Ku przestrodze. Wypadki których można było uniknąć.

Należy unikać stania centralnie przed koniem.

Ponowię pytanie: jak zatem zaprezenować konia na przeglądzie weterynaryjnym?
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
29 sierpnia 2013 10:55

Ostatnia sytuacja w terenie, jechałyśmy w lesie, ja na dość upartej kobyłce. Było małe obniżenie terenu i zaraz znowu pagórek na ścieżce. Zatrzymałyśmy się, bo kobyłka oczywiście bała się po tym przejść. Zsiadłam i chciałam ją przeprowadzić. Stanęłam już na pagórku (była to raptem odległość max 1 m). Pociągnęłam za wodze, a klaczka za to wymyśliła sobie, że ten dołek przeskoczy, a że stałam raczej na środku ścieżki, a nie z boku, ponieważ byłam przygotowana na to, że ona spokojnie to stępem przejdzie to ona wskoczyła mi prosto na stopę. Całe szczęście, że mimo upalu założyłam sztyblety. Noga tylko spuchła, ale nic poważniejszego 😉


Ja za to jestem przeciwniczką zsiadania z konia w terenie.
agatat, a nie dociera do ciebie, że pomysł odprowadzenia zajeżdżanego konia do wsiadania na koniec długiej ujeżdżalni jest po całości kretyński?
Oraz, że koń powinien spokojnie stać przy wsiadaniu? A jeżeli nie stoi, to może należałoby samo wsiadanie poćwiczyć, a nie wołać więcej osób do trzymania?

Co do stania / nie stania przed koniem, to pierwsza przestroga dot. trzymania konia od pary przy bryczce była: nigdy nie stawać przed dyszlem.
tereska przy zajazdce ma prawo się trochę kręcić...
halo już dawno dotarło, to już było dobre kilka lat temu, aczkolwiek wolałam uprzedzić w tym wątku, jeżeli ktoś jeszcze by na coś takiego wpadł 😉
Na swoje usprawiedliwienie mam tylko fakt, że pierwsza-bliższa część ujeżdżalni była z boku nieźle zawalona cegłami i porozsypywanymi ułamanymi kawałkami cegieł, więc absolutnie pierwsza część do jazdy się nie nadawała.. Zawsze ze wszystkimi końmi szliśmy na drugą część ujeżdżalni. Chyba lepiej, żeby skończyło się tak jak skończyło, niż jakbyśmy (ja i koń) wpadli w te kawałki cegieł.. (Mowa tu o wiejskiej stajni prywatnej, w której warunków do niczego nie było, ale wolałyśmy z koleżanką, która miała praktykę same zająć się końmi, a uniknąć sytuacji, która zdarzyła się tam kilka lat temu, że 1,5 letnia klacz została "zajeżdżona" przez właściciela w terenie na kompletnie źle założonym munsztuku..)
Myślę, że wyjaśniłam sprawę 😉 aczkolwiek pomysł wsiadania dopiero na ujeżdżalni, a nie przed - jak zawsze, nie był mądry..  🤬
Edit: tereska - koń przy wsiadaniu przed ujeżdżalnią stał już z każdym razem o wiele spokojniej 😉
To ja mam przestrogę dla weterynarzy. Weterynarzu! Jeżeli chcesz dać koniowi zastrzyk, a koń ten stoi w wąskim stanowisku to nie wbijaj igły w momencie kiedy jakieś dziewczę przechodzi między ścianą stanowiska, a koniem żeby ci owego zwierza przytrzymać.
Siła zgniotu ogromna, pół twarzy przeorane przez drewniane belki, pamiątkowa blizna na szczęście mało widoczna. A komentarz ciecia (tfu! weterynarza) " Ojej chyba trzeba będzie szyć".
[quote author=_Gaga link=topic=92172.msg1861844#msg1861844 date=1377770086]
Należy unikać stania centralnie przed koniem.
Ponowię pytanie: jak zatem zaprezenować konia na przeglądzie weterynaryjnym?
[/quote]
"Unikać" nie równa się "nie stać". 🙂 Przegląd weterynaryjny to raczej wyjątkowa sytuacja.

Fantine   Koń to koń, ale za to koń!
29 sierpnia 2013 14:34
A i tak nie da się uniknąć wypadków, choćbyśmy nie wiem jak myśleli, zapobiegali i dbali. Jest zbyt dużo czynników od nas niezależnych a poza tym zwierzę to zwierzę- żywe, to będzie się ruszać  😉 Przykład, akurat niekoński. Mój tata karmił krowy, wyszedł po siano, wraca a tam jałówce z głowy leci fontanna krwi. Urwała sobie róg. 😵 Gdybyśmy na co dzień myśleli i wszelkich ewentualnościach, to byśmy chyba zwariowali, a na konia to już byśmy na pewno nie wsiedli.
Ale jednak trzeba, naprawdę trzeba. Zwracać uwagę na najmniejsze drobiazgi. Używać wyobraźni. Nie panikować - ale przewidywać. Cienka i trudna do uchwycenia granica.
Dająca ludzi "ja to się tam niczym nie przejmuję, nie ma co rozważać bo bym zwariował, co ma być to będzie" i ludzi "o jejku, jejku".

W naszej (nie naturalistycznej) stajni właśnie skończyło się szkolenie z... behawioru, bo naturalsowym bym go nie nazwała, mimo obecności lin, katarów sznurkowych, folii, bramek, piłek, podestów, krótszych batów i roundpenu. Cudownie, że się odbyło! Bo szybciutko się okazało, że podstawowym błędem dzieci i dorosłych jest niezwracanie uwagi na konie, w rezultacie konie nie zwracały uwagi na polecenia opiekunów. Nie licząc "praktycznych" sukcesów typu: koń, który nie wchodził do myjki wchodzi i stoi bez mrugnięcia okiem, od razu widać, że wszyscy są o wiele bezpieczniejsi, że nauczyli się patrzeć, zanim będzie o jedną mini-reakcję za późno. I będą bezpieczniejsi, dopóki w rutynie dnia codziennego - nie zapomną. Że koń ma słuchać człowieka a nie człowiek - konia. A jeśli koń ma słuchać - człowiek musi natychmiast widzieć do czego zmierza koń. I nie obawiać się zareagować od razu. I wiedzieć jak zareagować.

Sama odniosłam jeden sukces (choć tym razem byłam tylko obserwatorem szkolenia). Otóż przychodzi mi (i każdemu) wyprowadzać ogiera koło boksu klaczy, co czasem (nie zawsze) wywołuje niepożądane efekty. Złapałam się na tym, że: betonowy sufit stajni jest niski i w początkach swojego pobytu koń nieźle potrzaskał sobie o niego łeb - więc ja się boję. I nie reagowałam na pierwsze-że-pierwsze objawy ekscytacji, na przygotowania do ekscytacji, w nadziei, że przejdę sprawnie i bezkonfliktowo (co w 90% się działo). Gdy się połapałam - zareagowałam od razu, wystarczyła delikatna reakcja (sygnał też był delikatny), ale o czasie - i koń poszedł jak cielę.

Myślmy, naprawdę myślmy o tym co robimy.
A propo ogierów i puszczania ich w karuzeli. ZAWSZE trzymajmy minimum jedno miejsce odstępu z przodu i z tyłu, a najlepiej puszczajmy ogiera samego. Znam przypadek, gdzie ogier POŁOŻYŁ się na ziemi, żeby krata, która była nota bene pod prądem przeszła nad nim, i żeby mógł zaatakować innego konia, który szedł dwa miejsca dalej. Fakt, ogier był na prawdę okropnie agresywny i natestosteronowany, ale i tak z posiadaczami jajek nie ma żartów...
Czytanie Waszych historii przydało mi się w praktyce. Szłam z koniem na padok, koń ubrany i przez taką wąska furtkę się przechodzi. Nagle ja stop, koń stop. Miał na sobie westowe siodło, które jest "większe"  od klasyka i tak jakoś w ostatniej chwili mi doszło do głowy, żeby sprawdzic czy w ogóle się zmiescimy?! Powoli przeprowadziłam konia idac przodem do niego i kontrolujac czy niczym nie zahaczy. Jednak przyzwyczajenie, że zawsze tam chodze i zawsze sie mieszcze, a tym razem miałam pierwszy raz westowe siodło. uff re-volta daje do myslenia.
[quote author=xxmalinaxx link=topic=92172.msg1861591#msg1861591 date=1377727038]
[quote author=Perlica link=topic=92172.msg1861486#msg1861486 date=1377720143]
xxmalinaxx, to chyba nie widziałaś jak koń robi fikołka na plecy na dwóch uwiązach?
Koń może się odsadzić tak samo na dwóch jak na jednym ....


Na dobrze zawiązanych, nie ma takiej opcji. Koń wspiął się wysoko, i nim zdążył hycnąć do tyłu, krótkie uwiązy pociągnęły go w dół. Może po prostu wiązać krócej, albo na lepszych uwiązach?  :kwiatek:

Co do okularów jeszcze, ja nie umiem jeździć w okularach, więc sporo startowałam na ślepo  🤣
Ale nie polecam. nie warto. Zaświadczenie lekarskie dostaję bez problemu - co pół roku 🙂
[/quote]

Nie zgodzę się, że wiązanie na dwa uwiązy, mocno i krótko jest takie bezpieczne i uniemożliwi koniowi wywrotkę. To wszystko zależy od konia. Jeden jak poczuje, że coś go trzyma to się uspokoi. Drugi, tak jak mój, w chwili wystraszenia się będzie ciągnął i szarpał tak długo aż nie puszczą uwiązy, a jeśli będą za mocne, to aż nie puści jego... kark. Jeszcze ewentualnie mogę się modlić, że zanim stanie się najgorsze, może zdołam go uspokoić, ale po co ryzykować?
[/quote]


Miesiąc temu po kąpieli tarzanioholika, postanowiłam, że go przywiążę i będę sobie stała obok czyszcząc sprzęt na słoneczku. Przywiązałam na długim "bo mu wygodniej będzie" - wytarzał się. Zawiązałam krócej "teraz nie da rady się położyć" - a gdzie tam! Szetland jak chce to wszystko załatwi, łeb sobie urwie, ale załatwi. Dobrze, że karabińczyk się odpiął, a ja stałam obok. Nie przejął się specjalnie, bo to taki typ konia. Kobyła dostałaby ataku paniki 😜 Niemniej jednak karabińczyk obowiązkowo bezpieczny, który się odepnie i uwiąz również słabo zawiązany, a koni staram się nie opuszczać przywiązanych, a najlepiej ubierać mi je jak stoją luzem na wybiegu.. z resztą kobyła to mistrz odwiązywania się i moja mina gdy widzę konia dreptającego w moją stronę z wzrokiem "poszłaś sobie, więc poszłam za tobą, a teraz pomóż, to mi się ciągnie między nogami", którego bezczelnie i z premedytacją śmiałam zostawić, bo poszłam po kask, jest naprawdę zabawna..
Właśnie z tym wiązaniem, to chyba nie ma jednej rady. To wszystko zależy od konia. Ja swojego jednak wolę zawiązać na jeden uwiąz, najlepiej z bezpiecznym karabińczykiem i na taki węzeł, co w razie czego szybko konia uwolni.
I tak ku przestrodze: na uwiązie z  bezpiecznym karabińczykiem najlepiej konia uwiązać, ale do prowadzenia to to się nie nadaje 😉 Puści w tym momencie, w którym nie powinien, szczególnie jak ma się konia przeciągającego. Już kilka razy zostałam z uwiązem w ręce, a koń poszedł sobie wolno. Koleżanka z kolei dostała takim karabińczykiem w głowę. Bezpieczny uwiąz może się okazać niebezpieczny dla człowieka. Dlatego ja wiążę na bezpiecznym, prowadzę konia na zwykłym.
a ja mam zboczenie i nie lubię tych bezpiecznych karabinczyków. dziadostwo ZAWSZE odepnie się jak konia się szarpnie, a NIGDY jak się będzie odsadzał czy nastąpi faktyczna potrzeba . częściej urywały mi się zaciski od uwiązu, czy karabinczyk pękał a się nie odpiął. od kiedy przeczytałam tu o patencie ze sznurkiem to go stosuję. wolę, żeby urwał się sznurek niż poszedł kark, bo przy goracym zapaleńcu następuje ciągnięcie o takiej sile, że prędzej usiądzie i połamie sobie kark niż się uspokoi jak poczuje nacisk.
A możecie rozwinąć to wiązanie z użyciem sznurka - gdzie on jest przymocowany po obu stronach? I co to za sznurek w ogóle? Nie bardzo rozumiem jak to ma w praktyce wyglądać  :kwiatek:
Zamiast bezpośrednio wpinać uwiąz w oczka np.kantaru to wpinasz go w pętle sznurka który jest z jednej strony dopięty do oczka kantara a z drugiej do uwiązu. Taki sznurek zawsze szybciej pęknie niż zdążysz wypiąć kantar nawet na bezpiecznym zapięciu. Takie pośrednie zapięcie stosuje się jak np. dopinamy konia np. na myjce do stałych kółek.
Polecam szurek. Przy koniu, którym się zajmowałam super się to sprawdzało. 2 razy mi sie zerwał, a gdyby był tylko na uwiązie to pewnie bym nie zdażyła go w pore uwolnić i by panikował. On zawsze jak poczuł, że nic go nie ciągnie to sie uspokokajał. Jeszcze kowal go wiązał tak, że wplątywał lekko koniec uwiązu między szczebelki boksu. Przy mocniejszym szarpnięciu uwiąz się wyplątywał, przy mniejszym szarpnięciu trzymał. Raz mu sie koń odsadził i zerwał uwiąz i uciekł, jak zaczął tak wiązać to koń się odsadził, wyplątywał się uwiąz i koń stał dalej 😉 A koń lubil się odsadzić bez konretnego powodu, jak czuł, że nacisk nie puszcza to wpadał w panikę.
W bezpiecznych karabińczykach nie chodzi o to, że przy odsadzeniu się konia mają się same odpiąć. Ich "bezpieczność" polega na tym, że w tej sytuacji jest w ogóle możliwe ich odpięcie, w przeciwieństwie do zwykłych karabińczyków. Inna sprawa, że odpinanie kiedy koń jest całym ciężarem uwieszony na uwiązie jest bardzo niebezpieczne (niektórzy pisali tu o latających karabińczykach).
Za to ich specyficzna budowa sprawia, że potrafią odpiąć się same przy nagłym, ale krótkim szarpnięciu. Zwłaszcza kiedy są już trochę zużyte i poluzowane. Takie szarpnięcie sprawia, że ruchoma część karabińczyka odbija się siłą bezwładności i pozwala na otwarcie.
Taka ich natura  i nic innego nie można od nich wymagać, więc jak dla mnie są bezużyteczne.
Większość historii tutaj dotyczy wypadków czy to z winy i głupoty, brawury, rutyny właściciela (czy tam opiekuna konia) czy takie zupełnie "nie do przewidzenia" .
Ja mam inną historię, która jak sobie teraz o niej pomyślę to aż mi włosy na głowie stają, bo zawinili tutaj ludzie, po których spodziewa się rozsądku i pomyślunku - mam na myśli opiekunów i instruktorów na obozach jeździeckich.
Rodzice "niekońscy" (jak w moim przypadku) oddają swoje największe skarby czyli dzieciaki pod opiekę profesjonalistów i są przekonani, że dziecko będzie w 100 % bezpieczne.
W przypadku mojej historii skarb moich rodziców (czyli 12- letnia ja  🙂 ) mógł z takiego obozu już nigdy nie wrócić....

Obóz w S. O Książ- wydawać by się mogło, że ośrodek renomowany z tradycjami (chociaż pomimo tego wypadku mój obóz zaliczam do mega udanych a teren stada kocham i atmosferę- uwielbiam co jakiś czas pojechać tam na wycieczkę.)

Niestety na moim turnusie instruktor był chyba jeden (dokładnie nie pamiętam bo było to ponad 13 lat temu), a reszta to nastoletnie "pomocnice".
Dzieciaków było dużo- bodajże 2 grupy po 20-30 osób.
Kto był tam na obozie zapewne pamięta podział na dwie grupy- klacze ( osoby początkujące, albo "bojące się "😉 i ogiery ( grupa raczej zaawansowana).
Ja trafiłam do tej drugiej grupy osób jeżdżących na ogierach.
Przypominam, że miałam 12 lat, 45 kilo żywej wagi, a jeździć miałam na dorodnych, śląskich ograch.
Ogiery nie wychodziły tam na padok i niektóre dodatkowo stały w stanowiskach (chociaż większość już w boksach).
Ogierów było dużo, a że jazdy często prowadziły inne osoby (często się zmieniały "pomocnice" ) to zdarzało się czasem, że jakiegoś ogiera pominięto i nie wychodził z boksu np. 4-5 dni.
No i mi się trafiła jazda właśnie na takim ogierze. Jeździliśmy na placu ogrodzonym żywopłotem (ta główna ujeżdżalnia na dziedzińcu) i nie zamykanym na żadne bramki.
Gdzieś w połowie jazdy mój ogier usłyszał rżące klacze, które pasły się poza dziedzińcem stajni na padokach.
Zabrał się ze mną dzikim galopem- najpierw prawie wywalając się na zakręcie (podłoże na dziedzińcu to dość śliska kostka brukowa).
Potem dalej galopem przez korytarz prowadzący z dziedzińca stajni na pastwiska.
Przeskoczył jedno ogrodzenie, potem drugie i już byliśmy u klaczy ze źrebakami.
Klacze zaczęły kopać, nie wiem co się dalej stało bo spadłam i najprawdopodobniej straciłam przytomność (albo zapomniałam z powodu strachu).
Wiem, że pracownicy stajni jakoś ogiera odgonili od klaczy i złapali.
Ja na szczęście nie dostałam kopa, ani nie zostałam staranowana przez konie.
Skończyło się tylko na siniakach (szczególnie na nodze którą zaryłam o kostkę brukową kiedy ogierowi na zakręcie "uciekł" zad), bólu głowy i strachu.
Ale mogło być ze mną kiepsko...
wypadki się zdarzają, z różnych powodów, wiadomo. popalone ręce, podeptane stopy to 'codzienność', ale ostatnio doświadczyłam przykrego wypadku spowodowanego GŁUPOTĄ drugiego człowieka, bo inaczej nazwać tego nie można. stoję w małej prywatnej stajni, notabene mojego faceta, mamy tam 5 koni,  folblutke, 2 małopolskie klacze, małopolskiego wałacha i hucułke. 2 małopolskie klacze stoją u nas najkrócej, toteż są bardzo strachliwe, wszędzie chodzą razem, stoją nawet w jednym boksie i w żadnym wypadku nie w głowach im walka o pozycje w stadku. stałam ostatnio przy jednej z nich, zaplatałam grzywę, obok niej stała ta druga klacz, wcinały razem świeżą trawkę, przyszła właścicielka hucułki, z wspaniałym pomysłem dania jej jeść. przyszła z wiaderkiem, stanęła jakieś 2 metry ode mnie i od dwóch klaczy i święcie przekonana, że nic się 'tym razem' nie stanie (hucułka jest bowiem przeprzewredną istotą, goni konie, stojąc 5 metrów od nich kopie niemiłosiernie, i nie można jej opanować), jednak nie przewidziała sytuacji: hucułka zaczęła prać kopytami w strone klaczy, te biedne, przestraszone, odskoczyły na bok, i popędziły galopem do boksu, pech chciał że na ich drodze byłam ja i betonowy kloc(wcześniej na nim siedziałam, ot tak patrzyłam, jak się siwe mają w nowym domu), o który jedna z nich rozwaliła sobie kopyto. ja skończyłam natomiast poturbowana na ogrodzeniu, z pękniętymi 2 żebrami, obitym biodrem i siniakami na plecach. jak się już otrząsnęłam, powiedziałam co myślę, hucułka została odprowadzona na pastwisko, a właścicielka obrażona bez słowa udała się do domu.
BRAK MI SŁÓW na to, jak bardzo można wielbić swojego konia, by nie dopuszczać do siebie faktu, że jest on zupełnie nie towarzyski no i stwarzający zagrożenie dla drugiego konia...  😤
Ja tam bym się zastanowiła czy zaplatanie grzywy konikowi przebywającemu luzem na padoku wraz z innymi końmi to do końca trafiony pomysł.
Ale fakt karmienie przez właścicieli swoich koni kiedy te przebywają na padoku to głupota.
Widziałam kiedyś taką delikwentkę frunącą nad ziemią po tym jak kobyła (dość potężnych gabarytów) przywaliła jej z dwururki centralnie w tyłek.
Powód był następujący- dziewczyna weszła na padok gdzie pasło się stado koni z torbą pełną marchewek i postanowiła nakarmić swojego konisia (który był dość nisko w stadnej hierarchii i nie wolno mu było ruszać żarcia zanim przewodniczka nie skończy jeść).
Kobyła, który była szefową stada widząc co się wyprawia, wparowała pomiędzy Pańcię i jej konia z kopytami i zębiskami.
Pech chciał, że trafiła akurat w dziewczynę.
Nie przesadzając wyglądało to tak jakby laska przeleciała kilka metrów w powietrzu wystrzelona z procy.
nie stały na padoku z innymi końmi, stały we dwie na takim małym ogrodzonym kawałku przed stajnią, gdzie zazwyczaj ubieramy konie przed jazdą 🙂 ta, którą zaplatałam była przywiązana, lekko, bo lekko, ale była, jeszcze chcę żyć 😀 ta druga stała z nią tylko dlatego, że nie da się ich rozdzielić, bo są jak syjamskie bliźniaczki :-P
zadumana pańcia nie odzywała się tydzień, i nawet do stajni nie zaglądnęła :p

jakieś 2 lata temu, jak jeździłam jeszcze w poprzedniej stajni, dostał mi się pod opiekę 'zepsuty do szpiku kości' wałach, który miał 6 lat i w życiu przeszedł chyba zbyt wiele, był pętany i przewracany, gdy przyjeżdżał kowal, bo zdarzało mu się wyrwać czasem tylne nogi przy struganiu, stąd tyłów nie dawał w ogóle, bo się bał, i gdy ktoś próbował, to w akcie obrony trochę kopał. pamiętam moje pierwsze spotkanie z nim - podbite oko, rozcięty łuk brwiowy i "nie mówcie właścicielowi, bo go odda na mięso, że Ci krzywde zrobił!!" ahhh Izabelka sobie wyobraziła, że przekona go do tego, że dawanie tyłów nie boli już za pierwszym razem, teraz wiem że trzeźwe myślenie nie boli! 😡
pati12318 TO BYŁAŚ TY!!!  🤔 Pamiętam, że jak zobaczyłam Cię lecącą z tego ogiera, zastanawiałam się, czy żyjesz. Byłam na tym obozie i do teraz jest to w moim domu przedmiot różnorakich dość makabrycznych żartów...  🙄
xxmalinaxx o to musiałyśmy być na tym samym obozie 🙂

A ja powiem Ci chociaż początkowo byłam "lekko " wystraszona, to po kilku dniach byłam nawet dumna, że jestem bohaterką takiej historii 😉
Ech młodość, głupota.
A ja wrócę jeszcze do tematu uwiązów bezpiecznych i wiązania do 'sznureczków'
W UK mają manię 'bezpieczeństwa' więc konie są zawsze wiązane do sznurków od siana. No i niestety jak przy niektórych jest to ok (czytaj panikarzy którzy jak czują opór to zrobią wszystko żeby się uwolnić), o tyle konie bardzo szybko uczą się, że sznurek i tak się urwie więc... specjalnie je urywają :/
i przez to nasz 180cm KWPN po raz kolejny się uwolnił i uciekł z yardu, skoczył przez mini bramkę, nad którą był daszek i... popsuł ów daszek i niestety przerysował porządnie grzbiet o niego :/
Inny kucyk za to notorycznie uciekał na trawę i nie dawał się złapać...
Więc sznureczki i uwiązy bezpieczne jak dla mnie nie zdają egzaminu (poza niewielkimi wyjątkami).
pati12318 - co za historia!
Chociaż właściwie to ja też wiele swoich wypadków doświadczyłam, bo zawinił człowiek "po którym spodziewasz się rozsądku i pomyślunku".

Czym powinien kierować się trener doradzając w kupnie konia swojej przyszłej podopiecznej? Wydaje mi się, że powinno mieć się na uwadze nie tylko własny finansowy interes, ale przede wszystkim to, że jako trener będzie się miał tą parą jeździec-koń "opiekować".

Nie powinno dochodzić do sytuacji w której od roku jeżdżąca małolata dostaje do jazdy 4-letniego nieujeżdzonego konia (75% folbluta)...  🏇
Oszczędziłoby to koniowi wiele stresów, a mi kilka niefajnych wypadków które odbiły się na moim zdrowiu.

Zastanawiam się czasem czy kiedyś przeszło mu przez myśl, że to nie było najlepsze posunięcie...?   🤦
Wojenka   on the desert you can't remember your name
30 sierpnia 2013 22:23
Dlatego ja nie uznaję tzw. bezpiecznych karabińczyków. Zwykle odpinają się wtedy kiedy nie trzeba, np. przy prowadzeniu rozbrykanego konia.
Może nie w temacie wypadków, a bardziej w temacie bezpiecznych uwiązów... Mając odsadzającą się klacz wymyśliłam fajny patent. Między drzewami przy stajni, miałam rozciągniętą długą linę, do której przywiązywałam klacz na uwiązie (taki koniowiąz z liny). Kiedy klacz się cofała, lina cofała się razem z nią, w ten sposób nauczyła się, że przy wiązaniu nic się nie dzieje i nabrała tyle pewności, że teraz stoi przy koniowiązie stałym. Na początku przywiązana rwała co się tylko dało.
no musze sie dolaczyc, o ile skleroza nie boli o tyle glupota i rutyna dosc dotkliwie...
Nie wsiada sie na mlodego konia jak wokol niemalze wichura...zwlaszcza jak sie nawet nie wylonzowalo...oraz nie zamknelo wyploszowatej rownie mlodej kolezanki...
to ide naklejac plaster rozgrzewajacy na plecy  🤦
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się