Hej, obiecałam, że napiszę, co u nas.
Przepraszam, że dopiero teraz, wiecznie nie mam czasu.
Nadrobienie zaległości w czytaniu nawet nie wchodzi w grę, gratuluę wszystkim rozwiązanym, którym nie gratulowałam i gratuluję przyszłym mamom przyszłych przygód.
Teraz pewnie nawet większość z Was mnie nie kojarzy...
A więc, zaraz minie rok, odkąd się zwinęliśmy z Polski. Niestety dopiero teraz zaczyna nam się układać trochę lepiej, muszę przyznać, że ciężko było czasami. Trochę inaczej sobie to wszystko wyobrażałam, nawet założyliśmy, że jak po 3 miesiącach się nie uda, to wracamy. Zawsze, jak chcieliśmy ruszać w drogę powrotną, działo się coś pozytywnego, co jednak skłaniało nas do pozostania w UK.
No nic.
W grudniu udało nam się wynająć domek, zamieszkaliśmy pod Londynem.
Ja ciągle szukam pracy (myślałam, że łatwiej mi pójdzie, bo ogłoszeń jest pełno), z drugiej strony mojemu mężowi teraz wpada coraz więcej zleceń, więc ja siedzę w domu z dzieciakami (docelowo mialo być na odwrót, no ale cóż)
Czy tęsknimy?
Ja mało. Jestem jedynaczką, lubię być sama. Wystarcza mi kontakt przez skype z rodzicami. Im na pewno brakuje kontaktu z wnukami, wiem to.
Niestety mam czasem wrażenie, że rodzina ma trochę... satysfakcję, że nam nie do końca się życie toczy tak jakbyśmy chcieli i wyczekują tylko, kiedy powiemuy, że wracamy.
Tak naprawdę myślę, że nie mamy na razie do czego wracać. Póki nas tam nie potrzebują, to sobie tu pobędziemy, bo jest po prostu łatwiej. Finansowo, organizacyjnie itd. Jedynie babci brakuje, żeby ktoś czasem z dziećmi pobył. Może mnie w końcu będzie stać na opiekunkę.
Bardzo pozytywne wrażenie mam o Polakach, których tu poznałam. Nie mieszkam po polskiej stronie miasta, dlatego nie jest ich tu tak dużo, ale naprawdę można na wszystkich polegać.
Mimo wszystko odpowiadam na ogłoszenia o pracę w Polsce, a co. Jeżeli będzie satysfakcjonująca, to czemu nie.
Za koniem chyba najbardziej tęsknię. Jest nadzieja, że wreszcie go przywiozę.
Mój mąż, jako człowiek bardzo rodzinny tęskni strasznie za wszystkimi. Mnie się nie spieszy znowu do tych codziennych drobnych kłótni domowych i wpiep..ania się w nasze życie.
Myślę, że dzięki temu wyjazdowi wreszcie się mogliśmy usamodzielnić. Wreszcie nauczyłam się np. robic kluski leniwe 😉 Jednak zupełnie inaczej się mieszka z rodzicami/teściami, a inaczej jak można polegać tylko na sobie i mężu.
No nic. Tomek chodzi do przedszkola (na 3 godziny dziennie). Od września idzie do `szkoły`, już na cały dzień.
Nieźle mu idzie - zaczyna się normalnie komunikować po angielsku - jestem z niego bardzo dumna, np. na wizycie u okulisty wiedział, co sie do niego mówi (typu `stań tam, zasłoń oczko, co to za zwierzątko?`. Odpowiedź padła oczywiście po Polsku).
Z drugiej strony - mam z nim `problemy wychowawcze` - jest straszną, miauczącą marudą. Teraz właśnie słucham jaki to naleśnik jest zły, bo się nie klei. Każdy powód jest dobry, żeby ponarzekać, poryczeć się, położyć się na ziemi i płakać. Normalnie ja szału dostaję.
Nie wiem, czy to przez to wczesne wychowanie dziadków (dostawał zawsze to, co chciał), czy też teraz zazdrość o siostrę. Czy po prostu jest taka maruda.
Alicja za to... wie, czego chce, ale dużo łatwiej z nią negocjować.
Jest strasznie fajna. Ciągle się śmieje.. Najbardziej lubi siedzieć na dworze i grzebać w ziemi gołymi rękami. Dużo łatwiej jej przychodzą zmiany w życiu, np zmiana łóżeczka itp. Tomek ma wszystko z zegarkiem w ręku, czasem trudno mu np. zmienić pidżamę (bo on chce `tą co zwykle w małpki`).
No i tyle.
Załączam zdjęcia dzisiejsze znad zupy pomidorowej.
sorry za kobylasty tekst, ale chyba mamy teraz okres Wielkiego Postu, to sobie pozwoliłam sesesese