Budowanie więzi z koniem

Wiadomo, że dobra wola nie wystarczy, ale czasem jakieś mądre słowa pomogą i myślę, że żadna pomoc nie idzie na marne 😉 Na siłę nikogo nie uszczęśliwimy, ale pisząc tutaj na forum może skorzysta też inna osoba która to czyta 🙂 Mi np. podoba się to o delikatniejszym nacisku i delikatniejszym podejściu do konia chociażby przy siodłaniu. Często w pośpiechu nawet nie pomyślę, że mocniejsze przejechanie zgrzebłem może zaboleć i niby coś wiem, a jednak sie zapomina. Czytając o tym tutaj jakoś podziałała wyobraźnia i o wiele bardziej uważam. Albo o spokoju. Jestem osobą która bardzo szybko się denerwuje i czasem nie pomyślę co może myśleć koń. Czytając Wasze wypowiedzi przypominałam sobie milion sytuacji z życia i wiem co muszę w sobie zmienić, a kiedy robiłam dobrze 😉 Bardzo mi to pomogło :kwiatek:
halo ciekawe to co piszesz, ale chciałabym doprecyzować czy dobrze rozumiem co masz na myśli. Chodzi Ci o to, że taki odrobiony koń może ogólnie stać się całkiem sympatycznym i fajnie pracującym koniem do momentu, aż nie zaczniemy od niego wymagać czegoś więcej, tak?
Ciekawi mnie to o tyle, że sama na takiego trafiłam. Koń nieco zmanierowany przez człowieka, nauczony niekonsekwencji, przekonany, że koń siły ma więcej. Walczę z nim już 2,5 roku i jest lepiej w porównaniu do tego co było, ale jeszcze ogrom mozolnej pracy przed nami. Raz jest lepiej, raz gorzej. Z tym, że właśnie ja nie mam aspiracji sportowych. Mój koń nie musi być skoczkiem czy koniem ujeżdżeniowym. Nie mam zamiaru zmuszać go by spełniał moje aspiracje, podwyższać mu wymagań, jeśli nie będzie gotów im podołać. Jest ze mnie rekreant pełną gębą i chcę jeździć dla przyjemności, więc mam nadzieję,  że to nie są za wysokie wymagania dla mojego konia 😉
Po tych ponad dwóch latach orki na ugorze mogę Ci halo odpowiedzieć po co to wszystko 😉
Z sentymentu, bo się człowiek przywiązał. Bo istnieją rzeczy o które warto walczyć do końca. Bo koń zaczyna się w końcu odwdzięczać za włożoną w niego pracę, serce i pokazuje, że jak chce to i on potrafi. Wiem, że to nigdy nie będzie koń-ideał czy misiowaty tuptuś. Pewne złe nawyki zakorzenione zostały głęboko i można je jedynie osłabić. Trudno. Wiem również, że z innym koniem może osiągnęła bym więcej, była dalej w jeździeckim rozwoju, może i było by mi łatwiej, mniej nerwów by mnie to kosztowało. Ale nie żałuję. Mój koń dał mi kilka ważnych lekcji, przede wszystkim o sobie samej 😉
Co poprawiłam, to wróciłam i znowu to samo (przez pewien okres czasu tak było), bo było dużo ludzi. Karmili z ręki, walnęli w łeb jak skubnął, albo batem na dzień dobry, a potem wołali "lusi weź mi go bo on nie daje się osiodłać". Takie życie konika szkółkowego, nie miałam szans zrobić więcej, a przykro mi było patrzeć.


To jest chyba najgorsze co może się przytrafić. Kiedy jeździłam w stajni w Chełmnie (pewnie znana wielu ze złej strony, ale nie to jest istotne) wzięłam się za młodą kobyłkę, której matka umarła przy porodzie. Była wychowywana przez człowieka, swoje przeszła. Praca z nią była odkładana i odkładana. Kiedy podrosła była z końmi na padokach, ale żadnej pracy z człowiekiem. Większość ludzi atakowała, bardzo się stawiała. Moja koleżanka chciała ją zajeździć. Ma podejście do dzikusów każdego rodzaju. Zajeździła ją, ale koń wrócił do nas i dalej nikt z nim nic nie robił. Później kilka osób coś próbowało, ale większość rezygnowała. W końcu zainteresowałam się nią. Zaczęłam się zajmować, wszelkie czyszczenie, lonże, wsiadanie. Było ciężko, okropnie. Nie raz kiedy szłam po nią biegła wprost na mnie ze skulonymi uszami, strzelała z zadu, dębowała. Wszystko ponad rokiem ciężkiej pracy przezwyciężyłam. Miała swoje humorki, ale byłam osobą, której zaczynała ufać. Przychodziła sama, przytulała się, kochała kiedy się nią zajmowałam. Innym też już nie robiła nic, chociaż zdarzały się zlośliwości, kiedy coś jej nie pasowało. Mogłam z nią wszystko robić jeśli chodzi o oporządzanie, karmienie itp. Na jeździe bajeczka. Mięciutka, reagująca, rozluźniona. Skoki cięższe. Bała się każdego straszaka pod przeszkodą. Spadałam tysiące razy, ale nigdy się nie poddałam. Na końcu skakałyśmy przez wszystko, każda reklamówka, obrus, płotek, deska, wszystko co było pod ręką. Doprowadziłam ją do poziomu srebrnej odznaki i skoków L (koń malutki, więc sporo to było dla niej). Pojechałam na zawody, bardzo szczęśliwa, udało się przejechać tak jak chciałam. Wróciłam do domu, po tygodniu przyjechałam do stajni. Koń sztywny, zupełnie nie reaguje na pomoce, beton... wystarczyło kilka jazd pod inną osobą. Połowę obozu ryczałam, udało mi się wszystko naprawić i zdać srebro. Ale skończyło się... Kiedyś do domu musiałam wrócić chociaż na kilka dni i nie znalazłam już sił, żeby wrócić do stajni. Koń poszedł w ludzi i nic po wszystkich obiecankach. Z jednej strony rozumiem, że koń nie będzie wiecznie stał i czekał, ale z drugiej strony jaki sens ma wieczne przyjeżdżanie i naprawianie wszystkich błędów rekreacji? Poddałam się i cholernie tego żałuje, ale już sama nie wiem co jest grosze. A z tego co wiem, to z koniem gorzej, bo powróciły bryki, dębowanie i złośliwość. Mimo wszystko, to był najcudowniejszy koń z jakim pracowałam i chyba żaden nie przyniesie mi już tyle szczęścia i satysfakcji z pracy, która włozylam. Nie wiem czy to dobry wątek na opisywanie takich historii, ale tą wieź z nią udało mi się zbudować, ale kiedy się udało wszystko, musiało się skończyć...

Uprzedzając wasze wątpliwości treningi odbywały się pod okiem trenerki i jej zasługą również było to, że wszystko nam się udało 🙂
pamirowa, dokładnie o to mi chodzi. I tak - jest jak piszesz. I może być wszystko ok o ile ambicje przykroimy do możliwości.
Jeszcze doprecyzuję to "wymagać czegoś więcej". Niekoniecznie chodzi o coś wymiernego jak wysokość parkuru czy dane ćwiczenie ujeżdżeniowe. Chodzi o trudności (ciągle nawracające) przy konia "wychodzeniu ze strefy komfortu". Że wspomnę araba brzask. Na palcu jest już całkiem ok. I część(!) sytuacji "na ziemi" jest całkiem ok. Ale - i niektóre sytuacje stadne/bytowe przerastają konia i brzask by chciała "czegoś więcej" - typu być pewną konia w terenie, nie musieć być czujną non stop.

Pracujemy z koniem, pracujemy, odczuwamy satysfakcję. Stopniowo jest lepiej i lepiej. Sama mam takiego konia, że po 4 latach wiem, że zdrowiej byłoby dla mnie, gdyby... skończył w rzeźni. Pewnie, przywiązałam się bardzo. Doceniam co oferuje. Ale nie mogę uczciwie powiedzieć, że to bezpieczne 🙁 Ani dla mnie - ani dla niego. Taki przykład. Zmieniamy stajnię (po kilku miesiącach). Trzeba przejechać wierzchem, niedaleko. Tylko... trzeba przekroczyć ruchliwą krajówkę. A tam, głupio się składa, straszne BIAŁE pasy na czarnym asfalcie. 40 min. "negocjacji". Przy asyście z ziemi - bo inaczej byłoby to samobójstwo przy wszystkich "gwizdających" samochodach. OK. Może (i jest) już być tylko lepiej. Jeszcze ze 2 krótkie "zacięcia" przy przekraczaniu mniejszych szos się przytrafiły - i spokój. Koń - malina. Aż dwa lata później przejeżdżam przez przejście dla pieszych. Nie wymyśliłam, że 2 daleko widoczne na horyzoncie samochody - akurat się... ścigają. Równolegle. Ponad 200/h. I panowie - patrzyli na siebie, zamiast na drogę. Dojrzeli nas - po hamulcach. Okropny pisk, zgrzyt najeżdżających na siebie blach. I konia - zacięło 🙁 Z przodami już na poboczu. Wrażenie rozpędzonej masy blach przejeżdżające przez... ogon konia - bezcenne. Sytuacja przerosła wierzchowca. A taki już był "pewny" 🙁 Dziękuję Aniołom, że nie cofnął krok (co wcześniej miał w zwyczaju). Mój koń potrafi być niewiarygodnie super. Ale PEWNY nie będzie NIGDY 🙁.
halo tez mam takiego konia. Trenerka na konsultacjach często mówi aby go do Rawicza zaiweźć... Z drugiej trony 120 skacze chętnie i z palcem w nosie  😉 no i mam go od poczęcia...  🤔wirek:
Tereny są praktycznie poza naszym zasięgiem - znaczy jeździmy an stępa i wracamy morzky - oboje. Za to ćwiczę w lesie ciągi, piafy , pasaże, capriole i nawet curbetta się przytrafi jak np. zając uchem ruszy  😵
No dobra, bardzo ciekawe rzeczy piszecie, ale co to ma do WIĘZI z koniem?
Bo ja uważam, że wypracowanie czegoś ze "świrem" to nie kwestia tego, że wytworzyła się jakaś "więź", tylko tego że człowiek nauczył się z tym koniem obchodzić i wyszkolił/podszkolił go. Wytwarza się pewna rutyna, w której koń zaczyna się czuć bardziej komfortowo... i tyle.
Oczywiście jak ktoś lubi, to może to wszystko umownie i w skrócie nazywać więzią. Ale moim zdaniem to lekka nadinterpretacja tego słowa. 😉
To człowiek musi znać konie (wcale niekoniecznie tego konkretnego konia), a nie koń człowieka. Jak się pracowało z kilku/kilkunastoma "świrami", to praca z kolejnym zaczyna być co raz łatwiejsza, pomijając że zawsze pozostaje czasochłonna.

a raz jak mama obok mnie stała to ją zaatakowała (zazdrosna jest bardzo)
A to już gruba nadinterpretacja. 😉
ushia   It's a kind o'magic
05 lutego 2014 09:04
Julie - to juz dawno stwierdzilismy ze autorce watku nie chodzi o wiez z koniem tylko jak sobie z nim poradzic

natomiast ja zawsze nawiazuje wiez z koniem ktorego odrabiam
nie bredze tu o wielkiej milosci i nie mam zludzen ze kon jest szczesliwy widzac mnie z daleka, ale nie potrafie pracowac nie nawiazujac dialogu z koniem
nawet jak jest proba sil
"moje" konie ucza sie mi ufac
cos wiecej niz rutynowe "bezpieczne" czynnosci

dlatego tez pewnie bede skazana na popaprance, bo sie do nich przywiazuje 😉
Oj, ja też się przywiązuję i mam sentyment do wielu "trudnych" koni z którymi pracowałam. 😉 No ale nie łudzę się, że one tą więź emocjonalną współodczuwają.
Oj, ja też się przywiązuję i mam sentyment do wielu "trudnych" koni z którymi pracowałam. 😉 No ale nie łudzę się, że one tą więź emocjonalną współodczuwają.


No coś tam współodczuwają chyba? Bo jednych "nie lubią" = boją się a innych tak tolerują, przychodzą, niuchają po kieszeniach.
Moja Tania ewidentnie kocha Tresera. Niedawno podjechałam autem na wybieg. Wysiadłam, wołałam, machałam marchewkami i nic. Była strasznie zajęta wdzięczeniem się do młodych ogierków. A jak Treser się z auta wyłonił, nie wołający i bez marchewek to z wielkim rżeniem przygalopowała do niego od razu.
My robiliśmy wiele takich prób. Bo mnie gryzła zazdrość.  😉 I zawsze jest tak samo: ja- chodzący zasobnik marchewki, on- do niuchania, niuniania.
Zawsze, puszczona luzem, parkuje przy nim. Nawet gdybym ja była marchewką obwieszona jak choinka.
ushia   It's a kind o'magic
05 lutego 2014 09:35
Julie -  jak pisalam, nie mam zludzen co do wielkiej milosci ze strony konia

ale to nie sa skomplikowane zwierzatka - jak jestes dla nich mila to cie lubia
konie z ktorymi pracuje  / pracowalam przychodza do mnie na pastwisku
oczywiscie nie bez znaczenia jest tu natural-horse-marchewka-ship, ale mimo wszystko zdaja sie mnie lubic
jak se powymyslam dziwne rzeczy w stylu masazy czy stretchingu to staraja sie zakumac o co mi biega
niektore przychodzily jak cos sobie zrobily po pomoc
moj wlasny pokazuje ze sie zmeczyl na lonzy - jest grzeczny i dalej pracuje, ale sie komunikuje

nie twierdze ze mnie kochaja - ale sie porozumiewamy, dwustronnie, i one zdaja sie o tym wiedziec, a to juz jakas wiez jest 😉
Ciekawa dyskusja :kwiatek:

"a raz jak mama obok mnie stała to ją zaatakowała (zazdrosna jest bardzo) " - to raczej wygląda na dominacyjne zachowanie.
Mam w stajni dwie klacze z podobnymi zapędami. Jedna nie moja więc po prostu unikam podchodzenia a jak już trzeba to od razu staram się dać  do zrozumienia, że przestawiać to mogę ja co najwyżej🙂 Ale to trudny przypadek. Nie chciałabym mieć takiego konia...:/
Florentyna tez ma zapędy dominacyjne ale "odganiać ode mnie" próbuje na szczęście tylko inne konie a nie ludzi!
Wyczytałam dwa sposoby jak sobie z tym radzić i działają🙂 Pierwszy to kiedy jestem z nią to JA odganiam inne konie poza jej "strefę osobistą" . Przejmuję obowiązki szefa w jej mniemaniu i bardzo szybko ze szczurzącego się nerwusa robi się potulny baranek.
inna sytuacja - kiedy jestem z  innym koniem nie pozwalam Florentynie podchodzić. To ja decyduję kogo w danym momencie "ochraniam".

Z czyszczeniem i siodłaniem na trawie mielismy typowy problem🙂 Koń tylko czekał az ja się odwrócę i "siła grawitacji" powodowała , że paszcza spadała na trawę🙂 A od tego już tylko krok do wędrówek po ciekawsze kępki🙂
W tym akurat przypadku zadziałała 'sprawiedliwość". Daje jej się popaść przed czyszczeniem i po. W trakcie ma być trusia. Ustawiam ją ciągle i ciągle i ciągle w pierwotnej pozycji ciała i glowy. Do znudzenia. Szybko skojarzyła o co chodzi i stoi grzecznie czekając na koniec czyszczenia/siodlania i nagrodę.

Oststnio miałam też problem z naszą stajenną wariatką przy zakładaniu ocieplaczy. Po przyuczeniu w boksie na kantarze zaczęłam jej zakładać te ocieplacze kiedy jadła kolację - bez wiązania. No i któregoś razu przegapiłam moment, Kara zdążyła zjeść a ja wchodzę z ocieplaczami.
Kwik - atak. No ekstra...
Wyjścia widziałam dwa: kantar i praca albo powrót do sytuacji znajmomej czyli dokładka kolacji i zakładanie.
W przypadku innego konia zdecydowałabym się oczywiście na przepracowanie tematu. Ale było późno i doszłam do wniosku, że spróbuję drugiego wariantu.
Pójście na łatwiznę - generalnie- bląd wychowawczy.
Ale jest to koń naprawdę dziwny (czasem mam wrażenie, że nieco autystyczny) i najbezpieczniej dla wszystkich jest po prostu go nie denerwować.
Oczywiście udało się założyć ocieplacze bez problemu.
Na drugi dzień z ciekawości wpuściłam konie nieco wcześniej i weszłam założyć ocieplacze po kolacji. I było w porządku!
Ktos mi to wytłumaczy? Bo ja nie rozumiem do końca jak ten jej koński mózg działa🙂
Jak przyjeżdżam do stajni (pensjonat) moje konie bardzo często się drą z pastwisk
Co to znaczy - dokładnie nie wiem, ale to miłe że witają rżeniem. Na innych ludzi tak nie reagują. Chodzą w stadach.
Jeśli je wywalę na pastwisko przy "mojej" stajni i się kręcę - też gadają do mnie po swojemu... czasem aż za bardzo - na każde moje "no i dę już idę" jest rżenie... Stoją wówczas min z 4 konie - 2 moje, 2 koleżanki.
Kobyła puszczona luzem na hali stoi przy mnie i "szczurzy się" na inne konie. Łazi, gdy sprzątam kupy i pilnuje aby inny koń za blisko nie podszedł. Jestem jej stadem  😉 Co więcej ze mną na hali - bez innych koni - jest w miarę spokojna. Jesli chce ją wziąć ktoś inny a koni na hali nie ma - to histeryzuje
To chyba jakaś tam więź jest  😉

Jej syn dzierżawiony - podczas treningu na mój widok niejednokrotnie rżał i wywoził w moją stronę...  🤔wirek: Przestałam przychodzić na treningi  😵
Kiedyś miałam sprowadzić konia z padoku. Nie mojego, ale zaprzyjaźnionego. Na drodze nam wyrósł tłum ludzi, aut i Bóg wie tam czego.Same straszne, straszliwości. Inne konie już były sprowadzone. Koniowi włosy stały dęba a mnie jeszcze bardziej. Już widziałam siebie wleczoną w województwo, na oczach gawiedzi. Pomodliłam się , poszłam i mówię do konia:
- Słuchaj, nie róbmy cyrku. Co się mają z nas śmiać? Idziemy jakby nigdy nic.
Koń do mnie:
-Dobra, ale ty idź pierwsza.
Ja:
-Ok, ale ty mi nie wskocz na plecy, jakby co.
Koń:
- Hm... no postaram się, ale nie obiecuję.
No i poszliśmy. Oboje pogwizdując pod nosem "Wio koniku". I było idealnie. Pokazowo grzecznie. O! I jest więź? Jest.
Oczywiście, konie robią różne miłe rzeczy, które my lubimy interpretować jako wyraz uczuć wyższych do naszej osoby. I nie ma w tym nic złego, dopóki jest się świadomym, że to nie do końca tak. 😉
_Gaga, Myślę, że można by Cię z łatwością podmienić na inną osobę, podobną do Ciebie, przyjeżdżającą o tej samej porze, podobnym samochodem, podobnie wyglądającą/ubraną, tak jak Ty mającą duże doświadczenie w pracy z końmi, zachowującą się tak samo jak Ty przy codziennych rytuałach... i zaraz by rżały tak samo na nową Ty. Sad but true... 😉
Przekonałam się o tym nie raz, zaczynając nową pracę, w nowym miejscu.
Konie kochają rutynę tego samego miejsca i tych samych czynności. A wykonawcę tych czynności, (pod warunkiem jego doświadczenia) naprawdę łatwo zmienić.

Tania, No ja rozumiem. Ale to bardziej jest tak, że Treser zna konie, a nie konie Tresera.
U obcych koni też natychmiast by miał "autorytet", mogę się założyć. 😉
Julie możliwe, chociaż podobnie sięzachowują gdy przyjeżdżam o różnych porach (weekendy, urlop) a one w tym czasie są na różnych pastwiskach. Mi jest miło - a z czego wynika ich zachowanie - po co wnikać, skoro mi miło?  😉
W domu ich rżenie i przyłażenie / przybieganie z pastwisk było normą i niczym dziwnym... Byłam przekonana, ze w pensjonacie - gdzie mają własne duże , osobne stada będzie inaczej - a nie jest  🙂
No dobra, to już nie wnikam. 😉
Oj, no tak jest jak Julie piszesz. Ale o ile fajniej jest wymyślać historyjki. I o ile wtedy łatwiej tę mityczną więź z naszej strony budować.
Nie batem  versus kopanie, tylko rozmową.  😉
Treser to ma jakąś "właściwość" jak postać z kreskówek. Kiedy siedzimy obok siebie to kot zawsze wskakuje na jego kolana. A to ja, kota, łotra, podkarmiam zawsze. Stróżujący pies nocą się zakrada i kładzie w łóżku obok Tresera. I udaje, że śpi jak zabity i spał tu zawsze.
Nie no wnikaj  😉 Wiem co masz na mysli - moje konie mnie nie kochają (o ja biedna buu) hihihi

Oczywiście większość tego typu zachowań to zachowania wyuczone. Prosty przykład: mam konia po operacji oka. Oko od lat codziennie zakrapiane. Konia wołam wyciągając krople z kieszeni - zwierz nastawia prawe oko przekrzywiając łeb aby było szybciej. Szybciej = szybciej cukierek czyli się opłaci i przyjść i łeb przekrzywić i stać spokojnie.

Nie wiem jednak jak wytłumaczyć zachowanie dzierżawionego ode mnie wałacha... dlaczego wywoził w moją stronę gdy pojawiałam się na treningu? Pod siodłem nigdy się z nim nie "cackałam" (typ ciekawskiego dominanta) zatem nie było skojarzenia ja = wolne...

Taniu są ludzie do kórych zwierzaki zwyczajnie lgną. Nie wiem czy to zapach, czy zachowania podśwaidome jakieś... ale tak jest. I tacy się łatwiej ze zwierzakami dogadują  😀
przeczytaląm całość. bo mimo niezachęcającego tytułu (grożącego czary mary naturalsowym, a nei normalnymi, zdrowymi relacjami - chyba jestem przewrażliwiona :P), to od początku świetna, merytoryczna dyskusja!

aż... pojawia się marecca ... koń coraz bardziej znarowiony, trener, pomoc "real" nia potrzebna, konia zrobi do dużego sportu, no chyba, że wcześniej albo ona jego albo on ją zatłucze. sama też nei jeździ/zna się dobrze - bo i na trenerów rodzice nie dają, nie dawali.
i na pocztek zero "zjedzenia" bez poruszenia podstawowej kwestii "twój??", rady bic/nie bic jako pewniki, bez pewności czy opis przypadku jest prawidłowy (a nie jej odczucia mylne), co i jak umie dziewczyna.
okazuje się, że koń nie jest  jej, no i porady zaczynaja być ciut bardziej wyważone
ale...
nadal brakuje podstawowego pytania CO NA TO WŁAŚCICIEL KONIA???

przychodzi nastolatka, koń niebezpieczny i coraz bardziej narowisty (z opisu jej wynika, raz że lepiej, raz że coraz gorzej), nie wiadomo co umie, jakie ma doświadczenie, czy ma "zmysł" - no tego my po opisach sie domyślamy (że nie ma).
- czy w ogóle wie i zgadza się, żeby dziewczyna konia "trenowała"?
-koń może ją zabić, uszkodzić (radzenie żeby "kopać" (czyli zdominować, przełamać jego dominacje)się z koniem nie jest dobrym pomysłem dziewczyny - jeśli nie umie tego robić - to ją ten koń zabije! albo choć sie znarowi jeszcze bardziej. tak samo z niebiciem - ma pozwalać sie kopać? .... to jak już opisałyście - zaj...biście trudne wypośrodkować i wiedzieć kiedy ustapić, kiedy powiedzieć nie, kiedy ... itd.
-ona konia może popsuć jeszcze mocniej....

czy własciel taki głupi, że ryzykuje specjalnie, czy naiwny, że wierzy w zaklinaczke? trenerke..(bo patenty, lonżowanie, praca z koniem....)

a może cała wina leży w niej nie w koniu? nie radzi sobie, to koń dominuje? a ona wielka trenerka opowiada jaki to ma ciężki przypadek.... a koń na co dzień jest normalny - dlatego i właściciel pozwala jeździć?

tak czy siak, uważam, że za znarowione konie powinny sie brać osoby, które mają więcej doświadczenia w narowach niż dany koń. tak,żeby pokonać doświadczeniem - bo siłą się nie da.

a więź z koniem to nie tylko wydawanie mu poleceń i absolutne wykonywanie tych poleceń ez własnej woli konia. to coś więcej, coś czego bez przebywania z nim, słuchania, zrozumienia i akceptacji nie da się ani nauczyć, ani zrozumieć, ani nawiązać...
Julie, tą "zazdrość" tak zinterpretowałam nie na podstawie tej jednej sytuacji, żeby nie było co to ja naiwna i konik mnie kocha 😁. Absolutnie nie twierdzę tak. Moim zdaniem jedyne co to mi ufa i traktuje jak swoje stado, szanuje i respektuje moje zdanie, stara się przypodobać. Gaga opisała coś co i u nas jest, jak posadziłam kogoś na kobyłę to często gęsto zamiast słuchać jeźdźca szła do mnie, wszędzie za mną łazi, próbowała mi nawet do siodlarni wejść kiedyś. Opanowała się już. Nie wolno to nie wolno, zostań to ma być tam gdzie jest. Nie stosuję smakołyków w pracy z nią, w ogóle jej nie dokarmiam, nie obszukuje mi kieszeni, ani nic, tylko podchodzi i się nadstawia do miziania. Dla niej najważniejsze jest być blisko. W lecie siadałam na wybiegu, a ona stała obok, trawa nie była interesująca, tylko mizianie mnie po nogach. Luzem czy na ogrodzonym, czy na wolnej przestrzeni zaraz przybiega jak zawołam. Z tą zazdrością to interpretujemy tak jej pokazy złości i odganiania każdego człowieka/konia/psa, który podejdzie jak ona akurat sobie umyśliła mnie pilnować. Zwykle woli sama odejść, żeby nie mieć z kimś do czynienia i obywa się bez sytuacji stresowych, ale przy mnie niestety jest inaczej. I to jest naszym największym problemem, zachowanie wobec obcych, a nawet i znanych osób. No, ale muszę stwierdzić, że koń coraz bardziej normalnieje nawet dla tych ludzi, jest spokojniejsza. Poza tym nie ma z nią problemów. Cud miód i orzeszki, a w teren koń jest niezastąpiony, bo wejdzie wszędzie, nie ucieka w panice, lubi prędkość, ale tylko jak pozwolę. Prawdziwy relaks z wodzami w jednym palcu. Także też myślę, że to jakiś rodzaj więzi. Nie miłość, ale koń nauczył się, że ta osoba nic nie zrobi, jej trzeba słuchać i szanować - ot cała magia jak dla mnie 🙂 w pewnym sensie manipulacja nawet.

Milenka, tak, to jest dominacyjne zachowanie. Zawsze udaje jej się kogoś zastraszyć. Leci takie bydlę z absolutnym szczurem i zębami na wierzchu, a metr przed tobą ucieka w inną stronę, ale człowiek się cofnie jak jej nie zna i amen, koń ustawiony. Forumowa Kasik dzielnie walczy przy struganiu z kobyłą, bo jedna i druga uparte, ale niestety koń ani myśli ustąpić. Przy mnie jeszcze luz, ale raz poszłam po coś tam i jak wyszłam z siodlarni to koń z entuzjazmem leciał w moją stronę, bo jakimś cudem się odwiązała, czy tam odpięła.

Bardziej konia nie zmienimy, właściwie poza czasem drobnymi problemami natury rozpuszczonego złośliwca to jest naprawdę wspaniała, wybacza mi wszelkie błędy, ostatnio taka zdenerwowana przyszłam, że przy czyszczeniu dostała metalowym zgrzebłem w łokcia.. autentycznie przepraszałam konia, ale się nie przejęła, za to jak kto inny gdzieś niechcący zrobi gwałtowny ruch to odskakuje jakby ją oparzyło, fuknie i stoi dalej. Nawet ostatnio postępy robi, bo zaczęła miziać po kurtce mojego chłopaka, gdzie bym nie pomyślała, że mu podejść pozwoli.

Poza tym kilka osób twierdzi, że zachowanie koń ma podobne do mnie 😂

I właściwie nie mam nic więcej do powiedzenia na ten temat, żeby nic nie powtarzać, zobaczymy jak się dalej potoczy i Wam też życzę sukcesów jak najwięcej z wariatami i nie wariatami 😉 Tym, którzy się podejmują i tym, którzy się nie podejmują "odrabiania świrów" 🙂 Pewnie jak będę po 30stce to przerzucę się na normalniejsze egzemplarze, ale póki mam siły, chęci to mi to pasuje 🙂
Oj, no tak jest jak Julie piszesz. Ale o ile fajniej jest wymyślać historyjki.
No pewnie, że fajniej. Zwłaszcza jak Ty taką historyjkę napiszesz! :kwiatek:
Ale wiesz... ta którą opowiedziałaś powyżej, by się nie skończyła tak godnie, gdybyś to Ty nie wiedziała jak się zachować i nie zaproponowałabyś szanownemu koniowi, żeby nie robić cyrku. 😁 On by z taką inicjatywą raczej nie wyszedł.

lussi, No to fajnie, że się rozumiemy. Różnica polega tylko na tym, że ja uparcie wstawiam ludzkie uczucia w cudzysłów, jeśli używam ich w odniesieniu do koni.
A ja myślę, że takie próby interpretacji końskiego zachowania (kocha, nie kocha, jest przyzwyczajony, każdy inny mógłby mnie zastąpić itd.) są bardzo naciągane.
Mam styczność z końmi przez większość swojego życia (z czego min. 10 lat takiego intensywnego codziennego kontaktu i pracy z kilkoma końmi jednocześnie) a uważam, że nadal nie znam koni i potrafią mnie one tak zaskoczyć, że zbieram szczękę z podłogi.
Potrafię mniej więcej przewidzieć jak zachowa się w danej sytuacji mój koń.
Uważam, że jakiś rodzaj więzi między nami jest (lgnie do mnie, łazi za mną jak pies, na padoku zostawia stado i przychodzi stać przy mnie jak tylko się pojawię w polu widzenia) ale nie jestem w stanie stwierdzić z czego ta więź wynika i jakie są jej prawdziwe przyczyny.
Niby są jakieś badania naukowe na temat końskiej psychiki, IQ, emocjonalności... ale jakoś nie do końca mnie to wszystko przekonuje.
Może nie doceniamy koni i ich emocji, zdolności do przywiązywania się a nawet odczuwania jakiś tam uczuć (sympatii, empatii).
A może je przeceniamy i nadinterpretowujemy ich zachowania?
To tylko konie wiedzą 😉
(...)
Ale wiesz... ta którą opowiedziałaś powyżej, by się nie skończyła tak godnie, gdybyś to Ty nie wiedziała jak się zachować i nie zaproponowałabyś szanownemu koniowi, żeby nie robić cyrku. 😁 On by z taką inicjatywą raczej nie wyszedł.
(...)

No on miał już własny PLAN, jak wyjść. Z wrotami i w "więzi" ze mną w charakterze latawca na końcu uwiązu. Ale to było łatwe: wyczytać co ma pod grzywką. Wystarczyło w oczy popatrzeć. Ten "błysk" łatwo dostrzec.  😉
Dla mnie więź z koniem to nie żadne "koniś mnie kocha" i żyć beze mnie nie może 😉 Ja więź z koniem rozumiem jako zaufanie, poczucie bezpieczeństwa, komfortu i szacunek. Po prostu. Żadne tam metafizyczne czary-mary. Jak koń się przy człowieku czuje bezpiecznie, bo wie że krzywda mu się nie stanie, bo człowiek ma spokojne podejście i jest sprawiedliwy, to wg mnie jest więź. Człowiek szanuje konia, a koń człowieka. Koń czuje się przy człowieku bezpieczny, bo traktuje go w swoim pojęciu jako przywódcę stada.
i jeszcze jedno spostrzeżenie.
czy wiecej ma się doświadczenia (teoria+PRAKTYKA) tym więcej szykamy, zastanawiamy się, pytamy, szukamy.
gdy komuś tego brakuje - leci na skróty.
"jeśli koń na obrazu umie stawać dęba, to i mój może, jak ktoś tamtego nauczył - to i ja moge" - bez analizy co to za koń, gdzie, kto uczył (co sobą reprezentował), jak to wpłynęło na konia i otoczenie...
jeśli się rzuca to przywalić.... itd

ja moge do Tanii (i wielu tu zgromadzonych) powiedzieć "jak zaatakuje to oddaj" albo "nigdy nie uderzaj" - bo wiem, że będzie wiedzała  JAK i KIEDY to zrobić. rozpozna de delikatne różnice miedzy strachem a agresją z dominacji. nawet nie trzeba jej takiej "porady" rozwijać - bo co i jak dla neij jasne. bo ma DOŚWIADCZENIE. a jak będzie miała wątpliwości, to się wycofa lub poradzi na miejscu - bo na tym właśnie mądrość polega.
ale nie powiem tak do dzieciaka samouka i to nieznanym doświadczeniem...

mozemy sobie też pisać w kochaniu, o synkach/córeczkach, o gadaniu z koniem itd - bo wiemy że to nie jest wszystko, to tylko skrót myslowy - taki miły akcent, powierzchnia. bo "pieszcząc" się czy nie - i tak robimy swoje, prawidłowo. i my i koń znamy granice - wiec pozwolić sobie można na nazywanie miłe dla serca 😉 nie każde zachowanie trzeba analizować jako odruch warunkowy czy bezwarunkowy - tak na płaszczyźnie biologicznej. jeśli coś jest miłe, a nie szkodzi - niech miłe (czary mary metafizyczne nawet albo typowo ludzkie nazwy uczuć) pozostanie! czy komuś to szkodzi? a pomaga - o miło 🙂  (jak to np gaga opisała) a jak jest miło to (tu biologia 😉 ) wydzielają sie związki dzieki którym jestesmy szczesliwi- i zdrowsi .... 😉 i żadnego czary mary nie ma - czysta biologia 😉
No więc właśnie, my trochę inaczej pojmujemy więź. Kojarzy nam się z tęsknotą, jakąś bliskością fizyczną, nazywaniem relacji w jakiej się obecnie z daną osobą znajdujemy, konkretnymi emocjami etc. Ale budowanie więzi człowiek- koń to coś zgoła innego. Tutaj więź polega na tym, że dołączamy do stada i zajmujemy w nim konkretną pozycję. Możemy zostać partnerem, szefem, albo "majtkiem pokładowym" 😉 Wiadomo, że najbezpieczniejsza i najbardziej komfortowa (zazwyczaj) dla każdej ze stron jest opcja pierwsza, bądź druga.
To tak słowem wyjaśnienia dlaczego nazwałam wątek tak, a nie naczej.
A ja właśnie z tym dołączanie do stada to mam wątpliwości. Koń jest udomowiony. Czyli wie, że jest człowiek, krowa, pies, kura.
Nie stado koni. Nie przekonuje mnie szukanie pozycji w stadzie. Można podpatrzeć coś, ale tak wprost się umiejscawiać?
To rolnik, który ma kury, musiałby co rano piać i bić skrzydłami na dachu.
Dava   kiss kiss bang bang
05 lutego 2014 12:55
Horse-art bo jak ktoś jest mało inteligentny (czy wręcz głupi) no to niestety, mało kiedy będzie się zastanawiał, nie będzie wyciągał wniosków (nawet z błędów innych ludzi), nie będzie słuchał (albo będzie wybierał tylko to co mu pasuje😉 itd.

Tania umiejscow się to może pobawią się z Tobą jak z innymi końmi (zębami i kopami)  😉 Jasne, że koń wie, że człowiek to człowiek.
Stado? Serio? Ja słyszałam już nie raz, że jak koń coś zrobi źle to trzeba go odrzucić od stada (w sensie nie od koni na padoku)  😜 😁

-> mój koń też rży jak mnie widzi, jak zawołam to przyjdzie do mnie (albo sam, nawet jeśli ktoś inny na nim siedzi), jak zapląta się w uwiąz albo coś to będzie stać i czekać aż odplątam, łazi za mną po placu itd. ale czy to znowu takie niesłychanie, nie powiedziałabym.
Koń to nie pies, jak nas nie będzie to i tak będzie jeść, nie umrze jak zmieni się mu właściciel itd. Nie ma co z koni robić unicornów  😉
No i ja tak myślę, że to "stado" i "role" to jakoś tak tylko umownie się stosuje. Bo dosłownie, to ja dziękuję. Może lepiej być sobą?
Ssakiem Naczelnym? Z dużym mózgiem. I władzą nad marchewkami.  😉
Dava a ktoś tu z koni robi unicorny? Serio? 😉
O właśnie wszystko się rozchodzi o nazewnictwo, bo jak widać każdy inaczej sobie dane słowo interpretuje. Wiadomo, że konie głupie nie są i wiedzą, że człowiek nie jest koniem. Może zamiast słowa "przywódca stada" lepiej używać partner/opiekun? Bo dla konia nigdy nie będziemy stadem w takim dosłownym pojęciu.

Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się