez jego aktywnego udziału się nie obejdzie. Bardzo aktywnego. Uważam, że nic tak nie wpływa na CHĘĆ aktywności jak aktywność właśnie. Najlepiej przynosząca szybkie, namacalne rezultaty. Uważam, że duża część naszych problemów, cywilizacyjnie, jest związana z oderwaniem ludzi od rezultatów ich pracy. A druga - z poszukiwaniem totalnej szczęśliwości, której na planecie Ziemia - NIE MA. Ani poczucie szczęścia nie określa, że wszystko jest ok, ani - sprawne funkcjonowanie. Ani "wpisywanie się w normy". Każdy musi sam określić własną drogę. Znaleźć własną Nadzieję. I odkąd ludzkość ludzkością - ludzie szukają odpowiedzi. I szukać będą. Najczęściej - tworząc coś cennego.
Vanilka - a byłabyś w stanie wyprowadzić się z Lublina? Przenieść w ramach studiów na inną uczelnię, być może bardziej prestiżową (UW, UJ, UAM?), żeby rodzice to docenili i może odrobinę wspomogli, przynajmniej w kwestii wynajęcia pokoju? Czy w ogóle można byłoby z nimi na ten temat porozmawiać, tak totalnie szczerze - żeby, jeśli nawet i nie zrozumieli, to wiedzieli, jak się czujesz?
Według mnie, jedynym ratunkiem dla Ciebie, jest zmiana środowiska - nowe miasto, nowa uczelnia, nowe wyzwania. Wtedy musisz iść, coś zrobić, wykazać się, pokazać, poznać ludzi, poznać otoczenie. Mnie gnicie w rodzinnym domu (podkreślam, że w Waw!), w małym mieszkaniu, doprowadzało w okołostudenckim wieku do skrajnej rozpaczy. W pewnym momencie rodzice wkurzali mnie tak, że miałam ochotę wszystkich naokoło bić - tak bardzo potrzebowałam swojej przestrzeni i możliwości decydowania o sobie. Teraz uwielbiam przyjeżdżać do domu - bo nigdy mi w nim źle nie było, o nie - zawsze mogłam się tam czuć dzieckiem, co teraz doceniam, ale w pewnym momencie było nie do zniesienia. A teraz nie jestem niewolnikiem tamtych ścian.
.
Vanilka, co ostatecznie studiujesz, że tak cię mierzi? W dzisiejszych czasach to "urodzonym humanistom" nie zazdroszczę wyborów 🙁 jeszcze gdy ludzik inteligentny i wrażliwy 🤔

Donoszę, że moje osobiste "kopanie rowów" właśnie skończyło się klęską 🙁 Zbyt duży opór (starej) materii. No, bo nie dopisałam, że jeśli ktoś jednak będzie chciał sobie pokopać (taki aktywny rodzaj medytacji, powiedzmy), to niech wybierze coś, co NIE MOŻE się nie udać. Stąd "kopanie rowów" - bo nie ma opcji, żeby kopiąc choć najmniejszego rowka nie wykopać.
I nie, wyrzucanie gnoju nie bardzo się nadaje. Bo trzeba znowu, i znowu, "stajnia Augiasza". Chodzi o coś co da szybko widoczny i trwały efekt a będzie polegało na wysiłku fizycznym  i rytmicznych, prostych czynnościach. Będzie potrzebne. No i żeby koniecznie - musiało się udać. Ja się wpuściłam w akcję remontową, o której myślałam, że taka właśnie będzie, a tu zupa - gros elementów trzeba będzie wymienić na nowe.
dragonnia   "Coś się kończy, coś się zaczyna..."
08 sierpnia 2014 06:02
Tak Was czytam i czytam i doszłam do wniosku, że te tzw. kopanie rowów wcale nie jest mega fajne w tych czasach. Uzewnętrznię się trochę i myślę, że zrozumiecie dlaczego tak myślę.
Mi właśnie zabrakło togo roku wolności. Dziś to wiem mając skończone 32 lata z bagażem stażu pracy 14 lat (o ironio, pół życia tyram). Pochodzę z małego miasta i tu mieszkam. Z uporem maniaka ćwiczę "lokalny patriotyzm", czyli nie chcę wyjechać z kilku ważnych powodów. Po skończeniu technikum ekonomicznego poszłam na 6 miesięczny staż w Zarządzie Dróg, a  do pracy - tak z marszu po nim. Nic nadzwyczajnego, kasjer-sprzedawca w małym sklepie z rzeczami kuchennymi i chemią. Później mój teść załatwił mi pracę  w zakładzie produkcyjnym. I wtedy pokochałam tą pracę (taaaak, dziś to ja wiem, że kochałam tą pracę - wtedy jeszcze nie). Przepracowałam tam około 5 lat tworząc jakąś małą ścieżkę kariery i naszły mnie myśli dziwne, że kilka lat zmarnowałam, ze nie o to chodzi i potrzeba czegoś więcej. No to w końcu poszłam na studia. Wybór był banalny - ekonomika i organizacja przedsiębiorstw. Dlaczego? Bo tym akurat w danej chwili się zajmowałam w zakładzie. Ale dalej czułam, ze to nie to, że życie mi ucieka i takie tam. Zaczęłam łapać wtedy doła. No i stalo się. znalazłam pracę w Banku, na zastępstwo i rzuciłam dotychczasową pracę. 7 miesięcy pokazało mi, że zawód doradcy klienta to żaden szał, że czasy Bankowców minęły i teraz koleżanki np. w Biedronce zarabiały lepiej niż ja w garniturku sprzedająca kredyty i fundusze. Owszem, ta praca poszerzyła moją wiedzę i horyzonty ale miłości do niej nie poczułam. Praca sie skończyła, zaczęłam szukać czegokolwiek, były pomysły do policji, do innych służb, był epizod roznoszenia ulotek i praca księgowej w małej hurtowni. W końcu dostałam szansę spróbowania nowej branży. Budowa dróg. Zarządzałam 2 lub 3 ekipami monterów barier. Praca w terenie, nie łatwa, pod presją czasu ( o budowie dróg to książkę mogę pisać jak to wygląda naprawdę). Pracowałam do EURO, potem redukcja etatów. zaczęłam tęsknić za zakładem pracy, za produkcją. Wróciłam tam na 3 miesiące ale zakład zmienił formę zatrudnienia na umowy śmieciowe. Musiałam szukać dalej i tak znów wylądowałam w banku gdzie pracuję do dziś.
Reasumując. Miałam 19 lat jak zaczynałam pracę, przeżyłam szok, że dorosłość jest trudna, nie miałam obranego celu co chcę w życiu robić, spróbowałam wielu rzeczy i po tylu latach pracy wiem, że moje wybory i decyzje były w większości konsekwencją pierwszej pomyłki jaką zrobiłam. Co z tego mam? Powiecie doświadczenie, tak mam je. Ale.... CV tzw. skoczka, studia które teraz guzik mi dają, robię coś czego specjalnie nie lubię, ale jest kredyt więc pracować trzeba. Marzę o powrocie do produkcji i generalnie.... mam 32 lata i dopiero teraz klaruje mi się w głowie co chcę tak naprawdę w życiu robić.
Powiecie, ze to moja wina. Pewnie, że moja, bo czyja? Ale mam taki charakter jaki mam, jestem raptus i też dlatego tak sobie pokręciłam to życie. W efekcie moje "kopanie rowów" okazało sie mało fajne, nie przyniosło dużej kasy, a jedynie doświadczenie i zasrane wpisami CV. Także halo, teoria o ciężkiej pracy w tych czasach nie sprawdza się w 100%.

A i jeszcze, efekt mojego walczenia o siebie. Na własne życzenie, że tak powiem dorobilam się nerwicy, mam wiecznie doła, generalnie zmuszam się do wszystkiego. Przykładem jest nawet to, że do stajni nie mam ochoty pojechać, z domu nie lubię wychodzić. Jedynie wyjątek zrobiłam jak tydzień temu były Pokazy lotnicze Mazury Air Show, na które czekałam rok.
Vanilko- Ty mi przypominasz drzewo, które wyrosło przy murze. Masz gałęzie z jednej strony. I tak już zostanie i trzeba to polubić i zaakceptować. Uznać siebie za osobę "zwyczajnie niezwykłą".
Mam też wrażenie, że za dużo wzięłaś na siebie zbyt wcześnie. No i teraz trzeszczy i piszczy a Ty się pogubiłaś.
Być może psycholog by pomógł (bulimia, sprawy rodzinne) tylko obawiam się, że przeciętny terapeuta szybko Cię rozczaruje. Może nie sprostać Ci intelektualnie i będzie Cię pchał w schematy, które odrzucisz i zaniechasz wizyt. Spróbuj i się nie zniechęcaj. Potrzebna Ci pomoc. Siedzenie w domu Cię wyjałowi i namnoży wątpliwości.
Wydaje mi się, że ten rok przerwy to jest nie dla każdego tylko dla tych, którzy mogą coś znaleźć, bo TO tam jest.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
08 sierpnia 2014 08:44
Tania, ależ terapeuta nie musi rozmawiać z Vanilką o teorii strun, tylko ma ją nauczyć narzędzi, dzięki którym będzie umiała sobie radzić z różnymi sytuacjami.

Vanilka, terapeuta to jedyne wyjście. Pójście na terapię wymaga odwagi i dojrzałości. Jeśli chodzi o porażkę... jak jesteś chora, to też nie idziesz do lekarza, bo uważasz, że jak lekarz Cię obejrzy, to poniosłaś porażkę? Jakbyś chciała przebudować dom, nie wzięłabyś fachowców, żeby to zrobili, bo to porażka, że sama nie burzysz ścian i nie kładziesz elektryki?
Nie ponosisz porażki chcąc poczuć się lepiej i pracując (bo to jest zarąbiście ciężka praca!) nad sobą, wręcz przeciwnie. Podejmujesz decyzję, żeby zmienić swoje życie i realizujesz ją, korzystając z dostępnych środków.
Strzyga- na pewno masz rację. Ja nigdy nie byłam, to teoretyzuję. Oparłam się na relacji znajomego ze spotkań AA, który natychmiast uznał się za mądrzejszego od terapeuty i powrócił do nałogu.  😡
Mój umysł płata mi figle. Wczoraj polałam, jak się okazało otwartą ranę kwasem solnym. Przyśnił mi się Dziadek. Wychodził z pokoju, a ja stałam w korytarzu, patrząc się na niego. Zapytał, co się tak dziwie? Przecież on tu zawsze był, jest i będzie. Pobiegłam za nim do kuchni, ale już go nie było. Obudziłam się wyjąc z bólu i po trzech godzinach mój facet musiał mi podać tabletki uspokajające. To już półtora miesiąca od pogrzebu. A boli dalej jak sam sk***ysyn. Paskudny nastrój mam.
Mój umysł płata mi figle. Wczoraj polałam, jak się okazało otwartą ranę kwasem solnym. Przyśnił mi się Dziadek. Wychodził z pokoju, a ja stałam w korytarzu, patrząc się na niego. Zapytał, co się tak dziwie? Przecież on tu zawsze był, jest i będzie. Pobiegłam za nim do kuchni, ale już go nie było. Obudziłam się wyjąc z bólu i po trzech godzinach mój facet musiał mi podać tabletki uspokajające. To już półtora miesiąca od pogrzebu. A boli dalej jak sam sk***ysyn. Paskudny nastrój mam.

Półtora miesiąca to jeszcze, niestety, krótko. Płacz. Odbywaj żałobę. Zacznie się układać, niestety, po posprzątaniu rzeczy po zmarłym. Posprzątaliście już? To taki najtrudniejszy moment. Trzeba zrobić jak się poczuje, że nadszedł czas. Nie wcześniej nie później. Ulga powinna przyjść , znów niestety, po około pół roku. Trzymaj się.  :kwiatek:
Strzyga- na pewno masz rację. Ja nigdy nie byłam, to teoretyzuję. Oparłam się na relacji znajomego ze spotkań AA, który natychmiast uznał się za mądrzejszego od terapeuty i powrócił do nałogu.  😡


nie ma się co dziwić, trudno jest prowadzić osobę o wysokim mniemaniu o sobie
ja np. byłam raz u psycho, i kobieta wydała mi się mało inteligentna i głupawa, że po 20 minutach zaczęłam nią manewrować jak marionetką
nigdy więcej
[quote author=Tania link=topic=44.msg2156288#msg2156288 date=1407484848]
Strzyga- na pewno masz rację. Ja nigdy nie byłam, to teoretyzuję. Oparłam się na relacji znajomego ze spotkań AA, który natychmiast uznał się za mądrzejszego od terapeuty i powrócił do nałogu.  😡


nie ma się co dziwić, trudno jest prowadzić osobę o wysokim mniemaniu o sobie
ja np. byłam raz u psycho, i kobieta wydała mi się mało inteligentna i głupawa, że po 20 minutach zaczęłam nią manewrować jak marionetką
nigdy więcej
[/quote]
O właśnie. Miałam na myśli taką sytuację.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
08 sierpnia 2014 09:18
Ale jak się nie chce pomocy, to nikt nie pomoże. Jak się kłamie i udaje, to też nie da rady. Terapeuci to tylko ludzie. Dlatego to wymaga odwagi i wewnętrznego przekonania, że się chce. Że się jest w stanie robić wiele, żeby poprawić swoją sytuację. W tym być szczerym i prawdziwym, co jest jedną z najtrudniejszych rzeczy.

Na początku nie jest łatwo. Ja się darłam na moją terapeutkę przez 5 pierwszych sesji, że jest durna i nic nie rozumie, bo ja jej mówię czego chce, a ona, że potrzeba mi czegoś zupełnie innego. No durna, durna picza. A się okazało, że gdybyśmy zrobiły tak jak ja chciałam, byłabym w kompletnie głębokiej, czarnej dupie 😀
Strzyga, zgadzam się, ale jeśli trafiam na kogoś na o wiele niższym poziomie intelektualnym niż ja i z o wiele mniejszym doświadczeniem życiowym  - to sorry - jak ma mi pomóc?
przeczytanie książek i studia z nikogo nie robią super-terapeuty
Zapewne gdybym trafiła do starego wygi prowadzącego praktykę 20 lat to byłaby kompletnie inna sytuacja. Bo taka osoba potrafi pracować i z "trudnymi" przypadkami.
A tak jak mam mieć zaufanie do dziewuszki która boi się własnego cienia?
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
08 sierpnia 2014 09:28
Dodofon, jasne, że tak, też ważne jest znalezienie zaufanego, poleconego terapeuty. Czasem trzeba też terapeutę zmienić. To dokładnie jak z trenerem =)
Mi się wydaje, że niektórym bardziej by się przydało wsparcie doradcy zawodowego lub też praca z trenerem, np. umiejętności biznesowych. Taki trener sporo potrafi wnieść w nasze zawodowe życie (i poprzez to również w prywatne), np. wspomaga rozwijanie umiejętności (nie tylko na kierowniczych stanowiskach), komunikację i budowanie dobrych relacji, świadomego rozwijania ścieżki zawodowej, budowania równowagi życiowej etc. Nie trzeba od razu po antydepresanty biegać.
arivle   Rudy to nie kolor, to styl życia!
12 sierpnia 2014 19:44
Muszę się poskarżyć, bo jakoś tak mi przykro i smutno i czuje się zawiedziona. Tak ogólnie, życiem. Wszystko się pięknie układało, udało mi się uciułać całkiem sporą sumę przez ostatnie miesiące (sporą jak dla mnie, wcale nie obiektywnie), skrzętnie zbierałam na spełnienie niektórych ze swoich marzeń i no… Chyba znowu się nie uda.
Koń kulawy, nie w pień, nie jest źle, szybko się wyleczy, ale kulawy właśnie w takim głupim momencie i od takiej głupiej rzeczy, więc skrzętnie uciułane pieniądze wydam jutro na weterynarza i kowala. Kasa, no pal sześć, trudno, koń ma być zdrowy, koniec kropka, zbierać będę dalej. Ale za dwa tygodnie miałam jechać na konsultacje z holenderskim trenerem, na których niesamowicie mi zależało. Przyjeżdża do Polski dosyć rzadko, konsultacje tanie nie są - oczywiście już opłacone. Szkoda. Idąc dalej, za trzy tygodnie mieliśmy jechać na zawody, znów dosyć ważny dla mnie start. Koń obecnie jest (był?) w świetnej formie, ale teraz postoi pewnie tydzień i nie wiem czy zdążymy się tak porządnie przygotować jak bym chciała, jeśli w najlepszym przypadku postoi tydzień. Oczywiście zawody/boks itp. też opłacone, nie wiem czy zwrócą mi kasę.
I przykro mi bo chyba straszna materialistka się ze mnie zrobiła.
A smutno bo koń kulawy w najgłupszym możliwym momencie, a w takiej świetnej formie był!
arivle, e tam materialistka, każdego mógłby szlag trafić. Z jeździectwem idą w parze kontuzje, niestety.
Wiem, że rady są mało pokrzepiające, ale może spróbuj znaleźć kogoś na swoje miejsce i odzyskać chociaż część wpłaconej kasy.
arivle   Rudy to nie kolor, to styl życia!
12 sierpnia 2014 22:02
yegua, ale jakby to było coś mniej głupiego, to chyba mniej byłoby szkoda. A to zepsuta robota kowala, lekkie zagwożdżenie, nie grzeje, nie boli, ale nieregularny jest… Próbować pewnie będę, chociaż łudzę się, że może uda mi się pojechać i na konsultacje i na zawody, ale z drugiej strony jaki sens jechać, jeśli nie jest się w pełnej formie? No ale nie wiem też kiedy znów będę miała okazję pokazać siebie i konia komuś z tej półki.
maliniaq   Just do your job.
13 sierpnia 2014 08:14
arvile skoro opłacone, to zawsze można jechać zdobyć doświadczenie i coś ciekawego z tego wynieść. KAŻDE zawody czegoś nas uczą, a przez tydzień forma konia z 100% nie spadnie nagle do 0! Trzymam kciuki za szybki powrót do zdrowia i żeby kopytko nie bolało, głowa do góry  😉
arivle   Rudy to nie kolor, to styl życia!
13 sierpnia 2014 10:37
maliniaq, pewnie, że masz rację, ale z drugiej strony ujeżdżenie w Polsce jest dosyć specyficzne i można łatwo "spalić" konia/parę w oczach sędziów i potem trzeba długo pracować na ponowne zaufanie i wyższe noty. Mam nadzieję, że to będzie tylko tydzień, jeśli tak to jedziemy.

A dziś był wet i w sumie nie wiadomo co to… Kopyto pod czółkami nie boli, ale po ruchu trochę pulsuje pęcina z tyłu. Doktorowi za to mniej podobał się lewy tył. Tam też nic nie boli, próby zginania czyste, dostaliśmy przeciwzapalne, bo nic innego nie można było stwierdzić. Albo podkowiak lekko gdzieś uciska przy stawianiu kopyta, albo się naciągnął, albo szykuje się większa kontuzja. Nie było sensu robienia znieczuleń diagnostycznych, bo kulawizna jest tak niewielka. Jednym słowem stoimy przez tydzień, jak przejdzie to dobrze, jak nie przejdzie to robimy pełną diagnozę ze znieczuleniami i RTG.
arivle, trzymam kciuki!
Zainspirowała mnie ostatnio tocząca się tu dyskusja. To takie moje... strzępki myśli. Jeden z moich krótkich tekstów, pełny myśli zaprzątających mi aktualnie głowę znajdujący się w folderze pod taką właśnie nazwą. Napisałam i postanowiłam wkleić, nim się rozmyślę.

O pracy
Która maskuje cierpienie

Nie mamy już pomysłu na wybór drogi, którą podążanie sprawiłoby nam choć odrobinę radości i satysfakcji. Godzimy się na los takim, jakim jest, nie mając siły z nim walczyć, ale nasza bierność daleka jest od akceptacji. Ślepy bunt głupca, który wciąż ma nadzieję, a nie ma siły by o nią naprawdę zawalczyć. Gasnąca iskierka, umierająca z każdym dniem w sercu takim jak nasze. Otoczenie kipiące potępieniem, wytykające nam nasze wady, nie rozumiejące ich przyczyn. Znanych tylko nam, ukrytych w nas, niestety odbijających się na zewnątrz. Nasze przywary będące argumentami w ustach tych, którym wydaje się, że chcą dla nas dobrze.
Piekło wybrukowane jest właśnie takimi dobrymi chęciami.
Uznani za pełnych lenistwa i innych złych cech boleśnie zostajemy sprowadzeni na ziemię. Nie zmienia to jednak naszego podejścia do świata. Wciąż patrzymy na niego nieprzychylnym okiem, w dodatku teraz czując się przez ten świat jeszcze bardziej obserwowanym i ocenianym. Nie wypadamy w tych ocenach zbyt dobrze, co deprymuje nas jeszcze mocniej. Apatia, brak chęci i siły, brak motywacji i sensu zostaje wrzucony wraz z resztą pełnych destrukcji emocji do wora z napisem „lenistwo”. Wręczonego nam, na zachętę, wraz z pełnymi krytyki słowami. Ku pokrzepieniu serc. Na nową drogę życia.
Rzucamy się więc w to co jest na wyciągnięcie ręki, nie mając odwagi sięgnąć nią po to, co znajduje się poza zasięgiem naszych wystraszonych oczu. Jedni z nas ograniczają się do niezbędnego minimum, mogącego zdjąć z nich łatkę „lenia” i „odludka”, inni wprost przeciwnie- skaczą na głęboką wodę- starając się za wszelką cenę doskoczyć do wyznaczonej im poprzeczki. Rzucają się w wir pracy, starają się być na siłę osobami towarzyskimi, aktywnymi, pełnymi pasji i zainteresowań. Przeskakują z zajęć jak z kwiatka na kwiatek, starając się zaczepić o to, co mogłoby zatrzymać ich na dłużej. Maskują frustrację zmęczeniem, zatracają się w swojej pogoni za szczęściem. Tym, które powinni mieć, by spełnić oczekiwania wobec swojej osoby. Spotkawszy się z opinią, że mniej lub bardziej przysłowiowe „kopanie rowów” jest najlepszym lekarstwem dla młodych osób pozbawionych chęci do działania.
Prawdą jest, że działanie wyrywa z marazmu, pokrzepia poszukującą celu duszę. Lecz tylko działanie przemyślane, sprawiające satysfakcję, mogące naprawdę dodać otuchy. I nie zawsze, nie dla każdego i nie na każdym etapie godzenia się z losem i poznawania samego siebie. Początki dorosłego życia są trudne, sprawiają zawód, gdy utopijne wizje świata boleśnie konfrontują się z rzeczywistością. Okazuje się, że zależy od nas o wiele mniej niż myśleliśmy, a jednocześnie nasze decyzje w niektórych sprawach są czynnikiem decydującym i niosącym za sobą wiele konsekwencji. Zwykle nieproporcjonalnie dużo, niż byśmy pragnęli. Popadając w apatię i patrząc w czarnych barwach na nieodgadnioną przyszłość, słuchając słów krytyki z ust osób bardziej doświadczonych, wycofujmy się i budujemy mur, za którymi możemy schować się wraz z niespełnionymi ambicjami. Naszymi i cudzymi, dziś już nie wiemy, które były które, pogubieniu pomiędzy tym, czego pragnęliśmy a tym czego od nas wymagają.
Praca. Kolejna cegiełka, którą odgradzamy się od świata własnych emocji.
Kopanie przysłowiowych „rowów”. Dzień po dniu, kryjemy się za naszymi obowiązkami, by zetrzeć złe wrażenie. Chcemy być takimi, jakimi inni chcieliby nas postrzegać.
Nie robimy tego tak naprawdę dla siebie. Czynimy wszystko po to, by zyskać spokój, odwrócić skierowane ku nam spojrzenia w inną stronę. Niech teraz gdzieś indziej szukają swojej ofiary, by ją osądzić. Wszystko zależy od etapu życia na którym się znajdujemy. Dla innych ucieczką będą studia, którymi pozornie zaabsorbują całą swoją uwagę, ku uciesze otoczenia. Dla innych będzie to praca, krok do samodzielności, krok do lepszych notowań w rankingu dobrze postrzeganych. Staramy się być dobrymi w tym co robimy, by udowodnić także samym sobie, że jesteśmy coś warci. Na drugi plan schodzi fakt, czy to czym się zajmujemy przynosi nam satysfakcję i spełnienie. Dawno już zapomnieliśmy, że można odczuwać takie rzeczy. Wyrośliśmy z nich, teraz jesteśmy dorośli, musimy sprostać stawianym nam wymaganiom!...
Praca. Praca, która maskuje nasze cierpienie. Może być nią wszystko; studia, zawód. Przypomina właśnie kopanie rowu, równie marginalna w naszych oczach, tak bardzo odmienna od tego czego pragnęliśmy dla siebie w życiu. Los jednak nie jest takim, jakim chcieliśmy, a my już nie mamy siły walczyć z nim o każdy skrawek życia. Strzępki codzienności. Ulatują z nas, dzień po dniu, lecz nikt tego nie zauważa. Dla nas już teraz też to nie jest takie istotne. Pracujemy.
Dzień po dniu kopiemy rów coraz mocniej, coraz bardziej zapamiętale. Staramy się, ukrywamy się, maskujemy się, chcemy być takimi jakimi powinniśmy. Już prawie nimi jesteśmy, nie poznajemy swoich twarzy w lustrze. Dzień po dniu, coraz głębiej. Wzrok coraz bardziej zgaszony, oczy coraz bardziej obce. Dół coraz głębszy. Niedługo nikt nas już w nim nie zauważy, nikt nie da rady nas z niego wyciągnąć.
Nawet trumna się zmieści.

13.08.2014r.


Chyba właśnie dlatego piszę. Lepiej mi, gdy wyrzucam to z siebie, kończę tekst, stawiam ostatnią kropkę i mogę iść spać. Gdyby w życiu wszystko było takie proste jak pisanie... Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam, w końcu 'odgrzewam' poruszaną już tu kwestię.

halo dla Ciebie  :kwiatek:... za inspirację. Wyjątkowo mi się spodobało obrazowo to "kopanie rowów". Dobra metafora. Tylko, że chyba inaczej ją rozumiem...
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się