Koniec z jeździectwem?
Mi teraz dużo osób mówi, żebym sprzedala konia i, albo całkowicie rzucila jeździectwo ( czyt. rodzice), albo kupic młodego konia. Wiem, ze poziom mojego konia gdzieś tam sie skonczy. Czasami chciałdbym mieć takiego, który będzie chodzili 130, będzie doświadczony w takich konkursach. Ja na przyklad mniej boje sie skakac na innych koniach, niż na wlasnym. Nie wiem od czego to zależy.
Ale obiecalam sobie, ze nie sprzedam tego głupola. Choćbym maila go na wlanym podworku trzymac. Tyle, co ja z nim przeszlam, to moje. Nieraz mowie, ze go nienawidzę, ze mam dosyć, ze po co mi to , tylko kasę tracę i czas, ze w tym czasie mogłabym robić 1000 innych rzeczy, mieć więcej czasu dla znajomych i dla siebie. Ale wchodzę do stajni, słysze jego rżenie, patrze w te ślepia i wymiękam.
Miałam juz taki okres, ze wystawialam go na sprzedaż. A wtedy pewna osoba przyprowadzila mi go pod nos, kazala przyglądać sie przez dłuższa chwile. a potem pytanie :" i co, powiesz teraz, ze go chcesz sprzedać?"
wymieklam. wybuchlam płaczem i nie wiedziałam co mam robić.
Teraz sytuacja nie wyglada najfajniej, glownie finansowa i czasowa. Studia dają mi niestety w kość. Matka naciska na mnie żebym go sprzedala i dala sobie spokój. A ja sie jej zapytalam co ja wtedy będę robić. gdzie będę uciekac i odcinać sie od świata.
Będę maila możliwość przyjazdu do stajni, do znajomych, na zawody. Ale ja nie potrafie sie cieszyć juz zwykłym klepaniem tylka. Ja, dopiero widząc efekty jakieś pracy, jakieś zmiany i czując adrenalinę, mogę powiedzieć, ze to jest to. A tak, zazdroscilabym innym, ze dalej mama szanse i wlasnego konia.
Cos w tym jest, ze ten, kto chociaż trochę wybil sie poza rekreacje- nie chce do niej wrócić. Nie potrafi.
Tak przynajmniej jest w moim wypadku
Miałam dwa razy taka przerwę raz jak byłam mała i rodzice od koni się odcięli. Ale wtedy byłam mała, więc nie czułam takiej potrzeby, poprostu lubiłam 'koniki'. Jakoś trafiłam do stajni chyba jako 10 latka i jakoś się toczyło. Później ponad półroczna jakiś rok temu. Nie dałam rady. Od zawsze konie to moja pasja. Nie potrafię nie wejść poczytać np. volty. Przy dłuższej przerwie chodzę nabuzowana, zła, zdenerwowana i wybucham przy najbliższej okazji 🙄. To potrafi być uciążliwe. Muszę chociaż pojechać i popatrzeć, pogłaskać. Tak konie to straszne bagno, nie zaprzeczę. Moi rodzice łudzą się że się z tego 'wyleczę'. Ale ja wcale nie zamierzam 😉
Od jakiegoś czasu mój jedyny kontakt z "końmi" to właśnie internet...
Matura maturą, ale... no po prostu nie mogłam znieść już szkółek.
Także tej, gdzie pomagałam, i wkładałam tam całe swoje serce. Ale tak jak ktoś tutaj na re-volcie pięknie napisał: "jeździectwo to sport złamanych serc"...
Tak więc oglądam sobie filmiki na YT i nieraz pocieknie mi łezka 😉 Zobaczymy, jak dalej potoczy się moja końska droga.
Nigdy, przenigdy nie podjęłabym świadomej decyzji typu "Ok, od dzisiaj zrywam z jeździectwem, bo to, to czy tamto..." No chyba, że z jakichś poważnych przyczyn zdrowotnych. To życie samo zawsze jednak decyduje za mnie i po prostu z przyczyn niezależnych ode mnie odcina mnie od jeździectwa (to tak górnolotnie powiedziane- "jeździectwo" w moim przypadku to klepanie tyłka raz na jakiś czas, bo na więcej nigdy nie mogłam sobie pozwolić). A to ze względów finansowych, a to odległość, a to coś jeszcze innego... Tak po prostu się dzieje, że wiem, że przez pewien czas nie ma szans i już. Ale nigdy, nawet jak przez całe liceum nawet koło konia nie stałam, nawet przez myśl mi nie przeszło, że to koniec na zawsze. Ja wiedziałam (i nadal wiem- obecnie wsiadam na konia od przypadku do przypadku), że to tylko przejściowy stan, że jeszcze będzie tak jakbym chciała... Po prostu przyjmuję to, że zawsze miałam w tej kwestii pod górkę mimo starań, ale wiem też jeszcze się odegram 🍴
A ja jestem z siebie dumna, bo przeczytałam od deski do deski całe 4 strony tego wątku 😵
Wniosek jaki mi się nasuwa jest taki, że większość z nas miała kryzys związany z jeździectwem.
Ze mną było podobnie 😉
Zaczęłam jeździć kiedy miałam 10 lat. Jeździłam może z rok. Potem 3 lata przerwy (jakoś tak wyszło) Nie było gdzie, rodzicom się to za bardzo nie podobało 🙄 itd itp.
W 1996 roku w wakacje wróciłam do jeździectwa. Zaczęłam jeździc (co prawda tylko w wakacje, ale zawsze)
Od tamtej pory nie wyobrażam sobie mojego życia bez sierściuchów 😍
Owszem, miałam jeszcze jeden kryzys, jak wróciłam w 2005 roku z Irlandii, gdzie przez 3 miesiące jeździłam dzień w dzień (6x w tygodniu) na rajdach po 5 do 7 godzin 😵 Wtedy nie mogłam patrzeć w ogóle na konie. Wyratowała mnie moja przyjaciółka, która siłą mnie wyciągnęła na wioskę do stajni 😁 Zyskałam podwójnie- z powrotem pokochałam konie i zakochałam się w mężczyźnie, który obecnie jest moim narzeczonym 😍
Od stycznia 2008 roku jestem szczęśliwą posiadaczką konia. Kocham tego wrednego, złośliwego babsztyla całym swoim sercem, ale ostatnio dopada mnie znowu kryzys i mam ochotę to wszystko rzucić w cholerę 😤
Mój koń się zmienił i od pewnego czasu nie wiem o co kaman. Poczekam jeszcze na jazdę z instruktorką, która powie mi co ze mną nie tak, że mój koń stał się inny 😕
Przykro mi, bo włożyłam w nią naprawdę mnóstwo pracy i wysiłku, żeby stała się spokojniejsza i żeby chociażby w galopie nie pędziła przed siebie jak szalona.
Renata nie łam się. W jeździectwie nie ma czegoś takiego, jak stała forma. Nie ma gwarancji, że jak koń raz coś załapie, to już będzie robił dobrze do końca swoich dni ( wiem coś o tym 🤔 ). Generalnie wszyscy mamy swoje kryzysy i chwile zwątpienia, kiedy zastanawiamy się, po co to wszystko. Pocieszające jest jedynie to, że sinusoida ma dwie części: tą " w dół" i tą "górę", które następują po sobie naprzemiennie 🙂
Lena :kwiatek:
jutro jestem umówiona z instruktorką i zobaczę co mi powie. Mam nadzieję, że sie dziewczyna nie załamie 😡
Zdaję sobie sprawę, że koń ma też lepsze i gorsze dni. Tylko ostatnio u Rudej są prawie same gorsze 🙄 Dlatego muszę sie dowiedzieć co robie nie tak, jakie błędy popełniam, że mój koń się zmienił
Nie wyobrażam sobie zerwania z jeździectwem, a może nie tyle z jeździectwem co z posiadaniem jakiegoś zajęcia po za pracą. Mimo, że jestem pracoholiczką i kocham swoją pracę to muszę mieć jakieś zajęcie po, jakby takiego zajęcia nie miała to z czasem zaczynam się wypalać w pracy, brakuje pomysłów, brakuje efektywności. Ale jest mi wszystko jedno czy będzie to jeździectwo, koszykówka którą kiedyś trenowałam czy nawet gra w szachy.
Jasne konie byłoby sprzedać trudno, są dla mnie przyjaciółmi, często do nich gadam, ale gdybym wiedziala, że będą mieć dobrze to oddałabym bez problemu
Ja bym właśnie nie oddała. Nie umiałabym koń jest dla mnie najważniejszy. TO mój skarb, najlepszy przyjaciel, coś sczególego. Jak widze jak przychodzi do mnie, mamle słodko jęzorem jak jej dam coś, jak czuje jak mnie liże po twarzy, dmucha mi do ucha, złości się jak dostaje jeść na sąsiadów, tarza się w trawie, gania sie ze mną galopem po wybiegu a potem przybiega truchtem, zatrzymuje sie i na mnie patrzy w ten jakiś niepowtarzalny sposób... - nie, nie mogłabym jej nigdy sprzedać, kocham jeżdzić do niej, czy to rano czy w nocy, cieszyc się tym, że skubie trawkę czy sianko. Mogę zerwać z jazdą, ale nie z tym koniem. Gdybym nie miała pieniędzy i czasu tak kompletnie to oddałabym ją przyjaciołom i odwiedzała, ale żadna sprzedaż nigdy nie będzie wchodzić w grę 😀
DLatego nawet jak mysle co jakis czas o zerwaniu z jeździectwem, to miewam tak, że nie jeżdże jakiś czas, ale odwiedzać konia zawsze odwiedzam z marchewka w kieszeni 😉
a ja chce wrocic, od roku chce i....nie moge nic znalezc w Poznaniu.
Nie moglam znalezc konia do dzierzawy, teraz stracilam prace i szukam miejsca gddzie bym mogla chociaz konia przytulic, o jezdzie mowy nie ma bo kasy na dzierzawe brak :/
Szkoda, że nie jesteś z Wrocławia bo mogłabyś poprzytulac moją kobył, bo ja nie mogę byc u niej codziennie, a ona lubi jak się ją głaszcze po pyszczku i daje buzi.
moje więzy z jeździectwem się rozlużniają...
w podstawówce totalny obłęd nt koni. to samo przez całe liceum. na studiach własny koń, utrzymywany psim swędem, po znajomościach i za cenę jedzenia chińskich zupek 😉
potem powstał dom, dopóki byliśmy we dwoje to nie schodziliśmy z koni. ciężar w budżecie domowym był odczuwalny ale - pierwszoplanowy...
teraz jest nowy etap. jedno dziecko biega pod nogami, drugie kopie mnie w brzuchu. między ciążami pojezdziłam z doskoku, ledwo co. teraz znów długa przerwa.
i już powoli mi sie przestawia. wciąż jak patrzę w dróżkę w lesie to w myślach dodaję 😉 a jak słucham męża opowieści o nowym trudnym koniu to mnie skręca... ale jest inaczej. koń spadł z pierwszego miejsca na .... któreś z kolei. no ale cóż - nie wsiadam, najwyzej prowadzę jazdy ludziom dzierżawiącym mojego ogona.
i jakoś tak... coraz mniej to boli. wiem że chce kiedyś wrócić, ale wiem że drugi raz do tej wody nie wejdę.
Juz nie bedzie wstawania o 6 żeby przed szkołą zdążyć wsiąść i dojechać komunikacją miejską.
teraz oprócz dzieci muszę myśleć także o tym zeby się w zawodzie nie cofnąć. i zeby na te dzieci zarobić.
koń jak trzeba to cóż... poczeka. a jak to nie wystarczy to będzie poddzierzawiany.
jedne więzy się rozluźniają, inne - nowe - zacieśniają.
eh jakoś tak nostalgicznie wyszło 😉
zupełnie świadomie, w grudniu 2008, podjęłam decyzję, że przenoszę konia do tańszego niż dotychczas pensjonatu, bez hali i porządnego placu do jazdy
za to z opieką zaufanej osoby
ponieważ na jakiś czas chcę zająć się swoim rozwojem, wykształceniem i w ten sposób zapewnieniem sobie większych luzów finansowych i większej ilości wolnego czasu w przyszłości
na konia wsiadam od wielkiego dzwonu i jadę w las, nic więcej
jestem spokojna, że spędza całe dnie na łące, ma wszystko co potrzeba
a do regularnych jazd jeszcze wrócę 😉
Moja przygoda z jeździectwem też się pomału rozmywa.
Mam swoje 3 konie, ale po pierwsze same skoczki, a ja nie będę skoków jeździć. Po drugie na ujeżdżeniowca mnie nie stać. Po trzecie na spacerki do lasu i jazdę rekreacyjną moje zwierzaki się nie nadają bo są zbyt temperamentne.
I tak w sumie już od dłuższego czasu "bujają" się po Polsce, niby moje, ale nie moje.
Cyron dopiero niedawno wrócił z kilkunastomiesięcznej dzierżawy, Tango w dzierżawie jest od sierpnia do- w sumie nie wiem do kiedy bo na 90% dzierżawa będzie przedłużana.
Młody jest dzicz totalna, a ja kompletnie nie mam serca, sił ani czasu aby się za niego zabrać więc łazi już 5rok swojego życia po padokach coraz bardziej dziczejąc.
Ja pracuję jako luzak przy 23 koniach i nie mam siły na nic. Nie mam też już do tego serca, bo przy takiej liczbie podopiecznych to już jest fabryka, a nie praca.
Zmieniły mi się priorytety w życiu. Obecnie na pierwszym miejscu stoi u mnie mąż, rodzina, chęć posiadania dziecka.
Tak sobie myślę- zastanawiam się- czy po sprzedaży mojego gospodarstwa i zarzuceniu pracy jako luzak będę miała jeszcze serce do koni. Czy po prostu "starych" nie użyczę komuś do jazd, a młodego nie wyślę na łąki. I zajmę się sobą i mężem.
Choć z drugiej strony cały czas czuję, że gdyby nadarzyła mi się okazja mieć do dyspozycji konia ujeżdżeniowego, to znalazłabym w swoim sercu ogromne pokłady chęci do dalszej jazdy i trenowania.
Ale do koni na dzisiejszym etapie serca już nie mam i czasami żałuję, że w ogóle zaczęłam jeździć konno.
Laguna, czasami warto postawic wszystko na jedną kartkę - sprzedaj skoczki na rzecz ujeżdżeniowca. Czemu nie?
ja miałam sobie dac siana z jeździectwem kilkukrotnie, ostatnio rok temu kiedy u mojego konia wyszło paskudne zwyrodnienie a "mojego" konia sprzedano. Wtedy miałam chyba największy kryzys. Ale kupiłam Dzieciucha i jakoś w tym siedze... chociaż są dni, że naprawdę żałuję tego kroku. Trzeba było zostac przy emerytach, wysłac na łąki i po prostu odpuścic. Nie miała baba kłopotóu to sobie kupiła konia, jak to się mawia. Przed sprzedaniem Dzieciucha powstymuje mnie to, że przywiązałam się do niego i nie chciałabym go widziec za parę lat w złych rękach bo to naprawdę miłe dziecko. Ale zarzekam się, że to już ostatni mój koń i jeśli - nie daj Boże! - przytrafi się jakaś kontuzja eliminujaca ze sportu to z czystym sumieniem odstawiam go na Mazury i nie wracam do tematu.
Gillian- to nie takie proste wbrew pozorom.
Młody jest NN, nic nie umie i ma delikatnie mówiąc wybujały temperament. Dlatego po pierwsze trudno by było znaleźć na niego kupca, a i kwota jaką bym za niego dostała byłaby pewnie śmieszna.
Cyrona nikt mi nie kupi dopóki nie dojdę z nim do ładu z pewną sprawą zdrowotną. A narazie nie mam na to kasy i kółko się zamyka.
Tango i tak przed końcem dzierżawy sprzedać mi nie wolno więc jestem póki co uwiązana.
Poza tym jak kupię ujeżdżeniowca to po pierwsze nie będę miała kasy na pensjonat blisko Poznania (o stajni z halą już nie wspomnę). Na trenera pieniędzy też nie mam. Nie wspominając już o tym, że w Poznaniu poza jednym trenerem nie ma z kim trenować tej konkurencji.
Tak więc sytuacja nie jest taka prosta jakby się mogło wydawać.
Z resztą póki pracuję jako luzak i tak nie miałabym czasu ani na treningii ani na starty na zawodach, bo weekendy najczęściej spędzam na zawodach skokowych z podopiecznymi
doskonale rozumiem lagune..
poza tym znalezc zdrowego konia- graniczy z cudem.
ponad to mozna kupic zdrowego, mlodego- do zajezdzenia lub podjezdzenia- ale jesli nie ma sie umiejetnosci zeby samemu konia podjezdzic- i nie ma sie kasy zeby ktos to za nas zrobil czy nam w tym pomogl- to sie robi bez sensowna 'zabawa'. to wszystko za duzo kosztuje.
a kupno ujezdzonego (C klasowego), zdrowego, z bdb ruchem konia- to trzeba wyskoczyc w tej chwili od ok. 50 000 pln (przy dobrym ukladzie i przy obecnym trudnym rynku).
a kupienie czwartego do kolekcji? sadzac po tym co laguna pisze to widze, ze nie ma w tej chwili czasu zeby skupic sie na swoim zdrowiu, zyje na takich wysokich obrotach, ze pewnie ciaza przyszlaby dopiero po wyciszeniu. a wyciszyc sie i nie zarabiac..? laguna pisala, ze szuka pracy 'normalnej', ktora pozwoli jej pracowac od-do, da wolne weekendy, po prostu da czas na rodzine, na ponowne potraktowanie koni jako przyjemnosci i odskoczni a nie jako przykrego obowiazku. no i nie zapominajac- zeby ta nowa praca dala godziwe zarobki..
ale zeby nie bylo- ja naprawde trzymam kciuki za lagune i wierze, ze kiedys sie wszystko ulozy. ze znajdzie normalna prace, urodzi dziecko i spokojnie wroci do koni.
widac, ze jeszcze tli sie nadzieja, bo u kogos, kto definitywnie by postanowil zerwac kontakt- to nie mialby przemyslen, tylko sprzedal konie nawet po kosztach i koniec piesni. tak wiec laguna, ja trzymam kciuki.
Zen :kwiatek:
Dziękuję za podtrzymanie na duchu. Dobrze mi czytać takie słowa gdy ja sama już czasami trace nadzieję na "normalne" życie.
Laguna a nie myślałaś, żeby znaleźć jakiegoś jeźdzca do jazdy na młodym? Z tego co się orientuję jest masa ludzi, którzy nie mają np. środków finansowych żeby jeździć i szczytem marzeń byłoba dla nich jazda choćby raz w tygodniu.
Myslę, że nie musiałabyś komuś za to płacić. Miałabyś konia ,,ucywilizowanego'' i kogoś byś uszcześliwiła.
Co do reszty sprawa - na pewno wszystko się ułoży 😉
Figura- ale ten koń jest po pierwsze surowy, a po drugie BARDZO temperamentny. Czyli musiałaby to być osoba bardzo dobrze jeżdżąca i potrafiąca pracować i szkolić młode konie. A takie osoby już za darmo jeździć nie chcą 😉
Jak tak czytam co pisze o sobie, swojej pracy, życiu Laguna (m.in. w Kąciku Luzaka) to dochodzę do wniosku, że to jedna z najtwardszych babek na forum.
Laguna, naprawdę jestem pełna podziwu dla Twojej osoby. Wierzę że dasz sobnie radę, spełnisz jeszcze swoje "ujeżdżeniowe" marzenia i te o dzieciaczku też. A i konie przestaną być dla Ciebie przykrym obowiązkiem. Trzymam kciuki bardzo mocno! 🙂
Laguna ale chociaż spróbuj - umieśc ogloszenie na róźnych końskich stronach, może ktoś się odezwie 😉
Figura to nie jest takie łatwe. Zazwyczaj osoby szukajace koni do jazdy, maja troche mniej umiejetnosci. A faktycznie z mlodym, dzikim koniem, to jest bardzo ciezko. Ponadto, gdyby ( tfu tfu) takiej osobie cos sie stalo, to Laguna by za to odpowiadała.
Równiez przyłaczam sie do osob, trzymajacych za nia kciuki. Ja osobiscie ja podziwiam. Nie wiem czy sama mialabym tyle siły.
Co do skonczenia jezdziectwa- powiedzcie mi, co zrobic wtedy, kiedy Wasz kon sie starzeje? Wyslac na laki, oddac do malej rekreacji, czy sprzedac? Coraz bardziej zastanawiam sie nad kupnem mlodszego, z ktorym bede miala jeszcze torche czasu na starty. Z drugiej strony- nie potafilabym sprzedac mojego paskudnika. Tyle lat spedzonych z nim... nie wyobrazam sobie tego. Ale wiem, ze jak on sie "skonczy", to moje jezdziectwo rowniez. Jazda rekreacyjna, niestety, juz mnie nie cieszy. wiec zostana mi wypady do lasu.
A co wtedy, kiedy chcialoby sie cos wiecej?
koniec z jeździectwem.
Schowałam wszystko do pudeł, zaniosłam do piwnicy.
Zdjęłam ze ścian zdjęcia, obrazy, flo.
Wyrzuciłam voltę z zakładek.
Zgrałam wszystkie zdjęcia na płytki i włożyłam do szafki.
Skończyłam?
Żeby to było takie proste.
Bez zdjęć i obrazków było pusto wiec wróciły po roku na miejsce.
Zawitałam z powrotem na voltę po kilku miesiącach.
Rzeczy poszłam wyczyścić, wyprać i poukładać.
Chciałabym umieć to rzucić w cholerę ale jednak to jest 17 lat mojego życia.
17 lat płaczu, śmiechu, jazd, czasu, wstawania rano, biegania na autobus.
Jak się pozbyć i zapomnieć 17 lat?! Nie da się.
Chciałabym wrócić do jeździectwa ale nie czuje się spełniona po jeździe co chwilę na innym koniu.
W zasadzie czuje się bardziej pusta niż przej jazdą.
Najbardziej brakuje mi przebywania ze zwierzęciem, czyszczenia go godzinami, zabaw, spacerów, przyjaciela. Nie zależy mi na jeździe samej w sobie. Ja muszę się móc przywiązać. Muszę wiedzieć, że jak przyjadę jutro to tam będzie na mnie czekał i za rok tam będzie i za dwa. Musze wiedzieć, że nikt ani nic mnie nie goni, nikt mi nie mówi czy mam jechać w prawo czy w lewo. Chce móc stępować 30 minut i gdy nie mam ochoty nie robić nic więcej.
A tego nie da mi żaden ośrodek jeździecki, żadna szkółka.
Więc czekam aż będę mogła sama się uszczęśliwić.
małaMi może znajdź tani pensjonat w Twojej bliższej lub dalszej okolicy i właśnie jakaś kochającą dziewczynkę która się będzie nim zajmowała?
Ja, jak moja kobył będzie miała ok 18 lat pokryję ją i odchowam sobie po niej źrebaczka - na nim będe potem jeździć a z nią tylko spacerować współnie w ręku - wybrałabym stajnie gdzie są duże łaki i przystepna cena, tak żebym mogła mieć 2 konie(kilka takich stajni jest pod Wrocławiem w mojej części, zreszta do jednej z nich się przeniose po wakacjach). Jeśliby mnie nie było stać na 2 konie sprzedałabym młodszego. Moja konia nigdy nie zostanie przeze mnie oddana lub sprzedana. Zbyt mocno jestem z nia związana, ja bardzo emocjonalnie podchodzę do związku ze zwierzętami, jak jestem w pracy w wakacje za granica na kilka miesięcy, to myśle dzień w dzień o moich zwierzach i dzwonię do rodziców żeby pojechai do konia i mi opowiedzieli dokładnie jak sie czuje itp 🙂
Dla mnie sprzedaż konia bo jest stary jest okrutne. To tak jakby sprzedać psa, bo jest stary i woli się szczeniaczka. Bo taki koń nie wiadomo gdzie trafi, a przeciez służył nam wiernie całe życie. Nie, dla mnie to nie wporządku. No chyba, że sprzedawac bliskim znajomym, ale z prawem pierwokupu w razie czego. Ale ja osobiście jestem za tym, żeby sobie konia zostawic, tylko trzymac w stajni gdzie są łąki - jak się w takiej nie stoi to wtedy oddac konia na łąki na emeryturę, ale bez pozbywania sie go(to jest też tańsze z reguły) 😉
Tak w ogóle - jakby z Wrocławia ktoś miał taki problem jak opisuje ninivet czy inne tu osoby, którym brakuje kontaktu ze zwierzętami, ale nie chce jeździć w rekreacji, tylko pospacerować, poczyścić konia czasem, to moja konia zaprasza do siebie w odwiedziny 😉
ninivet - a nie myślałaś o dzierżawie jakiegoś konia? Czy to finansowy problem? Może kiedyś uda ci się miec swojego wierzchowca, albo znajdzies z kogoś kto nieodopłatnie pozwoli ci przyjeżdżać do swojego konia, pogłaskać, poczyścić, pospacerować itp. Czasem coś się lubi wydarzyć nieoczekiwanie na plus w najmniej spodziewanym momencie 🙂
ninevet, a może udałoby Ci się znaleźć osobę, która ma swoje/go konie/a a zupełnie brakuje jej na nie/go czasu?
Ja po rocznej przerwie, kiedy byłam zdecydowana, żeby znów wsiąść w siodło (a podobnie jak w Twoim przypadku, szkółki dawno przestały mnie bawić), weszłam do sklepu jeździeckiego i pytam właścicielki (dobrej znajomej): Może wiesz o kimś kto szuka "jeźdźca", w końcu tyle tu się ludzi przewija itd.
A ona tak na mnie popatrzyła i po chwili powiedziała: A może do mnie byś chciała przyjeżdżać, bo na Rudej nie siedziałam już od X miesięcy?
I tak zostało. Dwa lata szwędania się po lasach. Dalekie to było od marzeń o startach, od ideałów, ale myślę, że bez tych wizyt u Rudej kilka razy w tygodniu dostałabym na głowę.
Ja nic nie płaciłam, koleżanka miała kogoś do pomocy, ja konia do kochania, wszyscy zadowoleni.
Czasem warto chyba trochę powęszyć, może zostawić gdzieś jakieś ogłoszenie z numerem telefonu, a nuż ktoś się odezwie.
Laguna, może warto sobie na jakiś czas odpuścić, chociażby dla tzw. świętego spokoju. Na jeździectwo ponoć nigdy nie jest za późno, wciąż sobie to powtarzam i bardzo chcę w to wierzyć.
MałaMi, trudna decyzja, to już chyba zależy od stanu Twojego portfela, czy pozwala on na 2 konie.
ninivet - a nie myślałaś o dzierżawie jakiegoś konia? Czy to finansowy problem? Może kiedyś uda ci się miec swojego wierzchowca, albo znajdzies z kogoś kto nieodopłatnie pozwoli ci przyjeżdżać do swojego konia, pogłaskać, poczyścić, pospacerować itp. Czasem coś się lubi wydarzyć nieoczekiwanie na plus w najmniej spodziewanym momencie 🙂
Dzierżawę wykluczam, bo szczerze nie mam siły na użeranie się z ludźmi - poza tym nie chce płakać. Wiadomo dzierżawy kiedyś się kończą i to niekoniecznie zakupem podopiecznego a ja bardzo uczuciowa i przywiązująca się jednostka jestem, nie chce płakać i być wściekła na cały świat. Finansowo może nie zjadło by mnie to całkiem ale na pewno mocno ugryzło, czekam aż będę w 100 % niezależna i będę pewna, że mogę sobie na to pozwolić. Nie chce się zastanawiać czy mogę kupić droższą paszę tylko po prostu ją kupić. Poza tym spójrzmy prawdzie w oczy, jak kogoś stać na dzierżawę, choćby za cenę samego pensjonatu to stać i na własnego konia. A z dzierżaw na pół z kimś szybko się wyleczyłam w swego czasu.
Lotnaa
Ostatnio dostałam piękną, wręcz bajeczną propozycje jazd i zajmowania się taką kobyłką ale niestety jestem w trakcie kursu na prawo jazdy, a autobus do tamtej stajni kursuje 3 razy dziennie, wiec niestety musiałam odmówić.
Szukam ale brak prawa jazdy bardzo mnie ogranicza.
Ostatnio dostałam piękną, wręcz bajeczną propozycje jazd i zajmowania się taką kobyłką ale niestety jestem w trakcie kursu na prawo jazdy, a autobus do tamtej stajni kursuje 3 razy dziennie, wiec niestety musiałam odmówić.
Szukam ale brak prawa jazdy bardzo mnie ogranicza.
jestem dokładnie w tej samej sytuacji... i wiem, że to najbardziej frustrujące- mieć okazję, której nie można wykorzystać z przyczyn totalnie od Ciebie niezależnych, takich jak np. niepozorna mobilność czy też, uściślając, jej brak 🙄 i tak cały czas czekam, od początków liceum (czyli już 5 rok) na tzw. lepsze czasy. kiedy będę niezależna finansowo i 'komunikacyjnie'. sama sobie narzuciłam 'deadline'- jeszcze tylko pół roku i muszę coś z tym zrobić! 🙄
wendetta powiedz mi jak wymyślisz co zrobić chętnie podłapię pomysł 😁
ninevet- jesteś w trakcie kursu na prawo jazdy, czyli w niedalekiej przyszłości będziesz już mobilnie uniezależniona- wright?