Oddawanie prywatnych koni "pod opiekę"

Ja mam zupełnie inne doświadczenia z użyczaniem konia pod opiekę. Były wakacje. Wyjeżdżałam na 3 tyg. Proponowałam taką właśnie opiekę dziewczynkom, które jeżdżą rekreacyjnie w naszej stajni na innych koniach, ale i na mojego także czasami wsiadały i nie narzekały. Zaufanie miałam do nich na tyle duże, że przy pomocy właściciela pensjonatu, byłam skłonna zostawić im konia na te 3 tyg.
Dowiedziałam się, że:
- nie mają czym przyjechać do stajni, bo rodzice nie chcą ich tak często wozić (nawet im na myśl nie przyszło, że można dojechać zwykłym miejskim autobusem, czy rowerem!  😲)
- jedna może by i chciała, ale sama to nie. Chciałaby z jakąś koleżanką, która aktualnie nie może
- jedna by chciała, ale mój koń nisko skacze, więc sama nie wie
Odechciało mi się użyczać konia komukolwiek. Myślałam, że sprawie komuś frajdę na wakacje. Naiwna.  😲
tunrida, heh, spotkałaś się z tą gorszą "stroną"..... której ostatnio coraz więcej.
Ze względu na dość napięty grafik nie mogę być codziennie u kobyłki, więc użyczyłam ją do użytkowania pod jednym, głównym warunkiem.
Osoba "pracować" z moim koniem mogła tylko i wyłącznie pod okiem wskazanego przeze mnie trenera.
Nie było żadnych problemów, wszyscy byli zadowoleni.
Ona, że mogła trenować i opiekować się moją Zołzą i ja, że się konisko nie leni i dostaje wycisk (który przyniósł niespodziewanie dobre efekty!).
Także..mi się akurat udało 😉
Alvika   W sercu pingwin, w życiu foka. Ale niebieska!
04 marca 2009 09:34
Niestety, starość nie radość i zaczęłam się sypać coraz częściej, a czasowe oddanie konia "pod opiekę" stało się koniecznością.
Kuli nie widziałam już drugi tydzień, ale mam to szczęście, że osoba której ufam zagląda do konia, czyści, dopieszcza i wsiądzie raz na jakiś czas. No i nieoceniona jest pomoc trenejro  :kwiatek:  dzięki któremu Kula od czasu do czasu przypomina sobie, że od pracy się nie umiera.
majek   zwykle sobie żartuję
04 marca 2009 12:37
Ja podobnie jak Tunrida - teraz z okazji ciąży chciałam, żeby sobie ktoś na moich koniach pojeździł. A skąd. Zero chętnych...
Fakt, że trzeba kawał dojechać z Warszawy, ale myślę, że jazda w teren nad Wisłą byłaby rekompensatą za przejechane kilometry.
Żadnych chętnych.

Podobno mają się zjawić jakieś koleżanki mojego męża z okresu kiedy jeszcze był kawalerem - i podobno nieźle jeżdżą...
Zobaczymy... Tylko jak będą chciały wsiadać raz na dwa tygodnie to też podziękuję. Niech już się padokują... Może w sierpniu uda mi się wsiąść.
wiecie, pewnie jest roznie,,,
Ja dwa razy dalam konia komus- jak tylko przenioslam sie na wies i pierwszego roku nie mialam swojego siana, a nie udalo mi sie kupis go dla wszystkich..
Oddalam bardzo sympatycznej dziewczynie klacz- super spokojna,np kladaca sie na polecenie itp. wrocila zacieta zmora, ponoszaca na kazdym wedzidle i kazdego- nawet w stepie wynosila! Poszla z gumowym wedzidlem a bez mojej wiedzy dostawala do pyska drut i heja.
Drugi byl moj kochany ogier, poszedl do kolezanki majacej konie. Nie powiadomiono mnie o chorobie nie leczono, kon po roku wrocil z zaawansowanym copd, uszkodzonym sercem i plucami. Na dodatek przywieziony noca- rano okazalo sie ze jest tak pogryziony ze na glowie kosci widac, jedna rana..Nie nadaje sie juz do zadnego uzytkowania i to ze zyje jeszcze to cud, bo juz lekarz chcial go uspic, tak sie dusil..
Znalezc kogos odpowiedzialnego, to jak w totka wygrac. Takie samo prawdopodobienstwo. Mogloby u mnie chodzic z 7 kobylek, ale stoja sobie tylko na wybiegu- nie zgina od tego a ja juz chyba stracilam ochote na doswiadczenia, wyprobowalam 2 osoby dojezdzajace i tez bylo nie fajnie ( np dokarmianie  owsem konia na powaznej diecie). Naprawde pozazdroscic tym  co maja odpowiedzialnych...
Boswell-dlatego z tych względów o których piszesz, raczej nie oddałabym konia komuś do innej stajni.
Za to pod czujnym okiem właściciela mojego pensjonatu...czemu nie? Niech sobie ktoś korzysta.
Podsumowując.
-Nie oddałabym konia do innego pensjonatu ( no chyba, że naprawdę ufałabym w 100% nowemu opiekunowi)
-Nie oddałabym bez umowy konia wartego dużych pieniędzy. Niechętnie  oddałabym konia osobie gorzej jeżdżącej, jeśli w pocie czoła pracowałabym wcześniej nad nim i naprawdę widziałabym efekty tej pracy.
ja od ok 5-6 lat tak funkcjonuje - na początku właściciel co chwile sprzedawał i kupował kolejne konie - było to tym bardziej przykre jeśli z którymś zaczynało mi sie fajnie współpracować  🤔

aktualnie jeżdżę na koniu znajomego, który trzyma konie bo fajnie od czasu do czasu pogłaskać, dać cukier itp a na co dzień nie robią nic oprócz łażenia po łące

irytujące jest czasem kiedy właściciele nie znają się za bardzo na swoich zwierzętach - np kiedy nie widzą że dany koń ewidentnie kuleje.. (bo przecież biega i bryka) 🙄  🤔 jednak z drugiej strony konie którymi aktualnie się zajmuje na pewno dawno trafiłyby do rzeźni i fajne jest to że teraz mają dożywocie na łąkach
Mój układ wygląda tak, że zajmuje się dwoma końmi pewnego pana, który ma taką fajną ciepłą stajenkę tylko dla siebie. Końmi w sensie sprzątania/karmienia zajmuje się kto inny, a ja dbam o ich ruch. Młody jest lonżowany od czasu do czasu (nie za często, bo młody😉) a kobyłka jest do jazdy. No i oczywiście czyszczenie, mizianie, kizianie itd 😉 Właściciel kupuje sprzęt który jest mi do nich potrzebny, mogę robić z końmi co chcę itd.  W zamian za to trzymam tam swojego nowego kopytnego, więc mam wszystko w jednym miejscu a i dojazd dobry 🙂

I wiem że w tej stajni mam miejsce zapewnione do kiedy będę chciała. 
ja miałam kiedyś następującą sytacje:
zaproponowałam mojej koleżance żeby przyjeżdżała do mnie do stajni i w zamian za opieke na moją jedna ślązarą będzie mogła na niej jeździć. dobrze wiedziałam że ta koleżanka lubi konie i potrafi w miare jeździć ale nie ma na to pieniędzy ani żadnej innej możliwości. ja w tym czasie chciałam objeździć moja drugą koniówne. wszystko było pięknie i ładnie przez pierwszy miesiąc bo później koleżanka do stajni przyjeżdzała już tylko na piwo a żeby z koniem coś zrobiła to musiałam ją o to prosić po 5 razy. niedługo później podziękowałam jej za wspóprace.  od tej pory nikomu nie dawałam koni pod opiekę      po co ?    żeby się póżniej prosić o cokolwiek? naszczęście mam czas bo studia mi nie kolidują z opieką nad 2 koniównami.    ale rozumiem że ktoś musi konia zostawić  myśle że grunt to ktoś zaufany  i dobrze się z tą osobą dogadać🙂
Raczej nie zdecydowałabym się oddać konia pod opiekę osobie niepełnoletniej. Po pierwsze bałabym się odpowiedzialności za ewentualne uszczerbki na zdrowiu, po drugie akurat te osoby, którym można zaufać mają pod dostatkiem swoich koni.

Największy spokój miałam kiedy pod moją nieobecność jeździła siostra (opłacałam jej treningi), niestety poważna kontuzja wykluczyła ją z jeździectwa  😕 Kilka razy wsiadali właściele stajni i to też był fajny układ bo to solidnie jeżdżące osoby.
Później użyczałam Galanta koleżance, dopóki raz nie wzięła go na jazdę pomimo mojego wyraźnego zakazu. Ta sytuacja zraziła mnie na tyle, że przed długi czas w trakcie mojego urlopu koń miał wolne (tylko pastwisko).
Inna sprawa, że z różnych względów nie wyjżdżam na dłużej niż 7 dni  😁.

W ubiegłym roku na kilka jazd użyczyłam konia koleżance jeżdżącej, hmmm, jakby to ująć, "spacerowo". No i z jednej strony fajnie bo Galant sobie podróżował na luźnej wodzy, ale z drugiej - chodził i robił co chciał , był jeżdżony tylko po prostych i trochę mu się pozapominało  🙄
A ma ktoś konia, który wydaje się nie akceptować nikogo innego oprócz Was?
patrząc ostatnio na mojego zbója nie wiem czy byłabym w stanie go komuś oddać...
Generalnie pokazuje wszystkim, że albo ma ich w nosie albo funkcjonuje z zasadą bardzo ograniczonego zaufania. Jak go kupiłam, nie wziął nawet od człowieka marchewki czy innego smakołyka z ręki, w boksie stał na baczność, jakby się bał, natomiast np. przy lonżowaniu chamsko wyciągnął mnie w taki sposób, że myślałam, że zębami w piasek lutnę.  😲
Raz koleżankę, której bym go z miłą chęcią mogła powierzyć, bo kobitka zna się na rzeczy i mam do niej zaufanie, przyszpilił w boksie i jej nie chciał wypuścić, mimo jej wyraźnych próśb.
Spokojnie potrafił i potrafi nadal wodzić człowieka po całym pastwisku, uciekać, podbiegać i robić wszystko, by nie dać się złapać. Wyraźnie widać, że po prostu ma człowieka w nosie. Udało mi się na tyle zdobyć jego zaufanie i szacunek, że sama nie mam problemów praktycznie z żadną czynnością wokół niego, na pastwisku trochę jeszcze połazi, ale wie, że ma na mnie poczekać i na lonży stara się, jest skupiony i przestał ze mną walczyć. Jak w takim przypadku mogłabym go oddać komuś pod opiekę, skoro koń człowieka "wyczuje" i bezkarnie sobie folguje, jak wie, że może. Dziwne.

[quote="galantova"]Raczej nie zdecydowałabym się oddać konia pod opiekę osobie niepełnoletniej. Po pierwsze bałabym się odpowiedzialności za ewentualne uszczerbki na zdrowiu, po drugie akurat te osoby, którym można zaufać mają pod dostatkiem swoich koni.[/quote]
Z resztą, jak się zobaczy po różnych ogłoszeniach [przynajmniej ja mam manię przeszukiwania końskich ogłoszeń, nawet jeśli nic nie potrzebuję, ale wydaje mi się, że nie tylko ja. 🙂 ] to w kwestii jazdy za pracę zazwyczaj ogłaszają się dziewczynki lat tam 13 - 17-18
Koń którym ja się zajmuję taki był 😉 Teraz pozwala mi na "wszystko". A mój tata nawet nie może jej wyczyścić bo tak się wierci i denerwuje ... .
Ja opiekowala, sie fantasycznym ogierem malopolskim.
Wlasciciel przyjezdzal do niego okazyjnie w weekendy i mowil,ze ma u niego dozywocie.
Stal ponad 20 km ode mnie,strasznie duzo czasu mnie to kosztowalo i wyrzeczen(byl to czas przed matura  🤔wirek🙂,jednak stwierdzilam,ze najwyzej nie bede sie wysypiac,a to konski przyjaciel na dluzszy czas.
Nie pamietam,zebym kiedykolwiek zzyla sie w ten sposob z jakims koniem.
Po czym,dzien przed matura dostaje sms-a,ze kon zostal sprzedany,nawet bez zadnego,slowa wyjasnienia.
Nie powiem,jak sie wtedy poczulam,jednak nauczylo mnie to niemalego dystansu do ludzi w tych kwestiach.
Dorotheah   मेरी प्यारी घोड़ी
07 marca 2009 17:50
Na mojej siedziały łącznie chyba 4 osoby (ze mną). Pod znajomymi była tak speniana, że tylko patrzyłam kiedy wybuchnie, a szybko uspokajała sie przy mnie. Na szczęście nie doszło do ekscesów -dwie z tych osób same zeszły po paru minutach (w tym bdb ujeżdzeniowiec). Natomiast przyjaciel siedział parę razy, głównie gdy prowadzałam ją w reku. Też sie bała, ale bardzo się starała i ogólnie złapała z nim fajny kontakt (np. reagowała na jego uspokajanie w sytuacji stresowej). Po tych próbach sobie darowałam, bo szkoda zachodu- jej nerwów,strachu i być może narażania bezpieczeństwa jeźdźca, skoro koń i tak ma być osobistym wierzchowcem, dla przyjemności (więc i koń musi czerpać z tego przyjemność).
mam takie pytanie...czy w razie jakieś kontuzji właściciel ma prawdo mnie "oskarżać", że to moja wina?
" Oskarżać " zawsze może, ale żeby cokolwiek zrobić musiałby Cię podać do sądu i wygrać sprawę. Chyba, że w umowie zawrze zapis, że odpowiadasz za zdrowie konia.

W praktyce to są bardzo trudne kwestie. Jak stwierdzić, że to wina jeźdźca / opiekuna, że koń się konktuzjował, a nie tylko nieszczęśliwy przypadek? Obie strony muszą być świadome, że zdarzyć może się praktycznie wszystko.
Przykrość polega na tym, że w praktyce właściciel zawsze ma rację (nawet gdy jej nie ma). Chyba, że Ty udowodnisz przed sądem, że jej nie ma, np. pozwiesz za oczernianie. Natomiast, jeżeli żąda zadośćuczynienia - to (w braku zgody) - też mu pozostaje droga sądowa.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
07 marca 2009 19:40
to chyba nie tak. Osoba wnosząca pozew ma obowiązek dostarczyć dowody w sprawie.
Też tak myślę. Niestety zdarza się i tak, że jeśli coś się przytrafi koniowi pod opieką osoby X, a właściciel uzna, że osoba X jest winna, może samym gadaniem popsuć opinię do tego stopnia, że nikt inny nie będzie chciał już konia oddać pod opiekę, czy nawet wydzierżawić.

Kiedyś jeździłam kobyłę znaną z charakterku. Po jeździe odstawiłam do boksu, wszystko było ok. Następnego dnia koń wyszedł z boksu na 3 nogach  🤔 Diagnoza weta - pęknięcie kości kopytowej  😵 Właściciela w stajni nie było od tygodnia, przyjechał oczywiście od razu. Wytłumaczyłam, jaka była sytuacja, że na jeździe wszystko było ok, na stepie po również itp. Na szczęście miałam świadków tej jazdy w osobie instruktora i wielu osób postronnych. Wet potwierdził, że przyczyną kontuzji najprawdopodobniej było silne kopnięcie w ścianię - dwa dni wcześniej obok "mojej" kobyły postawili inną wariatkę, z którą się non stop tłukły. Skończyło się na tym, że właściciel przyjął moje tłumaczenia i nie miał żadnych pretensji. Ale gdyby się uparł, że to moja wina...
Miałam raz konia pod opieka i nigdy więcej się na to nie zdecyduję. Właścicielka oddała mi konia pod opiekę ponieważ sama nie potrafiła sobie z nim poradzić. Złapałam z koniem świetny kontakt, praca z tym koniem to było coś nie do opisania... Na początku był koniem wylęknionym, chowającym się po kątach, reagującym na każda próbę kontaktu ucieczką fizyczna i psychiczną (taki troszkę autystyczny), a w momencie kiedy nie dało się uciec -atakujący. Powolną pracą doszliśmy do...cholercia tego się nie da opisać... po prostu mi zaufał, stał się przyjacielem. Byłam gotowa na to, że w każdej chwili właścicielka może go sprzedać, albo zabrać pod siebie, ale nie na to... Pewnego pięknego dnia przyjechał po niego handlarz koni rzeźnych. Szok! Szok i jeszcze raz szok! Nigdy wcześniej ani później nie wpadłam w taką histerię.
Na zakończenie powiem, że udało się go z tamtąd wyciągnąć, ma teraz odpowiedzialną i kochająca właścicielkę chociaż po 2 tygodniach u handlarza trzeba było zacząć całą prace od początku.
Nie stać mnie na własnego konia, dlatego czasem mam chęć znalezienia konia "pod opiekę". Jednak po tym zdarzeniu wolę poczekać aż skończę studia, znajdę pełno etatowa pracę i uciułam na własnego kopytnego.
Smutne to wszystko co piszą niektórzy, jak potraktowano ich konie.
To jak można się na kimś zawieźć.
Ja gdy wzięłam "mojego" Rema do innej stajni na miesiąc treningów, byłam u niego codziennie, wszystko robiłam przy nim sama (pomimo wielkiego zaufania do trenerki i osób pracujących przy koniach). Jeżeli coś stało by się pod moją nieobecność na pewno miałabym do siebie pretensje, że przecież jak go tam zabrałam i czegoś niedopilnowałam. Opiekować się czyimś koniem-nawet jeżeli w praktyce ma się go na własność jest wielką odpowiedzialnością i choć się czasem w stajni ze mnie śmieją, że mam na tym punkcie bzika, to nie mogłabym inaczej.
I nigdy nie zrozumiem osób, które biorą pod opiekę konia i traktują go jak przedmiot:/
Opiekować się czyimś koniem-nawet jeżeli w praktyce ma się go na własność jest wielką odpowiedzialnością i choć się czasem w stajni ze mnie śmieją, że mam na tym punkcie bzika, to nie mogłabym inaczej.


ja mam dokładnie tak samo  😉
Jest to opcja z pewnością uczciwa... Właściciel nie ma czasu na opiekę, Ty się opiekujesz, doglądasz, dbasz jak o swojego i jeździsz.... Ja mam taki sam układ, tylko za to muszę płacić...
i skończyła się jak narazie moja przygoda z koniem prywatnym, którym się opiekowałem, zostaje sprzedany...
A ma ktoś konia, który wydaje się nie akceptować nikogo innego oprócz Was?



Chyba mój taki jest 🙂

Oczywiście akceptuje znane sobie osoby , ale tylko w pewnym zakresie.
Musi długo poznawać, zaakceptowac, ale zawsze margines nieufności zostaje.
Z drugiej strony  jest bardzo ciekawski, natychmiast podchodzi do obcych , choć ludzi nieznających koni przeraża 😲

Uśmiałam się nieźle, jak kilka pań uciekało przez kwietnik , bo "straszny" koń je gonił 🤣

A on ciekawski, chodzący akurat po ogrodzie szedł za nimi.
Mężczyzn nie bardzo lubi , potrafi złapać za ubranie.
Jak ktoś potrafi posługiwać się pomocami w jeździe , to koń jest posłuszny  , ale cały czas patrzy na mnie  , a jestem , bo muszę pilnować, czasami skarcić go głosem, wskazać kierunek.
Człowiek też musi przestawić się , że koń nie ma wędzidła i nie toleruje ciągnięcia za wodze.
Taka jazda natychmiast kończy się, bo koń zawraca i staje przy schodkach, albo biegnie do mnie , żeby zabrać mu pakunek z grzbietu 😉
Generalnie to koń- tester i raczej koń jednego człowieka.
Mój syn , niejeżdżący czasem wsiada na niego , nawet na oklep i Kuba jest spokojny , choć oczywiście szybko nudzi mu się taka jazda, bo sygnały mało dla niego zrozumiałe.

Dałam nawet kiedyś ogłoszenie , szukającej chętnego do jazdy na nim, ale teraz miałabym dużo wątpliwości.

Raz, że on wrażliwiec, a dwa, że przyzwyczajony do mojego stylu jazdy, do moich sygnałów.
Z drugiej strony ,  ludzie , którzy uważają, że nieźle jeżdżą mogą się mocno rozczarować co do własnych umiejętności 😀

Ciekawa jestem obsługi naziemnej , czyszczenia kopyt przez obcych.
Przy struganiu ja go trzymam ,  dotykam, a razie większych problemów muszę trzymać mu tylne kopyta.

Nie oddałabym go z pewnością  innej osobie poza moje pole widzenia, chyba, że przekonałabym się po dłuższym czasie  , że mogę to uczynić.
Livia   ...z innego świata
16 czerwca 2009 09:22
Ja mam taką sytuację od połowy marca.  Miałam wypadek, złamałam nogę,  jeździć nie mogę aż do przyszłego roku. Przyjeżdżam z wizytą raz w tygodniu. Na szczęście mam super koleżankę, która ma swojego konia w tej samej stajni, i zajmuje się moim równie dobrze 🙂 a teraz znalazła jeszcze kolegę, który wsiada dodatkowo na mojego i jeżdżą sobie razem w teren 🙂
Gdybym nie miała nikogo, koń po prostu śmigałby po pastwisku przez rok... a tak - koń się podszkoli (koleżanka bdb jeżdżąca, duużo lepiej niż ja), wybiega w terenie, ogólnie czuje się kochany i jest zadbany.
Rozważałam też oddanie konia na roczną dzierżawę, ale nie potrafiłabym go dać komuś obcemu. Tak jakoś nie...
Ja kilka miesięcy opiekowałam się 17stoletnim wtedy wałaszkiem. Właściciel przyjeżdżał do niego tylko w weekendy i jeździł na parę godzin w teren, oprócz tego nic. Konik był troszkę zaniedbany, już ze swoimi nawykami po latach, no ale i bez kondycji.
Wsiadałam sobie na niego na lekkie jazdy, głównie na hali/maneżu, żeby przypomnieć mu trochę rzeczy innych niż terenowe eskapady. Ale jazdy nie były w tej opiece najistotniejsze - padokowanie, gruntowne czyszczenie, zadbanie o kopyta i ogólne dopieszczanie.
Kiedy zostałam poproszona o opiekę nad nim, byłam przekonana, że właściciel chce, aby jego koń miał więcej regularnego ruchu i by ktoś o niego dbał. Pewnego dnia jednak otrzymałam telefon - nie siodłasz mi konia przed moimi porannymi weekendowymi jazdami, tak więc koniec opieki nad moim koniem... 😵 Miałam być tylko dla wygody właściciela, a nie po to, by dbać o konia... Oczywiście moja włożona praca w tego wałacha w ogóle go nie interesowała...

Nigdy więcej.
No to widzę że zetknęłaś sie z nielada "poważnym" człowiekiem...
A nie spytałaś się o co mu chodzi ? Sądzę, że po prostu nie chciało mu się przeprowadzać rozmowy z tobą, a miał więcej czasu i mógł na koniu jeździć regularnie. Albo druga opcja...znalazł kogoś z rodziny, lub znajomych do opieki,  i Ciebie olał...

Ja niejednokrotnie jeździłam, na koniach prywatnych, tzn. właściciel stajni dawał mi do jazdy małe wredne kucyki, które poszły do szkółki w wieku 3,5 roku, sie zbuntowały i cały czas zrzucały dzieci. Na koniec tego, gdy  sądziłam że koń nadaje się pod małe dzieci, to mówiłam o tym właścicielowi, i na tym się kończyło.

W tej samej stajni miałam, inną sytuację. Jeździłam młodego ogierka, bardzo małego, na tyle małego że, byłam dla niego idealną osobą, bo nie miał jeszcze dobrze rozwinietych mięśni, bo to były jego pierwsze kroki pod siodłem, konik zapowiadał się super, z temperamentem, do małego sportu, ale po pół rocznej pracy gdy odeszłam ze stajni, wykastrowali g i poszedł do szkółki, taki był tego finał.Czyli można powiedzieć, tylko tyle...Pół roku robiłam konika, moja praca poszła na marne, ale ja nabyłam doświadczenie, nie wkładając w ten interes ani grosza  😉 
Mia, że tak zapytam: to po co ten Pan trzyma tego konia? Rozumiem, że ktoś może nie jeździć, trzymać konia dla przyjemności, do pogłaskania, nacieszenia się jego obecnością, jeździć rzadko, ale po co komu koń, z którym KOMPLETNIE nic się nie robi i jeśli on w ogóle kogoś nie interesuje? Tak tylko z ciekawości pytam 😀 Ale to dobrze dla Ciebie!


No to ja opiszę przypadek pewnej kobitki z mojej stajni...
Babka trzymała już kupę czasu, w pensjonacie 3 konie. 550zł za konia na miesiąc. Kupiła konie, sportowe, drogie, bo były takie fajne, ale po jakimś czasie jej się znudziło. Przyjeżdża raz na pół roku, jak jej tatuś, pracujący za granicą, dowie się, że nie było jej już kupę czasu u koni. Tatuś pieniądze co miesiąc jej na pensjonat wysyła, ona pieniądze na pensjonat prze*****, tatuś nic nie wie. Jak się tatuś dowie, że nie płacone było za ostatnie pół roku, to jej każe jechać do koni, da jej kasę za ostatnie pół roku, ona zapłaci, i nie ma jej kolejne pół...  👀

Jakiś rok temu poszła właśnie na układ z moją koleżanką. Hania się zajmowała jednym jej koniem, robiła WSZYSTKO przy nim, jeździła regularnie i w ogóle wszystko było fajnie. Strasznie się do konia przywiązała. A tu nagle wałek-po pół roku ów kobieta przyjeżdża i mówi, że Hania nie może już jeździć na tym koniu, bo ona będzie jeździła teraz na zawody  🤔 Jak się domyślacie, przez następne pół roku jej nie było... A przywiązanie do konia zostało..  🤔
Ostatnio sprzedała jednego z tych trzech koni. Nie mam pojęcia, jak się udało nowej właścicielce ją przekonać. A jakiś miesiąc temu, owy koń, którym zajmowała się moja koleżanka padł... A babka nic nie wie, bo nie ma z nią kontaktu..  🤔

Więc historia z prezentem ślubnym to w porównaniu do tego mały pryszcz. Głupota ludzka nie zna granic.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się