Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

ninevet - a może warto spróbować? przemóc się, zaryzykować. A kiedy ktoś coś powie - powiedzieć mu to co nam? Że teraz też byś może inaczej zrobiła, ale wtedy dla Ciebie to było jedyne wyjście? Publiczne przyznanie się do błędu zwykle wywołuje zrozumienie, więc może byś się nawet lepiej poczuła gdybyś wiedziała że zostałaś zrozumiana? A może się właśnie okaże że nikt o tamtym czasie nie wspomni? ludziom życia toczą się tak jak każdemu - w zastraszającym tempie! Po drodze różne sytuacje, różne problemy... a nuż zostaniesz przyjęta mile, bez wyrzutów, może z sentymentalnym uśmiechem? Spróbuj się z tym uporać😉

Olga - zdarza się🙁 koleżanka zdawała 12 razy! Najważniejsze to się nie załamywać tak całkiem, podejść po raz kolejny, a przed egzaminem zażyć persen, wypić melisę (kolega nie zdał bo się trząsł ze strachu i popełnił głupi błąd, przed następnym wypił ziółka i jakoś poszło!) i zdać🙂 serio - teraz możesz być zrezygnowana, ale jak się uprzesz to zdasz a czy nie warto później przemknąć obok egzaminatora we własnym autku, prowadząc ALL BY YOURSELF?🙂 jak to mój dziadek mówi "trzym się cyckami do góry":P
heh dzieki za pocieszenie, ja jak tylko wsiadam do samochodu na egzaminie to trzese sie jak galareta i nie wiem gdzie sie kluczyk wklada  🤔wirek: chyba musze sobie zrobic przerwe...
heh dzieki za pocieszenie, ja jak tylko wsiadam do samochodu na egzaminie to trzese sie jak galareta i nie wiem gdzie sie kluczyk wklada  🤔wirek: chyba musze sobie zrobic przerwe...


Olga - miałam dokładnie to samo. Potrafiłam pomylić gaz z hamulcem, byłam tak zestresowana że wrzucałam jedynkę, puszczałam sprzęgło i zastanawiałam się czemu  mi samochód gaśnie i wpadałam w panikę.

Zdałam w końcu za piątym razem właśnie. Bo się wkurzyłam na siebie. Przetłumaczyłam sobie, że przecież umiem, że mam zrobić dokładnie wszystko tak samo jakby instruktor siedział obok. I udało się, jak już wyjechałam na miasto, jeździłam bardzo wyluzowana, jakby to była zwykła jazda. I spokojnie zdałam. To wszystko siedzi w psychice. Przed samym egzaminem starałam się nie myśleć "znowu nie zdam, boję się", tylko stwierdziłam że muszę zdać, i zdam, i nie mam się czym stresować,  zwłaszcza że już 4 razy to przechodziłam, a w mieście znam każdą dziurę.

Powodzenia następnym razem, musi się udać!
Ninivet jesli chcesz odwiedzić stajnię w której stal Twój koń, zrób to - chociazby po to  aby móc spokojnie zamknąć pewien rozdział.. A co do obaw o krytykę.. wiesz, luzie często odbierają, oceniają  nasze decyzje z zupełnie innej perspektywy, więc nastaw raczej się na fajne spotkanie po latach a nie na rózgi, bo spodziewam się, że wszyscy Twoi dawni znajomi raczej ucieszą się na Twój widok, może ktoś zagadnie o tamte wydarzenia, ale nikt normalny, zyczliwy Tobie nie wyleci z batami na Ciebie, bo Ty kiedyś.. A juz tym bardziej nie dopuszczaj do siebie zadnych mysli o poniżeniu.. Jeździłaś,  z jakiegos wówczas dla siebie waznego powodu przestałaś i TO WSZYSTKO. Tak sie w zyciu zdarza.. A może bedzie to okazja do powrotu, w ten czy inny sposób, do koni, do tamtych ludzi..? Trzymam kciuki za udaną wizytę!
Olga, spokojnie.. 4 podejścia to zazwyczaj norma  😎 Wszyscy moi znajomi "padali" po kilka razy, przed kolejnym egzaminem wyluzuj sie jakąś melisą i będzie dobrze  😎
Lotnaa   I'm lovin it! :)
31 stycznia 2009 14:11
Averis, dzięki, naprawdę byś się na psychologa nadawała, pomyśl o tym  🙂 A z tym moim jedzeniem to zupełnie nie chodzi o to, że jestem głodna. Tak jak niektórzy palą fajki, tak ja jem.  🤦  🤔wirek: I cholernie trudno jest mi sobie poradzić z tym problemem.

Ninivet, , dokładnie zgadzam się z sanną. Czasem tego nam właśnie trzeba, żeby móc się ruszyć do przodu. I nie przejmuj się tym, co może usłyszysz od innych. Twoja decyzja, którą wtedy podjęłaś, miała jakiś powód o którym inni w ogóle mogą nie wiedzieć. To jest tylko i wyłącznie Twoja sprawa. Nawet jeśli teraz żałujesz, że stało się jak się stało, życie się nie kończy, coś Cię to nauczyło. Miałaś w tym jakiś cel i może wówczas inne, ważniejsze rzeczy postawiłaś na pierwszym miejscu.  Myślę, że powinnaś tam wmaszerować z podniesionym czołem, i może jeszcze coś dobrego wyniknie z tej wizyty  🙂
A mnie dalej trzyma... ba! jest coraz gorzej.

Lotnaa ja mam tak samo ostatnio... nie jem dlatego, ze głodna jestem, ale tak siedze przy biurku, ucze sie i stwierdzam, ze " a kurde w sumei to bym sobie cos zjadla/przegryzla" i razem z moja wspolokatorka buszujemy po lodowce, wymyslamy jakies jedzonko i robimy wszytsko byleby sie nie uczyc.

Ninevet- idz! To Ci moze nawet pomoc. Watpie zeby ktos nawet chcial Cie krytykowac. Zdaje mi sie, ze wlasnie przyjdziesz, pogadasz, opowiesz co u Ciebie i tyle.


Moge sie pozalic, mooogeee?
Nie chce mi sie nic, nie chce mi sie wychodzic z lozka, budzic rano, jezdzic do konia, uczyc sie (!!), nic, nic, po prostu nic. Jestem zła, smutna i nie wiem co sie ze mna dzieje. Swoja droga, niedlugo bede miec okres, wiec moze to byc tez spowodowane napieciem przedmiesiaczkowym, ale nie az w takim stopniu. Strasznie sie stresuje wszytskim, wmawiam sobie, ze nic mi nie wyjdzie, ze jestem beznadziejna, ze nic nie potrafie, nie mam zadnych talentow, nie wiem co robie na swoim kierunku. Z jednej strony mi sie podoba, z drugiej zas marzy mi sie własnie ta psychologia, ale patrzac na to wszytsko realnie, to wymyslam inny kierunek. Bo chce zrobic drugi. Nie wiem co chce robic w zyciu, nie wiem juz nawet co mi sie podoba i co sprawia radosc. Nie wiem cy zbede w tym roku startowac, czy chce i czy bede w stanie. Nie wiem po prostu NIC.

Pomarudzilam... i wcale nie jest mi lepiej. Ja juz wariuje na stare lata  🤔wirek:

smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
31 stycznia 2009 22:53
małaMi tjaaa bo Ty taka stara jesteś, że już tylko umierać zostało.. nie przesadzaj kobieto, całe życie przed Tobą  😀 a ten stan to tylko taki 'chwilowy' czy utrzymuje się już od dłuższego czasu?
dzięki dziewczyny, szczególnie Gosic bo widze ze jestem wtakiej samej sytuacji jak ty .. tzn jak ty bylas na szczescie mam nadzieje ze za 5 juz dam rade
smarcik, ale ja ostatnio naprawde stwierdzilam, ze jestem stara. I ze pewnych rzecy mi juz nie wypada. Kurcze... a chciałoby sie cale zycie byc dzieckiem.

Trwa to.. hmm.. w sumie sama nie wiem. Od tygodnia na pewno, a od miesiaca ciagle w stresie zyje i to mi sie wszytsko tak na głowe zwala i zwala i juz nie mam siły.

Olga spokojnie! Ja podchodzilam do tego tak, ze jak nie zdam teraz, to zdam nastepnym razem. Wez sobie pomysl, ze to kolejna jazda z instruktorem i nie ma sie co tak strasznie denerwowac. Dasz rade!


busch   Mad god's blessing.
01 lutego 2009 02:21
małaMi- w moim prywatnym odczuciu okres dzieciństwa nie jest znowu taki warty wiecznego powtarzania. Ja przynajmniej dużo bardziej wolę swoją obecną rzeczywistość, razem z ogromnym natłokiem obowiązków i stopniowo zwiększającą się odpowiedzialnością za własne czyny. Traktuję może życie za bardzo jak przygodę ale cieszy mnie możliwość samodzielnego kształtowania swojej rzeczywistości; utrzymywania się z pracy własnych rąk (nawet, jeśli skromnie), samorealizacji, własnego pomysłu na życie niezależnie od rodziców.
Doprawdy, jakim cudem nie zdechłam z nudów kiedy moje życie pozbawione było książek, gonienia za ocenami, obowiązków, problemów do rozwiązania?
Lub też jeszcze nie poczułam smaku prawdziwego życia z prawdziwymi stresami, a obecne pandemonium to dopiero preludium do apokalipsy zwanej >>dorosłym życiem<<
trzynastka   In love with the ordinary
02 lutego 2009 03:58
dziękuje dziewczyny za rady, przepraszam za zwłokę ale ostatnio nie radze sobie z wieloma rzeczami i nie chciałam [złe słowo ale lepszego nie wymyśle] czytać waszych odpowiedzi.
no to teraz moje wywody marzeniowe
ja bym chciala zostac szczesliwym czlowiekiem, zmienic swoje zycie na lepsze.
ale nie umiem pozbyc sie swojego pecha.
nie to ze sama go sobie wmawiam, tylko tak sie dzieje mimo walki.
chcialabym miec czas dla siebie, troche pieneidzy na to zeby moc spelniac te najprostsze marzenia. chcialabym nie uzerac sie z klientami, zla opinia i tlumaczyc za glupoty innych których reprezentuje poniekad.
chcialabym zeby nie bolalo mnie jak ktos wybiera sobie u mnie czaprak czy ochraniacze, albo glupie cukierki.
bo wtedy wiem ,ze nawet gdybym chciala nie bede mogla pobyc w stajni.
mowia ze dla chcacego nic trudnego, a dla niezmotoryzownego, ambitnego ale bez pieniedzy okazuje sie ze sama chec nie wystarcza.
chcialbym przestac brac magnez tylko po to by wierzyc ze pomaga w walce z codziennoscia.
heh chcialabym przestac oszukiwac siebie ze kiedys bedzie lepiej..bo to kiedys nie chce nadejsc.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
08 lutego 2009 21:13
thaya, Szekspir powiedział kiedyś, że jęczenie nad minionym nieszczęściem, to najlepszy sposób, aby przyciągnąć inne. Ja bardzo staram się do tego stosować i zostawiać za sobą przeszłość i nie przejmować sie tak bardzo przyszłością... ale w ogóle mi to nie wychodzi. Wykończą mnie te nerwy...
Tak się czuję, że aż się tu udzielę...

Złapałam takiego doła, że dramat. Naprawdę nic, ale to NIC mi nie wychodzi. Pakuję się w coś, o czym wiem, że później będę prawdopodobnie żałować, a i tak się pakuję.
Rodzina doprowadza mnie do szału, wściekam się o wszystko. Przyjaciółka, najbliższa mi osoba na świecie, zachowuje się tak, jakby miała mnie dość, jakoś nie mogę od jakiegoś czasu z nią normalnie porozmawiać.
Wściekam się na siebie, że nie mogę się zmobilizować do niczego. Odkładam na potem, aż jest za późno. I ciągle mam przez to problemy, a i tak robię to dalej z uporem maniaka.

Do stajni aż mi się nie chce jeździć, atmosfera gęsta że można coś w powietrzu zawiesić, wolałabym nie wiedzieć za dużo, a niestety wiem, i źle mi z tym.
I zawsze jest tak, że jak człowiek chce dobrze, to musi dostać po dupie, zawsze znajdzie się ktoś, komu się to nie spodoba, albo dorobi sobie własną teorię. Który to już raz, aż się cokolwiek odechciewa.

Plus faceci. Świat bez nich byłby o niebo mniej skomplikowany...

Uff, dobrze czasem się wyżalić
Muszę sobie trochę ponarzekać:
Praca-masakra, edukacja stoi w miejscu a lat coraz więcej :-/
Mój Piękny kupił sobie x-boxa i teraz mam odmóżdżone warzywko w domu...
Moja jazda konna(co mnie najbardziej dołuje) jest do d... Ja się chyba do tego nie nadaję, zamiast robić postępy po roku jazdy to ja cały czas jestem na etapie: worek ziemniaków ... ogólnie : beztalencie
Lotnaa   I'm lovin it! :)
10 lutego 2009 23:08
Mój Piękny kupił sobie x-boxa i teraz mam odmóżdżone warzywko w domu...


Oo, jak miło mieć bratnią duszę. Może jestem inna, ale doprowadza mnie to do szału kiedy on potrafi przesiedzieć swój CALUTKI wolny dzień przed ekranem laptopa lub tv grając na x-box'ie.
I chyba najbardziej mnie dobija fakt, że ja robię podobnie siedząc godzinami w necie lub na re-volcie.
Ale przynajmniej wychodzę do miasta, spotykam się z ludźmi, czytam coś, a on potrafi żyć tylko w wirtualnym świecie  🤔 26-letni nastolatek  🙁
Ja mam dokładnie tak samo.
Teraz właśnie zaczynamy spędzać czas ze sobą tak,że on siedzi na fotelu i gra a ja leżę w łóżku z laptopem i buszuję po necie. Nie ma to jak wspólne życie:-/
A może to przychodzi z wiekiem mój ma 24 lata... Tylko co będzie za lat 10  ❓
przynajmniej wiecie co zrobic, zeby sie go pozbyc na caly dzien  😉
Lotnaa   I'm lovin it! :)
11 lutego 2009 00:16
Hm, my żyjemy razem obok siebie niż razem. I chyba coraz mniej nas łączy...
Ehh, szkoda gadać, poza tym to nie ten wątek.
znów utknęłam w jednym miejscu i nie wiem co dalej, jak dalej, gdzie dalej. a ja bardzo tego nie lubię.

poza tym dotarło też do mnie, że z całej roboty która musi być zrobiona robię cały czas tą samą 1/3 czekając az pozostałe 2/3 zrobią się same. Jakoś nie wiem skąd mi się ten pomysł wziął, bo tak się nie dzieje.


i jestem na siebie strasznie wściekla. ale tylko na siebie, w sumie nie jest tak że "wszystko" mi nie wychodzi.

chociaż to placement by się przydało, bo to już nawet śmieszne przestaje być, ja mam terminy...  🙄 🤔 😤 😤 😤 😤
Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
11 lutego 2009 10:46
Laski, dobijcie mnie.

Niestety w tym roku nie udało mi się na studiach zdać I semestru i składam rezygnację i w tym roku poprawiam maturę.
Oczywiście dla mojej matki to temat nie do gadania, bo od razu awantura.
Ale do rzeczy. Każda nasza rozmowa kończy się kłotnią, wrzaskami, k*rwieniem na siebie i wyzywaniem od najgorszych [w slowach nie przebieramy]. A matka nie chce do siebie przyjąć że ja chcę się usamodzielnić. Każda próba jest wyśmiewana, porównywana do niej samej jaka to ona poważna nie byla w moim wieku i jak to poukładane miała już i że ze mnie nic nie będzie.
rany, ile można?! Jedyne co dobre w tym, to to, że ojciec mi kibicuje twardo i zachęca do nowych działań, wyjazdów [notabene, w zwiazku z tym, że słucham mocnej muzyki to namowił mnie na woodstock z ekipą 8)], żebym nie siedziała w domu. Ostatnio mnie z moimi kumplami wygonił na rockowy koncert. Bylebym w domu nie siedziała

Ale matka... Bez komentarza. uważa, że jej opinie są najlepsze, jest nieomylna, że była inna w moim wieku i ciagle do siebie mnie porównuje, co już mnie do francy doprowadza. I jak tutaj działać i robić swoje skoro ona ciagle tamuje i rostawia przeszkody na drodze moich poczynań?

Nawet moje poszukiwania pracy zostały skwitowane 'bo ty i tak do niczego się nie nadajesz!'

I jak tu nie zdołować się?
Rozmowa w ogole nie pomaga.
Wybaczcie za ten elaborat, ale musiałam się wyżalić...
Notarialna, z własnego doświadczenia powiem Ci, że nie możesz dać w sobie zabić poczucia własnej wartości. Nie wierz w to, że jesteś do niczego. Niech gadanie mamy zmobilizuje Cię do tego, żeby jeszcze bardziej się starać zrobić coś sensownego ze swoim życiem. Niestety rodzice nie zawsze umieją nas wspierać, chociaż chcą dobrze. Każdy jest tylko człowiekiem i popełnia błędy.
Uszy do góry i działaj!
skąd ja to znam... tylko że u mnie akurat jest odwrotnie w sensie rodziców 😉

ja się wyłączyłam. Ile mogę - nie słucham. Nie daje sobie nabijać głowy tymi bzdurami, bo inaczej skończyłabym dramatycznie nieszczęśliwa na jakimś oxfordzie na kierunku który w ogóle mnie nie interesuje.

staram się w ogóle nie opowaidać o swoich marzeniach czy planach, bo to się mija z celem. to jest grochem o ścianę. Nawet gorzej, bo ściana się na ciebie nie drze.

co moje to moje, nikt mi nie ma prawa odebrać prawa do robienia tego, co chcę. Nie chciałam pójść na oxford/cambridge (do tej pory słyszę wyrzuty), nie chciałam studiować medycyny ani prawa zagranicznego (jak z uczelnią) i nie zamierzam pracować jako biurowy gryzipiórek, wyprasowany, wykrochmalony na sztywno i bez żadnych uczuć i emocji. Mój plan to moja sprawa jest.

poza tym, że tkwię z nim gdzieś w jakimś martwym punkcie chwilowo, ale tak sobie myślę, że moze potrzebuję czasu. ja czasami potrzebuję czasu dla różnych spraw.

po prostu staraj się na tyle, na ile się da nie przejmowac i robić swoje... przecież z domu Cię nie wyrzucą 😉 a o tym, że do niczego się nie nadaję, że nic ze mnie nie będzie, że jestem beznadziejna, że taka śmaka owaka itp itd i że wszyscy są lepsi ode mnie usłyszałam sto milionów razy przez całe życie i tylko ułatwia mi to iście w moim kierunku. bo wiem, ze im dalej od tej kaszany, tym szczęśliwsza będę.
kiedyś płakałam, ryczałam, zdarzało się, że kilka dni się nie mogłam pozbierać, bo to bolało jakby mnie ktoś przypiekał rozgrzanym do białości pogrzebaczem. w ogóle dużo czasu nie umiałam przez to odnaleźć siebie, udawalam kogoś kim nie jestem, chowałam się, uciekałam, starałam się robić uniki, ale to wszystko było i tak zawsze niedoceniane, zawsze byłam beznadziejna i wszyscy dookoła byli lepsi.
Po wielu latach kiedy ciągle to słyszę to już mi tylko po prostu żal, szkoda i przykro. już nie boli tak, jak kiedyś, ale miewam takie chwile ze siadam i ryczę i nie mogę się uspokoić, bo znów jestem beznadziejna i skazana na wieczne niepowodzenia, aż sobie w łeb nie strzelę. teraz staram się już wyłączać i o tym nie myśleć, a wiem w czym jestem dobra, wiem co chcę robić i do im większej ilości konkluzji dochodzę, tym lepiej się z tym czuję, i tak jak byłam całe życie straszona różnymi przeszkodami i słyszałam miliony powodów dla których moje marzenia i plany są nierealne, nieosiągalne, niedorzeczne a ja sama jestem beznadziejna i powinnam się wziąć za robotę bo inaczej skończę jako głodna i bezdomna - okazuje się nagle, ze te powody to abstrakcja. że albo te wszystkei przeszkody nie istnieją, albo wcale nie są takie trudne do obejścia. Ale zrozumienie tego wszystkiego zajęło mi ponad 10 lat mojego zycia, które czasami było tak nieznośne, że czasami wydaje mi się że tylko myśl "koń, koń, koń" sprawiła, że ciągle jestem na tym świecie i to piszę. bo nie dałabym rady. znaczna część mojego dzieciństwa to są wspomnienia tego, jaka beznadziejna jestem.

wiem, że to jest bardzo trudne, ale musisz się jakoś pozbierać i postawić na swoim, bo inaczej będziesz nieszczęśliwa, albo w najgorszym przypadku niezadowolona do końca życia, a to jest mocno niefajne.
powodzenia  :kwiatek: :kwiatek: :kwiatek:
Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
11 lutego 2009 13:56
Wiesz głównie oto mi chodzi wlaśnie, że ona ciągle, ale to ciągle powtarza to jedno i to samo, ze niby chce mnie ustrzec przed błędami, ktore ona popełniła w młodości, ale ona tez nie rozumie, ze dzisiaj to nie kiedyś. Taki syndrom porównywania przeszłości do teraźniejszości...

Każda, ale to każda rozmowa kończy się kłotnią. Nawet jak ja staram się spokojnie mówić i mowię, żeby się uspokoila, to ona jeszcze bardziej się nakręca. Kilka razy nie wytrzymalam i przy rozmowie po prostu albo wychodzilam z pokoju bez slowa lub wylączałam się z rozmowy tel w polowie jej monologu.

Najlepsze jest to, że na początku była nastawiona pozytywnie do mojego poprawiania matury. A teraz? Teraz znowu ją coś ugryzło i wszystko jest na nie. Że ja nie uczę się, że nie piszę żadnych, ale to żadnych notatek [bagatela zapisałam już kilkanaście stron materiału maturalnego] i że nie dam sobie rady sama w życiu.

A każdy przejaw mojej samodzielności jest traktowany mniej wiecej tak: 'Wyrodna córka i niewdziecznica. Nawet nie umie podziękować za wychowanie i utrzymanie'. I najgorsze jest to, ze tylko mama tak ma.
A ojciec nie. A kiedyś miał. Jakoś udało mu się mnie zrozumieć i nie powstrzymuje moich działań jak kiedyś...
Ech... temat relacji rodzice-dzieci. Trudny. I czas go raczej nie leczy.
Jedyna rada-zatnij zęby i konsekwentnie realizuj PLAN.
Plan ucieczki. Nawet jeśli potrwa parę lat. Na swoje.Na Twoich zasadach.
Nie trać czasu i zdrowia na pyskówki. Rób uniki. Nie daj się prowokować.I ucz się ile wlezie-jeśli to warunek usamodzielnienia się.
Smutne jest to,że rodzice nie dorastają do swojej roli. I zatruwają dusze dzieciom. I jeszcze mówią,że robią awantury właśnie z miłosci i poczucia obowiązku. Czyli do scen i wyrzutów dokładają poczucie winy. Pchają dzieci w niską samoocenę. Własne osobiste klęski rozliczają na skórze dzieci.
Wymyśl PLAN UCIECZKI/Mądry!/ - taki,żebyś nie musiała wracać ani się zatracić. I realizuj.
Wiesz głównie oto mi chodzi wlaśnie, że ona ciągle, ale to ciągle powtarza to jedno i to samo, ze niby chce mnie ustrzec przed błędami, ktore ona popełniła w młodości, ale ona tez nie rozumie, ze dzisiaj to nie kiedyś. Taki syndrom porównywania przeszłości do teraźniejszości...

Każda, ale to każda rozmowa kończy się kłotnią. Nawet jak ja staram się spokojnie mówić i mowię, żeby się uspokoila, to ona jeszcze bardziej się nakręca. Kilka razy nie wytrzymalam i przy rozmowie po prostu albo wychodzilam z pokoju bez slowa lub wylączałam się z rozmowy tel w polowie jej monologu.

Najlepsze jest to, że na początku była nastawiona pozytywnie do mojego poprawiania matury. A teraz? Teraz znowu ją coś ugryzło i wszystko jest na nie. Że ja nie uczę się, że nie piszę żadnych, ale to żadnych notatek [bagatela zapisałam już kilkanaście stron materiału maturalnego] i że nie dam sobie rady sama w życiu.

A każdy przejaw mojej samodzielności jest traktowany mniej wiecej tak: 'Wyrodna córka i niewdziecznica. Nawet nie umie podziękować za wychowanie i utrzymanie'. I najgorsze jest to, ze tylko mama tak ma.
A ojciec nie. A kiedyś miał. Jakoś udało mu się mnie zrozumieć i nie powstrzymuje moich działań jak kiedyś...


Ja wychodziłam z domu, trzaskając drzwiami, nie wracałam kilka godzin.
NIC to nie daje. zawsze było tak samo i ciągle jest tak samo. Ciągle słyszę to samo, że ktoś tam to robi to i to i tak się świetnie uczy, a ja to tylko bym się bawiła i do niczego się nie nadaję, że nie umiem zadbać sama o siebie i nie umiem załatwiać swoich spraw (choć robię to w kółko odkąd skończyłam 14 lat) 
poza tym, to tak, mój ojciec chce dla mnie "lepszej przyszłości" i "on nie miał takich możliwości a ja je marnuje", ale nie przyszło mu do głowy ani razu zeby mnie zapytać czy to jest to, co chcę robić, czy może jednak chciałabym robić coś innego i że może  moja wizja "lepszej przyszłości" jest w zupełnie inną stronę niż jego wizja "lepszej przyszłości".

mojemu ojcu nie udało się nic zrozumieć. Moja matka już dawno pokojarzyła, że ja i tak będę robić to, na co mam ochotę i ani ona, ani nikt inny nie jest mnie w stanie powstrzymać. ojciec natomiast próbuje używać czegos co nazywa "autorytetem" (polega to na tym, że boję się go paniczniej, niż antylopy lwów albo konie dzikich panter czy innych kojotów szakali które tam na nie polują) i zmusić mnie do robienia wszystkiego, czego nie chcę robić. A ja znam siebie, wiem ile potrzebuję czasu by się uczyć, wiem ile potrzebuję czasu na robienie tego co lubię oraz ile na odpoczywanie albo na robienie innych rzeczy. ale i tak jestem wiecznie "niewdzięczna" i "inne dzieci to gotują rodzicom obiady, dbają o nich i ich kochają a ja nie" i "pielęgniarka zarabia 600 zł miesięcznie" - nie wiem co to ma do wszystkiego, bo nie szkolę się na pielęgniarkę  🤔 🤔 🤔 poza tym jeszcze nie szanuję nikogo i niczego, oraz tylko wyciągam pieniądze (co polega na tym, ze jem, mieszkam w budynku a nie na dworze i potrzebuję książek do szkoły - nie wychodzę nigdzie bo mnei zwyczajnie nie stac oraz na tym że czasami chciałabym porobić coś, co nei zostało zaplanowane przez niego, tak jak w tym roku jadę do Tunezji i to jest marnowanie pieniędzy, ale wielki wyjazd na narty nie jest marnowaniem pieniędzy - a moze ja bym chciała raz na 10 lat zamiast na narty pojechać do jakiegoś ciepłego kraju? nigdy nie zostałam o to zapytana.)

ja się odcinam, nie daję się i Ty się też nie daj. nie ma sensu być potem nieszczęśliwym cały czas, bo ktoś sobie coś o Twoim życiu wymyslił.

uciekam. póki co - skutecznie. i zobaczymy co będzie dalej. ale tyle lat słyszałam powody dla których nie ma prawa mi się udać ze złapałam się na tym, ze zaczęłam SAMA wymyślać powody dla których się nie uda. I dopiero niedawno zdałam sobie sprawę z tego, że to wszystko nie miało znaczenia, ze to wszystko to są sztuczne przeszkody. Boję się jak choroba jasna, ale już nie myślę, nie filozofuję czy się uda, czy warto i tak dalej tylko próbuję i do przodu, do przodu. Kto nie ryzykuje ten nie ma.
Jak to mówią trenerzy do ludzi, którzy boją się skakać: "nie myśl, tylko galopuj".
i tak właśnie robię. galopuję.
Tak jak pisałam- odwieczny konflikt.
Pamiętam,dawno,dawno, temu - zdałam egzamin typu hard core /zdało z 10% z roku/ i leciałam przez pół miasta na pocztę zadzwonić do Mamy.
W tamtych czasach trzeba było zamawiać rozmowę zamiejscową i czekać w kolejce z godzinę na połączenie.
W końcu się połączyłam i melduję cała szczęśliwa : zdałam na 4,5! /szóstek nie było-są teraz?/
A moja Mama:
-4,5 ... to już nie mogłaś zdać na 5?
No i zawsze tak było i jest do dziś. Poprzeczka wisi zawsze za wysoko .
Być może mi to pomaga. Hm...
u mnie są w ogóle inne oceny więc nei wiem jak jest teraz u Was na studiach.

U mnie są oceny 1st (coś jak nasza 6), 2.1 (odpowiednik 5), 2.2 (jak 4) i 3 (czyli 3). Nizej nie wiem co jest bo niżej się nie zdaje 😉 a my nie mamy hardcorowych egzaminów których nie zdaje 90% roku (mamy takie których nie zdaje 10% roku co najwyzej - a potem sie poprawia az sie zda 😉 ), więc jednak póki co udaje mi się wszystko zaliczać na 2.2 lub wyżej.

co nie zmienia faktu, że i tak jest źle. Jak na 40 osób miałam 5 wyniki na roku to było pytanie czemu nie pierwsze. Nikt nie pomyślał, że moze i tak dużo poświęciłam by mieć takie wyniki i nie chciało mi się harować więcej.
Usłyszałam natomiast ze nie jestem na renomowanej uczelni tylko na jakims gniocie i że i tak nic tam nei robimy i nic się nie uczymy. Pod względem mojego kierunku to jest 3 czy 4 uczelnia w UK, pod względem mojego wydziału (Media, Arts, Society) 7 w UK.
Ale nadal jest źle. Co prawda Oxford ani Cambridge nie mają mojego kierunku, ale nadal powinnam byla tam studiować.
Jak powiedziałam, że w takim razie zmienie uczelnie na Westminster (1 w kierunku i w wydziale), to źle, bo w Londynie jest bardzo bardzo drogo i ze jego na to nie stać i że ja wiecznie chce tylko jakieś pieniądze od niego i ze on juz ma tego dość.
Ze to ja płacę za swoje studia (za studiowanie, nie za utrzymanie) nikt oczywiście nie wspomina ani słowem, a ja mam w zamian za to przepiękny, przeuroczy dług w wysokości blisko 7 tysięcy funtów, który ciągle rośnie. Jak mój ojciec był w moim wieku, mieszkał w domu, jadł sobie domowe obiadki i jeździł samochodem i niczym sie nie przejmował. Ja jak przyjeżdżam w wakacje do domu to samochód oglądam od środka jak pojadę gdzieś taksówką, z rzadka on po mnie przyjedzie (i to przewaznie JEŚLI utknę gdzieś w drodze ze stajni do domu albo w stajni) - i to TYLKO dlatego, że do stajni mam 80 kilometrów busem i "kawałek" na piechotę (ok. 3 km do stajni a potem ok 6-7 km w drodze powrotnej - dobrze że stoimy tam tylko w wakacje bo w zimie bym chyba umarła).
jeśli zas chodzi o studia miałam postawione "sympatyczne" ultimatum, że jeśli nie pojadę do anglii na studia to mój koń zostanie sprzedany, więc nie miałam możliwości mieszkać w domu. W tej chwili żyję naprawdę za minimalne kwoty, ale jeszcze ciągle słyszę, że "za dużo wydaję" (na chleb, jajka, pomidory, makaron i sos w torebkach można za dużo wydawać?  🤔 ) i że powinnam "wziąć się za robotę" (cokolwiek to nie znaczy, i czemu w ogóle ja mam mieć studia dzienne i jeszcze do tego pracę?! jak mój ojciec był w moim wieku to miał tylko studia!). Chciałam mieszkać w domu, byłoby taniej, to było źle. Mieszkam tutaj - jest źle.

Cokolwiek nie robię - robię źle!
to skoro jestem taka beznadziejna to moze powinnam sie powiesic, moze to będe umiała zrobić dobrze?
chociaz pewnie gdybym sie powiesiła to i tak ojciec by powiedział, że źle linę zawiązałam i że sie nawet nie umiem powiesić porządnie  😤 Ja mam tego naprawdę dosyć. Ja już nie chcę tego wysłuchiwać. Ja się całe zycie boje rozmawiać z moim ojcem. Nawet jak teraz do mnie pisze na komunikatorze to dostaje cała drgawek, bo nie wiem za co tym razem dostanę opieprz. Potrafie dostać opieprz nawet za niezmyte naczynia w zlewie - dostałam od mamy na urodziny zmywarkę (ale byłam happy  😀 ) i nie zmywam już ręcznie, zmywarka myje jedną turę to co mam zrobić z pozostałymi naczyniami? niech czekają w zlewie, ta tura się skończy to je wstawię.
Ale nie, to też jest źle. Jeśli zmywarka jest zajęta, powinnam je umyć w ręku. Bo zmywarkę mam kurde dla ozdoby  😤 co nie zmienia faktu, że zmywać też nie umiem i zawsze jest krytykowane to, jak to robię. Dobrze, że chociaż dobrze oddycham, bo chyba z tej presji bym przestała oddychać.

Może niektórych ludzi tak, ale mnie to WCALE nie motywuje. Wcale a wcale. Ja rozumiem, odrobina adrenaliny jest ok, ale jak się boisz własnego ojca tak, że na samo jego wspomnienie łzy się cisną do oczu i cała się trzęsiesz ze strachu, to coś jest nie tak.
powinnyście mnie teraz zobaczyć, bo tak jak normalnie staram się nie płakać, tak teraz ryczę jak bóbr, a wcale nie dzieje mi się w tej chwili żadna krzywda.

nawet jak byłam kiedyś u psychologa, to pani psycholog była dla mnie BARDZO miła i w ogóle świetna przez kilka spotkań i nie uważała ze moje problemy są błahe czy bezsensowne, aż nie pojawił się u niej mój ojciec.

po jego wizycie nagle pani psycholog przestała już być taka miła i swietna. Powiedziała ze przesadzam, dramatyzuję, koloryzuję i ze generalnie to powinnam wziać się w garść i nie jęczeć, bo mam takie fajne życie a tylko narzekam...
no fajnie  🙄 już tam więcej nie poszłam.
Nie wiem czy Cię to pocieszy czy przeciwnie Kaprioleczko,ale ja dopiero w zeszły weekend po raz pierwszy wyjechałam od mojej Mamy w miarę spokojnie.Czyli po ponad 25 latach dorosłego życia. 🤔wirek:
Zwykle wizyta kończy się o 5 rano jak odpalam z ogniem spod kół i jadę płacząc aż po 50-100 km przestaję. Kiedyś się zabiję w takiej podróży.Dobrze,że mały ruch o świcie. 🤣
A tym razem byłam zbyt zmęczona,żeby reagować na nieustanne prowokacje i puszczałam je mimo uszu .
To,że ktoś jest dorosłym rodzicem,nie znaczy,że nie może miec problemu ZE SOBĄ. Tak na to spójrz. To nie Ty masz problem.
Ja o tym wszystkim myślałam na 100 sposobów i wyszło mi,że taki rodzic jakoś nie umie zaakceptować faktu,że już jego gniazdo jest puste. Tak jakby przemijanie go przerażało.
Tania, ja wiem że to w gruncie rzeczy nie mój problem. ale to jest taka ingerencja w moje życie, że to staje się moim problemem, chociaż oryginalnie nim nie było.

mi się zdarza porozmawiać z moim ojcem i naprawdę w sumie to go kocham na swój sposób, ale raz że się go naprawdę bardzo boję (i nie znajduję słów na to by opisać jak bardzo się go boję - może jakimś porównaniem byłoby do konia, który panicznie boi się foliowych torebek - to ja mojego ojca boję się tysiąc razy bardziej, ale to nadal nie obrazuje wg mnie skali mojego strachu) a dwa, że jego bardzo długo w moim życiu nie było, albo był naprawdę gdzieś w tle (w typie przyjeżdżał czasami na weekend albo dzwonił raz na miesiąc czy 2) a jak się pojawił to postanowił dyrygować moim życiem i wszystkim w ogóle i uważam że to trochę nie fair w stosunku do mnie.

każdego chyba przemijanie przeraża, ale to nie jest akurat powód, żeby mieć taki stosunek do dziecka, żeby się dziecko tak rodzica bało. Z moją mamą np. mam świetny kontakt i jakoś się jej nie boję, nie boję jej się chyba nic powiedzieć i jest moją świetną przyjaciółką, a ojca się po prostu boję. zresztą on i tak mnie nie rozumie i nawet nie próbuje mnie zrozumieć, żadna argumentacja do niego nie dociera a jego musi być zawsze na wierzchu i nie dogadujemy sie nawet w takich prostych sprawach jak leczenie mnie - mam od kilku lat naderwany mięsień pod łopatką i uszkodzone kolano. mój ojciec też ma uszkodzone kolano, tylko że sobie zafundował operację. Natomiast całym lekarstwem na wszystkie moje urazy jest, wg niego "przestań jeździć konno".
To, ze tutaj jezdże konno raz w tygodniu i że jest tak samo (z kolanem) albo jeszcze gorzej (z ramieniem) odpowiada, że nie prawda i że tych urazów nabawiłam się przy koniu, a poza tym że przesadzam i że to wcale nie jest takie straszne.
Co fakt to fakt - kolano rozbiłam spadając konia, ale mięsień uszkodziłam zanim zaczęlam na poważnie jeździc i to zupełnie od czego innego. Boli mnie to mnie boli. Mój ojciec uważa, ze nawet z tym dramatyzuję.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się