Koniec z jeździectwem?

najgorsze jest, jak ktoś nam wmawia (np instruktor), że koń na którym siedzimy jest och i ach, tylko my jestesmy dupa.. a takich teoretyków niestety nie brakuje. a kolejnym zniechęcającym faktem jest sprzęt szkółkowy. Po ost jeździe mam wielkie siniaki na wew str. "kolan" (stare, twarde poduchy), chociaż zupełnie nie mam tendencji przyciskania kurczowo kolan itd. Anglezować już pod koniec nie mogłam. ale to ja marudze, wiecznie narzekam itd.  🙄 
i weź tu człowieku się nie zniechęć do jazdy. ja jeszcze wiem, że są na świecie konie, na których jazda była dla mnie przyjemnością, ale koleżanka, którą ost zabrałam do stajni (nie jeździła po dłuższej przerwie) po pierwszej jeździe podziękowała i wcale jej się nie dziwię. koń totalnie olewający wszystko, zmanierowany etc. omordowała się dziewczynina te 40 min i jeszcze słono musiała zapłacić.
ciekawa jestem czy w niemieckiej stajni odzyskam chęć do jeździectwa.. jakby co, to to dopiero na wakacjach  😉
tunrida wierz mi, ale nawet jak jedziesz w terenik na tuptusiu to może przeszkadzać, że jest uwalony itp.

Ja ostatnio wsiadałam na konie kumpeli, takie z kameralnej szkółki, ale bardzo przyzwoicie ujeżdżone, chodzące skoki i wkkw na poziomie amatorskim z palcem w nosie i bardzo źle się czułam w związku z faktem, że koń idzie byle jak. Niby co mnie to obchodzi, przecież wożę się dla przyjemności, ale niestety przyjemność takiej jazdy była taka sobie. Chyba nie umiem się przestawić na jeździecki tumiwisizm  🤔
Nalle   Klapiasty & Mała Cholera
04 grudnia 2010 08:37
Nic w tym dziwnego, na pewnym poziomie satysfakcję przynoszą efekty pracy z koniem, a nie jazda sama w sobie.

Może właśnie dlatego w momencie, kiedy nie byłam jeszcze zdecydowana wrócić, większą frajdą było dla mnie wsiadanie i praca z cudzym koniem, gdzie drobna zmiana sposobu jazdy i zwrócenie uwagi na detale dawały natychmiastowe pozytywne rezultaty.
Lena- dlatego piszę o SAMOTNYCH DŁUGICH terenach na uwalonym tuptusiu. Bo wówczas NIE przeszkadzało by mi to, bo zajęta byłabym nie jakąś tam współpracą z koniem, ale podziwianiem widoków i przebywaniem na łonie przyrody. I samo to sprawiałoby mi frajdę.

Jeślibym zaś taki teren miała mieć z kimś jeszcze, wówczas automatycznie nie zajmowałabym się przyrodą, tylko skupiałabym się na tym jak koń idzie i wkurzałoby mnie to, że idzie źle.
To jest ta różnica. Może dla kogoś nieistotna. Dla mnie akurat BARDZO.
Chyba przyszła kolej na mnie i się wypaliłam. Może to chwilowy kryzys, ale już około pół roku nie mam satysfakcji z jazdy(z obcowania z końmi owszem, ale nie z jazdy). Stanęłam w miejscu, na mało którym koniu dobrze mi się jeździło. Dochodzi do tego zbliżająca się sesja, w połączeniu ze sporą odległością od stajni nie sprzyja to mojemu jeździectwu. Zakończyłam współpracę, która teoretycznie dawała mi możliwości rozwoju więc powinnam żałować, jest inaczej. Nie mam już takiego zapału jak kiedyś, nie rajcuje mnie praca przy koniach za pół darmo. Coś ze mną nie tak? Postanawiam(bo nie jestem jeszcze pewna) rzucić jeździectwo, chociaż wiem, że nie jest to łatwe. Na samą myśl czuję się nieswojo  🤔wirek:Może jak skończę studia i zapracuję na swojego konia to do tego wrócę... Musiałam to z siebie wyrzucić  🙄
Moon   #kulistyzajebisty
20 maja 2011 17:35
Barbor, u mnie w zasadzie było podobnie.
Czując podskórnie, że to schyłek mojego jeździectwa, było mi też nieswojo, czułam co jakiś czas ukłucie takiego strachu " I co dalej? Dam radę w ogóle, tak bez koni?", wszystko bez czego kiedyś nie mogłam żyć, co wydawało mi się końcem świata nagle zrobiło się chlebem powszednim i - ani się obejrzałam a naprawdę przestałam jeździć, beż żadnych 'ostatnich razów', łzawych pożegnań i takich tam. Przekonałam się, że nie ma ludzi niezastąpionych i że w tym sporcie nie ma sentymentów i koniec pieśni. Nie jeżdżę regularnie jakieś 4,5 miesięcy, czy tęsknię? Nie wiem. Na pewno tęsknię do takiej prawdziwej jazdy, pracy nad sobą i swoimi słabościami. Nie tęsknię natomiast zdecydowanie nad bezcelowym wożeniem tyłka dla 'przyjemności'. Ani w terenie, ani w znanym towarzystwie, ani na placu - Nie sprawia mi to frajdy i już.
... Czasem mnie tylko przeraża to, że jest zupełnie 'normalnie'. Zupełnie jakbym kiedyś nie spędzała połowy dnia w stajni, jakbym nie żyła w tym światku.
Kilka miesięcy temu postanowiłam rzucić jeździectwo, bo nie miałam szans rozwoju. W sumie nadal jako takiego nie mam, ale wcześniej nie miałam nawet okazji obcować z końmi. Obecnie raz na czas jestem u koleżanki (ale i to szczęście niebawem się skończy..) Z początku, kiedy postanowiłam, że kończę z tym miałam wyrzuty sumienia, czy aby na pewno jest to moje hobby, skoro tak łatwo z niego rezygnuję. Czy na serio to kocham, skoro tak bezproblemowo się godzę z porzuceniem tej pasji. Że tak łatwo się poddaję. Że nawet mi tego nie brakuje. Nie aż tak jak może powinno. Choć co jakiś czas mam doła, wspominam i marzę i w tedy cholernie brakuje mi koni. 
Sytuacja nieco podobna do twojej, bo przestałam czerpać radość i satysfakcje z jazd. Biorąc pod uwagę, że jeździłam raz - kilka razy w roku, stwierdziłam, że po prostu nie jest mi to pisane. Nie było dla mnie sensu wydawać ostatnich pieniędzy na pojedynczą jazdę, podczas której więcej się męczyłam, aniżeli cieszyłam.
Wpadłam na ten sam pomysł co ty barbor - skończę studia, zarobię i kupię w końcu własnego rumaka. W tedy nadrobię poprzednie lata i zacznę się spełniać w jeździectwie. To takie moje marzenie na dzień dzisiejszy - móc tego dokonać.
Być może taki masz okres w tym momencie, że potrzebujesz przerwy. Dłuższej, czy krótszej myślę, że warto ją sobie zrobić 😉

edit: literówka
Moon,gllosia,  Cały ten strach wydaje mi się dziecinny i myślę, że po prostu dojrzałam do takiej decyzji, w sumie do tej niechęci przyczyniło się to że zawiodłam się już nie raz na ludziach z tego środowiska i mam dość wszechobecnego zadęcia. Gdy miałam te 11 lat pewnych rzeczy się nie widziało, nie odczuwało i jeździectwo było czystą zabawą, z czasem robił się z tego przykry obowiązek. Czułam się związana emocjonalnie z nie swoimi zwierzakami i nigdy mi to na dobre nie wyszło, później nauczyłam się nie przywiązywać i postawiłam na swój rozwój ale to jednak nie to, zwłaszcza gdy po pewnym czasie postępów już nie ma. Nie wiem dokąd mnie to zaprowadzi, czas pokaże.
niestety czeka mnie dłuuuuuuuuuuuga przerwa techniczna...
jestem wściekła... że życie decyduje za mnie, że nie bedę mogła jeździć..  😀iabeł: 😀iabeł: 😀iabeł:
Dodofon- zdrowie? Ja miałam operację 18 lutego  i zapowiedziane 3 miesiące bez jazdy. Za zgodą lekarza siadłam w pierwszej połowie marca. Nie zawsze jest więc tak strasznie, jak się z góry założy.

barbor, Moon- a ja widzę jeździectwo tak- mam wrażenie, że część ludzi to w stajni siedzi dla towarzystwa i szpanu, ewentualnie z ambicji sportowych. Powoduje nim zawiść i zazdrość. Ja też bym nie mogła tam funkcjonować. Jeżdżę dla siebie. Dla konia. Sama. Kiedy i jak mam ochotę. Teraz jestem pewna, że bez koni bym nie mogła funkcjonować, wcześniej wizyta w stajni ( nie aktulannej-innej) powodowała we mnie frustrację.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
20 maja 2011 19:47
Nie jeżdżę już... rok? Chyba ponad. Moje skoordynowane jeździectwo skończyło się chyba ze 4 lata temu. Nie wiem, nie liczę, czas bardzo szybko leci. Czy żałuje? Nie wiem, na pewno tęsknię. Kocham jeździć konno, od momentu, w którym zaczęłam jeździć. 12 lat temu.
Ale dużo się przez ten czas zdarzyło. Świat się zmienia. Ludzie się zmieniają. Zawodzą. A może tylko pokazują swoje prawdziwe oblicze? To najmniej ważne.

Jestem pewna, że kiedyś wrócę do jeździectwa. Nie widzę innej opcji. Myślę, że mogłabym to zrobić nawet w tej chwili, gdybym miała wystarczająco dużo samozaparcia. Jest wiele opcji, na przykład Tofinio na którym mogłabym nieszkodliwie pomykać, ale... nawet sama nie wiem co. Idę na padoki, przytulam się do koni, bawię się z nimi i fotografuję. Patrzę jak jeżdżą inni i gdzieś w sercu czuję ukłucie, ale przestałam już o tym myśleć. To, że nie siedzę w siodle, a jestem na dole z aparatem wydaje mi się całkowicie naturalne. Dopiero, gdy wsiadam, gdy zaczynam z końmi rozmawiać, wyginam, skręcam, robię przejścia, przypominam sobie jak strasznie, strasznie to kocham i jak wiele to dla mnie znaczy. Jak wiele czynności wykonuję bez udziału świadomości. Nie analizując i myśląc, to samo się dzieje. Jak zaskakujące i niesamowite uczucie człowieka przepełnia, gdy koń odpowiada. Gdy rozumie i się stara. Takich uczuć nie można doświadczyć nigdzie indziej.
Potem wsiadam i czuję w gardle bardzo, bardzo przykry ucisk. A w sercu ból. Ale to przechodzi, im dłużej nie jeżdżę, tym mniej boli. Wtedy znów idę na padoki, chłonę, ciszę i spokój. I bliskość koni, ich ciepło, delikatność. Uczę się na nie patrzę, uczę się ich. Żyje z końmi poprzez fotografię. Nie mogę powiedzieć, że to gorsza, czy lepsza droga. Inna. W życiu nigdy nie jest jak w bajce, nie ma bieli i czerni. Czasem trzeba znaleźć swój odcień szarości.
Dworcika   Fantasmagoria
20 maja 2011 20:02
Moje ostatnie lata, to jeżdżenie mocno w kratkę. Jesienią, dzięki jednej z voltowiczek udało mi się wrócić. Nie na wiele, ale 2-3 razy w tygodniu dawałam radę bywać w stajni - a tam już fajnie - zajmowanie się przesympatycznym koniem, jazda i takie tam. Z czasem niestety znowu sie wszystko pokićkało - najpierw nawalił samochód, później sesja zimowa, teraz nawał zajęć i znalezienie czasu graniczy z cudem. Czekam z niecierpliwościa na kolejny dzień, kiedy wyskubię trochę czasu, bo stęskniłam się już za zwierzem 😉
Barbor - zmien stajnie lub zmien trenera. Moze po prostu znalazlas sie w matwym punkcie i to nie samo jezdziectwo Cie zmeczylo, tylko jego obecny stan. Naprawde nie warto podejmowac takich decyzji na szybko, pod wplywem emocji. Zmien stajnie, zobacz, moze radosc z jazdy wroci.

Odnosnie koni jako rujnujacego zycie nalogu: Zamiast isc w PL na medycyne (powody: ogromna odpowiedzialnosc, dlugo, ciezko, zanim zarobie tyle zeby bylo na konie minie z 10 lat...) wyjechalam w 2007 roku, z zamiarem skonczenia 3-letnich studiow, powrotu do domu i pracy w firmie farmaceutycznej, zeby miec kase na koniki. W miedzyczasie sie okazalo, ze praca w przemysle jest niebardzo dla mnie, a do tego w PL bedzie mi ciezko po studiach licencjackich - magisterka w UK to 6tys funtow, wiec zlozylam papiery na studia doktoranckie. Z 3 lat zdala od koni zrobilo sie 7. Do tego zeby dostac jakakolwiek prace na  uczelni (jesli ja w ogole dostane) musze jeszcze zrobic 1.5-2 lata postdoca (juz bede mogla wrocic do koni wtedy).
I tak, chcac sobie poradzic sprytnym sposobem i miec szybko duzo kasy na konie, wyladawalam w wieku 22lat z 10 000£ kredytu studenckiego (co nie pozwala mi isc na inne studia, bo musze zarabiac), pracuje po 12h dziennie robiac cos zupelnie oderwanego od rzeczywistosci i prawde mowiac, nikomu niepotrzebnego, a konie ogladam raz w tygodniu. Wiec czasami podejmowanie decyzji patrzac tylko na koniki wychodzi uszami...
Moon   #kulistyzajebisty
20 maja 2011 22:37
karolina_, amen.

marysia550, właśnie cały myk polega na tym, że każdy czuje jeździectwo inaczej (co było już chyba kiedyś też wałkowane) i że tak powiem nie Tobie ani mnie osądzać dlaczego kto gdzie siedzi i dlaczego to robi - Zwłaszcza jeśli mówimy o kimś kto ma własnego konia, nie musi "tułać się" od ogona do ogona. i w zasadzie z owym koniem robić co mu się żywnie podoba.
konie sie ma we krwi, albo sie nie ma....
jeśli ktoś "odchodzi" od koniarstwa - znaczy, że nie miał tego we krwi i było to przypadkowe zainteresowanie (lub presja znajomych, rodziców itd.)

opisujecie Wasze przypadki bardzo spektakularnie, emocjonalnie
dla mnie koniarstwo jest tak normalne jak mycie zębów - nie zastanawiam sie nad tym i już, to część życie, która jest, była i będzie - ale nie manipuluje moim życiem - bo "stoi w szeregu" na swoim miejscu - nie zrezygnowałabym z pracy, studiów, przyjaźni (wpisz co jeszcze) z powodu koni...

w życiu nie zawsze jest FAJNIE, w większosci jest do d.upy, nie zawsze więc bedzie sie jeździć 7x w tygodniu po kilka h na ukochanym koniu,
tak jak nie zawsze będzie się w ukochaną osobą czy miało super pracę...
LAJF - ważne by mieć swój świat
Tak Dodo, ale piszesz to z perspektywy osoby, ktora wie, ze jest w stanie na konie zarobic. Jasne, ze nie zawsze jest czas na jezdzenie codziennie. Problem polega na tym, zeby byc w stanie do tego etapu na ktorym ty jestes dojechac - bo bardzo latwo skonczyc i bez czasu na konie i bez kasy.

Przestać przyjeżdzać do stajni jest łatwo, ale co robicie z całym materialnym dorobkiem jeździeckim? Sprzedajecie sprzęt? U mnie się w najbliższym czasie nie zapowiada na powrót do jeździectwa, może za kilka lat... a siodło leży i się kurzy, derki poupychane w szafach. Nie mam sumienia sprzedać.
Ja sprzedalam sporo rzeczy, chce wrocic do jezdziectwa jak tylko sie da, wiec zostawilam to co sie nie zniszczy i co ciezko dopasowac sobie - siodlo, cylinder, no i oczywiscie bryczesy, oficerki, bo w domu jezdze regularnie.
Ja mam przerwe kregoslupowo- przymusowo- rekonwalescencyjna od 2 lat i.. perspektywe, ze chce wrocic, jak mi sie wszystko pouklada.

Jutro wieczorem robie sobie nagrode za dluuugie niewidzenie koni i ide na Apassionate 🙂😉) Wczoraj podgladalam przygotowania jezdzcow, bo rozbili swoj "oboz" po drodze do mojej pracy. Nie moge sie doczekac!
karolina_, na pewno masz rację, z tym że u mnie dochodzi jeszcze brak funduszy, więc co sobie wypracuję to sobie pojeżdżę :P a powoli przestaje mnie to satysfakcjonować, napracuję się i wsiądę na konia od którego niewiele się nauczę(tylko się wścieknę).
Jeśli chodzi o trenera to obserwując ten cały światek jeździecki doszłam do wniosku, że mało jest takich osób od których chciałabym się uczyć(i nie wywyższam się ani nic, sama też niewiele umiem jeśli chodzi o szeroko pojętą jazdę i panowanie nad własnymi końcówkami). Nawet jeśli ktoś taki jest to ciężko byłoby mi się załapać na współpracę nie poświęcając temu całego swojego czasu.
Chyba kluczem do ponownego czerpania radości z jeździectwa to własny koń, o którym będąc na pierwszym roku studiów dziennych mogę jedynie pomarzyć.
AleksandraAlicja   Naturalny pingwin w kowbojkach ;-)
21 maja 2011 19:25
Od kiedy mam własnego konia praktycznie nie jeżdżę  😎
AleksandraAlicja, nie chodzi mi o samą jazdę 😉 Szkoda tylko, że konia z którym się związałam najbardziej już nie ma
Oooo jak ja dawno nie siedziałam na koniu...Ostatni raz? Połowa sierpnia ubiegłego roku...
Powody? Brak czasu, problemy ze zdrowiem, potem brak miejsca w którym bym mogła jeździć...
oczywiście tęsknie i zamierzam wrócić, jak poreguluję wszystkie swoje sprawy życiowe.
Tylko za bardzo nie mam się gdzie podziać. Jedyna nadzieja, to jak pójdę do Wrocka na studia to gdzieś się tam zaczepię. 😉
Mistral, trzymam kciuki 😉 Ja mam nadzieję, że mi też się uda to wszystko jakoś poukładać.
No to jeszcze ja - moja przerwa trwała trzy lata. Powód - sprzedaż stajni. Sprzedaż koni. A miałam przyjemność jeżdżenia w stajni gdzie właściciele mieli super podejście do zwierząt, super uczyli i właścicielka odnosiła spore sukcesy. I można było się rozwijać. I cóż, kasa się skończyła więc  bajka się skończyła. Przechodzić do innych stajni nie chciałam bo wiedziałam że się cofnę, bo wiedziałam że są to stajnie typowo rekreacyjne i że  się nie dogadam. Wtedy studiowałam, pracowałam na zastępstwo więc ani czasu ani stabilizacji finansowej na te wymarzone własne cztery kopyta. Zaczęły się problemy zdrowotne.  I wtedy powiedziałam że jeśli kiedyś wsiądę na konia to na własnego.
No i tak się stało. Bo kupiłam konia dosłownie bez wsiadania więc wsiadłam już na mojego. Zwierzę pochodziło z tej 'mojej' stajni, znałam go od roczniaka, wiedziałam jaki był, jaką miał przeszłość. Po drodze  miał innego właściciela i nie było to zupełnie to zwierzę jakie znałam, był zaniedbany, nie dawał sobie zakładać ogłowia, były z nim problemy których wcześniej absolutnie nie miał. No i odkrywam jeździectwo na nowo. Konisko zaufało, wróciło, jest taki jak kiedyś a nawet jeszcze fajniejszy. No i też ja mam inny stosunek do niego bo jednak on jest 'mój'.  Na częste jazdy nie mam czasu no bo trzeba zarabiać, ale stajnia i przebywanie z nim to taki mój świat, taka odskocznia która sprawia że dzień jest fajniejszy a problemy w sumie nie są takie poważne. I co jakiś czas słyszę że mogłabyś konisko przygotować do jakiś zawodów, fajnie skacze, dobrze się rusza, ułożony, bezproblemowy. Ale po co.
 
Ha! ja też wsiadłam już na mojego, już kiedy był w stajni po kupnie (no i wielu lonżach)  😀 Kupiłam nawet nie widząc 1 foule galopu (gruda była straszna).
Na dziś nie wyobrażam sobie jednak rzucenia koni - to całe moje życie, po prostu, "reszta" - no jest, ale bez koni nie potrafię  🙁 Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby tego mojego zabrakło, (tfu, tfu), liczę, że jeszcze ze 20 lat ze mną pobędzie  💃
Jeśli mam przerwę - źle się ze mną dzieje, i nie jest to tylko moje zdanie - to się da łatwo zaobserwować.
Konie dają radość, konie są pasją. Można żyć bez pasji, pewno - tylko - po co?
Z tym, że ja mam świra dokładnie na temat jazdy, "same" konie nie wystarczają  🙁 Muszę jeździć, albo kogoś uczyć - wtedy jest ok, świat się zgadza. Tzn, pewnie, że spacery czy pasanie, czy choćby gapienie się na własnego - są fajne, nawet jeśli kontuzjowany, ale jednak jest to w kontekście "teraźniejszość - przyszłość". Kształtowanie, tworzenie "nowego bytu": pary - jeźdźca i konia.
Na dziś - jestem pewna, że "zerwać" nie potrafię  🙁 a raczej  💃
barbor ja tez trzymam kciuki za Ciebie i Twój powrót do jeździectwa 🙂
Za Was wszystkich trzymam kciuki, aby sprawy jeździeckie pomyślnie się poukładały  😅
dempsey   fiat voluntas Tua
29 maja 2011 11:10
Zaczynam dochodzić do wniosku, że moje jeździectwo było "jeździectwem jednego konia".
dempsey, ja zaczynam dochodzić do wniosku, że moje jeździectwo nie jest nawet jeździectwem jednego konia, tylko jakąś totalną porażką  🙁 Po 8 latach posiadania fajnego konia i warunków (no dobra, z dwuletnią przerwą) moim największym osiągnięciem jest zrobienie 3 klasy sportowej w skokach i 57% z ujeżdżenia w klasie P, na koniu na którym każdy inny pewnie śmigałby C-tki w obu konkurencjach - taki antytalent chyba trudno pobić  🤔
bostonka bez przesady. Bardzo fajnie jeździsz!  🤬
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się