Ostrożości nigdy dość.

Lotnaa   I'm lovin it! :)
04 maja 2009 23:32
nie zawijaj lonży/uwiązu wokół ręki... chyba, że jej wybitnie nie lubisz i chcesz ją wystrzelić w siną dal z mega przyspieszeniem...


To już chyba postawa BHP, o pogduchotanych lonżą palcach też słyszałam...

Lotna a gdybys miała kask to byś nie miała szramy na policzku?

Może bym miała, a może grubość kasku "odsunęłaby" mój policzek od ziemi, nie wiem. Podałam to tylko jako przykład, że nawet na najbardziej spokojnym koniu coś się może stać. Naprawdę nie było żadnego powodu, żeby się tam wywrócić, a kobyła do potykających się nie należała.

Busch, sznurek nie jest aż taki silny, zawsze można lekko przeciąć kilka włókien. Ale racja, jak się konia nie zna/zna bardzo dobrze  😉 to nieraz wiązanie jest zbyt ryzykowne.

ninevet, świetna lista.

A co do poparzonych rąk - warto zakładać rękawiczki przy załadunku. Kiedyś o nich zapomniałam i nie było przyjemnie.
darolga   L'amore è cieco
04 maja 2009 23:38
halo - końtrowersyjna, ale jak się człowiek zastanowi, to 100% racji!
Takie zachowanie w przypadku profi jest tak nagminne, że przestało mnie już chyba szokować... Jak ktoś umie siedzieć, to pół biedy. Gorzej, jak małolaty pociskają na profesorach i myślą co to nie one i jak to one super nie jeżdżą...
Mądre słowa kolegi!
z nauk życiowych:


Lepiej mieć spoconą głowę od kasku niż jej nie mieć.


To brzmi jak w sensie nie mieć jej spoconej  🤣


Lepiej puścić lonże/uwiąz niż leczyć oparzenia.

Tu bym powiedziała dla kogo lepiej, bo dla człowieka owszem, dla konia niestety nie. Najlepiej to mieć zawsze rękawiczki (jak dwa razy przypaliłam skórę tak noszę zawsze)

Póki zajmowałam się tylko swoimi końmi to zdrowy rozsądek często mnie opuszczał  🤔wirek: dopiero jak zaczęłam zajmować się obcymi to nabrałam dystansu, chociaż owijek dalej nie umiem inaczej założyć jak kucając, jak się schylam to zawsze wyjdzie krzywo  🙄 No i najgorsze moje przewienie to jak już siedzę po jeździe w kanciapie i pójdę jeszcze swoje konie ściągnąć z pastwiska  to chodzę w klapkach. Ale nauczyłam się mieć przy sobie zawsze uwiąż czy lonże, bo już dwa razy mi się zdarzyło na wakacjach że jakiś koń wyskoczył z pastwiska i trzymałam to za kantar będąc w klapkach (dobrze, że miał chociaż kantar)

klapki przy koniach mogą okazać się niebezpieczne nie tylko ze względu na możliwość groźnego nadepnięcia. lata temu, łapałam kobyłę z wybiegu, bo zaczynała się straszna ulewa. a że do stajni miałam z domu jakieś sto metrów, a padać zaczęło dosłownie w sekundzie to pobiegłam jak stałam czyt. w klapkach. kobyłę trzymałam za kantar, a że jej się też strasznie śpieszyło przy wejściu to zaczęła się nerwowo kręcić wokół mnie. ja straciłam równowagę, stopa mi zjechała z mokrego klapka, przewróciłam się na ogrodzenie, uderzyłam o nie plecami i przy okazji rozdarłam sobie rękę na wysokości łokcia tępym drutem z siatki (rana ok. 10 cm). siedziałam jak ta zmokła kura w błocie (nie mogłam wstać z powodu bólu pleców), patrząc jak mi krew cieknie strumieniem z ręki i dziękowałam w duchu, że szczęśliwie przeszło obok żył. blizna zostanie mi już chyba na całe życie.
chociaż ogólnie jestem bardzo ostrożna w kontaktach z końmi- często wzbudzam nawet śmieszność w postronnych obserwatorach. no cóż na moje SZCZĘŚCIE, nigdy nie zostałam np. kopnięta, ani nie mogę "pochwalić się" wieloma spektakularnymi wypadkami przy koniach.

literówki
trzynastka   In love with the ordinary
05 maja 2009 07:08
Tu bym powiedziała dla kogo lepiej, bo dla człowieka owszem, dla konia niestety nie. Najlepiej to mieć zawsze rękawiczki (jak dwa razy przypaliłam skórę tak noszę zawsze)



Dlaczego nie?
No chyba, że lonżujesz konia na autostradzie lub sprowadzasz go z padoku przechodząc przez jakaś DTŚ'kę.
Ja jeżdżąc np. na prywatnym ogierze bym nie puściła.
Moja koleżanka tak w poprzednie wakacje bodajże sprowadzała kobyłę z wybiegu, kobyła 180 cm prawie, kuta na cztery, a ta inteligentnie poszła w klapkach, no i o nieszczęście trudno ? W końcowym efekcie kobyła stanęła jej na nogę...
trzynastka   In love with the ordinary
05 maja 2009 07:29
Ja jeżdżąc np. na prywatnym ogierze bym nie puściła.


Myśle, że to jest śmieszne. Chyba,że masz posturę i siłę Pudziana ... 😁
Przecież tu jest mowa o momencie w którym koń pójdzie w długą z całą swoją mocą- naprawdę uważasz, ze możesz go utrzymać ?

I jeszcze trzeźwe spostrzeżenie mojego kolegi (po czasie- gdy rączka już w gipsie była): "Wiesz, końmi to się zrywkę w lesie prowadzi, a ja idiota myślałem, że utrzymam  🤔wirek:"

Nie puściła bym, chyba ze bym sie zatrzymała na słupie  😁 Taki odruch, ale na moje szczęście nie mam okazji tego sprawdzić, bo jeżeli biorę konia na lonżę to robie to za ogrodzeniem, a jak koń wieje i sie wyrywa, to twarzą po piasku.
[quote author=dobby link=topic=5596.msg245412#msg245412 date=1241478963]
Tu bym powiedziała dla kogo lepiej, bo dla człowieka owszem, dla konia niestety nie. Najlepiej to mieć zawsze rękawiczki (jak dwa razy przypaliłam skórę tak noszę zawsze)



Dlaczego nie?
No chyba, że lonżujesz konia na autostradzie lub sprowadzasz go z padoku przechodząc przez jakaś DTŚ'kę.
[/quote]

Nie tylko na autostradzie może stać się koniowi krzywda - znam konia, który po spłoszeniu się nie został utrzymany i wylądował pod autobusem, całe szczęście autobus szybko nie jechał, ale koń do końca życia jest już niepełnosprawny.
Drugi przypadek widziałam na własne oczy przejeżdżając przez drogę szybkiego ruchu, jakieś 100 m od drogi dziewczyna prowadziła konia na lonży do stajni. Koń się spłoszył i wyrwał, wleciał na ulicę pod samochody - na szczęście był tylko poobijany, bo wylądował na masce samochodu, ale uraz mu zostanie i koszty właścicielka miała nie małe do zapłacenia.
No i mój przypadek stricte lonżowania - lonżowałam ogra na maneżu sama (całe szczęście), koń się spłoszył, odskoczył, ja bez rękawiczek i lonże wypuściłam. Ponad 10 minut łapałam ogiera a on goniącą go lonżą tylko się nakręcał oczywiście nie powiem ile było brykania, galopował z taką prędkością, ze gdyby ktoś na nim siedział to by kolanem o ziemię rył. Całe szczęście nic się koniowi nie stało, ale od tamtej pory lonży nie puszczam i widzę, ze po dwóch - trzech razach jak koń odskoczy i nie zwieje mi to inaczej odskakuje - tzn. odskoczy na długość lonży, tylko że ja dodatkowo lonże trzymam w dwóch rękach tzn. końcówkę mam w ręce w której bat i jak koń się wyrywa to popuszczam lonże z reki bez bata i koń ma luźniejszą lonże i zwykle na większą odległość nie ucieka.

 
Ja przywiązałam RAZ.Koniowiąz poszedł w kawałki .Tańka latała z drągiem i pokaleczyły ją gwoździe .
Ja nie mogłam odwiązać liny bo węzły się stopiły/było zawiązane niby żeglarsko-fachowo/.
Innym razem koń mi się spłoszył i wyrwał -usiłowałam przytrzymać i nie miałam lini papilarnych długi czas. 😂
Ale to było dawno,dawno i teraz znów się zachowuję bezmyślnie.
I mam pytanie: są takie konie,które się potwornie szczurzą. Ale nie gryzą.
I ja założyłam,że to tylko miny i gesty. Kropka.
Ale teraz przychodzi mi do głowy,że kiedyś mogą zacząć i gryźć.
Tania Owszem, mogą! Miałam pod opieką takowego, który szczurzył się i szczurzył - a ogólnie łagodny jak baranek (fakt, przy "fachowcach" nie śmiał się szczurzyć  😉) i wszyscy mówili - on tak ma. A pewnego razu - dziewczynka czyści, a on haps! ją w plecy! Co prawda podstawowym kłopotem było, że stał w pierwszym boksie w stajni - i "wycieczki" właśnie jego "dokarmiały" i pieściły. Gdy koń się szczurzy - wszelkie smakołyki z ręki (chyba, że z siodła) - odstawić koniecznie!

A gdy czytam o tym "trzymaniu konia" (połączonym z lądowaniem na słupie! na piachu!) to włosy mi się jeżą! To chyba dla Chucka Norrisa zajęcie! (jemu nawet pół mili ciągnięcia za jeepem zadrapań nie przysparza). Wiem, dziwna jestem - ale u mnie człowiek i jego "integralność cielesna" ma priorytet nad koniem! Co prawda - można do tego różnie podchodzić, w końcu koń może i 1 mln. euro kosztować! a człowiek - ot, zauważyłam, (przyglądając się np. szacunkom firm ubezpieczeniowych) - ma wartość finansową mlecznej krowy co najwyżej!
I zdecydowanie zwalczam! wszystkie "trzymaj wodze, nie puść!" przy upadkach! Odwrotnie: odbijaj się i leć jak najdalej od konia! Otóż - przy puszczeniu konia nigdy nic poważnego się nie przydarzyło (ew. naciągniecie ścięgna przy dzikich galopach luzem), o ile tylko drugi koń/stajnia były w pobliżu (nie przez szosę) - mimo, że najczęściej "kryjących" ogierów to dotyczyło!, natomiast połamanych obojczyków, kości ramienia, uszkodzonych rzepek kolanowych (trzymając wodze często ląduje się na kolanie z ręką z tyłu!), podeptań przez konia - to się trochę naoglądałam i na własnej skórze poczułam.
Oczywiście nie mówię o zabawie w Chucka bo Chuck jest jeden  😁 Ale kiedy jestem w stanie i wiem, ze utrzymanie nie kosztuje mnie życia/ręki/palców to trzymam.

Do jeźdźca pod moją opieką w terenie nigdy nie mówię czy jak ma spadać to trzymać wodze czy nie. Tu zadziała instynkt i albo będzie trzymał albo nie, raz zdarzyła mi się sytuacja, ze w grupie 10 koni po upadku koń uciekł i biegał po lesie. Chociaż sama zawsze trzymam wodzę i jak lecę razem z konia czy z koniem to wyciągnę nogę ze strzemienia i koń mnie nawet nie draśnie. Ale to instynkt w upadkach więc albo się go ma, albo trzeba się go nauczyć.
Czasami warto się odsunąć. (życiowe prawdy typu "jak koń biegnie na Ciebie stój w miejscu lub zrób krok w przód" )

o wlasnie, RAZ nie odsunelam sie jak kon zapitalal z wyrwanym 3m dragiem, jakos zle obliczylam jego dlugosc 😁 choc podobnie jak Busch wykonalam pad jak rasowy dżudok i tak dostalam-grawitacja jednak istnieje 😎 bolalo 😉
kpik   kpik bo kpi?
05 maja 2009 11:25
tylko, że to co innego jak koń coś ze sobą ciągnie biegnąc w naszą strone-  bo to na ile ominąc człowieka ocenia jakby tego 'balastu' nie mial.
ale jeśli koń leci luzem to nie wydaje mi się żeby przemieszczanie się miało pomóc- wiele razy widzialam przypadki osob ktore probując uciec spod konia wpadały właśnie pod niego, bo i koń i człowiek postanowili w tą samą stronę unik zrobić
Taa... ćwiczenie judo i aikido serdecznie polecam  🤣 ("wdrukowane" pady się przydają - te z aikido są bardziej przydatne, bo przez jeden bark).
Instynkt instynktem, a "wdrukowanie" w ciało (kształcenie instynktu?) - inna sprawa. Całe życie przy mnie wrzeszczano: trzymaj wodze! I, cholibka, taki odruch mi się wyrobił  🙄 I długo musiałam z nim walczyć. Nie chodzi na pewno o to, żeby puszczać konia gdy już na ziemi spokojnie stoisz  😀iabeł: Ale gdy się z impetem lub z koniem leci, to trzymanie wodzy to carrramba - na wodzach (najlepiej z wytokiem!) pod konia zawija. Niektóre konie instynktu "omijania" człowieka, niestety, nie mają; inne czasem nie są w stanie się wyrobić. Lepsze chyba ganianie za koniem po lesie, niż wjazd? karetki w leśną ścieżkę.
Tak sobie myślę, że to "trzymaj wodze" to się ze sportu wzięło. Gdy konia się trzymało, można było szybko wsiąść i przejazd kontynuować. W skokach od dawna upadek jeźdźca eliminuje (poza Mistrzostwami itp.), w WKKW - dopiero zacznie - a trzymanie wodzy za wszelką cenę ma się dobrze. No i instruktor sobie kłopotu i zamieszania oszczędza, gdy spadający konie trzymają. Do czasu - czego nikomu! nie życzę. Wyrwanie stawu barkowego to przykra kontuzja jest. Strzaskanie rzepki - również. A znalezienie się pod koniem to już w ogóle niefajnie.

Są osoby, którym zwyczajnie jazdę konną odradzam 😡 To są osoby, które mają "wdrukowany" w ciało fatalny styl spadania. Najbardziej nie lubię lądowania na tyłku i... walenia plecami i głową w ziemię później.
kpik Ale kilku rasowych koniarzy śmierć poniosło, ufnych w swą moc, doświadczenie, że konie ciałem, głosem, postawą - powstrzymają. Koń po uniku nie ma takiego impetu. I nie o unik chodzi ale o spiep**anie jak najdalej z drogi.
IloveMosiek   Mościsław & Co
05 maja 2009 12:00
kiedyś stajenny chciał zatrzymac pędzącego dwulatka, stając mu na drodze i podnosząc w górę... rower. skubaniec przeskoczył nad nim, a stajenny miał stan przedzawałowy.
vissenna   Turecki niewolnik
05 maja 2009 12:12
Niestety, najczęściej wypadki biorą się albo z niewiedzy albo z rutyny.

Obecnie mam zmiażdżony paluch u stopy, byłam zbyt pewna, że jestem w stanie przekonać konia do zaplecenia mu koreczków.  Zwierzak już się uspokoił ale w pewnym momencie stwierdził, że ma już dość, zaczął się odsadzać i nadepnął mi podkutym kopytem na stopę.

Na samych zawodach ostatnio mało też nie doszło do tragedii.
Pewni ludzie, doskonale znający swoje konie zostawili je w trailerze bez dozoru i przyszli do mnie do biura zawodów się zapisać na odpowiednie konkursy. Nagle ktoś wpada z wrzaskiem, że konie (które świetnie się znały) zaczęły się kopać. Jeden z nich wykopał przegrodę, która spadła na zad sąsiada. Na szczęście nikomu nic się nie stało.
aniapa   Niedobre zwierzę wierzchowe nieznanego gatunku.
05 maja 2009 12:33
Też dorzucę swoje niestety niemiłe doświadczenia.

Po kolei - kask - zawsze, wszędzie, na każdym koniu. Do tej pory pamiętam przypadek, który bardzo brzydko mógł się skończyć i dla mnie i dla konia - koń poślizgnął się w kłusie, na równej, suchej ujeżdżalni - do tej pory nie wiem jak i jakim cudem, ale wylądował prawieże na swoim karku, a ja spadłam na głowę. Koń przez kilka ładnych chwil mial problemy ze złapaniem równowagi i podniesieniem się szurając karkiem po ziemi. Na szczęście skończyło się na zerwanym ogłowiu i kilku otarciach u konia, a ja wyszłam z tego w całości.

Wiązanie,przypinanie - cóż, ma dwie strony medalu i mocno zależy od konia. Zdarzył mi się przypadek, że bardzo duży (180 cm w kłębie) koń przypięty na dwóch uwiązach jakimś cudem w chwili mojej nieuwagi (zmieniałam szczotki) przełożył sobie jeden z uwiązów przez potylicę i tym samym zaklinował sobie możliwość ruchu. Wpadł w panikę, ale na szczęście w stajni zawsze jest pod ręką ostry nóż - odcięliśmy uwiąz tuż przy uchwycie. Ale z drugiej strony medalu nie przywiązanie mojego obecnego konia grozi jeszcze gorszymi skutkami - w pewnym momencie czyszczenia uwiduje sobie, że chce sprawdzić, kto tu rządzi, zaczyna łazić w kółko, a gdy pilnuję się wtedy łopatki i obracam się z nim, próbuje na mnie naskoczyć. Ja sobie z tym radzę, ale i tak wolę przywiązać.

Prowadzenie konia - miałam wg zalecen weta oprowadzać konia stępem w ręku. Pusta hala, cisza, spokój, stwierdziłam, że pójdę na kantarze i uwiązie. Koń po kilku minutach stępa rozgrzał się i chciał troszkę pocieszyć - dostałam kopa tylną nogą w udo i cieszę się, że nie był podkuty na tył. Od tamtej pory zawsze jak mam konia prowadzić dłużej niż z boksu na myjkę to zakładam do prowadzenia ogłowie i lonżę wypiętą przez potylicę - po pierwsze, mam większą kontrolę nad koniem, po drugie, jak było już wspomniane - lonża daje pole do manewru. Na krótkie trasy (do karuzeli, myjki), gdy widzę, że koń jest nerwowy lub nabuzowany, biorę uwiąż z łańcuszkiem podpięty pod brodą, lub zwykły podpięty przez kość nosową - zawsze to jednak większa kontrola. No i oczywiście zawsze rękawiczki.

Trzymanie/puszczanie konia gdy się odsadza - jeżeli koń jest prowadzony na lonży lub w ogłowiu z wodzami - jestem przeciwna, puszczam w ostateczności - widziałam już przypadek gdy koń zaplątał się w lonżę po ucieczce, wpadł w panikę, przewrócił się. Widziałam też jak koń po upadku jeźdźca przy puszczonych wodzach nadepnął na nie i poważnie uszkodził kąciki warg, a o jego urazie psychicznym nie wspomnę. Mimo wszystko wolę sama być pokaleczona, niż by cierpiał koń.
busch   Mad god's blessing.
05 maja 2009 12:55
Ludzie, ale o jakim wy trzymaniu- nietrzymaniu w ogóle mówicie!
Jeśli koń się naprawdę przerazi, to nie ma żadnego wyboru!
Ja z gniadą miałam taki przypadek; wystraszyła się na spacerku krowy, wpadła w amok i zaczęła uciekać. Ja oczywiście= nie puszczę, koń przecież nie mój, niedaleko szosa itp. itd. No to trzymam, najpierw lonżę na pełną długość wypuściłam. Kobył nie uznał takiej odległości od krowy za wystarczającą, a ja nie byłam na tyle głupia, żeby się jeszcze zaprzeć i spróbować zatrzymać: zaczęłaby mnie wlec za sobą. Biegłam za nią kilkanaście metrów robiąc susy jak w kreskówce bo mnie ciągnęła z jakąś niedorzeczną siłą. I musiałam wreszcie puścić- to była fizyczna konieczność, a nie dylemat moralny. Musielibyście mnie zobaczyć, jak wtedy pofrunęłam  😁 - lądowanie było twarde; na ubitej polnej drodze.
Bilans: wypalone do mięcha dłonie, skóra na obu przedramionach zdarta, a w rany kamyczki wbite tak głęboko, że później nawet pęsetą nie dały się wyrwać, do tego jeszcze lewe udo i bodro były całe sinofioletowe przez długi czas. I tak mam nieprawdopodobnego farta, że nic sobie wtedy nie złamałam.
A koń i tak uciekł  😂
Widziałam też jak koń po upadku jeźdźca przy puszczonych wodzach nadepnął na nie i poważnie uszkodził kąciki warg, a o jego urazie psychicznym nie wspomnę. Mimo wszystko wolę sama być pokaleczona, niż by cierpiał koń.

Słów mi zabrakło  🤔wirek:
Tiaaa, uraz psychiczny konia a moje życie.... Może ja jestem dziwna i mało empatii we mnie, ale kurcze, to ja wolę przetrwać zdrowa i żywa ...
aniapa   Niedobre zwierzę wierzchowe nieznanego gatunku.
05 maja 2009 13:09
busch, wszystko zależy od konia - są konie tak płochliwe, że nie powstrzyma nic, a są konie takie, które się uspokoją. Są konie, którym wystarczy nadzianie się na wędzidło i przypominają sobie, że idą z człowiekiem i też jest ok. Często zdarza się tak, że to "płoszenie" wynika z nadmiaru energii i koń jest do opanowania, często koń po prostu się wygłupia i odsadza, a człowiek też puszcza już tak na zapas, byleby nic mu się nie stało. Dlatego uważam, że trzeba przynajmniej spróbować zapanować nad zwierzakiem i puszczać dopiero, gdy jest pewność, że nie da się inaczej. Długo się o tym pisze, ale tak naprawdę trwa to kilka chwil. Podejście kilka kroków z koniem i wypuszczenie lonży nam krzywdy zrobić nie powinno, a pozwoli ocenić sytuację - czy to wygłup, czy faktycznie panika nie do opanowania.
aniapa Mam pewien pomysł: weź się na wysoką! sumę ubezpiecz i na mnie wypłaty sceduj  🤣 Może nawet składki będę opłacać  😀iabeł:
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
05 maja 2009 13:24
aniapa
To co piszesz jest dla mnie zupełną abstrakcją!  😵
Nigdy mi przez myśl nie przeszło "koń albo ja", w mojej ocenie nie ma się nawet nad czym zastanawiać...

Ja nawet przez ułamek sekundy nie zawaham się żeby puścić konia, kiedy się spłoszy.
Być może pomyślicie, że jestem cykorem, ale mam taki odruch w kryzysowych sytuacjach, jak u żeglarzy: "kiedy zrywa się mocny wiatr złap się za głowę" (albo coś w ten deseń 😉 ).
Poza tym jeśli koń się wydurnia, to na pewno z płoszeniem się porównać ani pomylić się tego nie da... a może ja jakieś dziwne konie znam?

halo
Co do spadania, to ja raczej jestem z tych którzy powinni zrezygnować, chyba nie umiem spadać 😉
Kask, kask i jeszcze raz kask. Wiadomo, nieułożone, spocone włosy od kasku to żadna przyjemność ale też żadna katorga, włosy można umyć, przeczesać po jeździe a zdrowie jest bezcenne.

Sama się przekonałam wiele razy, że kask jest rzeczą niezbędną.
1) Koń się spłoszył, pogalopował w siną dal. Ja chwilę się utrzymałam ale ciało odmówiło posłuszeństwa i spadłam głową na drogę wysypaną jakimiś małymi i drobnymi kamyczkami. Żadnej przyjemności nie było potem z wyciągania twardych kamyczków ze skóry głowy.

2) Wsiadłam na konia, który miał/ma trochę niepokolei w głowie. Na sygnał do stępa ( ze stój ) stanął nieudolengo dęba, trochę przeliczył się z możliwościami i poleciał ze mną do tyłu na kamienne ogrodzenie. Gdyby nie kask wstrząs mózgu miałabym murowany.

Było więcej ,,przygód'' bez kasku ale każda nauczyła mnie, że kask jest niewygodny itp ale chroni nasze życie a to jest chyba najważniejsze. Nie trafia do mnie swierdzenie ,,moje życie-moja sprawa''. Przepraszam bardzo, ale mamy rodziny, bardzo egoistyczne jest ,,zwalanie'' im się na głowę będąc np. sparaliżowanymi bo kasku nie mieliśmy a koń się poślizgnął 🙄 Gdzie odpowiedzialność? A z koniem co później - na sprzedaż bo właściciel nie może się już nim zająć bo nim samym trzeba się opiekowac?

A! I jeszcze czujność - dotyczy się sytuacji każdego kontaktu z koniem! Czy to z siodła czy z ziemi. Nie wyciągamy nóg ze strzemion po jeździe, gdy stępujemy. Bardzo łatwo nawet zwykłego ,,osiołka'' spłoszyć a utrzymać się bez strzemion to już nie każdy potrafi.
Busch ale tu zależy od sytuacji a raczej od możliwości opanowania konia, jasne że nie będę walczyć ryzykują swoje zdrowie aby koń nie zwiał, ale na pewno nie będę puszczać konia kiedy jestem wstanie go uspokoić i przytrzymać. Tym bardziej, ze raz, drugi i koń się uczy, że wyrwie to jest wolny i potem robi to z premedytacją  🤔wirek: Dlatego staram się zaradzać sytuacją które powodują płoszenie u moich koni - jak widzę obiekt który koń uzna w dany dzień za straszny to podchodzimy pomału, spokojnie.
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
05 maja 2009 13:43
Nie rozumiem skąd się bierze ta awersja do kasków??
Dla mnie ani to nie jest niewygodne, ani brzydkie, dla nikogo nie byłoby to "obciachowe", gdyby można było wyegzekwować taki obowiązek od wszystkich (także właścicieli prywatnych koni).
Przyznaję, że na pewnej oślicy też jeździłam bez kasku, wydawała mi się zbyt spokojna, żeby zrobić mi krzywdę, na szczęście nigdy z niej nie spadłam.
Terenu czy skoków bez kasku w ogóle sobie nie wyobrażam...
Jedna sprawa, że nie czuję się wtedy pewnie ani bezpiecznie, a druga jest taka, że to proszenie się o wypadek.
Może jestem zbyt ostrożna (bojaźliwa?), ale chyba dzięki temu nic groźnego mi się nigdy nie stało 😉
Widziałam też jak koń po upadku jeźdźca przy puszczonych wodzach nadepnął na nie i poważnie uszkodził kąciki warg, a o jego urazie psychicznym nie wspomnę. Mimo wszystko wolę sama być pokaleczona, niż by cierpiał koń.

chwileczke... konia z takiego okaleczenia się wyleczy, nie z takich "cierpień" konie wychodziły cało, a ty możesz mieć potem sporą przerwe, bo dajmy złamałaś noge, a także uraz psychiczny (np. "ja już na niego nie wsiądę" itp.), przy czym urazy konia typu podejście do przeszkody da się przezwyciężyć
ale jeśli ty wolisz ryzykować własne życie... przypominam jedynie, że koń to jednak silne zwierze, więc kiedy ty złamiesz coś, on może mieć tylko pare ran
nie rozumiem, i nigdy nie zrozumiem, takiego podejścia
Nie rozumiem skąd się bierze ta awersja do kasków??


Bo ludzie naoglądali się zdjęć czołowych zawodników różnych dyscyplin stępujących lub wogóle jeźdzącah bez kasku i teraz też chcą być ,,profi''.

Z tego co zauważyłam ważne jest wpajanie od początku zasady, że kask ma być. Ja do niedawna też bez kasku jeździłam ale doszło do sytuacji, że zostałam do tego ,,zmuszona''. Teraz ( na szczęście ) boję się wsiąść bez kasku. Jeżeli tego nie zrobię czuję dyskomfort.
figura, rozumiem że ty się jako pingwin wypowiadasz? 🙂
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się